Uzupełnienie do tematu Lwowskie lata
Przypomniały
mi się dwie istotne sprawy dotyczące poprzedniego tematu pt. Lwowskie lata. A
ponieważ chciałbym się podzielić nimi publicznie, pragnę przedstawić w zarysie
jak wyglądało załatwianie reklamacji na terenie ZSRR, gdzie nasi
przedstawiciele musieli często wyjeżdżać, oraz jak wyglądały przeloty samolotów
AN-2 z Mielca do Lwowa. Zacznę od drugiego tematu czyli od przelotów.
Przeloty
odbywały się piątkami plus tak zwany lider, który zabierał pilotów po przebazowaniu
samolotów powrotem do Mielca. Często, gdy przylecieli pod wieczór nocowali we
Lwowie i wracali następnego dnia. Byli to piloci i mechanicy pokładowi, gdyż
załogi liczyły po dwie osoby. Przelot odbywał się w ten sposób, że odprawa
celna na terenie Polski odbywała się w Mielcu, przez polskich celników i polską
służbę graniczną, natomiast we Lwowie odbywała się odprawa przez celników
radzieckich i ich służbę graniczną. To jednak nie wszystko, gdyż samoloty
podczas przelotu przez granicę zobowiązane były na określonej niskiej wysokości
przelecieć nad określonym punktem granicy, gdzie służba graniczna ZSRR obserwując
samoloty przez lornetkę musiała zanotować numery przekraczających granicę
samolotów. Następnie numery telefonicznie przekazywane były do Lwowa. Często
zdarzało się, że obserwujący strażnik nie zanotował dokładnie numeru samolotu,
wówczas samoloty zawracane były powrotem do Mielca i przelot odbywał się ponownie
następnego dnia. Bywało, że samoloty zawracane były z nad samego lotniska we
Lwowie i nie dostając zezwolenia lądowania, musieli zawracać do Mielca. Może
była to swoista głupota, ale ileż to głupoty w tamtym systemie szczególnie w
ZSRR się odbywało.
Załatwianie
reklamacji na terenie ZSRR to osobny temat, o którym więcej mogliby powiedzieć
inni, gdyż ja niewiele miałem możliwości wyjazdu w głąb Związku Radzieckiego.
Ogólnie na reklamacje wyjeżdżali przedstawiciele na tereny tzw. otwarte. W
takim wypadku strona radziecka musiała wyrazić zgodę na piśmie, na podstawie
której nasz przedstawiciel mógł opuścić Lwów udając się na wyznaczony teren,
gdzie stał zareklamowany samolot. Warto przy tej okazji nadmienić, że nawet
obywatel ZSRR nie miał możliwości poruszania bez zezwolenia po terenie własnego
kraju. Jeśli został przyłapany na innym terenie niż był zameldowany zostawał
aresztowany. Jak wiadomo większość terenów ZSRR przeznaczonych było na
produkcję zbrojeniową, a to owiane było szczególną tajemnicą. Tam nie mogła się
już nawet mysz prześlizgnąć. Reklamacja nadchodzące z takich terenów załatwiane
były jednostronnie. Jeśli tzw. OWIR nie wydał zezwolenia wyjazdu, strona
radziecka spisywała jednostronnie akt reklamacyjny, który podpisywał szef
polskiej grupy lwowskiej i reklamacja zostawała uznawana przez stronę polską.
Bywały
wypadki szczególne, kiedy wyjeżdżał przedstawiciel polski na reklamację w teren
zamknięty, ale nie było ich wiele. przeważnie dotyczyły one silników ASZ-62IR,
w które wyposażone były samoloty AN-2. Na takie reklamację wyjeżdżał
przedstawiciel WSK Kalisz. Dawaliśmy mu wówczas ruble jakie kto miał i
obarczaliśmy go kupnem złotych wyrobów. Muszę w tym miejscu wyjaśnić, że
lwowskie sklepy jubilerskie były tak ogołocone z lepszych wyrobów, że nie wiele
można było kupić. Natomiast do stref zamkniętych ZSRR nie dopuszczano turystów
i innych przyjezdnych i stąd można było tam kupić ładne złote wyroby, czy nawet
polską maszynę do szycia typu Łucznik z Radomia. Młodszego czytelnika zmuszony
jestem poinformować, że złote wyroby były w ZSRR stosunkowo tanie i opłacało
się je za zaoszczędzone pieniądze kupić. Jak wiadomo rubel był walutą
niewymienialną, a także nie wolno było go ze Związku Radzieckiego wywozić i
stąd trzeba było go na coś wydać. Jak już pisałem dieta wynosiła 17 rubli na
dobę i jeszcze coś się przywiezione z Polski sprzedało, więc pieniądze były. Granica polsko radziecka w Medyce była
przez nas często przekraczana. Służby graniczne polsko radzieckie znały
Mielczan, gdyż często otrzymywali mieleckie reklamowe prezenty. Stąd bywaliśmy
nieco łagodniej traktowani. Kiedy inni zmuszeni byli stać w gigantycznych
kolejkach my przyjeżdżając samochodem prawie natychmiast ją przekraczaliśmy. Jadąc
własnym Fiatem 126P, kupowałem kilka kanistrów benzyny płacąc po 2 kopiejki za
litr co było bardzo tanio. Przeciętny zarobek obywatela ZSRR wynosił 100-150
rubli, np. Zocha o której pisałem poprzednio zarabiała będąc sekretarką w
sądzie 100 rubli. Z racji swej pracy w sądzie opowiadała często makabryczne
sprawy, nieznane ogółowi, gdyż nie były dopuszczane do publicznych wiadomości.
Makabrycznych zabójstw i przestępstw we Lwowie nie brakowało.
Przypomniałem
sobie jedną z reklamacji na którą pojechałem z kolegą Kazimierzem. Dostaliśmy
zgodę z OWIRU na wyjazd do Smoleńska. Prawdopodobnie było to tam, gdzie
wydarzył się prezydencki wypadek. Pojechaliśmy pociągiem i kiedy dotarliśmy
przed nocą do hotelu, natychmiast rano zjawili się przedstawiciele odpowiedniej
służby, oznajmiając, że teren został zamknięty i reklamację mamy załatwić w
takim właśnie trybie. Przywieźli wszelkie reklamacyjne dokumenty, które podpisaliśmy
w ciemno oczywiście uznając reklamację i wróciliśmy przez Moskwę do Lwowa.
Mieliśmy obstawę, aż do momentu kiedy opuściliśmy Smoleńsk. Kiedy analizowałem
później ten wypadek doszedłem do wniosku, że ich służby przegapiły, że w tym
rejonie był Katyń, o którym w latach 70-tych można było mówić tylko ściszonym
głosem. I tutaj znowu wyjaśnić muszę młodszemu czytelnikowi, że przestępstwem wówczas
było samo wypowiedzenie słowa Katyń. Kiedy zorientowali się, że Polacy jadą w
tym kierunku, natychmiast zrobili wszystko, abyśmy nie mogli swobodnie się poruszać,
i aby broń Boże tam nie wstąpić.
Takie
to były czasy o których obecnie jak o bajkach można opowiadać. Warto jednak przypomnieć
o tym w dniu, kiedy 24 lata temu, 4 czerwca 1989 roku poszliśmy na półwolne
kontraktowe wybory.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 4
czerwca 2013
Poniżej na zdjęciu
Zocha z kufra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz