sobota, 28 lutego 2015

1 marca dzień Żołnierza Wyklętego



1 marca dniem „Żołnierza Wyklętego”


            Przekonałem się że niejeden młody człowiek XXI wieku nie zdaje sobie sprawy, cóż to takiego, ten Żołnierz Wyklęty. Może nawet uczył się słysząc o tym w szkole, ale po cóż sobie zawracać tym głowę. Pragnę więc przypomnieć, że tak nazywa się wszystkich żołnierzy walczących z okupantem niemieckim i władzą sowiecką ustanowioną w Polsce w 1944 roku po wkroczeniu Sowietów do Polski. Dlaczego oni stali się wyklęci? Stało się po prostu dlatego, że Ci żołnierze uznani zostali przez system sowiecki za wrogów narodu i systemu komunistycznego, który na siłę wprowadzano w Polsce w latach powojennych.

            Było rzeczą znamienną i ubolewania godną, że żołnierzom Armii Krajowej nie pozostawiono wyboru po wkroczeniu Armii Czerwonej. Natychmiast ich wyciągano z domów, aresztowano wywożąc do siebie na wschód, lub po prostu likwidowano. Stosowanie podstępnych apeli do żołnierzy AK, aby wstępowali do tzw. Ludowego Wojska Polskiego miało na celu jedynie łatwiejszy sposób unicestwiania ich. Bywało tak, że cały oddział AK po wyjściu z lasu i oddaniu broni natychmiast był aresztowany i wywożony do sowieckich lagrów. Nic dziwnego, że poznawszy Sowietów, żołnierze ci w obronie życia przestali wychodzić z podziemia, lub stawali ponownie do walki z władzą starającą się ich zlikwidować. Aby ich znienawidzić w oczach społeczeństwa stosowano najprzeróżniejsze metody, a mianowicie że stali z bronią u nogi w stosunku do Niemców, skierowani jedynie do walki z władzą ludową. W mawiano że stosują grabieże niewinnej ludności, bo po prostu są bandytami.

            Było pożałowania godne, że ci najlepsi synowie polskiego narodu nie doczekali się upragnionej wolności po okupacji niemieckiej, lecz zostali zmuszeni do następnej wyniszczającej na śmierć i życie walki. Zmuszeni do walki po rozwiązaniu AK wstępowali w struktury WiN tocząc dalej walkę. Można śmiało powiedzieć, że szczęście mieli ci żołnierze AK, którzy zginęli z rąk Niemców, bo już nieszkodliwych można było uznać za bohaterów. Najgorzej było z tymi których przez długie lata nie udawało się zlikwidować. Tych na wszelkie sposoby starano się zohydzić społeczeństwu i to tych nazywamy dzisiaj żołnierzami  wyklętymi.



Opis do zdjęcia:

Żołnierze z odziałów Heronima Dekutowskiego,Aleksandra Rusina i Wojciecha Lisa w lasach Dodrynina nieopodal Blizny w 1946 roku.

Od lewej stoją Edward Kwiatkowski ps Sokół, Stanisław Rusek ps Tęcza, Edward Foryt ps Tarzan, Michał Szeremecki ps Miś, Karol Białek, NN, Hieronim Dekutowski ps Zapora, NN, Aleksander Rusin ps Olek i Rusal, Zdzisław Kozak ps. Zdzicho, Jan Szliłow ps. Relek, Jerzy Miarkowski ps. Zawada, NN, NN, ps. Leszczyna, Ryszard Krusche ps. Czarny Renek, Marian Klocek ps. George, Jan Blicharz ps Sosna, Władysław Boguta ps. Szef, Zdzisław Harasim ps. Kwiatek, Piotr Zwolak ps Junior, Władysław Jesioto, Piotr Dobosz:
Od lewej klęczą: Eugeniusz Ślepaczyński ps. Ślepek, Anna Moskal sanitariuszka, Czesław Cyran ps. Witoldek, Maria Kuśnierz ps. Mucha (od 1948 roku Rusin), Jerzy Stefański ps. Cedur, Jerzy Chudzicki ps. Malutki, Marian Muciek ps. Tulipan,
Od lewej siedzą i leżą: Jan Gawryś ps Sroka, NN, Kazimierz Kocoń ps Dębek, NN ps. Kazek, NN ps. Marian, NN, NN, Antoni Blicharz ps. Motor, Adam Świątek ps. Francuz, NN, NN, Marian Wójcik ps. Rota: Opis zdjęcia
 


Poniżej w wielkim skrócie pragnę przypomnieć sylwetkę majora Hieronima Dekutowskiego ps. Zapora, dowódcy 200 osobowego oddziału partyzanckiego AK działającego na Zamojszczyźnie, w Lubelskim, Kieleckim i północnej części Rzeszowszczyzny.

Urodził się w Tarnobrzegu w 1918 roku. Przebył kampanię wrześniową, po której przez Węgry, Szwajcarię i Francję znalazł się w Anglii, skąd po przeszkoleniu, jako cichociemny został w 1943 roku z rzucony z samolotu do Polski. Podporządkowany dowództwu Armii Krajowej, ten 25-letni drobnej sylwetki mężczyzna zorganizował wkrótce prężny oddział partyzancki. Zdobywając środki do walki z okupantem potrafił z oddziałem bardzo szybko przemieszczać się. Zdarzało się, że w ciągu jednej doby wykonali w trzech powiatach ataki na stacjonujących Niemców. Nigdy w jednej wiosce nie stacjonowali dłużej niż noc. Po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny Polski w 1944 roku, Zapora został zmuszony do walki z następnym okupantem. Kolejne amnestie były tylko elementem łatwiejszego likwidowania partyzantów. Stawał się nieuchwytny rozprawiając się z NKWD, UB i wysługującym się nowej władzy komunistom. Z rąk jego oddziału zginęło około 400 funkcjonariuszy NKWD, UB, MO i KBW. Naciskany coraz więcej widział beznadziejność walki. Chcąc ratować siebie i ludzi dotarł do Mikołajczyka w Warszawie, od którego w Londynie otrzymał kordzik oficerski. Pokazał go, a następnie prosił, aby szef Tymczasowego Rządu spowodował uratowanie jego oddziału od zguby, na co Mikołajczyk w bezradności swojej mógł rozłożyć tylko ręce. Próbował przebić się ze swoim oddziałem poprzez Czechosłowację do zachodniej Europy. Stąd wzięła się obecność jego oddziału na terenie lasów, gdzie działał Aleksander Rusin ps. Rusal, podporządkowany rozkazom Zapory. Zapora namawiał Rusala do pójścia razem z nim, ale ten widząc beznadziejność takiego kroku odmówił. Zaporze nie udało się przebić. Wrócił ze swoim oddziałem na dotychczasowe tereny. Naciskany coraz więcej przez UB i wojska KBW podjął decyzję wydostawania z Polski pojedynczych grup. W tym celu dotarł do ambasady amerykańskiej w Pradze. Nie zrozumiano tam jego intencji i nie udzielono pomocy. Wrócił z emigrantami ponownie do Polski i dalej walczył. Podporządkowany politycznie władzom Wolność i Niezawisłość prosił o zwolnienie go z przysięgi złożonej w Londynie, czego nie otrzymał. Nie było wyjścia. Otrzymał zapewnienie, że będą dostawać lewe paszporty na które wyjadą. Załatwiały to władze WiN, których szefem był Władysław Siła-Nowicki. Był wrzesień 1947 roku, kiedy pojedynczo przedostawali się do Nysy w województwie opolskim, aby w oznaczonym miejscu odbierać paszporty. Była to pułapka zastawiona przez UB do której wpadł Zapora, Siła-Nowicki i 7-ciu jego towarzyszy. Zdrady podobno dopuścił się poprzednik Władysława Siła-Nowickiego. Przewiezieni do Warszawy na Rakowiecką przechodzili od września 1947 do czerwca 1948 okrutne śledztwo. W niejawnej rozprawie w listopadzie 1948, dla zohydzenia, sądzono ich w mundurach wermachtu. Zapora i 6-ciu jego podkomendnych skazani zostali na karę śmierci. Wyrok wykonano w marcu 1949 roku. Zapora w chwili śmierci miał 31 lat, a wyglądał jak starzec, siwy, z połamanymi rękami, żebrami, nosem, wybitymi zębami i wyrwanymi paznokciami. Zawiązali go do worka, podwiesili pod sufitem i strzelali do niego wyładowując w ten sposób swoją nienawiść. Krew spływała na ziemię. Miejsce pochówku jego i towarzyszy nie były znane, aż do ubiegłego roku, kiedy odnaleziono na Powązkach w Warszawie wśród wielu innych szczątki jego ciała. Istnieje w Lublinie 2 pomniki majora Hieronima Dekutowskiego ps. Zapora, a w Tarnobrzegu, miejscu jego urodzenia istnieje tablica pamiątkowa. Historię jego walki i podkomendnych spisała pani Ewa Kurek w książce p.t. „Zaporczycy” i „Zaporczycy Relacje” napisane w 5-ciu tomach. Znajdują się tam także relacje Aleksandra Rusina, który w ostatnim okresie walki, był w ramach WiN podległym dowództwu Zapory.

Następnym żołnierzem wyklętym jest wspomniany powyżej płk Aleksander Rusin o 2 pseudonimach Rusal i Olek, któremu udało się przeżyć komunistyczną tyranię i dożyć do transformacji ustrojowej. Nie pomylę się głosząc, że płk w stanie spoczynku Aleksander Rusin zmarły 17 czerwca 2008 roku, był ostatnim żyjącym w Polsce dowódcą oddziału partyzanckiego walczącego z Niemcami od początku okupacji, aż do wyzwolenia, a następnie z sowieckim NKWD i Bezpieką. Jego czynna walka trwała od 1939  do 1947 roku, a więc 8 lat. Następne 9 lat ukrywał się, wychodząc z konspiracji na mocy amnestii w 1956 roku. Pozostałe 33 lata do 1989 roku też nie były dla „Olka” łatwe. Władza Ludowa PRL była pamiętliwa czyniąc z takich ludzi jak on, ostatnią kategorię w hierarchii społecznej.Poniżej kilka zdjęć z Aleksandrem Rusinem ps. Olek






Ponieważ dawał Niemcom spore cięgi, więc w rewanżu nazwali jego oddział „Bandą Olka”. Później władza PRL-wska tą nazwę podtrzymała zwalając na nich przestępstwa przez nią samą wykonywane. Natomiast dla ludności i chłopca takiego jak ja i pamiętającego tamte czasy, „Olek” był nadzieją. Cieszyliśmy się kiedy „Banda Olka” unieruchomiła mleczarnię w Przecławiu, bo mogłem się przez kilka dni napić mleka, kiedy głód doskwierał. Dla wyjaśnienia, musieliśmy go oddać do mleczarni, chociaż nasza krówka nam go nie dawała. Niemcy na ludność nakładali mordercze kontyngenty. Przykładowo, musieliśmy odpracować u sąsiada cielaka i oddać Niemcom, bo własnego nie mieliśmy.

Każdy wyczyn „Bandy Olka” dawał ludności nadzieję, że jeszcze są ludzie, którzy ujmują się za bezbronną ludnością, walczą, a więc nie jest jeszcze wszystko stracone. Cieszyliśmy się, kiedy pocztą pantoflową dowiedzieliśmy się, że taki to, a taki, znany z imienia i nazwiska dostał od „Bandy Olka” w tyłek i wypuszczono go w samych gaciach. Współpracował z Niemcami i stąd ta kara. Cieszyliśmy się, kiedy z „Bandy Olka” przyszli fryzjerzy do domu dziewczyny, która zadawała się z Niemcami. Ostrzygli córkę, Niemca rozbroili wypuścili w bieliźnie, a matce kazali zapłacić za strzyżenie córki. Oprócz większych akcji takich drobnych było mnóstwo, ale wszystkie one wlewały w serca bezbronnej ludności otuchę i radość. Taki był „Olek” i jego ludzie. Po akcji zlikwidowania przez ludzi „Olka” niemieckiego wartownika na moście w Przecławiu mogło dojść do ogromnej tragedii, bo Niemcy wpadli do Przecławia i strzelali do wszystkiego co się ruszało. Niemcy zgromadzili na rynku, pod figurą świętego Jana, z zamiarem rozstrzelania, kilkudziesięciu Przecławian. Tylko cud sprawił, że ich nie rozstrzelali. Zginął jedynie zastrzelony mój Ojciec. Działo się to w dniu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku, w okresie „Akcji Burza”. Dokładnie opisałem to wydarzenie wraz z relacjami świadków, w tym  „Olka”, w swoich Wspomnieniach. Poniżej autor tekstu z "Olkiem" w Bliźnie.



Wraz ze śmiercią „Olka” skończyła się cała epoka. Rozpoczynamy okres pamięci o tamtych wydarzeniach. Należy zdać sobie sprawę, że tak wiarygodnych świadków jak był „Olek” już mieć nie będziemy. On opowiadał własne czyny, swoje i oddziału, którym dowodził. Ten drobny, skromny, o niebieskich oczach człowiek, nie wywyższał do niebotycznych rozmiarów swoich zasług, jak to widać u wielu wypinających pierś do orderów. Chętnie opowiadał, skromnie i rzeczowo, a ja miałem szczęście go słuchać.

Chciałbym dożyć momentu, aby zobaczyć  gdziekolwiek jego pomnik, a w muzeum jego imienia znaleźć informacje, dokumenty, zdjęcia i wspomnienia o całej historii regionu, w tym Blizny. To się opłaci, albowiem do utworzonego muzeum spłyną ginące pamiątki, tak bardzo potrzebne przyszłym pokoleniom. Właśnie na terenie Blizny, skąd Niemcy wystrzeliwali swoje słynne V-1 i V-2, działał „Olek” ze swoim oddziałem, wykradając im tajemnice „cudownej broni”. Odbił z rąk Niemców, wraz z innymi oddziałami, rejon wyrzutni nie dopuszczając do jej wysadzenia i utrzymał do nadejścia wojsk sowieckich. Za ten wyczyn otrzymał list pochwalny od samego Churchilla.

Osobnym rozdziałem opowieści jest Maria Kuśnierz łączniczka oddziału AK „Lisa”, która była łączniczką w jego oddziale, a po jego śmierci wstąpiła do oddziału „Olka”. Była sanitariuszką w oddziale „Olka”, a w 1948 roku potajemnie „Olek” wziął z nią ślub nocą w  kościele w Rzochowie. Ona też była Żołnierzem Wyklętym bita i maltretowana przez funkcjonariuszy UB.

Warto na zakończenie wspomnieć o programie telewizyjnym „Było nie minęło”, które zorganizowało spotkanie żyjących jeszcze Zaporczyków w nadleśnictwie Tuszyma nieopodal Blizny. Spotkali się w nim żyjący jeszcze Zaporczycy i  płk Aleksander Rusin ps. Olek. Jak to dobrze, że czasy komunistycznego zakłamania to już przeszłość.

Teofil Lenartowicz

Wrocław, dnia 1 marca 2015 roku



    

niedziela, 15 lutego 2015

Spotkanie 10 lutego lutego z dr hab. Włodzimierzem Adamskim z Mielca



Spotkanie 10 lutego z dr hab. Włodzimierzem Adamskim

            Warto poświęcić nieco czasu, aby napisać co się działo w „Orlim Gnieździe” 10 lutego 2015 w klubie lotników „Loteczka” na spotkaniu z dr hab. Włodzimierzem Adamskim. Należy jednak w kilku słowach przedstawić atmosferę poprzedzającą spotkanie. Kiedy dr Adamski zaproponował nam temat wystąpienia, to wielu członkom „Loteczki” i zarządowi  wydawało się, że przedstawiony temat będzie zbyt „akademicki” i nie zainteresuje słuchających. Temat „Nowoczesne konstrukcje i technologie stosowane w lotnictwie XXI wieku” uznany został jako temat skierowany do studentów posiadających wysoką wiedzę na polu wykorzystywania systemów komputerowych w trakcie projektowania i produkcji. Zarząd „Loteczki” w obawie wystąpił z propozycją pewnej modyfikacji tematu z możliwością zmiany terminu wystąpienia. Dopiero zapewnienie dr Adamskiego, że wystąpienie przeprowadzi w sposób zrozumiały dla każdego usunęło wątpliwości i spotkanie stało się faktem.











            Spotkanie odbyło się w wspólnie z Dolnośląską Akademią Lotniczą, którą przewodzi prof. Stanisław Januszewski. Profesor zagaił spotkanie. Następnie w kilku słowach Teofil Lenartowicz przedstawił dr Włodzimierza Adamskiego, a ten z kolei rozpoczął wystąpienie.

            Wcześniejsze wątpliwości co do atrakcyjności tematu zniknęły już po kilku zdaniach dr Adamskiego. Ten trudny z naukowego punktu widzenia temat potrafił dr Adamski wyłożyć w tak interesujący sposób, że na sali zaległa jak makiem zasiał cisza. W przystępny sposób przedstawił jak dzisiejsza technika wspomagana komputerowo ułatwia proces konstrukcji i technologii budowania samolotów i jakie wymierne daje korzyści. Wyjaśnił pozytywny jej wpływ na inne gałęzie przemysłu. Omawiając poszczególne zagadnienia korzystał z własnego wyświetlacza, oraz udostępnił puszczając w obieg ciekawe eksponaty.  

            Dr Adamski przyjeżdżający na nasze zaproszenie z Mielca, jest znanym specjalistą i autorytetem w dziedzinie technik projektowania i wytwarzania wspomaganych komputerem. Jest autorem wielu unikalnych urządzeń technicznych pracujących w kraju i zagranicą. Projektował nie tylko polskie samoloty przy pomocy komputera, ale współpracował z amerykańskimi i angielskimi firmami lotniczymi jak Boeing Company, BAE SYSTEMS. Jest twórcą numerycznej geometrii takich samolotów jak M28, M18 Dromader, M20 Mewa, I22 Iryda, Boeing 757, IŁ96-300. Brał także udział w technicznym przygotowaniu produkcji samolotu B787 Dreamliner. Jest współautorem takich projektów technicznych jak samochody Polonez Atu, Wars, roadster Cobra czy Leopard. Jego dorobek techniczny wyraża się kilkunastoma opracowaniami, niektóre potwierdzone patentami. Uzyskał szereg nagród państwowych i Naczelnej Organizacji Technicznej przyznanych za wybitną działalność techniczną. Za Zintegrowany System Teleinformatyczny Byte-Fly, zdobył Złoty Laur Teleinfo 2005. Zdobył I miejsca w ogólnopolskim konkursie SIMP w 2009 roku za najlepsze osiągnięcie techniczne roku 2007 „Komputerowa linia technologiczna części samolotu Dreamliner Boeing 787” z wykorzystaniem High Speed Machining.

            W marcu 2014 roku za zasługi w działalności na rzecz rozwoju innowacyjności i wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego. Przyznano mu także godność członka honorowego SIMP w uznaniu jego wybitnych zasług w rozwoju Systemów projektowania i wytwarzania wspomaganego komputerem CAD/CAM w nauce i polskim przemyśle. Posiada kilkadziesiąt krajowych i zagranicznych publikacji naukowych. Jest wykładowcą Politechniki Rzeszowskiej. Uzyskał specjalizację zawodową inżynierów I i II stopnia oraz jest także Dyplomowanym Rzeczoznawcą SIMP. Jest także czynnym ekspertem NCBR, PARP i Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie. Jest też aktywnym członkiem Prezydium Komitetu Naukowo-Technicznego FSNT-NOT Polityki Techniczno-Gospodarczej.

            Nic dziwnego, że możliwość zapoznania się z nowoczesnością lotniczych konstrukcji, przyciągnęła członków Loteczki, słuchaczy DAL, oraz wielu innych, dla których warto było przyjechać do odległego Orlego Gniazda, aby posłuchać co ma do powiedzenia o nowościach technicznych w lotnictwie tak wybitny człowiek.






            Żałować należy, że  tego typu tematy i z ust takich ludzi jak dr Adamski nie przewijają się w życiu codziennym w radiu, telewizji, czy w prasie codziennej. Okazało się bowiem, że można taki wydawałoby się trudny temat przedstawić na język zrozumiały dla przeciętnego człowieka. Odnoszę wrażenie, że wielu Polaków wolałoby taki temat, zamiast wysłuchiwać sporów, czy skrzydło samolotu jest wytrzymalsze od brzozy, czy akurat jest odwrotnie.







            O czym mówił dr Adamski, że tak zainteresował słuchających, nawet tych mających wątpliwości co do zainteresowania tematem? Przecież opowiadanie o projektowaniu komputerowym w wersji 3D, nowoczesnych technologiach, materiałach kompozytowych i obrabiarkach sterowanych numerycznie komputerem to tematy nudne.  Jednakże kiedy dr Adamski zaczął mówić o korzyściach wynikających z wprowadzaniem nowoczesnych technik i jakie to daje wymierne korzyści gospodarce narodowej, to natychmiast zmieniło się nastawienie słuchających i w Orlim Gnieździe jak nigdy zaległa grobowa cisza. Bo czyż nie warto posłuchać jak się to dzieje, że odchodzi się od kreślenia rysunków na deskach kreślarskich, a zastępuje komputerem. Robi się to wielokrotnie szybciej, nie ma zbędnych papierów, a obraz jest przejrzysty podobny do rzeczywistego. Dr Adamski podał przykład świata wirtualnego i rzeczywistego. Przygotowanie konstrukcji na komputerach i stosowanie symulacji dzieje się w świecie wirtualnym. Bogate kraje pracują w świecie wirtualnym, natomiast biedne w świecie realnym. Pokazał na wyświetlaczu rysunki i wykresy udowadniające, że w świecie wirtualnym proces przygotowania konstrukcji i produkcja    skomplikowanych urządzeń przebiega 21 razy szybciej niż w świecie realnym. Stosowanie obrabiarek sterowanych numerycznie komputerami przynosi oszczędności w materiałach i eliminuje braki. To samo jest z odejściem od pracochłonnych technologii nitowania elementów konstrukcji. Na nowoczesnych maszynach wykonuje się z integrowane zespoły konstrukcyjne z jednego elementu przez jedną osobę, natomiast w świecie realnym  taką samą część wykonuje się z dziesiątków detali przez wiele osób. Dochodzi do tego czas wykonania, który w świecie realnym jest kilkaset razy dłuższy. Zadał kłam twierdzeniu, o wyższości taniej siły roboczej. Nie prawdą jest, że w biednym świecie, gdzie jest tania siła robocza produkt jest tańszy. Taniej, szybciej i o wyższej jakości można konstruować, produkować tylko przy stosowaniu technik projektowania i wytwarzania wspomaganych komputerem. Dochodzą do tego nowoczesne technologie i materiały kompozytowe, które przykładowo w samolocie A-350 wynoszą 52%. Zapytał, gdzie woleli byśmy być? Czy w bogatym świecie wirtualnym, czy w biednym realnym? Odpowiedź nasuwa się sama. Podał przykład, co lepiej opłaca się produkować, zadając pytanie. Czy samochód, którego 1 kg kosztuje 15$, czy samolot którego jeden kilogram kosztuje 3000$, a silnika 5000$? Też odpowiedź nasuwa się sama. W produkcji samolotu w 1 kg sprzedajemy za wysoką cenę myśl techniczną człowieka wielokrotnie wyższą od 1 kg sprzedanego samochodu. Czy nie jest błędem pozbywanie się przemysłu lotniczego? Każdy głupi potrafi sobie kupić samolot jeśli ma pieniądze, natomiast mądry zastosuje nowoczesną technikę, wyprodukuje sam i sprzeda. W tym momencie przyszło mi na myśl, jaką świetną transakcję dokonał Sikorsky kupując PZL Mielec. Nie dość, że kupił za marne grosze, to jeszcze dostał za darmo bogactwo myśli technicznej zawarte w setkach, a nawet tysiącach głów konstruktorów, inżynierów różnych specjalności i wielu techników i mechaników. W tych Zakładach jeszcze przed wojną zgromadzono śmietankę techniczną z całej Polski. Ci ludzie, a obecnie ich wnuki opanowali do perfekcji nowoczesną technikę, co powoduje że potrafią w szybkim tempie opanować każdą produkcję. Przywołać tu należy mądrą decyzję z lat 30-tych ubiegłego wieku, kiedy z decyzji rządu pod przewodnictwem vice premiera II Rzeczypospolitej Eugeniusza Kwiatkowskiego zbudowano Centralny Okręg Przemysłowy COP, oraz port morski Gdynię. Przypominam sobie jak kilkadziesiąt lat temu biedne kraje azjatyckie Chiny, Tajwan, Korea i Japonia zainwestowały w nowoczesność i obecnie stały się gospodarczymi potęgami. Przykładem hiszpański samolot CASA C-295 który od kilkunastu lat produkuje Hiszpania. Zainwestowała w nowoczesność chociaż nie miała tradycji lotniczych, a obecnie eksportuje ten samolot do 17-tu krajów świata. Jaka szkoda, że tych mądrych decyzji nie przyjmuje się u nas za przykład. Za sukces uważamy, że kupiliśmy za duże pieniądze drogie samoloty. Kiedy na pewnym spotkaniu zapytałem śp. Bogusława Mrozka, mieleckiego pilota doświadczalnego oblatującego samoloty Iryda, co sądzi o tym samolocie? Powiedział, że był to samolot bardzo dobry dla naszej armii. Należy przypomnieć, że na zamówienie wojska konstruowano i wyprodukowano w Mielcu kilkanaście sztuk samolotów Iryda I22. Następnie wydano z budżetu państwa około miliard złotych na jego modyfikację usuwając wszystkie wynikłe mankamenty. Finał był taki, że wojsko samolotów z Mielca nie odebrało, rosły koszty konserwacji samolotów na mieleckim lotnisku, aż po kilku latach wysłano samoloty na złom. Efekt – Dęblińska Szkoła Orląt po wysłużeniu samolotów TS-11 Iskra nie miała na czym szkolić pilotów. Kiedy zapytałem „Bodzia” (Tak popularnie nazywano wspaniałego człowieka i pilota Bogusława Mrozka, który zginął śmiercią lotnika wykonując obowiązki pilota doświadczalnego), jak to się stało że kupiliśmy akurat samolot F‑16, to otrzymałem następującą odpowiedź. Kiedy naczalstwo i generalicja z MON przyjechała  z Warszawy do Mielca, to Mielec postawił im kawę. Natomiast kiedy pojechali do USA na rozmowy, to dawano im do dyspozycji służbowe samochody, organizowano długotrwałe wycieczki po całym kraju i udzielało sporo innych atrakcji. Nic ująć nic dodać, a odpowiedź w domyśle.






            „Skrzydlata Polska” często obnażała stosunek władz do przemysłu lotniczego, do którego nie było strategii gospodarczej i dalej nie ma. Nie zrozumiano, że pozbyliśmy się dojnej krowy sprzedając PZL Mielec. Na szczęście te dostały się w dobre ręce, bo Zakłady rozkwitły. Sikorsky zainwestował w Zakłady sporo pieniędzy i to przyniosło efekty. W czasie dni otwartych oglądałem obecne hale produkcyjne PZL Mielec Sikorsky Company i muszę powiedzieć, że nie przypominają już tamtych hal z przed lat. Gołym okiem widać cywilizacyjny i techniczny przeskok w inną epokę. Wysoka myśl techniczna konstruktorów i inżynierów nie została zmarnowana. Wnukowie i prawnukowi tych z okresu Eugeniusza Kwiatkowskiego rozwijają dalej lotnicze  skrzydła. Mielec jako 60-tysięczne miasto dalej rozkwita. Pracownicy dawnej ponad 20 tysięcznej załogi WSK zasilili inne gałęzie przemysłu powstałe w Strefie Ekonomicznej, lub pracują w PZL Sikorsky. Mieleccy inżynierowie dalej są w czołówce światowej. Jedynie co mi się nie podoba, to niszczenie mieleckiego lotniska. Lotnisko obkrojone po sprzedaży działek inwestorom i z wybudowaną ogromną halą w pobliżu pasa nie spełnia już warunków do lądowania i startów ciężkich transportowców. Nie może spełniać roli lotniska transportowego, do którego mógł być predysponowany przy Mieleckiej Strefie Ekonomicznej. Takie lotnisko może być w przyszłości ogromnym atutem dla istnienia MSE. Oby ten błąd nigdy nie zemścił się na Mielcu.

            Mam nieco żalu do Mielca, że ten ze swymi osiągnięciami tak mało wychodzi na zewnątrz dusząc się w własnym sosie. Często słyszę krzywdzące opinie, a mianowicie że nasz obecny przemysł lotniczy stać jedynie na produkcję desek klozetowych. Taka opinia w środowiskach lotniczych wynika z niedoinformowania. Błędem jest, że mało czyni się, aby wyjść z własnych kręgów. Przyczynę może być fakt, że przez pół wieku WSK Mielec otoczona była tajemnicą. Pilnowano, aby stamtąd nie prześlizgnął nawet świstek papieru. Pamiętam kiedy kilku moich kolegów zrobiło sobie zdjęcie przy samolocie, a ktoś usłużny doniósł, to zostali ukarani i musieli odejść z pracy.                                                                               

            Wracając do tematu dr Adamski dał w wystąpieniu przykład 2 amerykańskich braci przywożących w kieszeni 50 tysięcy dolarów, z których jeden pokazał amerykański projekt samochodu i zapytał z nutką wyższości, czy jesteśmy w stanie coś takiego zrobić. Dr Adamski wziął się za to, poskanował i po pewnym czasie przedstawił własny projekt pytając który wybiera. Amerykanin spuścił głowę i wskazał na projekt dr Adamskiego. Kiedy później spotykali się Amerykanin zawsze podkreślał wyższość polskich inżynierów nad amerykańskimi, a mnie się wydaje, że nie był to tylko grzecznościowy zwrot.



            Po zakończeniu wystąpienia otoczono dr Adamskiego zadając mu grad pytań. Zainteresowanie wygłoszonym tematem stało się hitem, a wszyscy powtarzali, że tak interesującego wystąpienia w Loteczce jeszcze nie było. Prof. Januszewski zaproponował dr Adamskiemu członkostwo w DAL, a wiceprezes Loteczki Sobczak wręczył do wypełnienia deklarację członkowską Loteczki. Obie propozycje zostały przyjęte.

            Muszę na zakończenie stwierdzić, że dzięki wystąpieniu dr Adamskiego w Loteczce miałem 2 dniową ucztę duchową. Goszcząc w domu dr hab. inż. Włodzimierza Adamskiego do późnych godzin przegadaliśmy o interesujących niecodziennych sprawach lotniczych z Mielcem włącznie. To samo było następnego dnia rano zanim docent wyjechał w drogę powrotną. Nic dziwnego, w Mielcu spędziłem większość swojego życia pracując w dawnej WSK przez 30 lat będąc kolejno mechanikiem, brygadzistą, kontrolerem i starszym mistrzem. Wykonałem sporo interesujących zadań i zobaczyłem świat pracując w kilku egzotycznych krajach. Na starość życie wspomnieniami opartymi o spotkania z ludźmi pokroju dr Włodzimierza Adamskiego daje niespotykaną siłę przetrwania.





            Pożegnaliśmy następnego dnia z żoną Lidką skromnego i nad wyraz miłego pana dr Włodzimierza Adamskiego. Pojechał do Mielca pozostawiając nas z bagażem przyjemnie odniesionych wrażeń.

Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 15 lutego 2015