poniedziałek, 30 grudnia 2019

Refleksje na koniec roku


Refleksje minionego roku

Tak się w życiu składa, że miniony czas nakłania do refleksji. Sięgamy pamięcią nie tylko wstecz, ale także zastanawiamy się, jaka nas czeka przyszłość. Człowiek dobijający do końca podziałki własnego życia, niewiele oczekuje od przyszłości. Posiada natomiast długą, albo bardzo długą, podziałkę lat z przeszłości, do której często wraca.

Moje życie rozpoczęło się kilkanaście lat przed wojną i dopełniało się w bardzo trudnym wojennym i powojennym okresie, co zdecydowało o całym moim późniejszym życiu. Utrwaliłem je na osobnych kartach wspomnień, bez względu na to, jaki spotka je los. Każdy człowiek jest kowalem własnego losu, jeśli oczywiście Stwórca da mu odpowiedni zapas sił i zdrowia. Każdy ma sukcesy, jak i każdy popełnia błędy.

Mam ogromną osobistą satysfakcję, że moje życie dopełniło się w lotnictwie, a dokładnie w przodującym zakładzie przemysłu lotniczego w Mielcu, w czasach największego jego rozkwitu tj. w latach 1955-1985. Dodam do tego, że byłem w centrum wydarzeń wszystkich produkowanych wówczas w Mielcu niemal 20 tysięcy różnych typów samolotów. Z podległymi mi na wydziale 57 „Start” mechanikami ERNO przeprowadzałem próby przed lotem i po locie usuwając usterki na samolotach produkowanych seryjnie, w ilości około 50 sztuk miesięcznie.

Z samolotami MiG 17PF, TS-11 Iskra, AN-2, Dromader i Belphegor zwiedziłem wiele egzotycznych krajów i ZSRR. Poznałem świat i ludzką biedę co dało mi ogromny zasób wiedzy na życie człowieka. Dodając od dziecięcych lat przeżycia z wojny i powojenne trudy, z których wyzwoliła mnie jedynie opatrzność, mógłbym życiowymi wydarzeniami obdzielić trójkę mężczyzn. Może to nieskromne co powiem, ale wspominając wydarzenia z przeszłości podziwiam sam siebie, że udawało mi się wychodzić cało, w sytuacjach bez wyjścia.

Wśród refleksji nachodzą mnie porównania z moimi rówieśnikami idącymi po wojnie do szkół i na studia. Dotyczy to nie tylko moich kolegów z młodości, ale także późniejszych znajomych. Niemal z zazdrością słuchałem o ich studiach, jak szkolili się w Aeroklubach, wyrastali na pilotów i osiągali kierownicze stanowiska. Ja takich możliwości nie miałem. Było tak dlatego, że ich młodzieńcze życie spełniało się inaczej niż moje. Mieli rodziców, dzięki czemu nie musieli po wojnie tak walczyć o kawałek chleba, jak ja z moją Mamusią. Kiedy oni chodzili do szkół i na studia, moim sukcesem było zdobycie pozycji listonosza. Jak udało mi się zostać po szkole teletechnikiem, to wpadłem z deszczu pod rynnę i nie pozwolono mi studiować, abym nie miał kontaktów do zdrady tajemnic państwowych.

Mijający rok nakłania do refleksji nad własnym życiem. Wspominam wydarzenia i ludzi, z których jednych podziwiam, innym współczuję. Podziwiam wielu wspaniałych mieleckich pilotów i mechaników. Z historii mieleckiego lotnictwa podziwiam Braci Działowskich uważając ich za wielkich. Znam wielu zasłużonych ludzi w skali kraju, ale niewielu z nich pochodzi z takich dołów społecznych jak obaj Bracia. Moja fascynacja wynika właśnie z świadomości trudów ich życia.

Ze znanych mi mieleckich bohaterów z okresu walki o niepodległość Polski podziwiam Aleksandra i jego żonę Marię Rusin, stawiając ich zasługi, walkę i 17 lat cierpień przed wszystkimi pozostałymi bohaterami Ziemi Mieleckiej.  

Współczuję tym, którzy sami uważają się za wielkich, mierząc swoją wielkość stopniem awansu i literami przed nazwiskiem, a w efekcie są miernotami, szkodzą decyzjami społeczeństwu, nie widząc więcej poza własnym nosem.

Radością napawa widok pięknienia w mojej Małej Ojczyźnie Przecławia i Mielca. W Przecławiu wyrósł Dom Kultury na miarę XXI wieku, a w Mielcu piękna biblioteka, która zachwyciła mnie wielkością i wystrojem w dniu otwarcia.
W miasteczku Przecław, w większości z funduszy własnych, wybudowano piękny Dom Kultury

Wnętrze przepięknej biblioteki publicznej w Mielcu, oddanej do użytku w listopadzie 2019

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej
Postępem stało się pośmiertne uhonorowanie Braci Działowskich Pieczęcią Zasług Obywatelskich - SIGILLUM MERITI CIVILIS. Jest to obywatelskie odznaczenie honorowe TMZM, wręczone na ręce potomków Braci Działowskich z okazji uroczystości 55-lecia TMZM. Niemal urosłem kiedy usłyszałem własny tekst w ustach prezesa Chojeckiego uzasadniający pośmiertne ich uhonorowanie.
Bracia Działowscy - Stanisław i Mieczysław


Żałować należy, że informacja o uroczystości nie dotarła do szerokich rzesz Mielczan, nawet zrzeszonych w Klubie Miłośników Lotnictwa pilotów i mechaników, a tylko wybranych. Żal także, że w ubiegłym roku na 100-lecie Niepodległości Polski nie wspomniano o Braciach Działowskich. Poskutkowały dopiero słowa posłanki Krystyny Skowrońskiej powiedziane o Braciach D. z mównicy sejmowej kilka miesięcy temu.

Z wdzięcznością i podziękowaniem zwracam się do Pani Krystyny. Serdecznie dziękuję i wierzę że robię to w imieniu  wszystkich kochających tradycje lotnicze Mielca, bo to Pani słowa spowodowały, że odpowiedni ludzie zrozumieli konieczność uczczenia Braci D. Ani moje, ani wieloletnie starania śp. Miecia Działowskiego juniora nie odniosły takiego skutku. Pani autorytet potwierdza, że jest Pani najskuteczniejszą mielecką posłanką wszech czasów.

Mógłbym zakończyć w tym miejscu refleksyjny temat, ale podzielę się jeszcze nawiedzanym mnie marzeniem. Otóż marzy mi się, aby przyszłość przyniosła następującą opowieść.

Gdzieś daleko w Polsce, lub na końcu świata w 2118 roku, spotkali się młodzi ludzie i opowiadają kim są i skąd pochodzą. Warszawiak szczyci się pochodzeniem ze stolicy, Wrocławianin pochodzeniem ze stolicy Dolnego Śląska, Krakowianin Wawelem itd. Natomiast Mielczanin oświadczył, że pochodzi ze stolicy lotnictwa czemu nie może dorównać żadne inne miasto.

- Dlaczego? Pytają pozostali.

- Dlatego, że żadne miasto nie zbudowało tyle samolotów co w Mielcu, a w dodatku od 200 lat posiada tak wspaniałą lotniczą historię, której nie znajdziecie nigdzie na świecie.

- A cóż to za historia? Pytają śmiejąc się.

- Tą historią są ludzie, którzy pomimo małego miasteczka tak zauroczyli się lotnictwem, że właśnie tam powstał największy zakład lotniczy w Polsce. Odpowiedział Mielczanin.

- To niemożliwe, 200 lat temu w takim kilkutysięcznym miasteczku i pod zaborem austriackim żyli prymitywni ludzie nie wiedzący, że można latać w powietrzu. Powiedział jeden z nich.

- Trudno w to uwierzyć, ale stało się to dzięki dwom wspaniałym chłopcom, których tak zauroczyło lotnictwo, że posiedli wszelkie lotnicze arkana. Będąc w wojsku konstruowali, budowali samoloty i stając się pilotami latali na własnych konstrukcjach zdobywając w konkursach czołowe krajowe nagrody. Ich sława rozrosła się na całą Polskę. Tak sukcesami zaszczepili w swoim rodzinnym mieście lotnictwo, że władze centralne tworząc COP usytuowały właśnie w ich mieście przemysł lotniczy, budując tam Polskie Zakłady Lotnicze (PZL) Powiedział Mielczanin.

Zdziwionym słuchaczom opowiedział całą piękną historię Braci Działowskich, a żeby nie być gołosłownym jako dowód pokazał im książkę z tamtych czasów. Koniec opowieści.
Książka mojego autorstwa, w której skrótowo opowiedziałem lotniczą historię Mielca

Powyższa opowiastka nie będzie wówczas fikcją, kiedy wstępujący w świat młodzi ludzie będą znali historię swojego miasta i będą dumni z ludzi, którzy wynieśli ich miasto na wyżyny. Aby tak się stało należy zmusić odpowiednie służby samorządowe, szkoły, lokalne organizacje typu TMZM, PROMLOT i inne do ciągłego wdrażania lotniczej historii miasta. W rocznicowych obchodach muszą istnieć ważne lotnicze treści historyczne, nawet legendy które rozgłoszą mielecką historię. Żałować należy, że tak się dotąd nie działo. Powiem wprost, lotnicza historia miasta nie jest znana w Mielcu nawet przez tych, którzy powinni ją znać.

Jestem pomimo wszystko optymistą i uważam, że początek został zrobiony poprzez pośmiertne uhonorowanie Braci D. Pozostaję więc z nadzieją, że nastąpiło przebudzenie, co spowoduje spełnienie powyższej opowieści, czego serdecznie swojej Małej Ojczyźnie z Nowym Rokiem 2020 życzę.

Teofil Lenartowicz

Wrocław, dnia 30 grudnia 2019

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Wesołych Świąt B.N. i szczęśliwego N.R. 2020

Wszystkiego Najlepszego
  z okazji Narodzenia Bożej Dzieciny i Nowego Roku 2020
 życzą Teofil i Lidia Lenartowicz
Wrocław, dnia 24.12.2019













sobota, 14 grudnia 2019

Samolot TS-11 Iskra w Indiach


Z samolotem TS-11 Iskra w Indiach
Jednym z rozdziałów mojej niepublikowanej książki jest rozdział 25-ty pt. W Indiach. Wprawdzie nie zamierzam swojej książki publikować, ale po zrobieniu kopii, z których wykasowałem wstydliwe dla wielu osób treści, postanowiłem go w wersji PDF umieścić na swoim blogu pt. Moje życie i samolot.
Samolot TS-11 Iskra na mieleckim lotnisku. W głębi widoczne hangary i stojące na stojance z lewej rzędem ustawione samoloty

Przy samolocie Iskra na lotnisku Hakimpet w Hyderabadzie w Indiach stoją mechanicy i piloci I-wszej grupy, która dokonała montażu i oblotu samolotu Iskra

Pierwsza grupa w Indiach z Pachana Tadeusz, Ortyl Stanisław, Niedużak Wincenty, Witkowski Stanisław-tłumacz, Masłowski Zbigniew, Szczerba Stanisław, Kiełb Zdzisław

I-wsza grupa w Indiach. Z Szczerba Stanisław, Kiełb Zdzisław, Ortyl Stanisław, Jurek Tadeusz, Białek Wiktor, Pachana Tadeusz, Kosiński Stanisław

Stanisław Szczerba, Stanisław Ortyl i Wiktor Białek

Stanisław Kosiński, Eugeniusz Kurgan i Adam Chuciński

Tadeusz Pachana, Stanisław Kosiński i Eugeniusz Kurgan


Minęło od tamtej pory 42 lata, a więc to co zapisałem jest kawałkiem nie tylko mojego życia, ale również częścią lotniczej historii dotyczącej samolotu TS-11 Iskra. W latach 1963-1987 wyprodukowaliśmy w mieleckich zakładach WSK kilkanaście serii owego samolotu w ilości 424 sztuki. Zasiliły one lotnicze jednostki wojskowe w kraju, a 50 z nich zostało wyeksportowane do Indii, z którymi na obsłudze serwisowej spędziłem  Hyderabadzie w Indiach niemal 2 lata.

Pragnę przedstawić w kilku słowach jak znalazłem się pracując w tak prestiżowej wytwórni znanej wcześniej i później jako Polskie Zakłady Lotnicze (PZL) Otóż od połowy lat 50-tych pracowałem jako mechanik lotniczy na próbach pokładowych urządzeń radarowych samolotów Mig, serwisując jednocześnie wszelkie reklamacje zgłaszane z Jednostek Wojskowych. W latach 1960-1974, kierowałem na zmianie mechanikami ERNO (elektro-radio-nawigacja-osprzęt) w próbach przed lotem produkowanych seryjnie samolotów na Wydziale 57 Start. Natomiast po 1974 roku, aż do emerytury pracowałem w Serwisie na wszelkich reklamacjach krajowych i zagranicznych.

W opublikowanym poniżej rozdziale opisałem szeroko swój pobyt. Znajduje się oprócz tekstu także ponad 200 zdjęć. Powoduje to po kliknięciu na link, ostrzeżenie o dużej objętości pliku. Radzę nie zwracać na to uwagi, klikając na pobierz lub zapisz. Plik został przeskanowany antywirusowo, więc bez obaw w chodźmy dalej i zajmijmy się lekturą.


Życzę miłego spędzenia nad lekturą czasu nawet tym, którym znudzi się oglądanie zdjęć i czytanie długich tekstów.

Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 14 grudnia 2019

niedziela, 8 grudnia 2019

Niezwykłości Ziemi Mieleckiej


Wieża triangulacyjna Patria we wsi Podole
Jedną z niezwykłości będącą na Ziemi Mieleckiej jest zapewne wieża triangulacyjna stojąca na granicy Przecławia z wsią Podole. Wieży tej nie ma już od dziesiątków lat i nawet niewielu pamięta gdzie ona stała. Została wybudowana na najwyższym szczycie w okolicy kilka lat przed II Wojną Światową i rzekomo służyć miała do pomiarów gruntu. Nazwę wieży i do czego służyła znam ze słyszenia i nie jestem pewien czy podałem je prawidłowo, gdyż nie ma to znaczenia w tym o czym chcę napisać.

Bliżej z ową wieżą zapoznałem się w latach 1946 – 1948, kiedy będąc listonoszem w Przecławiu byłem na Podolu częstym gościem. Stała ona na podwórku jednego z mieszkańców Podola o nazwisku Łazarz. Dokładnie znałem tego mężczyznę, bo był na tyle przedsiębiorczym, że parał się wydobywaniem żwiru z dna Wisłoki. Wziął sobie do pomocy mocnego jak tur mojego kolegę Edwarda Grębosza zwanego Szafą i z nim wydobywali żwir. Łazarz miał łódź z płaskim dnem zwaną krypą i na nią przy pomocy czerpaków wydobywali żwir. Szafa był bardzo usankcjonowany pracą u Łazarza, chełpił się tym i często przy składce na wódkę dorzucał podwójną składkę.

Nieco odbiegłem od opowieści, ale wstępując często z listami na podwórko Łazarza zachwycałem się widokiem na dolinę Wisłoki i jeszcze odleglejsze lasy Puszczy Sandomierskiej ciągnące się wzdłuż Wisłoki. Kilkadziesiąt metrów za drogą był kierkut z porozrzucanymi tam macewami, służącymi także do utwardzenia piaszczystej drogi. Stojąca na tym najwyższym punkcie wieża do wysokości około 3-4 piętra miała jeszcze wspanialszy widok wokół. Nie ma obecnie stamtąd tego wspaniałego widoku, gdyż okoliczne drzewa zasłaniają go. Nie stoi tam już wieża, a okoliczni mieszkańcy niewiele wiedzieli kiedy została usunięta.  

Jednak niezwykłość owego miejsca jest zupełnie inna. Opowiedział mi o niej dowódca oddziału partyzanckiego AK Aleksander Rusin ps. „Olek”, który działalnością partyzancką sięgał daleko poza Ziemię Mielecką. Czytającemu pragnę nadmienić, że na Ziemi Mieleckiej w paśmie lasów Puszczy Sandomierskiej w latach 1940-1944 hitlerowcy stworzyli dwa sąsiadujące z sobą poligony. Jeden wermachtu, a drugi SS w którego centrum znajdowała się wieś Blizna, gdzie przeprowadzano próby rakietowe V1 i V2. Na południe od owego miejsca istniał obóz koncentracyjny Pustków i chemiczne zakłady nazywane wówczas Lignozą. Natomiast w kierunku północnym był Mielec z przemysłem lotniczym i lotniskiem, gdzie Niemcy remontowali swoje samoloty.

Jednym z ważniejszych zadań partyzanckich oddziału Olka była penetracja poligonu SS i zdobywanie tajemnic rakiet V. Olek i jego partyzanci przedzierali się przez zasieki poligonów, zdobywali niewypały rakiet V i inne tajemnice. Niezwykle ważnym było, aby w wypadku upadłego niewypału rakiety V, partyzanci Olka byli szybsi od Niemców i mogli pozbierać jej części. W ten sposób zdobyte części rakiet, różnymi kanałami przekazywane były dowództwu AK w Warszawie.

W tym miejscu doszliśmy do setna niezwykłości wieży stojącej na pograniczu Podola z Przecławiem. Otóż ową wieżę Niemcy wykorzystywali do obserwacji momentu wystrzeliwania rakiety z wyrzutni w Bliźnie. Stamtąd rozpościerał się wspaniały widok na lasy skąd z Blizny wystrzeliwane były rakiety. Pod koniec 1943 roku i na początku 1944 nasiliło się wystrzeliwanie i stąd coraz częściej oglądałem nad horyzontem lasów rakietę, a następnie widok na niebie i jej łoskot. Olek obserwując Niemców, zorientował się że przed wystrzeleniem rakiety jadą oni pewnym samochodem z budą na Podole. Następnie wchodzą na wieżę i obserwują start rakiety. Wiedza ta pozwoliła, że partyzanci wiedząc o wystrzeleniu rakiety, byli przygotowani i mogli przed Niemcami pozbierać części rakiet. Zdarzało się, że ginęli przy tym, ale takie to były wówczas czasy.

Dla zobrazowania miejsca, gdzie stała wieża, posłużę się zdjęciem wykonanym około 1942 roku, własności Józefy Magleckiej z domu Czyzowskiej. Zdjęcie przedstawia powrót młodzieży przecławskiej z uroczego miejsca zwanego Stawiska. Była to dolina na dnie której płynął strumyk zwany Słowikiem, wpadający do Wisłoki i niewielki lasek z rozśpiewanymi wiosną słowikami. Widoczne na zdjęciu topole rosły na wzgórzu, wzdłuż piaszczystej drogi wznoszącej się z Przecławia ku wsi Podole. Tam na najwyższym wzniesieniu, widać na zdjęciu zarys owej wieży. Nie udało mi się podczas skanowania i obróbki owego zdjęcia wyraźniej utrwalić wieży.
1-Furmańska Janina, 2-Szawlińska Helena, 3‑Kordzińska Renia, 4-Grębosz Roman,  5-Wątróbska Henryka, 6-NN, 7-NN, 8-Janina Jarosz Zeyrlhuber. Na horyzoncie powyżej 9-tej osoby widać zarys wieży triangulacyjnej.

Może nie każdemu wydawać się powyższy fakt jako niezwykły, z czym nie zamierzam polemizować. Dla poparcia swej tezy dodam tylko, że jest on nieznany. Nie znajdziemy go w żadnej publikacji, lub w czyimkolwiek wspomnieniu. Wątpię czy zapamiętany został w rodzinie Olka.

Olek w czasie swej wieloletniej walki z obydwoma systemami totalitarnymi nie prowadził notatek. Nie miał nikogo kto by spisywał raporty i wysyłał dowództwu. Historia jego oddziału są znane jedynie z relacji spisanej przez Ewę Kurek w książce pt. Zaporczycy. Komuna nie wybaczyła mu że przeżył, więc z zemsty zrobiła go bandytą. W niezwykle brutalny sposób utrwalano opinie zwalając na niego własne UB-ckie przestępstwa. Taka opinia dotrwała do czasów transformacji ustrojowej i pozostała w niej niezwalczana przez następne dziesiątki lat. Historycy podobnie jak za komuny unikali tematu Olka, aby nie być posądzani o sprzyjanie mu. Nikt z organizacji kombatanckich, ani ŚZŻAK nie pomógł Olkowi oczyścić się z absurdalnych oskarżeń. Z czasów kiedy pisałem o zasługach Olka pamiętna jest wypowiedź redaktorki gazety Korso, że jestem adwokatem Olka. Nikt nie odważył się powiedzieć o zasługach Olka nawet wówczas kiedy otwierano Park Historyczny Blizna. To straszne, bo nie wywołano do apelu nawet tych, którzy zginęli podczas zdobywania tajemnic rakiet V. Flaki mi się przewracały w brzuchu słysząc o innych niż Olek bohaterach. Kiedy po uroczystości zagadnąłem prelegenta dlaczego nie powiedział o zasługach Olka, otrzymałem odpowiedź, że zna jego zasługi. Wiedział, ale nie powiedział.

Spotkania z Olkiem dały mi ogromną wiedzę i uzupełniły wszystko co poznałem w obu systemach totalitarnych. Jego niezwykłość jawi mi się ponad wszystkich bohaterów wymienianych na Ziemi Mieleckiej i pretendujących do upamiętnienia na pomniku. Czy nie najwyższa pora, aby opublikować projekt pomnika, poddać go pod publiczną dyskusję, aby nie popełniając błędu dać pierwszeństwo tym bohaterom co najwięcej cierpieli?
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 8 grudnia 2019