niedziela, 31 lipca 2016

Stefan Arczyński



Stefan Arczyński
            Tak się składa, że na moim osiedlu Zacisze mieszka o dobre 2 rzuty kamieniem 100-latek Stefan Arczyński. Mieszka w tej okolicy wiele ciekawych osób, jednak Pan Stefan przebija się ponad przeciętność. Piszę te słowa, albowiem dzisiaj 31 lipca Pan Stefan obchodzi 100-lecie swoich urodzin. Nie wszyscy dożywają tak pięknego wieku, a tym bardziej ludzie o tak bogatej biografii. Piszę też dlatego, że przeczytałem dzisiaj w Gazecie Wyborczej piękną biograficzną opowieść o nim, a także miałem okazję poznać osobiście Pana Stefana około 20 lat temu, kiedy wspólnie na jednej sali przebywaliśmy w szpitalu po wszczepieniu endoprotezy. 
Poniżej wycinek ze zdjęciem z Gazety Wyborczej

Składam tą drogą Panu Stefanowi Arczyńskiemu serdeczne życzenia następnych długich lat życia w zdrowiu i pomyślności. Życzę, aby ostatnie lata wynagrodziły mu trudy przeżywane w młodości. Poznałem jego życie, kiedy wspólnie na sąsiednich łóżkach opowiadał o swoim życiu. Jako ciekawą historię zapisałem jego opowieść w swoich wspomnieniach, a dzisiaj po przeczytaniu o nim w GW sięgnąłem do swych wspomnień i skopiowałem to co zapamiętałem i zapisałem z jego opowieści leżąc na szpitalnym łóżku. Porównałem zapisaną moją treść z przeczytaną w GW, stwierdzając w nich analogiczne treści. Z treścią w GW można szeroko zapoznać się w jej piątkowym wydaniu z 29 lipca 2016, natomiast opowieść zapamiętaną i zapisaną przeze mnie cytuję poniżej.
Stefan Arczyński, człowiek o ponad 10 lat starszy ode mnie. Urodził się w polskiej rodzinie w Berlinie, gdzie mieszkał wraz z rodzicami. Przed II wojną światową jego ojciec był Polakiem czynnie działającym w Związku Polaków w Niemczech. Będąc Polakiem wychowanym w Niemczech znał młody Arczyński doskonale tak język niemiecki jak i polski. W 1939 roku, gdy wybuchła wojna młody Arczyński miał niewiele ponad 20 lat. Jako obywatel niemiecki został zmobilizowany i wcielony do wermachtu, a po napaści na Związek Radziecki znalazł się na froncie wschodnim. W walkach pod Stalingradem został ranny i z rozbitym kolanem wycofany na tyły, skąd przenoszony ze szpitala do szpitala znalazł się w Prusach Wschodnich. Tam dostał się do niewoli sowieckiej, gdzie spędził kilka lat. Roztrzaskane kolano spowodowało, że był kaleką, miał nogę sztywną i krótszą. Po wojnie, jeśli dobrze zrozumiałem to w 1946 roku został wypuszczony z niewoli sowieckiej, ale nie wrócił do Niemiec, lecz osiadł w Polsce. Nie miał już rodziny w Niemczech, gdyż została ona wymordowana w całości przez Hitlerowców. Jak wspomniałem jego ojciec był członkiem Związku Polaków w Niemczech, która to organizacja została w 1935 roku zdelegalizowana i działała nielegalnie. Osiedliwszy się w Polsce, ożenił się z wdową i stał się zawodowym fotografem. Zamieszkał we Wrocławiu, wybudował ładny dom, w którym mieszka do obecnej chwili.
Widać w mojej nigdzie nie publikowanej treści pewne różnice za które przepraszam Pana Stefana. Pomimo sąsiedztwa nigdy nie spotkałem Go chociaż często przypomina mi się On i jego historia, kiedy przejeżdżam, lub przechodzę obok jego domu. O jego biografii zawodowego fotografa utrwalającego swoje artystyczne dzieła w wystawach nie zapisałem, natomiast możemy zapoznać się z nimi z GW pod tytułem „Mistrz nad mistrzami czarno białej fotografii”.
Pamięć moja zapisała Pana Stefana jako z humorem pogodnego, niebieskookiego i wrażliwego człowieka. Podziwiam Pana Stefana i współczuję trudów przeżytych w młodości. Chętnie zapoznałbym się szerzej z jego przeżyciami, zapełniającymi zapewne kilka tomów książek.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 31 lipca 2016
          

niedziela, 24 lipca 2016

Rewolucja na Zaciszu

Rewolucja na Zaciszu
            Takiego typu ogłoszenie na kartce papieru odnalazłem kilka dni temu w skrzynce pocztowej. Pisano o nawiązywaniu więzi sąsiedzkiej mojego osiedla Zacisze we Wrocławiu i łączeniu się w wzajemne struktury sąsiedzkie, dążące do udzielania sobie pomocy, wymiany myśli i poznawania się. Podano adres ulicy Kochanowskiego 21 we Wrocławiu i datę spotkania. Ponieważ zawsze popieram tego typu inicjatywy wszelkich opcji poszedłem na spotkanie pod wskazany adres. Zapoznałem się z grupą młodych ludzi organizujących spotkanie, gdzie zostałem bardzo mile powitany kompotem i miłymi słowami.

            Spotkanie odbyło się w starej nie remontowanej willi przy ulicy Kochanowskiego 21, gdzie dodatkową atrakcją była piwnica, w której każdym kącie czuć było historię i dawne czasy. Ponieważ także piwnica nie była nigdy remontowana, więc pokazano mi w niemieckim języku wytłoczony w betonie podłogi napis prezentowany poniżej na zdjęciu.
Napis sam w sobie mówi jacy ludzie mieszkali w tym domu,  kiedy jeszcze Dolny Śląsk był w rękach niemieckich.

            Warto sobie przypomnieć tamte z przed 77 lat czasy. Szedł mi wówczas 12-ty rok życia, kiedy w 1939 roku podglądałem z za płotu myjących się przy studni niemieckich żołdaków upojonych zwycięstwem nad Polską. Pamiętam leżących przy drodze zastrzelonych Żydów przez żołdaków ćwiczących w strzelaniu oko z jadących samochodów. Widziałem później holokaust, pożar rodzinnego domu, więzienie przez 4 miesiąca przez gestapo Ojca. W wieku 14 lat przeżywałem dwukrotne przymusowe zabieranie mnie od rodziców na wyjazd do pracy dla Niemców. Udaną ucieczkę z pociągu, krycie się po lasach przed łapankani. W wieku 16 lat widziałem wylewający się z głowy Ojca mózg po zastrzeleniu przez Niemców. Znałem i widziałem wiele okropności w jaki nieludzki sposób mordowano w pobliskim obozie jeńców sowieckich, Żydów, Polaków i innych.

            Kiedy nastąpiło tzw. wyzwolenie i Armia Czerwona zatrzymała się na pół roku, a Niemcy niszczyli Warszawę, żyłem z mamą w strefie przyfrontowej. Nie istniały żadne prawa. Sowiecka NKWD wyciągała do woli ludzi z poprzedniego ruchu oporu wywożąc ich na zesłanie do własnego kraju. Dotyczyło to także wychodzących po amnestii z lasów żołnierzy Armii Krajowej. Działo się to wszystko w trudnym dla ludności terenie, gdyż w pobliżu znajdował się cały kompleks niemieckich obiektów wojskowych, w tym wyrzutnie  rakiet V-1 i V-2 w Bliźnie,  obóz koncentracyjny, dwa poligony wojskowe i zakłady lotnicze PZL w Mielcu. Niemcy ich bronili, a Armia Czerwona potrzebowała je jak najszybciej zdobyć.

            W styczniu 1945 po odejściu Armii Czerwonej na zachód, dalej panowało bezprawie. Istniało wiele band rabunkowych nie  mających nic wspólnego z ruchem oporu. Nie wiadomo było, kto, kogo i kiedy obrabował i zamordował. Kiedy wyszkoleni w Związku radzieckim agenci NKWD utworzyli w Polsce organy Bezpieczeństwa Publicznego, ludzie z utworzonych mętów społecznych dokonywali na bezbronnej ludności dalszych przestępstw. Swoje własne przestępstwa i  band rabunkowych zwalano na broniących się i walczących z komunistyczną tyranią. Po rozwiązaniu Armii Krajowej ratujący się przed zagładą walczyli w organizacji WiN. Znałem wielu z nich i wiem, że nigdy nie splamili się bandytyzmem i bratnią krwią. Jednak tak jak Niemcy nazywali ich bandytami, tak później propaganda PRL nazywała ich tak samo. Smutno jest powiedzieć, że niektórych kręgach po dziś dzień panuje taka opinia.

            Dzisiaj po ¾ wieku od tamtych czasów, warto sobie odpowiedzieć na pytanie, czy czułem się w takiej Polsce bezpiecznie? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Powiem tak. Kiedy po skończeniu szkoły telekomunikacyjnej dostałem nakaz pracy, czułem w tej pracy ogromne zagrożenie. Miałem dostęp do podsłuchu zaszyfrowanych rozmów najważniejszych osób w PRL. Wykonywałem prace techniczne, ale ciągle byłem śledziony i podejrzewany o podsłuch. Nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić. Czułem oddech śledzących mnie służb na każdym swoim kroku. Nafaszerowany ideologią były momenty wątpliwości, czy to co słyszałem od rodziców, w szkole przed wojną, oraz od wielu zaufanych osób jest prawdą. Wydawało się, że zniszczenie świata kapitalistycznego i stworzenie nowego społeczeństwa opartego na wzór Związku Radzieckiego jest dobrem samym w sobie. Podawanie za wzór człowieka radzieckiego budującego nam w darze Pałac Kultury był jednym z argumentów. Jednak fakt, że z butami wchodzono w życie człowieka, stres w pracy i z czasem przestałem się bać, spowodowały bez szkodliwe opuszczenie nadanej nakazem pracy.   

            Czy jednak czułem się bezpiecznie? Czułem nadal oddech śledzących mnie przed zdradą tajemnic. Z czasem zmniejszało się zagrożenie, jednak ciągle istniało. Nawet w czasie rozmów z przyjaciółmi mówiąc o polityce ściszano głos, zamykano okna, udawano popieranie władzy, słuchano po kryjomu wolnych rozgłośni radiowych.

            Kiedy po latach zacząłem jeździć służbowo po wielu krajach świata, a szczególnie przebywałem w Związku Radzieckim, zobaczyłem bez różowych okularów, jak wygląda życie w kraju szczęśliwości sowieckiej. Stawiany nam wzorzec, radziecki człowiek, chodził przeważnie brudny, pijany i patrzył gdzie udałoby mu się coś ukraść. Prowadząc rozmowy z wielu Polakami, Rosjanami, Ukraińcami dowiadywałem się prawdy. Polacy z różnych powodów nie wyjechali po wojnie do Polski, a obecnie klamka zapadła i było to niemożliwe. Byłem niemal świadkiem niszczenia czołgami cmentarza Orląt Lwowskich i wielu innych niegodziwości. Wielu mieszkańców Lwowa uważało Polskę jako kraj marzeń z którego nigdy nie pozwolili by się wyrwać, gdyby się w nim znaleźli. W latach Solidarności przygraniczni mieszkańcy ZSRR budowali wysokie anteny, aby dowiadywać się co dzieje się w Polsce. Zmuszono Polskę do obniżenia emisji stacji nadawczych. Za tygodnik „Solidarność” przemycony do Lwowa płacono 30 rubli, co było wartością 1/3 średniej pensji. Znalazłem się w całej masie społecznej wstępującej do Solidarności. Pozbyłem się balastu w postaci legitymacji partyjnej. Pamiętam ogromny entuzjazm społeczny dla odbudowy zniszczonej Polski, który natychmiast wyparował z ludzi po stanie wojennym.

            Wreszcie w 1989 roku doczekałem wolnej Polski. Zacząłem inaczej oddychać. Znikło zagrożenie. Pomoc Zachodu, wstąpienie do NATO i UE spowodowały odrabianie zaległości i wychodzenie z kryzysu. Otrzymaliśmy z Zachodu pomocną dłoń. Jednak pomimo wejścia Polski na drogę rozwoju słyszę opinię, że idziemy w złym kierunku.

            Obecnie młodym nie pamiętających moich czasów, łatwo wmówić że zasłużeni ludzie w wyjściu z systemu totalitarnego byli zdrajcami, konfidentami i wrogami Ojczyzny. Wielu ludzi zaczyna wierzyć, że Polska ma do spełnienia misję nawrócenia UE z niewłaściwej drogi. Wybielanie Polaków i zwalanie wszelkiego zła na Żydów, Niemców, Ukraińców, Rosjan, muzułmanów, uchodźców i nie wiadomo kogo, powoduje narastanie nienawiści nie tylko narodowej, ale także tej osobistej więzi sąsiedzkiej.

            To tylko obojętność Polaków do wydarzeń w własnym kraju spowodowała polityczną zmianę rządzenia. Umacnia się nienawiść i wrogość. Niszczenie struktur demokratycznych zastępując je politycznymi prowadzi do dyktatury systemu autorytarnego. Powrócił „kult jednostki” tak mocno krytykowany po śmierci Stalina. Warto przypomnieć, że to kulty Hitlera i Stalina były podstawą totalitaryzmu, nienawiści i doprowadziły do II Wojny Światowej. Uważam, że władza sterowana pod dyktando jednego człowieka nie będzie władzą demokratycznego rządu. Kiedy usłyszałem hasło „Polska dla Polaków” coś we mnie zadrżało, bo przypomniało mi się powiedziane przed wojną za tym słowa „zabij Żyda”. Nienawiść, zemsta i dążenie do władzy absolutnej nie wróży nic dobrego.

            Czyż nie lepiej za słowami Chrystusa i  papieża Franciszka wyznawać słowa miłości, braterstwa i wybaczania. Zamiast niechęci, a nawet nienawiści do narodów i sąsiadów nie lepiej jest wybaczyć zło, wyciągnąć pomocną dłoń i jednoczyć się w wysiłku do wspólnego dobra. Już przed wiekami wiedziano, że tylko w jedności jest siła, tak narodowa jak sąsiedzka. Warto zrozumieć, że to nasi wrogowie chcąc nas zniszczyć rozbijają jedność. Rozsiewając nienawiść pragną porozdzielać narody. Niszcząc struktury demokratyczne i atomizując społeczeństwo mogą sprawować autorytarną władzę, aż doprowadzą Kraj do przepaści. Ich portfele staną się pełne, natomiast społeczeństwo doprowadzą na skraj nędzy.   
































            Zwracam się do sąsiadów, przyjaciół i otoczenia. Czyż nie lepiej jest porzucić nienawiść niechęć i wrogość, wyciągnąć pomocną dłoń i jednoczyć się w pomocne grupy? Na naszym osiedlu zarysowała się taka możliwość i ja z niej korzystam.
Dzięki niej poznaję dotychczas nieznanych ludzi z mojego osiedla. Słucham co myślą, jakie mają potrzeby i problemy. Dzięki młodym ludziom dowiaduję się wskazań naukowców. Rozmawiamy o problemach tych sąsiedzkich i z najwyższej półki. Mogą się do woli wygadać na różne tematy, a pozostali słuchają. Jestem przekonany, że tworzenie jedności osiedlowych w grupach przyniesie wymierne korzyści i dlatego zachęcam do tworzenia podobnych grup, a ja korzystam z okazji i chodzę na podobne spotkania. Dowiedziałem się z filmu co napisał w książce Gene Sharp na temat jak wyzwolić się z pod dyktatury niedemokratycznej władzy. Wczoraj przykładowo dowiedziałem się z krótkiego filmu, jak amerykański naukowiec tłumaczy sposób prowadzenia konwersacji. Pani Nina Adelajda Olczak ciekawie o tym opowiedziała, a mianowicie że to samo można powiedzieć i usłyszeć w języku szakala i żyrafy. Myślę, że każdemu może się to w życiu przydać.

            Na zakończenie chciałbym powiedzieć, że straciłem poczucie bezpieczeństwa wskutek  poczynań obecnej władzy. Nie będę wymieniał szczegółów, bo wszyscy je znamy. Jednak pod wpływem osiedlowych spotkań i rozmów z ludźmi jakoś lepiej się poczułem. Biegnie mi 89 rok życia i zapewne nie doczekam negatywnych skutków działania obecnej władzy, ale chciałbym, aby moje wnuki, a także wszyscy w kraju nie doznali takich nieszczęść jakie przeżywali ludzie mojego pokolenia.

Teofil Lenartowicz

Wrocław, dnia 24 lipca 2016