niedziela, 20 marca 2016

Na mojej ulicy



Na mojej ulicy
         Na niewielkim spokojnym osiedlu Zacisze we Wrocławiu, istnieje ulica na której mieszkam. Ciekawe osiedle i ciekawi mieszkańcy. Ponieważ Wrocław zawdzięcza swoje powstanie rzece Odrze, więc nic dziwnego, że istnieje w nim wiele mostów. Są to mosty na dopływach Odry, jak i na jej odnogach, a osiedle Zacisze znajduje się pomiędzy Starą Odrą, a Kanałem Przepływowym. To dzięki takiemu położeniu, osiedle jest izolowane od wielkomiejskiego hałasu i stąd trafna nazwa Zacisze.
            Nie będę jednak zajmował się położeniem osiedla, a jedynie tym co dzieje się na mojej ulicy, a mianowicie poświęcę ten temat jednemu z jej mieszkańców.
            Kim jest człowiek, któremu chciałbym poświęcić kilka słów?
            Tym człowiekiem jest Kazimierz Sokołowski, któremu wszyscy mieszkańcy Zacisza winni są ogromną wdzięczność za wszystko co robi dla mieszkańców. Jego ogromny zapał, energia, wrażliwość, niesienie pomocy i poszanowanie prawa, doprowadziły do tego, że po wielu latach walki nie wybudowano na osiedlu blokowiska, które zakłóciłoby całkowicie charakter i spokój nie tylko jednej ulicy, lecz  całego osiedla. Tutaj na ulicy Krzywickiego deweloper miał wszystkie zezwolenia na budowę dwóch 4-ro kondygnacyjnych budynków, jednak nie udało mu się zrealizować projektu. Miał zgodę konserwatora zabytków, urzędu miasta, ministra kultury, interweniowała telewizja, protestowała ambasada angielska, że miasto utrudnia zagranicznemu deweloperowi budowę, a jednak deweloper przegrał walkę. Oszukiwał powyższe służby o zgodność projektu budowy z prawem. Jednak przegrał przez swoją ogromną pazerność na pieniądze ze sprzedaży wybudowanych luksusowych mieszkań. Pazerność doprowadziła go do bankructwa, zmuszony został do sprzedaży działki, a obecnie nowy właściciel buduje jednorodzinny dom.      
            Doprowadził do tego konsekwentnie działający Kaziu Sokołowski z pomocą kilku mieszkańców i poparcia wolą większości. Kaziu przez wiele lat obnażał oszustwa projektu dewelopera, co skutkowało jak powyżej.
            Jednak Kazia działanie w tym zakresie, to nie wszystko czym jego osobowość się zajmuje. Posiada ten człowiek tak wiele zamiłowań, że nie uda mi się tutaj wszystkie wymienić. Oprócz działań społecznych na rzecz mieszkańców, jest zbieraczem i kolekcjonerem wszystkich staroci. Działając w Bractwie Kurkowym Wrocławia wygrywał nagrody będąc Królem Kurkowym. Na jednej z uroczystości byłem świadkiem jego zasiadania na Tronie Kurkowym, a prezydent Wrocławia przemawiał na jego uroczystości. Posiada Kaziu nieograniczoną energię działania. Kiedy rozmawiałem w klubie „Loteczka” z jednym z jego bliskich przyjaciół, ten powiedział, że Kaziu jest nie do zdarcia. Miał na myśli pozytywne cechy Kazia potwierdzające moc jego działania.
            Ostatnio w jedną z niedziel 6 marca 2016 nasz Kazio odkrył część swoich posiadanych eksponatów i przez wiele godzin prezentował historyczną broń objaśniając ich zalety, wady, użyteczność w walce i jej działanie. Prezentował tą starą, archiwalną broń na stołach w kawiarence parafialnej, a wychodzący po mszy świętej parafianie mogli ją podziwiać. Poniżej prezentuję kilka zdjęć z Kazia prezentacji w parafialnej kawiarence.















            Pragnę wyrazić ogromną wdzięczność mieszkańców mojej ulicy, za działanie naszego Wspaniałego Kazia. Kilka miesięcy temu żegnaliśmy jego żonę, która odeszła do Niebiańskich Zaświatów. Kaziu boleśnie odczuł stratę ukochanej żony, jednak zapał działania na szczęście nie zmalał, co wyraziła prezentacja jego historycznej kolekcji broni.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 20 marca 2016.

sobota, 12 marca 2016

Jeszcze o Żołnierzach Wyklętych



Jeszcze o Żołnierzach Wyklętych

            Początek marca i kilka następnych dni dużo mówiło się o Żołnierzach Wyklętych. Były uroczystości, wspomnienia i pochody. Władze centralne, lokalne oraz odpowiednie organizacje podkreślały znaczenie ustanowionego na 1 marca Dnia Żołnierzy Wyklętych. Odbyły się uroczystości na skalę niespotykaną dotychczas. Bardzo mnie to uradowało, albowiem znam ten temat doskonale. Znałem wielu tych Żołnierzy Wyklętych nawet osobiście. Znam stosunek społeczeństwa i wszystkich poprzednich Władz do tych spraw. Pamiętam też jak osobiście byłem traktowany przez wszystkich i kiedykolwiek, gdy starałem się o upamiętniane i ich cześć, za to co Ci Żołnierze robili byśmy dzisiaj byli wolni. Przez pół wieku wpajano społeczeństwu, że to byli bandyci. Z czasem zmieniano retorykę i można było nawet powiedzieć o tych zamordowanych, jako o bohaterach. Jednak nie mogli tego powiedzieć, o tych nielicznych, którzy przeżyli i byli świadectwem ich barbarzyństwa. Nie można było ich już unicestwić, więc zepchnięto ich na margines społeczeństwa nazywając bandytami. Posłużono się w tym celu różnej maści donosicielami, rodzinami tych którzy współpracowali z komunistyczną władzą i młodym pokoleniem nie pamiętającym tamtych czasów.

            Ucieszyłem się niezmiernie, że nastąpił wreszcie zwrot i obecnie zaczniemy walczyć o cześć i pamięć Żołnierzy Wyklętych oraz zacząłem mieć nadzieję, że nie będzie to akcja jednorazowa. Chętnie więc poszedłem 5 marca we Wrocławiu na spotkanie o tej tematyce, gdzie na ogromnej sali zastałem moc młodzieży. Prelekcję miała odbyć pani dr z kancelarii prezydenta, a następnie będą odpowiedzi na zadawane pytania. Poproszono o zgłoszenie się chętnych do dyskusji, więc pofatygowałem się i stanąłem w kolejce, jednak powiedziano mi, że tylko wyznaczeni mogą wziąć udział. Z uwagą wysłuchałem prelekcji, pytań i odpowiedzi. Pytania zadawał z listy prowadzący spotkanie, natomiast odpowiedzi udzielali ci zaproszeni do prezydium, którzy zgłosili się wcześniej. Byli to przedstawiciele wielu organizacji młodzieżowych Wrocławia i wieku powyżej 20-tu, czy 30-tu lat.

            Prelekcja bardzo mi się podobała, za wyjątkiem pewnego akcentu towarzyszącego także w wypowiedziach. Otóż starano się podkreślać, że dopiero ten rząd zaczyna doceniać zasługi Żołnierzy Wyklętych, stawiając nazwiska poprzednich rządów w negatywnym świetle. Większości takich akcentów towarzyszyła burza oklasków. Na sali wisiał dekret ustanawiający dzień Żołnierzy Wyklętych z podpisem prezydenta RP. Jednak nie umieszczono pod dekretem, że podpisał go Bronisław Komorowski. Po zakończeniu poproszono o zadanie pytań, więc się ponownie zgłosiłem. Jednak po kilku słowach prowadzący odebrał mi głos, wyjaśniając że dotyczy to tylko konkretnych pytań. Po spotkaniu prowadzący i większość z siedzących w prezydium przybiegła do mnie chcąc się dowiedzieć co miałem do powiedzenia. Powiedziałem, że jestem świadkiem tamtych wydarzeń i chciałem się podzielić uwagami na temat bohaterstwa, patriotyzmu, strachu towarzyszącym w tamtych czasach i osobistych uwag. Uważałem, że ci młodzi ludzie nie mogli mieć pojęcia o zagadnieniach, w których występowali jako autorytety. Prowadzący bardzo mnie przepraszał i tłumaczył dlaczego odebrał mi głos, ja jednak wyciągnąłem własne wnioski z tego faktu.

            Dla zobrazowania pewnego zjawiska występującego dotychczas przedstawię własny przykład przedstawiający, że wszystkie poprzednie rządy, nie wykluczając obecnego, zaniedbały temat Żołnierzy Wyklętych i pozostawiły wolne pole, aby hasała po Żołnierzach Wyklętych plotka oskarżająca ich o bandytyzm.

            Wiele już pisałem o tym w prasie lokalnej Mielca, interweniowałem w wielu miejscach, co skutkowało pogróżkami, lub w najlepszym wypadku pochwałami pod moim adresem, lecz bez rezultatów.

            Aby naświetlić zagadnienie przedstawię przykład jednego z Żołnierzy Wyklętych, który dzięki własnemu sprytowi przeżył do naszych czasów. Poniżej mój tekst do mieleckiej gazety Korso z 2010 roku.

Dlaczego mieleckie społeczeństwo nie potrafi bronić honoru własnych zasłużonych ludzi?

            Takie pytanie postawiłem, aby zastanowić się nad pewnymi wydarzeniami minionego okresu. Pytania i wątpliwości mnożą się. Coraz więcej ich przybywa. Zastanawiam się jakim jesteśmy w Mielcu społeczeństwem? Dlaczego jesteśmy właśnie takim społeczeństwem, oraz jakie są tego przyczyny i skutki.
            Trudno mi zrozumieć dlaczego tak się dzieje, że Mieleckie Społeczeństwo nie potrafi wziąć w obronę własnych zasłużonych ludzi. Wydarzenia minionego okresu wskazują, że ta niemoc dotyczy nie tylko przeciętnego obywatela, ale w szczególności władzy terenowej poszczególnych szczebli, organizacji kombatanckich i środowiskowych, mediów publicznych i wielu innych organizacji. Sprawa jest o tyle ważna, że niemocą zarażane są młodsze pokolenia, które nie doznały okrucieństw minionej wojny. Dzieci obecnych pokoleń nie zaznają strachu, z powodu  odebrania ich siłą rodzicom i wysłania do obcego kraju na poniewierkę. Nie boją się, że stanie się to jutro, za tydzień, czy kiedykolwiek i że mogą zginąć. Dlatego powojennym pokoleniom trudniej jest zrozumieć, gdzie zaczyna się wielkość ludzi nie pozwalających się zniewolić i walczących ze zniewoleniem. O ile można wybaczyć przeciętnemu obywatelowi, to nie można wymienionym powyżej organizacjom i władzy terenowej, że nie tylko nie rozumieją, ale również nie stają w obronie zasłużonych ludzi. Dlaczego tak się dzieje? Oto pytanie, które od dłuższego czasu sobie zadaję.  
            Posłużę się przykładem śp. Płk Aleksandra Rusina, który walczył zbrojnie z totalitaryzmem hitlerowskim i stalinowskim, unikał zagłady, a trwało to przez 17 lat. Późniejszy okres PRL-u, to uznanie go bandytą i skazanie na margines społeczeństwa. Nie będę opisywał jego bohaterskich czynów w okresie totalitarnej tyranii, gdyż są one powszechnie znane i nie kwestionowane. Płk Aleksander Rusin dożył sędziwego wieku i Polski wyzwolonej z totalitaryzmu. Spadły na niego zaszczyty, odznaczenia. Awansowano go do stopnia pułkownika. Brał udział w uroczystościach państwowych. Był potrzebny społeczeństwu, jako przykład walki o naszą wolność. Ten prosty wyrosły z ludu człowiek był nam potrzebny, bo rozsławiał swymi czynami Mielecką Ziemię na której żył. Można go stawiać za wzór. Czyż tego nie widać, że on swym życiem zasłużył na wdzięczność?
            Smutne jest to co poniżej napiszę, ale Mieleckie Społeczeństwo nie okazało wdzięczności bohaterowi Tej Ziemi. Kiedy kilka osób wyrosłych na PRL-kim chlebie podniosło protest za honorowanie jego zasług, nie potrafiono go obronić. Nie znaleziono argumentów, aby przeciwstawić je protestującym, chociaż działo się to w Urzędzie Gminy w Przecławiu, zaraz po nominacji Aleksandra Rusina do stopnia pułkownika. Ujawniłem w prasie lokalnej przyczyny protestu i ludzi czujących do niego wrogość. Byli to ludzie, których działalność w okresie PRL-u obnażał Aleksander Rusin. Kiedy stanąłem w obronie płk Rusina zaczęto mi grozić. Zaapelowałem do organizacji kombatanckich i innych czynników, o zajęcie stanowiska, ale nikt się nie odezwał. Na pismo do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Mielcu, aby zajęto w prasie stanowisko, otrzymałem tylko skierowany do mnie list i nic więcej, a przecież nie o to chodziło. Nie do mnie należy ocena, czy ta organizacja jest tak skostniała, że nie potrafi bronić nawet pośmiertnie członka własnej organizacji. Wysłałem pocztą elektroniczną kilka pism do Zarządu Głównego ŚZŻAK w Warszawie, aby uaktywnił działalność mieleckiej organizacji, ale skończyło się tylko na pochwałach pod moim adresem, że staję w obronie ich członka. Podobnie zadziałała Kapituła Orderu Wojennego Virtuti Militari działająca przy kancelarii prezydenta. Dostałem stamtąd piękne pismo podpisane przez kanclerza kapituły generała Stanisława Nałęcz Komornickiego ograniczające się do stwierdzenia, że płk Aleksander zaliczony jest w poczet Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari. Na nic więcej nie stać ich było, chociaż wysłałem im pełną charakterystykę sprawy.
            Ponieważ w Korso opublikowano list (skierowany do mnie), gdzie były treści szkalujące pamięć płk Rusina, odezwała się rodzina wyrażająca oburzenie z powodu szkalowania pamięci ich ojca. Nikt więcej się nie odezwał. Ci którzy powinni zareagować milczą, jakby ich to nie dotyczyło, a ja usłyszałem zarzut, że jestem adwokatem rodziny Rusinów. Nie do mnie należy wskazywać, gdzie należy szukać przyczyny skostniałości społecznej. Powinni to zrobić socjolodzy, historycy, organizacje społeczne i kombatanckie, szkoły, media, urząd promocji, władze terenowe i inne, a wszyscy razem powinni, za ten stan, uderzyć się w piersi. Od wyżej wymienionych zależy, czy przyszłe pokolenia potrafią dokonać właściwej oceny. Jeśli zostaną tego nauczeni, będą potrafili oddzielić ziarno od plew i zrozumieją heroizm walki takiego człowieka, jakim był płk Aleksander Rusin. Smutne, że obecne społeczeństwo tego nie potrafi.
            Osobną sprawą jest upamiętnianie zasłużonych ludzi. Widoczna jest niechęć do ich upamiętniania, a przecież tacy ludzie jak Bracia Działowscy, płk Aleksander Rusin i wielu innych zawsze będą rozsławiać ziemię z której wyrośli, pod warunkiem, że będziemy o tym pamiętać. To pięknie jeśli nazywamy szkołę czy inny obiekt imieniem znanych w świecie autorytetów, ale oni wnoszą inne wartości, może wyższe, ale nie rozsławiające Mieleckiej Ziemi. Mam nadzieję, że nie prędko będzie okazja na sprawdzian ludzkich charakterów i osobowości jak tych z czasów II Wojny Światowej i dlatego jestem zdania, że powinniśmy upamiętniać ich nazwiska, rozsławiać czyny i dbać o ich cześć, niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy nie. Uważam, że wygodnictwem lokalnych władz jest upamiętnianie anonimowych bohaterów. Jest to w prawdzie wygodne, ale nic nie upamiętnia, bo tylko nazwiska konkretnych ludzi i ich czyny podnoszą rangę Ziemi. Widocznie, aby to zrozumieć należy poczekać, aż nadejdą następne pokolenia.          
Teofil Lenartowicz.
Wrocław, marzec 2010.

Poniżej list prezesa ŚZŻAK w Mielcu Tadeusza Orłowskiego, którego prosiłem o publiczną interwencję w sprawie zniesławiania czci Aleksandra Rusina. Ten  ciekawy i nieco wyjaśniający pewne kwestie list prezentuję po skanowaniu, a pod nim przepisany w Wordzie tekst.








Oto przepisany w Wordzie  powyższy list, otrzymany w lutym 2010 roku.
Szanowny Panie.
            Dziękuję serdecznie za otrzymany list Pana, który dopiero dziś trafił do moich rąk, leżąc spokojnie w skrzynce pocztowej.
            Niech mnie usprawiedliwi fakt, że byłem poza Mielcem na leczeniu bolejącego kręgosłupa. Jestem od 12 lat samotnym wdowcem liczącym 91 lat. Jestem byłym Lwowianinem, a do Mielca trafiłem w 1944 roku po ucieczce, będąc tropiony przez zbirów spod znaku UPA, jako Akowiec. Kilku moich przyjaciół Akowców zamordowali w bestialski sposób.
            W Mielcu zostałem b. serdecznie przyjęty i wcielony do miejscowych oddziałów AK, gdzie między innymi poznałem śp. Aleksandra  Rusina, którego polubiłem może i dlatego, że często wspominał mi Lwów, w którym w czasie Rz.P. odbywał służbę wojskową. Ponadto doceniałem jego odwagę. Z czasem byłem zdziwiony, gdy coraz częściej naliczałem jego wrogów. Jego wrogiem nieprzejednanym był  E. Fuksa, wcześniej prezes Koła AK Mielec. Obydwaj potwornie się oczerniali. W tej walce byłem po stronie śp. Rusina. Dałem tego nie mało dowodów choćby nawet i ten, kiedy nikt z członków Koła AK nie zgodził się być świadkiem w Sądzie w Rzeszowie w postępowaniu odszkodowawczym o poniesione straty poprzez Rusina. Sąd moje zeznanie uznał i jego roszczenia uznał (t.j. Rusina) za co przysięgał być wdzięcznym do końca życia.
            Nad grobem żegnałem Go (Rusina) ze łzą w oczu słowami „pułkowniku Aleksandrze”! Ta trumna zamknęła ostatni rozdział  Księgi Twojego żywota, ale nigdy nie wygaśnie pamięć o Tobie. Byłeś z biednej rodziny, ale bogatej duchem. Twoje imię i czyny promieniowały na całą Rzeszowszczyznę.
            Szanowny Panie. Postawił mnie Pan w obliczu „zarzutu” że nie bronię śp. Rusina. Pan nie wie ile ja miałem pogróżek, właśnie dlatego, że Go broniłem. Proszę pamiętać, że w czasie okupacji mnie w Mielcu nie było. Byłem na ziemi lwowskiej, więc nie znałem śp. Rusina i Jego wyczynów, o które był pomawiany. Dziwił mnie fakt, że najbliższy kolega śp. Rusina – Leon Tacik też szkalował swojego kolegę. Tacik był też członkiem AK i siedział w więzieniu „Wronki”. Najwięcej wrogów Rusina pochodziło z m. Przecław. Niestety! Zawiść i nienawiść, to grzechy powszechne większości Polaków.
            Bóg tylko jeden policzyć może, ile gromów spustoszeń i nieszczęść wszelakich doznał nasz Kraj spod znaku Orła Białego. Na przestrzeni ostatnich 2 wieków żaden naród Europy nie był doświadczany kataklizmami równymi Polakom. Naród, który ongiś był symbolem potęgi kultury i Chrześcijańskiej Cywilizacji, jakiej nie zmyły bezbożne i barbarzyńskie zalewy. Właśnie nasi „Sąsiedzi” dostrzegli  nasze wady narodowe i umiejętnie je „podsycali”, bo wierzyli, że właśnie te wady w dużej mierze będą jednym z powodów upadku naszej Państwowości.
            Zmieniam temat, bowiem pragnę podkreślić z akcentem, że jest Pan Polakiem godnym najwyższego szacunku, za Pana  pamięć o zmarłych Żołnierzach AK, jak np. A. Rusina. Jest to pamięć wzruszająca. Dlatego z całego serca życzę Szanownemu Panu spełnienie Posłania. By Nowonarodzone Boże Dziecię Swoją Rączką błogosławiło Pana i Pana Najbliższych i niech Pana wspiera Swoją Boską Mocą przez wszystkie dalsze lata, dni i godziny ziemskiego bytowania, czesnym zdrowiem i obfitością Łask Bożych.
Tadeusz Orłowski
Żałuję, że nie udało mi się spotkać z nie żyjącym już śp. Tadeuszem Orłowskim. Na pewno z jego wspomnień miałbym więcej informacji o działalności dzisiejszych Żołnierzy Wyklętych. Z listu jednoznacznie przebija głęboki patriotyzm i umiłowanie Ojczyzny.

            Ponieważ wszystkie organizacje, prasa i władza terenowa nabrały wody w usta w obronie czci płk „Olka” napisałem pismo przez kancelarię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego skierowane do Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari, z prośbą o zobligowanie władz niższych szczebli do publicznego zajęcia odpowiedniego stanowiska. Poniżej treść mojego pisma.




Teofil Lenartowicz                                                                          Wrocław, dnia 17.12.2009


Dotyczy: Kawalera Orderu Wojennego Virtuti Militari
Śp. płk w st. spocz. Aleksandra Rusina ps „Olek” i „Rusal”
Zam. Dobrynin, gmina Przecław, pow Mielec. 

Kapituła Orderu Wojennego Virtuti Militari:
 Ul Wiejska 10 
00-902 Warszawa

             W związku z zaistniałymi oszczerczymi atakami na Kawalera Orderu Wojennego Virtuti Militari i innych odznaczeń, płk Aleksandra Rusina, proszę o interwencję.
 Aleksander Rusin dowódca oddziału partyzanckiego AK, a później WIN, na Ziemi Mieleckiej walczył z sowieckim i hitlerowskim totalitaryzmem od początku wojny do 1947 roku, a następnie ukrywał się. Dzięki własnemu sprytowi nie dał się unicestwić ani Hitlerowcom, ani NKWD i UB, dopiero ujawnił się po amnestii w 1956 roku. Jego walka trwała 17 lat, a i później jako wyjątkowo niebezpieczny był pod ścisłą obserwacją Służb Bezpieczeństwa. Był dowódcą jednego z 3 oddziałów AK, które z rąk niemieckich odbiły wyrzutnie rakiet V-1 i V-2 w Bliźnie. Przekazał wiele cennych materiałów dotyczących rakiet międzynarodowej komisji amerykańsko angielsko francusko sowieckiej, za co otrzymał pisemne podziękowanie od Churchilla. Posiada wiele cennych zasług w walce z niemieckim i sowieckim totalitaryzmem, a jego żona była łączniczką w oddziale.    
Obecnie ludzie nieuczciwi, donoszący na niego i zastawiający nań pułapki, rozsiewają przeciwko niemu oszczercze ataki, aby oczyścić siebie, lub swych przodków od współpracy z Organami Bezpieczeństwa Publicznego.
Przedstawiam kilka przykładów oszczerczych ataków.
1. Po uroczystości mianowania A Rusina do stopnia pułkownika, w dniu 23.4.2008  w Urzędzie Gminy w Przecławiu wystąpił incydent w którym kilka osób publicznie zaatakowało zastępcę wójta za to, że wygłosił na temat płk Rusina przemówienie zawierające zasługi pułkownika, a w ich mniemaniu pospolitego bandyty. 
2. W mieleckim tygodniku Korso z dnia 27.10.2009 ukazał się opublikowany list Romana Sójki, w którym podważył partyzanckie działanie płk Rusina nadając mu bandycki charakter. Wprawdzie ukazał się jednocześnie z listem mój okrojony przez redakcję artykuł, a później list syna Rusina, jednak milczenie zarówno władzy terenowej, jak i organizacji kombatanckich, szczególnie ŚZŻAK utwierdza szkalujących w swoich racjach, a opinię publiczną wprowadza w błąd.
3. Ponieważ równocześnie z mianowaniem Rusina do stopnia pułkownika, jeszcze za jego życia w 2008 roku, wystąpiono z wnioskiem o mianowanie go do stopnia generała, a sprawa ucichła, rozsiewane są plotki, że ze względy na jego „bandycką przeszłość” zaniechano nominacji. Nasuwa się pytanie dlaczego nie dokonuje się pośmiertnej nominacji?
Tak się składa, że jestem świadkiem wydarzeń z tamtego okresu i miejsca, gdzie Rusin walczył, gdyż jestem człowiekiem starym 82 lata. Nie tylko ja, ale również wielu uczciwych ludzi pamiętających tamte czasy mogą potwierdzić, że nie sprzeniewierzył się on bandycką działalnością. Odwrotnie, był on dla przeciętnych ludzi błyskiem nadziei w czasach zakłamania i zła. Apeluję do Kapituły Orderu Virtuti Militari, aby stanął w jego obronie i zajął odpowiednie stanowisko na łamach lokalnej prasy. Nie muszę przypominać, że jeśli dziś cieszymy się wolnością, to zawdzięczamy ją takim ludziom jak płk Aleksander Rusin. Za to co dokonali winni im jesteśmy wieczną pamięć. W obronie czci płk Rusina napisałem do prasy kilka artykułów. Proponując nawet upamiętnienie jego oddziału partyzanckiego na nowym obelisku w Przecławiu, powiat Mielec.
Uważam, że ludzie tak zasłużeni jak płk Rusin powinni być traktowane jak osoby publiczne, a więc z mocy prawa chronieni, tymczasem nikt oprócz rodziny nie wystąpił w jego obronie. Nie jest normalne, że o cześć bohatera Kawalera Orderu Virtuti Militari i wielu innych odznaczeń walczy tylko jego rodzina występująca do sądu o zniesławienie? Powinno to być obowiązkiem Władzy Terenowej i terenowych organizacji kombatanckich.
Ponieważ Światowy Związek Żołnierzy AK w Mielcu nie wystąpił w obronie swojego członka płk Rusina, interweniowałem w Zarządzie Głównym ŚZŻAK w Warszawie. Wysłałem pocztą elektroniczną organizatorowi komisji ds. Historii, Wydawnictw i Pamięci Narodowej panu dr  Józef Rell odpowiednie materiały. Rozmawiałem z nim telefonicznie. Efekt, oprócz mailowych pochwał pod moim adresem zaległo milczenie. Najprawdopodobniej uznano mnie za starego upierdliwca przeszkadzającego w pracy i dano sobie spokój.
W imię pamięci zasłużonych ludzi proszę o podjęcie odpowiednich środków w celu zmobilizowania Władzy Terenowej i organizacji kombatanckiej do zajęcia stanowiska na łamach środków publicznego przekazu zmierzających do przywrócenia czci śp płk Rusina.
W celu dokładniejszego zapoznania się z sylwetką płk Aleksandra Rusina przesyłam spisaną przez Ewę Kurek relację złożoną przez. niego i zamieszczoną w jej książce Pt „Zaporczycy” tom 3 Relacje. 
Teofil Lenartowicz.


A oto odpowiedź Kanclerza Kapituły gen. Stanisława Nałęcz Komornickiego działającego przy kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prezentuję tekst w oryginale.

 




Tak zakończona została moja interwencja na szczeblach władz i innych instytucji.

            Żałować należy, że obecnie rządzący ubierają się w piórka obrońców Żołnierzy Wyklętych, robiąc z siebie jedynych ich obrońców. Róbmy swoje, upamiętniajmy Żołnierzy Wyklętych, czcijmy, mówmy o nich i stawiajmy im pomniki wdzięczności w miejscach gdzie walczyli i gdzie najwięcej mieli wrogów. Nie stawiajmy pomników i tablic z anonimowymi napisami. Wymieniajmy ich nazwiska, podkreślajmy ich męstwo,  patriotyzm i walczmy z przejawami ich szkalowania. Taki pomnik wdzięczności powinien stanąć tam, gdzie walczył ze swoim oddziałem „Olek” Rusin, więc w Przecławiu, gdzie miał najwięcej wrogów, o czym wspomina w swym liście do mnie śp. Tadeusz Orłowski.

            Na zakończenie pragnę dodać, że nie zamykajmy ust ludziom, zamierzającym wypowiadać się na spotkaniach podobnych jak odbyte obecnie we Wrocławiu. Niech wypowiadają się nawet szkalujący i protestujący przeciwko upamiętniania Żołnierzy Wyklętych. Nie obawiajmy się ich, albowiem mamy ogromną moc argumentów, aby przekonać młode pokolenia o prawdzie, a nie o tym co mówi plotka przekazywana z jednego pokolenia na drugie.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 12 marca 2016