czwartek, 26 listopada 2015

Ewa Sokołowska - posmiertne wspomnienie



Ewa Sokołowska – pośmiertne wspomnienie

            W tym roku listopad stał się nie tylko miesiącem wspomnień o zmarłych, ale w moim wypadku także miesiącem pożegnań. Dopiero kilka dni temu wróciliśmy po dwu wizytach w Mielcu, wspominając i żegnając bliskich, a w dniu 9 listopada zmarła nasza droga sąsiadka Ewa Sokołowska, mieszkająca z rodziną na naszej ulicy. Była osobą sprawną do końca, a jej zgon nastąpił niespodziewanie.
            Ewa Sokołowska, wspaniała kobieta. Znaliśmy jej pozytywne cechy, ale o szczegóły z jej życia poprosiłem jej męża Kazimierza Sokołowskiego, któremu cała nasza osiedlowa społeczność wiele zawdzięcza. To on będąc wysokich lotów społecznikiem wybawił od kłopotów mieszkańców całej ulicy, za co jemu, jak i jego żonie Ewie jesteśmy jako sąsiedzi bardzo wdzięczni. Poniżej przedstawiam relację Kazimierza o swojej żonie zmarłej Ewie.
Ewa Teresa Zofia Sokołowska z domu Suchowiak pochodziła z galicyjsko - poznańskich rodzin; ziemiańskich - rektorsko profesorskich, – sędziowsko, adwokackich - muzyczno nauczycielskich – wiejsko młynarskich. Miała 10/16  krwi polskiej, 2/16 krwi niemieckiej, 1/16 krwi czeskiej, 1/16 krwi słowackiej, 1/16 krwi austriackiej i 1/16 krwi włoskiej. Urodziła się przed wojną w Warszawie, gdzie jej rodzice doktorzy chemii pracowali w Chemicznym Instytucie Badawczym u profesora Ignacego Mościckiego. Rodzice, wiedząc o zbliżającym się powstaniu, wywieźli Ją do Złotokłosu pod Warszawą. Z powstania wyszli z jedną teczką, a w niej tylko dokumenty i pamiątki rodzinne. Wszystko co zostało w domu na Żoliborzu utracili. Ocalały tylko książki, które były zdeponowane w skrzyniach w piwnicach Chemicznego Instytutu Badawczego.
W roku 1945 wraz z Matką przyjechała do Wrocławia, Ojciec w tym czasie przebywał  w sanatorium w Zakopanym z powodu gruźlicy, na co zmarł w roku 1947.  Po przyjeździe  Ojca do Wrocławia zamieszkali w domu przy obecnej ulicy Krzywickiego 8. Rodzice wraz ze stryjem Jej Matki,  profesorem Kamilem Stefko – rektorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie,  byli w grupie pionierów organizujących wrocławskie wyższe uczelnie. Razem z nimi przy ulicy Krzywickiego zamieszkali dziadkowie  ze strony Matki. Dziadek Mieczysław Stefko był emerytowanym sędzią Sądu Najwyższego.
Powojenne czasy dla Ewy były bardzo trudne, brakowało wszystkiego, dom był w ruinie, dach przeciekał, nie było opału, choroby i po kolei śmierć Ojca, Dziadka i Babci. Do tego doszły jeszcze problemy z lokatorami z przymusowego przydziału.
Mimo tych trudności Ewa ukończyła studia, została asystentką w Zakładzie Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie pracowała do emerytury.
Na początku naszego małżeństwa, w roku 1968, najwyższy dochód rodziny stanowiła emerytura Mamy Ewy. Byliśmy już czteroosobową rodziną, urodziła się nam córka Justyna, teraz lekarz. Ewa bardzo przeżyła śmierć Matki,  podczas epidemii grypy w grudniu 1971 roku.
Nastały lepsze czasy, Ewa była już po doktoracie a ja coraz więcej zarabiałem. Niestety po pewnym czasie przyszły nowe ciężkie czasy. W roku 1981 zostałem internowany i karnie zwolniony z pracy i tak zakończyłem pracę inżyniera elektronika, do zawodu już nie wróciłem. W niedługim czasie po tym, w połowie roku 1982, Ewa zachorowała na chorobę nowotworową, najpierw płuca, potem jedna pierś, druga pierś. Do tego doszły problemy ze stawami, miała endoprotezę stawu biodrowego, i problemy z sercem. Uporała się z tymi wszystkimi chorobami, była dzielna, do końca życia była samodzielna, ale potrzebowała ciągle mojej pomocy.
W ostatnich latach dużo czytała, cieszyła się z wnuków, nie mieliśmy problemów finansowych, zapewniłem byt materialny całej rodzinie a młodzi, to znaczy córka i zięć, z biegiem czasu coraz więcej zarabiali. Mogłoby tak być nadal, ale niestety stało się, Ewa zmarła 9 listopada. Wspomina jej mąż Kazimierz.
Ewa spodziewała się śmierci, w snach często przychodziła do niej Jej Mama i Babcia. Codziennie czytała Pismo Święte i dużo się modliła. Na ostatnich Wszystkich Świętych i na Zaduszki odwiedziła wszystkie groby rodzinne. W dzień po Zaduszkach w Kancelarii Katedralnej przepisała opiekę nad grobami rodzinnymi na Cmentarzu Świętego Wawrzyńca z siebie na córkę. W sobotę, przed śmiercią Ewy, u Młodych  było uroczyste śniadanie na którym był Ojciec Zięcia chorujący na nowotwór płuc. Była rodzinna atmosfera, ja pomyślałem sobie przy stole, że to tak, jakby pożegnalne śniadanie. Tego samego dnia po południa odwiedziła Ewę jej serdeczna przyjaciółka, bo miała nieodpartą potrzebę odwiedzin. Obie siedziały przy stole i opowiadały sobie. Ewa wspominała swoje badawcze podróże antropologiczne i opowiadała jak na pewnej wsi, na wschodzie Polski biesiadowali. Pili wódkę po kolei z jednego kieliszka, i przy każdym kieliszku wznosili toast i na stojąco i śpiewali  „Vivat Polonia”.  Ewa to opowiadała i śpiewała „Vivat Polonia” 
Niestety, wieczorem prosiła mnie abym Jej wcześniej pościelił łóżko bo źle się czuje.  Z łazienki wyszła blada z perlistym potem na czole i prosiła abym odprowadził Ją do łóżka, bo sama nie dojdzie. Zaczęła się skarżyć na silne bóle w górnej części brzucha, przy tym krzyczała.  Myślałem, że to dolegliwości sercowe, bo brała leki na serce i miała arytmię. Pobiegłem na górę po Młodych – są lekarzami.  Niestety, po różnych diagnozach i podaniu leków, Ewę zawieziono pogotowiem do szpitala przy ul. Kamieńskiego,  gdzie pracuje zięć. Tam Młodzi wspólnie z lekarzami pełniącymi dyżur przeprowadzili wszelakie badania i rozpoznali bardzo ostre zapalenie trzustki. Początkowo Żona była na oddziale chirurgicznym, a od południa na intensywnej terapii. Była świadoma, nawet żartowała i skarżyła się, że jest “wykończona” i chce  się Jej spać.  Pytała, co jej jest, na odpowiedź, że zapalenie trzustki, powiedziała – na to się umiera. Niestety w nocy nastąpiło gwałtowne pogorszenie, przestały działać różne organy, między innymi nerki, nie było reakcji obronnych organizmu. 
Rano, w poniedziałek dostałem od Córki wiadomość,  że Mama umarła. Pojechaliśmy do szpitala, Córka była już w pracy w Legnicy i szybko wróciła. O godzinie 10 Żona oddychała za pomocą aparatury a serce jeszcze biło. Po odłączeniu leków podawanych wprost do krwiobiegu, serce stopniowo ze 150 uderzeń na minutę gasło i zgasło zupełnie. Było to około godziny 10. 30. 
Straszne, jak choroba i śmierć zmienia wygląd Człowieka. Ewa została skremowana i pochowana do grobu Rodziców na Cmentarzu Św. Wawrzyńca. Tak brzmi relacja jej męża Kazimierza Sokołowskiego.
            Należy na koniec dodać, że zmarła Ewa była posiadaczką Krzyża Maltańskiego. Jest on sporządzony z filigranu złotego z ametystami i turkusami. W rodzinie Ewy znajdował się od wieków i był przekazywany tylko po kądzieli. Jego pochodzenie sięga tak daleko, że nie da się go ustalić. Obecnie krzyż ten będzie nosić córka Justyna, a po jej śmierci wnuczka Zosia. Krzyż nosi się zawieszony na szyi, zakłada go wyłącznie osoba uprawniona i tylko  w uroczystych i podniosłych chwilach w rodzinie, jak na przykład Wieczerza Wigilia, Śniadanie Wielkanocne, ślub, chrzciny, nadanie doktoratu itp. Każda osoba przejmująca Krzyż musi dołożyć wszelkich starań aby go nie utracić i aby po jej śmierci mógł być przekazany następczyni.  Musi pamiętać, że poprzednie pokolenia patrzą na nią z Nieba.
            Z wielkim żalem wielu obecnych na pogrzebie pożegnało zmarłą Ewę. Była rodzina, oraz duże grono znajomych z jej pracy i sąsiadów. Niech jej ziemia lekką będzie. Cześć jej pamięci.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 26 listopada 2015






środa, 25 listopada 2015

Tadeusz Fecko - pośmiertne wspomnienie



Tadeusz Fecko – pośmiertne wspomnienie

            Tak się w tym roku złożyło, że jeszcze nie rozpakowaliśmy z żoną dobrze walizek po powrocie z odwiedzanych grobów, a już dostaliśmy z Mielca wiadomość o śmierci Tadeusza Fecko. Tadeusz zmarł 2 listopada 2015 roku, a pogrzeb odbył się 2 dni później na cmentarzu komunalnym w Mielcu. Nie muszę nawet dodawać, że nie dokończając rozpakowywania, natychmiast zamknęliśmy walizki i pojechaliśmy ponownie do Mielca. Tadeusz był mężem mojej siostrzenicy, bardzo byłem związany z nim wspólnymi przeżyciami i wspomnieniami i dlatego pomimo krótkiego terminu i innych kłopotów decyzja była jednoznaczna. Byliśmy z żoną Lidką na pogrzebie. Była to już ostatnia moja dla niego przysługa i nie mogłem jej odmówić.
            Poniżej krótka charakterystyka jego sylwetki. Urodził się w Tarnobrzegu 27 grudnia 1922 roku, a jego ojciec Jan był nauczycielem. Po ukończeniu powszechnej szkoły podstawowej uczęszczał do gimnazjum w Tarnobrzegu. Wybuch II Wojny Światowej przerwał jego naukę zmuszając go do pracy w charakterze robotnika. Złapany w 1941 roku przez Hitlerowców w łapance przebywał do okresu wyzwolenia tj. do 1944 roku w obozie Dęba, gdzie zmuszany był do pracy przy budowie dróg i kolei. Po wyzwoleniu pracował początkowo na PKP, a następnie w listopadzie 1944 powołany został do Polskiego Wojska, gdzie służył do zakończenia wojny w 1945 roku. W latach 1945-1947 pracował jako księgowy w WSGW w Łodzi. Jednocześnie uczęszczał do wieczorowego liceum otrzymując świadectwo dojrzałości. W 1947 roku wstąpił na Uniwersytet Łódzki – Wydział Prawno Ekonomiczny, a w związku z reorganizacją Wydziału przeniósł się do Wyższej Szkoły Ekonomicznej – na Wydziale Planowania Przemysłu, kończąc studia w 1952 roku w zakresie ekonomiki przemysłu lekkiego, uzyskując kwalifikacje ekonomisty planisty. Po odbyciu praktyki dyplomowej w Bielawie na Dolnym Śląsku, otrzymał nakaz pracy do Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu.
            Odtąd Mielec stał się na stale jego Małą Ojczyzną. Całe swoje życie pracował i żył w Mielcu. Tutaj założył  rodzinę. Od 1 marca 1952 roku był planistą w Dziale Szefa Produkcji, następnie starszym planistą i kierownikiem sekcji. Od 1966 roku był zastępcą kierownika działu ds. lotniczych, w 1974 roku specjalistą ds. realizacji produkcji, a następnie do emerytury kierownikiem Działu Zaopatrzenia u Szefa Produkcji. Na emeryturę odszedł 30 kwietnia 1988 roku.
            Z punktu widzenia przeciętnego obserwatora, wydawać by się mogło, że jego praca była mało znaczącą funkcją w całości WSK. Jednak tak nie było, gdyż planowanie i zaopatrzenie produkcji w tak dużym przedsiębiorstwie było ogromnym przedsięwzięciem. W Polsce było około 400 zakładów WSK, które kooperowały ze sobą dostarczając finalnej WSK w Mielcu materiały do produkcji i wyroby od śrubki po wysoko technicznie zaawansowane w technologię silniki, przyrządy pokładowe, urządzenia elektryczne i radiowe. Tadeusz dwoił się i troił ze swoimi ludźmi, aby planowanie i zaopatrzenie produkcji działało sprawnie. Oprócz pracy zawodowej pracował dużo społecznie. Wiele udzielał się w spółdzielczości mieszkaniowej, gdzie pełnił odpowiedzialne funkcje.
            Posiadał odznaczenie Zasłużonego Działacza Ruchu Spółdzielczego.
            Wyróżniony Srebrną Odznaką Centralnego Związku Spółdzielni Budownictwa   Mieszkaniowego w 1967 roku.
            Wyróżniony Złotą Odznaką Centralnego Związku Spółdzielni Budownictwa      Mieszkaniowego w 1973 roku.
            Był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi w 1978 roku.
            Odznaczony Medalem 40-lecia Polski Ludowej w 1984 roku.
            Srebrną Odznaką Honorową Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego w 1975 roku.
            Odznaką Zasłużonego Pracownika WSK „Delta-Mielec” w 1975 roku.
            Odznaką Zasłużonego Dla Województwa Rzeszowskiego w 1978 roku.
            Oprócz powyższych zasług był czynnym członkiem Ligi Przyjaciół Żołnierza i Polskiego Towarzystwa Turystycznego z wieloma osiągnięciami do Górskiej Odznaki Turystycznej.
            W latach rozwoju WSK i miasta Mielca Tadeusz był znaną i popularną osobą w WSK i w Mielcu. Któż nie znał zawsze uśmiechniętego i z humorem Tadeusza Fecki. W dniu 4 listopada 2015 roku, rodzina i liczni znajomi z żalem pożegnali Tadeusza na uroczystości pogrzebowej.



Pochowany został na cmentarzu komunalnym w Mielcu. Pamięć o nim niech w sercach naszych  zagości na zawsze. Za godne życie niech Bóg da mu wieczny odpoczynek.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 25 listopada 2015
             

niedziela, 22 listopada 2015

Listopadowe wspomnienia



Listopadowe wspomnienia
            Listopad jest miesiącem w którym odwiedzamy na cmentarzach swoich bliskich. Jest jednak nie tylko miesiącem porządków na grobach, odwiedzin i modlitw w dniu Wszystkich Świętych, ale przede wszystkim jest miesiącem wspomnień. To właśnie wówczas, kiedy stojąc nad grobem zapalam znicz i wypowiadam słowa modlitwy, stają mi przed oczami sylwetki zmarłych. Wspominam trudne życie rodziców i tych bliskich do których sięgam pamięcią. Wspominam także tych, których udało mi się wydobyć z ciemności zapomnienia. Są to dziadkowie i pradziadkowie oraz zstępni ich rodzin poznanych z genealogicznych poszukiwań. Obecnie wydobyci z zapomnienia trafili na kartki genealogicznych wspomnień ku czci następnych pokoleń. Co zrobią następne pokolenia z tą pamięcią? Oto jest pytanie, które zadaję sobie stojąc przed grobami bliskich. Często nie ma ich grobów, bo nie wiadomo gdzie zginęli i jak oraz gdzie zostali pochowani. Są to mój stryj Władysław – nie wrócił z I Wojny Światowej walcząc o wolną Polskę, stryj Henryk – żołnierz Andersa zginął pochowany na cmentarzu Kanakin w Iraku. Nie wiadomo gdzie się ich kości znajdują. Odwiedzając na cmentarzu bliskich staję pod cmentarnym krzyżem i zapalam wśród innych znicz, odmawiam modlitwę i wspominamy ich. Zginął także z rąk faszystowskich oprawców mój Ojciec Stanisław, ale przynajmniej jego kości zostały należycie pochowane i mogę je odwiedzać. Dla mnie dzień Wszystkich Świętych jest jednocześnie świętem wspomnień.
            Tak się u mnie składa, że mamy z żoną Lidką taką ilość grobów do obsłużenia i odwiedzenia w dniu Wszystkich Świętych i tak nasze groby są odległe od siebie, że nie jesteśmy w stanie odwiedzić ich w jednym dniu. Dodatkowo ruch przedświąteczny tak utrudnia dojazdy, że zmuszeni jesteśmy do wyjeżdżania kilka dni wcześniej, by z powrotem wrócić przed ruchem do domu, gdyż we Wrocławiu żona ma na cmentarzach także sporo rodzinnych grobów. Wyjeżdżamy zazwyczaj rok rocznie kilka dni przed dniem Wszystkich Świętych. Jedziemy ponad 400 km do Mielca i Przecławia. Następnie do Częstochowy, gdzie żona ma mnóstwo rodzinnych grobów i wracamy przed dniem Wszystkich Świętych do Wrocławia, gdzie już w dniu zmarłych odwiedzamy groby bliskich żony. Na wszystkich grobach staramy się robić porządki, stawiamy kwiaty, zapalamy znicze, odmawiamy modlitwy, no i oczywiście wspominamy ich.
            Kiedy przykładowo idę przez cmentarz w rodzinnym Przecławiu, lub Mielcu, napotykam niemal co krok nagrobek ze znajomym nazwiskiem. Przeszedłem przez życie na tym padole już 88 lat i prawie wszyscy których znałem leżą sobie na tych cmentarzach. Leżą koledzy, koleżanki, znani z pracy, bliżsi i dalsi sąsiedzi i znajomi. Leżą także ci, którzy często dawali mi dobrze w skórę. Wszystkie te nazwiska wzbudzają wspomnienia wywołując z pamięci  dobre, ale także często gorzkie, trudne przeżyte chwile. Tak jak wszystko ma swój kres, tak i my do swego kresu dobijemy.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 22 listopada 2015