sobota, 31 sierpnia 2019

Wojna



WOJNA
 
Pierwszego września 1939 roku, a więc już pierwszego dnia wojny, zobaczyliśmy na niebie samoloty z czarnymi krzy­żami na skrzydłach. Latali całkowicie bezkarnie i często nisko. Celem ich ataków w Przecławiu był most na Wisłoce, jednak ani jedna bomby nie trafiła w most. Wszystkie spadły wybuchając w Wisłoce i na pobliskich pastwiskach.

Wydawało się, że w tej wojnie wszystko sprzyja Niemcom. Nawet pogoda im dopisywała. Wrześniowe lato przyniosło niespotykane w tym miesiącu upały i bezchmurne niebo. Nie było chwili, żeby chmury zasłoniły ziemię przed słońcem i tymi bez­czelnymi atakami samolotów. Atakowali ostrzeliwując z karabinów maszy­nowych wszystko, co się na ziemi ruszało. Zadawałem sobie pytanie skąd mieli tyle tych samolotów i gdzie były nasze? Czekałem, kiedy przylecą nasze samoloty i rozprawią się z tymi napastnikami. Po kilku dniach zaryso­wała się nadzieja, bo dowiedzieliśmy się, że Anglia i Francja wypowie­działy Niemcom wojnę. Idą nam więc z pomocą i wkrótce rozpędzimy Nie­mców i zapanuje spokój. Tak się jednak nie stało. Wprawdzie słyszeliśmy, że polskie wojska walczą, czekając na sprzymierzone wojska alianckie, ale kiedy to nastąpi tego nie wiedzieliśmy.

Po kilku dniach na gościńcu ukazali się pierwsi uciekinierzy. Ciągnęli z zachodu na wschód od Radomyśla. Jedni jechali na wozach konnych inni szli pieszo. Mieli ze sobą cały swój dobytek. Prowadzili konie, krowy, kozy i wszystko to, co dało się wziąć. Nieśli na plecach toboły i walizki. Uciekali żydzi, Polacy, mieszczanie i chłopi. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Skąd i dokąd zdążał ten oszalały z przerażenia tłum? Do jakiego celu zdążał?

Dochodziły wieści, że Niemcy mordują ludzi. Co niektórzy zaczęli się pakować i wyjeżdżać z Przecławia? Nasz Ojciec postanowił jednak, że my zostajemy w domu i nigdzie nie będziemy wyjeżdżać. Okazało się, że była to słuszna decyzja.

Po kilku dniach wrócił nasz sąsiad, Mitek Kotula, który wcześniej poszedł do wojska. Nie udało mu się dotrzeć na punkt zbiorczy, jak nakazywała karta mobilizacyjna i wrócił do domu. Opowiadał niesamowite historie, a mianowicie, że nasze wojska są rozbite, nie stawiają oporu i że już wkrótce Niemcy zajmą całą Polskę. Mówił, że polskie samoloty Niemcy zniszczyli jeszcze zanim wystartowały w powietrze. Był to szok, albowiem wpajano nam, że jesteśmy tacy mocni, a tu nagle taka klapa. Wprost trudno było uwierzyć jak do tego mogło dojść. Istniała jeszcze nadzieja, że to, co mówią ludzie jest nieprawdą, ale kiedy zobaczyłem w tłumie uciekinierów rozbite oddziały polskiego wojska, nadzieja kurczyła się i znikała. Bawiło mnie jeszcze, że nie musiałem iść do szkoły. Z moimi sąsiadami  Edkiem i Włodkiem Pigułą paradowaliśmy z przygotowanymi tamponami gazowymi wypatrując alarmu gazowego. Uczono nas, że będzie to wojna gazowa. Szyby w oknach wyklejaliśmy na krzyż paskami papieru. Miało to zabezpieczać wypadanie szyb przed wybuchami. Kiedy jednak idącego z pola Ojca ostrzelał z karabinu maszynowego niemiecki Messerschmitt, to się przeraziłem. Mój dziecięcy rozumek zdał sobie sprawę z tego, że dzieje się naprawdę coś bardzo złego.
Jest to moje zdjęcie sprzed 80 lat i takimi oczami dziecka oglądałem i przeżywałem wszystkie okropności z tych i późniejszych lat okupacyjnego życia


Nagle cisza stała się pewnego dnia. Z gościńca znikli uciekinierzy, a zamiast nich zawisła nad nami dziwna groźba. Wydawało się, że cały świat stanął w miejscu, że zatrzymał się czas, niebo i ziemia. Nawet wiaterek nie dmuchnął. Zaczęło się groźne ocze­kiwanie na to, co się miało wydarzyć.

Z zaniepokojeniem obserwowaliśmy gościniec wiodący do Radomyśla. Sądziliśmy, że tylko z tamtej strony od zachodu Niemcy mogą nam zagrozić. Kiedy wypatrując siedzieliśmy przed domem, usłyszeliśmy czyjś krzyk.

Przyjechali, są już na rynku!

Po prostu przyjechali od wschodu przez most i prawdopodobnie od strony Dębicy. Korciło mnie, żeby pobiegnąć na rynek, ale się bałem, było jeszcze cicho, bo był to tylko niemiecki zwiad. Dopiero po godzinie nadeszły główne siły. Zaroiło się od tego żołdactwa. Nie byli na koniach jak polskie wojsko. Wszyscy byli zmotoryzowani. Motocykle, samochody, tankietki i czołgi. Powoli zaczęło się wyjaśniać, dlaczego polskie wojsko nie mogło się im oprzeć. Już na pierwszy rzut oka, oczami dziecka, takiego jak ja, widać było, że to jest potęga. Gdzież Polsce było się równać z taką potęgą.

Było już pod wieczór, jak rozmieścili się na naszym ogrodzie. Podglądałem ich z obawą, ale nie robili mi krzywdy. Myli się wodą pod studnią. Ochlapywali się nią nawzajem i szwargotali coś w swoim niezrozu­miałym dla mnie języku. Byli radośni i upojeni zwycięstwem. Do Mamy powiedzieli, że ich kolega kilka dni temu zginął. Znaczyło to, że nie weszli do Polski tak bezkarnie jak do Przecławia. Że jednak polskie wojsko gdzieś tam walczyło. Mama rozmawiała z nimi po niemiecku. Chcieli kupić jajek i masła. Zapłacili papierosami i puszką konserwy.

Rano pojechali dalej, ale przyszły następne wojska. Zajęli zamek siedzibę Reyów razem z folwarkiem, a także szkołę, rynek i plebanię.
Dowództwo niemieckie po zajęciu Przecławia ulokowało się w zamku Reyów. Zdjęcie z archiwów niemieckich 1939

Zadowoleni ze zwycięstwa Niemcy na dziedzińcu przed zamkiem Reyów


Już nieco ośmielony poszedłem na rynek. Na poboczu drogi, przed rynkiem zobaczyłem zabitego, brodatego Żyda. Na zakręcie obok plebani leżał drugi. Zastanawiałem się, czym ci Żydzi narazili się Niemcom, że ich zabili. Później zrozumiałem, Niemcy do Żydów strzelali, ot tak sobie dla zabawy, dla poćwiczenia oka. Strzelali najprawdopodobniej z jadących samochodów. Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę opinię, jakoby Wehrmacht nie dopuszczał się zbrodni na terenach okupowanych. Ci co strzelali do Żydów byli żołnierzami Wehrmachtu.

To był już prawie koniec mojej edukacji. Do szkoły nie chodziłem, bo zajęta była przez wojsko. Gdy wojsko wyjechało i zaczęła się zima, wkrótce zabrakło opału i znów szkołę zamknięto. Niemcy nie dbali o edukację Polaków. gdyż Polak miał służyć jedynie do pracy. Powinien umieć czytać, pisać i li­czyć. Nie powinien znać własnej historii, ani geografii. Te przedmio­ty zdjęte zostały z polskich szkół i ja się ich nie uczyłem. Byłem z dzieci rocznikiem najbardziej pokrzywdzonym przez wojnę. Miałem pójść do 5-tej klasy, w której zaczy­nała się historia i geografia, a ze względu na wojnę nie mogłem się tych przedmiotów uczyć. Było to zgodne z niemiecką doktryną, według której Polak miał tylko dobrze pracować dla nadczłowieka takiego, jakim był Niemiec.

 Zaczynała się ciemna noc okupacji. Niemcy ogłaszali, że kto będzie lojalny wobec nich, ten nie powinien się obawiać. Wkrótce okazało się, że były to puste słowa. Władze okupacyjne coraz krócej zaciągały narodowi cugle. Na chłopów, posiadających ziemię, nawet po­niżej hektara, nałożone zostały mordercze kontyngenty. Trzeba było oddać zboże, mięso i mleko. Najgorzej było z mięsem, bo jak nasza krówka się nie wycieliła, to musieliśmy kupić i oddać. Nie było tłu­maczenia, że nie było. Z tego pola, które uprawialiśmy, mieliśmy do oddania 30 kg mięsa rocznie. Podobnie było z mlekiem. Od każdej krowy była określona do oddania ilość mleka. Jeśli w danym okresie nie mieliśmy mleka, bo nie zawsze krowa się doi, to oddawał za nas sąsiad, a myśmy się z nim rozliczali. Gdy ktoś chował świnię, musiał ją w całości oddać Niemcom. Za zabitą świnię bez zezwolenia groziła kara śmierci. Z tym nie było żartów. Gdyby znaleźli w domu podczas re­wizji kiełbasę, lub słoninę, a pochodzenia tychże nie dało się wytłu­maczyć, to dostawało się kulę w łeb. Tak zginął Arciszewski, ojciec mojego kolegi ze szkoły, mieszkający obok kościoła.

Aby zmusić ludzi do mielenia zboża w młynach, a nie w żarnach, pozabierano i zniszczono wszystkie żarna. Zrobili tak dlatego, żeby móc jeszcze więcej wyciskać z ludzi. Za przemiał zboża w młynie zabierano 50% mąki, Dlatego właśnie zniszczono konku­rencyjne żarna. Niektórzy pochowali swoje żarna i uratowali je. Myśmy też nasze ukryli w sianie na strychu i nocą, żeby nikt nie słyszał mieliliśmy w nich.

Były to dwa okrągłe, płaskie kamienie, z których jeden był zamocowany na stale, a drugi obracał się nad nim. Przez otwór w górnym kamieniu sypało się zboże, a niżej wylatywała mąka. Regulując odstęp pomiędzy kamieniami można było otrzymywać grubo, lub drobno zmieloną mąkę. Była to męcząca i nudna praca. Zmienialiśmy się w nocy, co godzinę, bo dłużej nie dało rady. Zaczynaliśmy po północy, gdy mieliśmy pewność, że nikt nas na tym nie złapie. Gdy się wyszło w nocy na dwór, a było cicho, to słychać było hurkotanie żaren w innych domach. Musieliśmy się z tym kryć, bo gdybyśmy mielili zboże w młynie, to by nam nie wystarczyło na chleb i nie byłoby, co jeść.

Ojciec na wsi kupił prosiaczka. Po kryjomu chowaliśmy go w zamasko­wanym chlewku, tak żeby nikt nie widział. Staraliśmy się, żeby go nie było słychać, żeby nie kwiczał. Zimą zaufany sąsiad Józef Kopacz zabił go nam i oprawił. Mięso i słoninę odpowiednio przechowane mieliśmy przez całą zimę.

Pomimo wszelkich trudności okupacyjnego życia, zdarzały się także zabawne historie. Dotyczy ona oswojonej kawki, którą otrzymałem w podarunku od Ojca. Poszedłem jednego razu z nią na rynek, gdyż ona fruwała za mną jak ją zawołałem. Na rynku biwakowały niemieckie oddziały zmotoryzowane. Stało tam dużo tankietek, czołgów i samochodów, a ja zbierałem wśród nich pety. Niemcy paląc zostawiali długie resztki niedopałków. Zbierałem je, aby ze zdobytego w ten sposób ty­toniu zrobić papierosy. Ojciec wymieniał je na wsi za żywność, której nam brakowało. Tytoniem z petów przy pomocy małej maszynki napychałem gotowe tutki i papieros był gotowy. Nazbierałem sporo tych petów, a Kasia kręciła się wokół mnie. W pewnym momencie zauważyłem frunącą w kierunku domu Kasię, trzymającą coś metalowego w dzióbku. Ona często, gdy coś ukradła, natychmiast uciekała z tym do domu. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że pędził za nią przerażony Niemiec. Pobiegłem za nimi i tak w trójkę dobiegliśmy do naszej ulicy. W pewnym momencie Kasia zmęczona wypuściła swoją zdobycz, a uradowany szwab podniósł zgubę. Zobaczyłem, że Kasia ukradła armii niemieckiej kluczyk od czołgu. Taka była Kasi wojna z Niemcami. W ramach tej wojny Kasia ukradła armii niemieckiej kluczyk od czołgu. A za tym, niewiele brako­wało, a zdobyła by ten czołg.
Ściana wschodnia rynku w Przecławiu w 1939 roku. Widoczna jest bez dachu szkoła podstawowa, w której na parterze w 1938/1939 roku chodziłem do 4 klasy. Następny to budynek Kordzińskich, a ostatni to Dom Ludowy.


Przecławscy murarze przeważnie zatrudnieni byli w pobliskim Pust­kowie, gdzie Niemcy rozbudowywali zakłady chemiczne, budowali obóz konce­ntracyjny, poligony wojskowe, a wszystko zamaskowane w lasach byłej Puszczy Sandomierskiej. W następnych latach był tam we wsi Blizna poligon broni rakietowej V-1 i V-2

Z dnia na dzień żyło się coraz trudniej. Z pola nie wystarczało nam żywności, więc chodziliśmy na folwarczne pole hrabiego Reya i tam zbieraliśmy resztki kłosów zbóż, z których wykruszaliśmy ziarno. Po zmieleniu w żarnach Mama z mąki piekła w piecu chlebowym placki, bo na chleb nie starczyło mąki. Taki placek, gdy dostałem na kolację to zjadałem połowę, a drugą połowę, cho­wałem sobie na potem. Ojciec drażnił się ze mną, podglądał, gdzie ja ten placek chowam i udawał, że mi go chce zabrać. Denerwowałem się, bo obawia­łem się, że mi ten placek zje, ale były to tylko żarty.

Jednym z rodzinnych zmartwień, był stryj Henryk, który 1 września miał przyjechać do nas na urlop. Służył w policji w Berezne nad Słuczem przy sowieckiej granicy. Był postrzelony przez jakiegoś sowieckiego bandziora, a po szpitalu miał urlop zdrowotny i miał go u nas w Przecławiu spędzić. Wojna zaskoczyła go i nie przyjechał. Tak bardzo kochałem owego zwanego wujaszkiem stryja. Pamiętam jak woził mnie na plecach po podłodze, gdy odwiedzał nas w Katowicach. Wydawało mi się wówczas, że kochałem go więcej niż rodziców, bo nikt się tak mną nie zajmował. Ciemna noc wojny zamknęła ów rozdział na wiele lat. Dopiero w latach 50-tych nadeszła smutna wiadomość o nim. Z zebranych materiałów, kilka lat temu, wydałem o nim książkę pt. Notatnik Syberyjskiego Zesłańca. 

Niemcy od samego początku gnębili Żydów. Najpierw spalili synagogę, a później zaczęli rabować żydowskie sklepy. Odbywało się to w ten sposób, że najpierw Niemcy plądrowali sklep i zabierali wa­rtościowsze rzeczy, a później resztę rzeczy wyrzucali przed sklep. Na te resztki rzucała się gawiedź z okolicznych wiosek. Bili się o to, wyrywając sobie z rąk, a Niemcy stali z boku i fotografowali. Zdarzało się, że tłum ludzi stał przed sklepem już od wczesnego ranka. Często nie doczekali się na Niemców. Stałem i patrzyłem na to, z obrzydze­niem. Swoim dziecięcym rozumkiem zdawałem sobie sprawę, że dzieje się coś ohydnego. Na szczęście w tłumie pospólstwa nie widziałem mieszka­ńców Przecławia. Zdarzało się, że po wyjściu Niemców ze sklepu tłum ludzi wpadał tam i rabował resztę tego, co Żydzi mieli.

Ściana południowa rynku w Przecławiu w roku 1912. Nie było wówczas budynku z wyszynkiem Wątróbskich, który istniał na tej ścianie rynku w 1938 roku. Tylko dziury na drodze pozostały takie same. Panu Janowi Szczudle z Dębicy dziękuję za zdjęcie, które mi przysłał

Pewnego razu byłem świadkiem jak Niemiec dla zabawy chciał zabić Żyda. Większość Żydów chodziło przed wojną w szlafmycach i myckach na głowie, więc dlatego Żyda łatwo było rozpoznać. Nosili pejsy i brody. Takiego idącego przez rynek Żyda zo­baczył z daleka niemiecki żołnierz. Wyciągnął z pochwy bagnet i zaczął za nim biec. Ktoś krzyknął na tego Żyda, a ten zorientował się i zaczął uciekać. Józek Pszczoliński uchylił Żydowi drzwi jednego z domów w rynku i Żyd tam wbiegł. Skóra mi już cierpła na głowie na samą myśl, co się stanie, gdy Niemiec dopadnie Żyda.

Nie wszyscy Niemcy byli jednak źli. Pamiętam Niemców, którzy przychodzili do nas wieczorem. Byli to Austriacy, którzy stacjonowali w zamku. Ojciec handlując w szedł z nimi w kontakt i Mamusia im gotowała. Przynosili artykuły żywnościowe, które Mamusia im przyrządzała. Mama znała język niemiecki i często z nimi rozmawiała. W czasie I Wojny Światowej miała kontakty z Austriakami pracując w kuchni polowej, gdzie nauczyła się niemieckiego, więc mieli wspólne tematy. Ci oficerowie wydawali się wówczas mili i życzliwi. Szkoda, że tylko tak niewiele miłych wspomnień mam o Niemcach.

Mimo wielu trudów, życie toczyło się dalej. Zimą, gdy był czas jeździłem na łyżwach, które miałem jeszcze z Katowic. Z desek, którymi ogrodzony był zamek Reyów robiliśmy z chłopakami narty. Ponieważ ogrodzenie było z desek łupanych z klocka, nie rżnięte w tartaku, więc w miejscu sęka taka deska była lekko skrzywiona. Wykorzystywało się to w celu zrobie­nia noska narty. Miejsce to podginało się we wrzącej wodzie jeszcze bardziej. Następnie obcinało do długości narty, a następnie całość szlifowano papie­rem ściernym, lub heblowało. Napuszczało się deskę naftą, lub jakimś olejem i narta była gotowa. Na takiej jednej desko-narcie zjeżdżaliśmy aż do samego „piekła” to znaczy do strumyka Słowik.

Mistrzem w tych zjazdach był Edek Grębosz, rok starszy ode mnie, rosłe chłopisko. Latem, kiedy było ciepło chodziliśmy do Wisłoki na kąpiel w czystej i niczym jeszcze nieskażonej wodzie. Do wyczynów należały biegi po łuku mostu. Początkowo trochę się bałem, ale nie patrząc w dół nabierałem do tego sportu coraz większej odwagi. Moimi rówieśnikami i kolegami z tego okresu byli oprócz Edka, także Cesiek Bukowy, Julek Grębosz, Leszek Muniak, Mietek Czernią i kilku innych. W 1939 roku miałem 11 lat, więc byłem dzieckiem. Oczami dziecka widziałem tamte wydarzenia i tak je zachowałem.

To tylko początek okupacyjnego życia, w następnych latach było o wiele gorzej. Dalsze wydarzenia okupacyjnego życia w Przecławiu opisałem w kilku następnych rozdziałach.
Teofil Lenartowicz
Mielec, dnia 31 sierpień 2019  

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Przecławskie wspomnienia


Dzisiejszy Przecław

Kiedy obecnie przyjeżdżam do Przecławia, nie poznaję go. Tak bardzo zmienił się przez minione 80 lat. Miałem 10 lat gdy w 1938 roku rodzice przyjechali z Katowic i zamieszkali w Przecławiu, z którego pochodził Ojciec. Z Przecławiem związana została moja młodość, genealogia rodzinna oraz dobre i złe wspomnienia. To stąd Ziemia Mielecka na której leży Przecław stała się moją Małą Ojczyzną. Mam przedstawiony Przecław w swojej książce pt. „Żyłem jak umiałem” widziany okiem z lat mojej młodości.

 Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Przecław, nie miał on utraconych wcześniej praw miejskich. Nie było energii elektrycznej, a z tym radia, telewizji i telefonów. Nie było również gazu, kanalizacji, ulic, lecznictwa, a wszędzie panowało takie błoto, że wyjście z domu narażone było na utratę obuwia. Przecławianie utrzymywali się z małych poletek gruntu, oraz murarstwa dzięki któremu mogli nieco lepiej egzystować niż mieszkańcy okolicznych wiosek. Kiedy wybuchła wojna było bardzo źle.

Dzisiaj zadziwia mnie jak bardzo się zmieniło. Chodząc po Przecławiu odnajduję dawne miejsca i wspominam związane z nimi wydarzenia. Jednym z ważniejszych wydarzeń był zawsze odpust w święto Matki Boskiej Zielnej 15 sierpnia. Czekały na to dzieci, młodzież i dorośli. Był to zawsze dzień dożynek, na którym święcone były w kościele bogato strojne wieńce. Rynek na poboczach zapełniony był kramami, a na środku stała karuzela napędzana siłą mięśni. Na rynku stali wozacy, którymi z okolicznych wiosek strojni w ubiory regionalne przybywali z wieńcami wieśniacy. Nie widać obecnie beczek pełnych kiszonych ogórków, ale wówczas było ich sporo. Na kramach pełno było słodyczy, serc, całusków, warkoczy i pierników. Dzieci miały podobny ubaw jak dzisiaj. Hałas z pukawek i innych zabawek istniał taki sam.
Rynek w Przecławiu


Jak wyżej
Wybrukowany na rynku herb miasta

Figura świętego Jana Nepomucena została przeniesiona z nad Wisłoki w 1904 roku, aby strzec mieszkańców przed zagrożeniami, nie tylko powodziami, lecz wszystkimi innymi. Z tego miejsca dużo widział. Między innymi ustawionymi do rozstrzelania prze Niemców 50 Przecławian i cudem uratowanych 
Mieszkańcy chętnie spędzają wolny czas na rynku
A oto kramy w Zielną 2019

Jak wyżej

Jak wyżej

W tym wysokim budynku za moich czasów był posterunek Milicji Obywatelskiej. wówczas nieco inaczej wyglądał, gdyż został przebudowany

Piętrowy budynek był własnością Adama Wątróbskiego, którego synowie Zbyszek i Dziunek byli moimi kolegami.

Kramy w Zielną 2019

Jak wyżej

Dom 3-ci i 4-ty to budynki w których mieszkał Alojzy Popiel z rodziną. Oddzielony był wspólną sienią z Moskalką, której syna wraz z żoną Popiela uprowadził podczas napaści w 1946 roku Jak Stefko będący volksdeutschem i komisarzem gminnym nadanym przez Niemców po ich napaści na Polskę 

Ściana południowa przecławskiego rynku

Ściana zachodnia rynku

Obelisk na którym zamiast mało znaczącego napisu powinni być wymienieni z nazwiska bohaterowie walczący z okupantem niemieckim. Był nim dowódca oddziału Armii Krajowej Aleksander Rusin i wszyscy pozostali pod jego dowództwem żołnierze.

Tabliczki prze obelisku z nazwami wiosek gminy Przecław

Jak wyżej


Kramy na tle byłej szkoły podstawowej, w której obecnie znajduje się giblioteka

Z tego domu wyszedł Alfred Langer - ożeniony z Przecławianką śpiewak opery wiedeńskiej. Zaręczył że ustawieni do rozstrzelania Przecławianie są niewinni. Wdzięczność za to powinniśmy składać także świętemu Janowi, bo być może i on szepnął do ucha niemieckiemu oficerowi, aby nie dawał rozkazu do rozstrzelania. Działo się to 1 sierpnia 1944 roku i tylko mój ojciec Stanisław Lenartowicz zginął wówczas od faszystowskiej kuli

W tym domu z lewej była po wojnie poczta w której pracowałem jako listonosz. Naczelnikiem poczty był Stanisław Sobota. Budynek ten przypomina mi także Stefana Szewca, który 2 razy dziennie przywoził i odwoził pocztę od pociągu. Współpracujący ze mną listonosz to wiele starszy Marian Ulanowicz

Budynek zniszczony po prawej, był własnością Wożniaków, gdzie była piekarnia z której wypiekano smaczny chleb
Miały w tą Zielną dzieciaki ubaw
Następnym wydarzeniem, którego byłem świadkiem, to kościółek świętego Bernardyna. 16 sierpnia odbyła się w tym historycznym kościółku msza święta. Przyjechałem, bo ciekaw byłem czy Przecławianie dochowują dawnej tradycji. Okazało się, że nawet więcej, bo dwa razy w roku odprawiana jest obecnie w nim msza święta, czyli 2 listopada i 16 sierpnia.

W XV wieku był to drewniany kościółek spełniający w XVI i XVII wieku rolę kaplicy w szpitalu dla ubogich. Panuje o tym kościółku następująca legenda:

Na długo przed rabacją, w Przecławiu stał kościół pod wezwaniem Bernardyna. Obraz z wizerunkiem świętego znajdował się w głównym ołtarzu. Pewnego razu, ktoś zaprószył ogień i kościół spłonął. Ocalał tylko zwinięty w rulon obraz z głównego ołtarza. Niedługo po pożarze mieszczanie zbudowali nowy kościół, kupili nowe obrazy, a nadpalony obraz świętego Bernardyna położyli na kościelnym strychu. Od tego czasu, miasta nawiedzały pożary. Przecław palił się całymi połaciami dwa razy do roku. Przerażeni mieszkańcy modlili się i składali ofiary w intencji odwrócenia klęski pożarów, ale nic nie pomagało. Wówczas to, znanym z pobożności dwóm braciom Muniakom, jednej nocy, przyśnił się ten sam sen. Pożary w Przecławiu ustaną, jeżeli święty Bernardyn powróci do głównego ołtarza. Bracia przystąpili do budowania kaplicy. Na ten cel przeznaczyli dochody z sadu, który tego roku szczególnie obrodził. Odkąd Bernardyn jest w ołtarzu głównym, pożary w miasteczku prawie się nie zdarzają. Na obrazie, wciąż widać opalony róg.

Kilka zdjęć z odbytej obecnie mszy świętej.


Wnętrze kościółka

Modlący się na zewnątrz kościółka Przecławianie

Jak wyżej

Wewnątrz kościółka

Modlący się na zewnątrz

Jak wyżej

Jak wyżej

Wychodzący po mszy Przecławianie

Wychodzący z kościółka

Jak wyżej

Opustoszałe wnętrze kościółka

Historia kościółka świętego Bernardyna
W niedzielę 18 sierpnia odbyły się w Przecławiu gminne dożynki. Nie mogłem sobie darować tej okazji i stąd przybyłem na uroczystość. W kościele odbyła się msza święta, a po niej cały świąteczny korowód przemaszerował ulicami Przecławia na zielone tereny obok Domu Kultury. Spędziłem tam kilka ładnych godzin i nie mogłem się nadziwić rozmachowi uroczystości, mieszkańcom i otaczającym terenem.
Dożynkowy pochód wyszedł spod kościoła na rynek

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

Jak wyżej

W pochodzie wzięły udział widoczne na zdjęciu władze miasta

Uroczystości dożynkowe odbyły się na zielonych terenach obok Domu Kultury

Jak wyżej

Wspaniałe wieńce wystawione przez sołectwa

Jak wyżej

Wspaniale przygotowana scena

Wieńce wystawione przez sołectwa

Jak wyżej

Pod trybuną siedzą zaproszeni goście i mieszkańcy Przecławia

Wspaniale zorganizowana impreza

Na okolicznych kramach sołectwa przygotowały mnóstwo smakołyków i napitków

Sołectwo Przecławia zaprezentowało sporo smakołyków

Czy ten wykonany z drewna zaprzęg konny nie jest piękny? Podziw budzi pomysłowość wykonania

Pogoda i słoneczko pięknie dopisały

Moment wręczania pani burmistrz Przecławia Renacie Siembab bochna chleba do podziału

Burmistrz Przecławia pani Renata Siembab z bochnem chleba

Jak wyżej

Posłanka Krystyna Skowrońska w swej wypowiedzi podziękowała za trud włożony przez mieszkańców gminy Przecław w tegorocznych zbiorach

Z prawej posłanka Krystyna Skowrońska, z lewej Elżbieta Augustyn Gruszka dyrektor Domu Kultury w Przecławiu -  prowadziła z podziwem całą uroczystość, a w końcowych słowach pożegnała się z publicznością oświadczając odejście z zajmowanego stanowiska 

Mieszkańcy gminy wspaniale się bawili, a największą radochę miały dzieci

Wspaniała orkiestra z Dobrynina dała publiczności piękny występ

Jak wyżej

Jak wyżej

Ta bidula podpierająca się kulą na tle dożynkowych wieńców, to autor załączonych zdjęć i tekstu

Każde z sołectw dało na scenie przygotowany występ

Był nawet taki zaprzęg konny

Towarzyszyła powyższemu wspaniała atmosfera i zabawa mieszkańców

Jeden z występów sołectw

Jak wyżej
Wyjechałem z podziwem ogromnego postępu jaki się dokonał od czasu mojej młodości, kiedy w tym miejscu na gminnym pastwisku kopałem z chłopakami szmaciankę, bo nie stać było nikogo na prawdziwą piłkę.
Nie zdziwiłem się, że zostałem rozpoznany tylko przez jedną osobę. Nie pasuję już do obecnej rzeczywistości. Starość na karku spowodowała, że poczułem się wśród tłumu jak dinozaur w parku egzotycznych zwierząt.
Teofil Lenartowicz
Mielec, dnia 27 sierpnia 2019