poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Z śmiercią na ramieniu

W jednym z poprzednich postów pt. „Jaki ten świat robi się maleńki” pisałem o swoim kuzynie Henryku Lenartowiczu odnalezionym w wyniku genealogicznych poszukiwań. Pisałem, że wystawiając swoją kolekcję minerałów na wystawie w Katowickim Spodku otrzymał za nią wyróżnienie i poznał się z płk Mikołajem Podłaszczykiem z Mielca. Obydwu panów zaintrygował ten fakt. Henryka dlatego, że z Mielca pochodzą korzenie Lenartowiczów, natomiast płk Mikołaja, że znał nazwisko Lenartowicz. Przy okazji przypomnę, że płk Podłaszczyk pracując w 21 Przedstawicielstwie Wojskowym w byłej WSK Mielec zgromadził ogromną kolekcję minerałów i stał się ich miłośnikiem. Był jurorem XXXIX Wystawy i Giełdy Minerałów i Wyrobów Jubilerskich w Katowicach w grudniu 2012 roku. Obaj panowie przeprowadzili ze sobą interesującą rozmowę w wyniku której miała być wystawa minerałów Henia Lenartowicza w Mielcu. Ogromnie się ucieszyłem kiedy Heniu powiedział mi o tym, a ja obiecałem, że latem tego roku zrobię wszystko aby mu pomóc wystawić swoją kolekcję w Mielcu. Heniu nigdy nie był w Mielcu, a o swoich mieleckich korzeniach dowiedział się ode mnie kilkanaście lat temu. Był ogromnie podbudowany faktem, że swoją kolekcję może wystawić w miejscu rodzinnych korzeni.

     Kilka dni temu dostałem od rodziny wiadomość, że Heniu nie żyje zawiadamiając mnie o terminie pogrzebu. Heniu ostatnio mieszkał sam, gdyż jego 2 córki wraz z żoną przebywają w Niemczech. Dostał wylew, a ponieważ pomoc przyszła późno, bo nikt o tym nie wiedział, więc po tygodniu zmarł w szpitalu. Pojechałem wraz z żoną w sobotę 20 kwietnia 2013 do Tarnowskich Gór na pogrzeb, gdzie Heniu mieszkał, oddając mu tym ostatnią przysługę. Jadąc w jedną i drugą stronę rozmyślałem nad życiem ludzkim jakie bywa zagmatwane i nieprzewidziane są jego losy. Heniu całe życie ciężko pracował, był artystą malarzem, rzeźbiarzem, metaloplastykiem, kolekcjonował minerały i wyrabiał z nich cudowne wyroby. Jego dom po brzegi zapełniony był jego wyrobami i malowanymi obrazami. Był tak zapracowany, że nigdy nie miał czasu zadbać o swoje zdrowie. Był człowiekiem w sile wieku, gdyż zmarł mając 69 lat.
     Jadąc z żoną z pogrzebu rozmyślałem cały czas o Heniu. Tak byłem nim zaaferowany, że w pewnym momencie spotkałem się z Heniem i  zacząłem z nim rozmawiać. Odczułem w trakcie tej rozmowy taką przyjemność i satysfakcję ze spotkania z nim, że mógłbym z nim rozmawiać bez końca. Ogarnęła mnie niesamowita błogość. W pewnym momencie ocknąłem się i z przerażeniem zauważyłem, że znajduję się na lewym pasie ruchu autostrady A-4, z prawej strony widzę ogromnego tira, na liczniku 130 km/godz, a za mną pędzi z podobną szybkością samochód osobowy. Ująłem nogę z gazu i stopniowo zacząłem zwalniać, aż wycofałem się za jadącego z prawej strony tira. Nie wiedziałem jak się to stało, że znalazłem się na lewym pasie ruchu. Żona spała z prawej strony niczego nie podejrzewając. Napięcie zeszło ze mnie dopiero po jakimś czasie. Kiedy zacząłem sobie uświadamiać co mogło się wydarzyć włosy stawały mi na głowie. Dojechałem już spokojnie do domu we Wrocławiu nie przyznając się żonie do incydentu. Śmierć siedziała nie tylko mnie na ramieniu, bo także żonie i wielu innym osobom. Zastanawiam się, czyżby Heniu chciał ściągnąć mnie do siebie? Wydaje mi się, że mogło tak być, lecz Opaczność Boska pomyślała, że to jeszcze zbyt wcześnie i zbudziła mnie przed wypadkiem ze snu. Dojechałem do domu we Wrocławiu rozmyślając nad tą kwestią, ale już nie przysnąłem.
     Cześć Henia pamięci. Spoczywaj w spokoju Krewniaku i Drogi Przyjacielu.
Teofil Lenartowicz
 Wrocław dnia 22.04.2013
1.                

sobota, 13 kwietnia 2013

Genealogiczne wynurzenia

Początek kwietnia 2013 rozpoczęty został ciekawymi spotkaniami. Najpierw 5 kwietnia wziąłem z żoną udział w konferencji pod znakiem XX lat Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego w gmachu Archiwum Państwowego we Wrocławiu. Zorganizowało ją Archiwum Państwowe wraz ze ŚTG w którym dominującą rolę odegrał prezes ŚTG Grzegorz Mendyka. Należy podkreślić działalność mgr inż. Grzegorza Mendyki, który otrzymał od władz krajowych wyróżnienie genealoga roku na rok 2012. Konferencję prowadził dyrektor Archiwum Państwowego z Wrocławia. Zaproszeni goście licznie dopisali zjeżdżając się z całej Polski. Do najciekawszych zaliczyć można prof. Jana Miodka, który w ciekawy sposób i swoistą gestykulacją w swoim wystąpieniu wyjaśniał powstawanie nazwisk. 


Mówił o przekształcaniu i formowaniu się nazwisk, a mnie najwięcej zainteresowało powstawanie nazwisk z końcówką „wicz”. Pierwotną formą tej końcówki była końcówka wic pochodząca z wyrazu dziedzic, królewic itp., która później zmieniła się w wicz. Odniosłem wrażenie, że prof. Miodek posiada taki dar od Boga, że w swym wystąpieniu potrafi zainteresować najwybredniejszych słuchaczy. Na warsztatach genealogicznych wysłuchaliśmy dr Macieja Oziembłowskiego omawiającego temat genetyki w genealogii. Do niedawna uważano, że pierwszy człowiek na naszej planecie żył 150 tysięcy lat temu w Afryce. Obecnie jednak odnaleziono także w Afryce lecz dalej na zachód szczątki prehistorycznego człowieka żyjącego 450 tysięcy lat temu. Wyjaśnił szczegółowo w jaki sposób dzisiejsza genetyka może pomóc sięgnąć głębiej w genealogii. Możemy dzisiaj odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteśmy potomkami naszych prapradziadków czy nie, a łatwiejsze jest to w linii męskiej niż żeńskiej, jak się to mówi po kądzieli. Takie badania robione są w USA i można za cenę około 100 dolarów przesłać im materiał genetyczny swój i swego pradziada, a po pewnym czasie otrzymamy odpowiedź.
            Obejrzeliśmy ciekawą wystawę materiałów historycznych pochodzących z bogatych zbiorów niemieckich, zachowanych w niezniszczonej formie. Około 16-tej wróciliśmy do domu, gdyż moje nogi nie nadawały się do zwiedzania i dalszego uczestnictwa w konferencji.

            Wtorek 9 kwietnia był też pod znakiem genealogii, ale było to w klubie „Loteczka” w Orlim Gnieździe”, gdzie zgodnie z planem zaprosiliśmy prezesa Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego mgr inż. Grzegorza Mendykę.




 
Najpierw prezes Jan Marugi poinformował zebranych o zbliżającej się gali wręczania „Złotych Lotek” która ma się odbyć 28 kwietnia zgodnie z rozesłanymi zaproszeniami i ogłoszeniem na naszej stronie WWW. Wspomniał o kilku organizacyjnych sprawach w tym o dokonanie płatności składek członkowskich przez członków Loteczki w celu poprawieniu finansów które nie są najlepsze. Następnie wiceprezes Edward Sobczak przedstawił prezesa ŚTG mgr Grzegorza Mendykę. W krótkich słowach przypomniał, że Grzegorz jest człowiekiem, który uratował od zguby czarnego kruka – Książkę Płatowca pierwszego latającego prototypu samolotu TS-11 Iskra wręczając ją mnie. Za ten godny czyn złożył mu w imieniu naszego Klubu podziękowanie wraz podarowaniem płyty DVD z kroniką Klubu Loteczka. Zabrałem głos przypominając okoliczności w których otrzymałem od Grzegorza Mendyki ową Książkę. Otrzymałem ją na zebraniu ŚTG nie zdając sobie sprawy jakie są w środku cenne informację. Kiedy zajrzałem do środka okazało się że jest to „biały Kruk”. Oblatywali ten prototyp takie sławy pilotów doświadczalnych jak Andrzej Abłamowicz, Ludwik Natkaniec i Menet. Pisałem o tym wcześniej w temacie pt Biały Kruk. W książce jest zawarte wszystko co działo się na tym prototypie samolotu TS-11 Iskra, którego jak wiadomo wyprodukowano około 426 egzemplarzy w Mielcu. Zatrzymałem sobie kopię owej  Książki Płatowca, natomiast oryginał przekazałem klubowi „Loteczka” na ręce sekretarza Klubu Henryka Kucharskiego.
            Zabierając  głos sekretarz Klubu Henryk Kucharski powiedział, że na piętrze znajduje się już gablota pod zamknięciem gdzie będzie złożona owa Książka Płatowca do wglądu dla wszystkich wraz z innymi cennymi pamiątkami Klubu. Poinformował zebranych o portalu „Lotnicza Polska” istniejącym w Internecie, gdzie będziemy mogli publikować własne historycznie ważniejsze informacje i wydarzenia. Powiedział, że istnieje tam już temat autorstwa naszego czcigodnego byłego pilota Stanisława Błasiaka o 25-leciu Klubu „Loteczka”, a następnym tematem ma być skok ze spadochronem naszej lotniczej seniorki Bolesławy Jońca w ubiegłym roku. Przedstawił też projekt wzoru nowej legitymacji członkowskiej Klubu z prośbą o zwracanie własnych propozycji i uwag.
            Po tych wstępnych wystąpieniach głos udzielono prezesowi ŚTG Grzegorzowi Mendyka, który przedstawił okoliczności w jakich wszedł w posiadanie Książki Płatowca prototypu samolotu TS-11 Iskra i podarował ją mnie. Następnie szeroko omówił działalność ŚTG na terenie Wrocławia i w Kraju. Zapoznał zebranych w jaki sposób można tworzyć własną genealogię rodzinną. Powiadomił, że spotkania ŚTG odbywają się w każdy drugi czwartek miesiąca o godzinie 17-tej w bibliotece F34 przy ulicy kardynała Wyszyńskiego 75 i zachęcał do członkowstwa w ŚTG. Posługując się Internetem prezentował  linki przy pomocy których można zdobywać informację genealogiczne. W dobie komputeryzacji i Internetu poszukiwań własnych przodków można dokonywać nie wychodząc z domu. W Internecie znajduje się obecnie coraz więcej z indeksowanych informacji tak genealogicznych jak i innych o wartości historycznej. ŚTG może wiele pomóc w tych poszukiwaniach. Wchodząc na stronę  http://gento.wroclaw.pl można zasięgnąć dalszych informacji. Powiedział o odbytej kilka dni temu we Wrocławiu konferencji i temacie genealogicznym, a ja dopowiedziałem, że Mendyka czyli on otrzymał na tej konferencji wysokie krajowe odznaczenie genealoga rogu za rok 2012. Po skończonej prelekcji było duże zainteresowanie genealogicznym tematem. Było wiele pytań na które Grzegorz Mendyka udzielał odpowiedzi. Członkowie naszego Klubu pobierali od Mendyki druki deklaracji do członkostwa w ŚTG. Okazało się, że wielu członków Loteczki tworzy już własną genealogię rodzinną i chętnie skorzysta z wszelkich informacji, które im pomogą w poszukiwaniach. Po skończonej prelekcji wyświetlony został film historyczny o Mistrzostwach Świata – Leszno 1958 przypominający zmarłego Adama Witka, a następnie film o II Spotkaniu Pokoleń z Mielca w 2012 roku. Większość uczestników spotkania nie dotrwała już do tej ostatniej pozycji programu i rozeszła się na czym to ciekawe spotkanie wtorkowe zakończono.
Wracając wraz z Mendyką samochodem opowiedziałem mu, że mam ciekawą historię do opowiedzenia na spotkaniu w ŚTG. Dotyczy ona tematu wyjaśniającego, jak zacząłem pisać historię własnej rodziny i tworzyć genealogię rodzinną. Ponieważ jest to ciekawa historia przytoczę ją tutaj. Działo się to 15 lat temu, kiedy po powikłaniach ortopedycznych z kolanem leżałem przez wiele miesięcy w kilku szpitalach. Jak każdego człowieka tak i mnie u schyłku życia zaczynają nawiedzać różnego rodzaju refleksje  i przemyślenia. W trakcie  rozmyślań wyrastała stopniowo we mnie chęć, aby wszystko, co pamiętam i wokół mnie działo się za mego życia zapisać. Chęć ta tkwiła we mnie od dawna i wzbierała się z czasem z coraz większą siłą. Kiedy leżałem na szpitalnym łóżku dochodziło do tego, że nie było dnia, abym o tym nie myślał. Świat w ciągu mojego życia tak bardzo się zmienił, że nie mógłbym w najśmielszych snach wymarzyć sobie tego będąc młodym chłopcem. Czyż nie warto opisać własnego życia, w którym może nie było bohaterskich czynów, ale działo się tak wiele? Przecież ja pamiętam czasy z przed wojny, ciężki okres okupacji niemieckiej i czasy powojenne. Dochodziłem do wniosku, że w życiu żadnego pokolenia świat nie zmienił się tak bardzo jak w moim. Tego typu rozmyślania nawiedzały mnie, ale zawsze były jakieś przeszkody, albo nie miałem zeszytu do pisania, długopisu, lub były inne.
Pewnego razu podczas takich rozmyślań uchyliły się drzwi i wszedł pielęgniarz. Na 4-roosobowej sali leżało 3 pacjentów, a jednym z nich byłem ja. Pielęgniarz zwrócił się do nas.
--- Zbieram datki na wykończenie łazienki.
Była to swoista forma, jaką stosowano, aby podnieść standard urządzeń sanitarnych na oddziale. Powiedział, że już jedną łazienkę z podobnych datków wykończyli, a teraz robią drugą.
--- Jak panowie wstaną to zobaczą jak pięknie wyłożona jest kafelkami.
Dałem mu 10 zł, a on w zamian dał mi książkę. Coś mówił o niej, ale nie bardzo rozumiałem co mówił. Kiedy wyszedł wziąłem książkę do ręki i zacząłem oglądać. Zatytułowana była „Książka do napisania", a po odwró­ceniu okładki przeczytałem.
PRZESŁANIE.
Każdy człowiek powinien napisać coś więcej w swoim życiu niż tylko podanie o pracę. Tym bardziej, że życie KAŻDEGO człowieka, to przynajmniej jedna książka. Nienapisana, lecz przeżyta. Każdy człowiek jest stale w ruchu, w drodze. Stanął na niej już w chwili swego urodzenia i nieustannie dąży do jakiegoś celu. Dopóki jest w drodze, dopóty żyje!
Każdy człowiek Jest również poetą, ale tylko niektórych, los obdarzył łaską talentu, który pozwala im tę poezję wyrazić i przekazać innym. Ale każdy może, często nawet powinien, napisać tę nienapisaną, swoją książkę. Utrwalić ślady swojej drogi. Urodę chwili, smak przygody, siłę marzenia, sekretne zwierzenia, pamiątkową fotografię, lub własnoręcznie wykonaną ilustrację. Obojętnie czy ma się lat 16 czy 60. A książka już jest! Gotowa, oprawiona. Wystarczy tylko wziąć pióro, czy długopis do ręki, pomyśleć, podumać, skupić się i zapełnić białe kartki.
A więc: powodzenia, lekkiego pióra i radości przy rodzinnej lekturze!
W podpisie. Pierwszy Sufler
Książka była ładnie oprawiona. Z tyłu na okładce istniał wyjątek z przesłania, a w środku 250 niezapisanych białych stron.

Od momentu, w którym opatrzność włożyła mi do ręki „Książkę do Napisania” nie mogłem się wymawiać, że nie mam czasu, gdyż leżąc w szpitalu miałem go aż za dużo. Nie mogłem mówić, że nie mam na czym pisać, gdyż leżała obok mnie książka z 250 pustymi stronami. Nie mogłem się nawet wymówić, że nie mam długopisu, gdyż ten leżał w szufladce szpitalnego stoliku. Chodziło tylko o to, jak to zrobić leżąc na łóżku. Przez kilka dni ćwiczyłem różne pozycje i jakoś mi to nie wychodziło. Kiedy trzymałem książkę w lewej ręce i prawą pisałem w powietrzu nad sobą, to ręce bardzo szybko męczyły się i opadały. Stopniowo jednak, kiedy zacząłem nabierać sił i unosić się na łóżku do pozycji na poły siedząco-leżącej to podciągałem do zgięcia swoją zdrową prawą nogę i w ten sposób opierając na niej swoją „książkę” swobodnie mogłem pisać. Kiedy zmęczyłem się w takiej pozycji kładłem się i patrząc w sufit obmyślałem następne do napisania zdania.
Wracały wówczas wspomnienia lat dziecięcych, najpiękniejsze ze wszystkich. Przypominałem sobie pierwsze samodzielne wyprawy na podwórko kamienicy w Katowicach. Nie ważne, że to podwórko okopcone było sadzą śląskich kominów, ale ważne było, że tkwiło w mojej świadomości. Później przychodziły następne wspomnienia i tak kolejno, aż do tego momentu. Czym głębiej sięgałem do tajników swojej świadomości tym więcej wydobywałem z niej dawno już zapomniane fakty. Przypominały mi się nie tylko wydarzenia, ale także nazwiska uczestniczących w nich ludzi. Wyłaniali się z mojej pamięci i uczestniczyli w dawno zapomnianych wydarzeniach, które dzięki temu stawały się od nowa żywe. Pisząc zapominałem o bólu, a czym więcej pisałem tym bardziej rozkręcałem się i lepiej szło mi pisanie.
Tak się to zaczęło, a po powrocie do domu, kontynuowałem dalej. Przypominałem sobie, to co opowiadali rodzice i inni członkowie rodziny. Zacząłem wertować stare dokumenty, z których dowiadywałem się ciekawych rzeczy. Pisząc o rodzinie musiałem wiedzieć kim są, więc wynikła potrzeba odwiedzania Urzędów Parafialnych, nawiązywania kontaktów z członkami rodziny o których do tej pory nie wiedziałem itd.
Słuchającego Mendykę tak zainteresowała moja opowieść, że powiedział, iż na najbliższym spotkaniu w ŚTG muszę ją opowiedzieć. Uznał, że jest to ciekawa historia, która zainteresuje zebranych. Na najbliższym spotkaniu będzie właśnie temat o książce, gdyż jeden z członków ŚTG będzie opowiadał o wydaniu własnej książki dotyczącej rodzinnej genealogii. Poprosił przy tym, abym przyniósł swoją książkę do napisania i pokazał zebranym.





Tak więc 2 dni później, na comiesięcznym spotkaniu u genealogów w bibliotece przy ulicy Kardynała Wyszyńskiego 75 Mendyka poprosił mnie, abym swoją historię opowiedział. Powiedziałem, że wszystkie kartki „Książki do Napisania” zapisałem drobnym maczkiem, a następnie kilka brulionów zeszytów. Powiedziałem, że następnymi etapami było przepisywanie na maszynie do pisania, nauka komputera i przetworzenie tekstu do formy elektronicznej, a następnie uzupełnianie, poprawianie i tak to trwa do tej pory. Powiedziałem, że oprócz wspomnień zapisanych na 800 stronach maszynopisu A-4, stworzyłem ciekawą genealogię rodzinną zapisaną w wielu wykresach genealogicznych, a także stworzyłem pamiętnik swego stryja Henryka Lenartowicza zesłańca sybirackiego i żołnierza Armii Andersa. Obiecałem, że mogę na przyszłych spotkaniach opowiedzieć tak o przeżyciach stryja na zesłaniu i w Armii Andersa, gdzie w 1942 roku zginął, jak i opowiedzieć o własnej genealogii rodzinnej.  
Wydaje mi się, że zainteresowałem zebranych, bo po jej opowiedzeniu rozwiązała się dyskusja. Z całego serca życzę wszystkim, aby nie czekając aż im wpadnie w ręce podobna „Książka do Napisania” złapali za długopis i zaczęli pisanie własnej opowieści o swoim życiu i rodzinnej genealogii.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 13 kwietnia 2013


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

O lotnisku w Mielcu



Ponieważ zdjęcie umieszczone w poprzednim temacie pt. Słowa kontra czyn nie uwidaczniają dokładnie stanu lotniska w Mielcu, prezentuję obecnie zdjęcia wykonane z lotu ptaka nad pasem startowym, gdzie wyraźnie widać stojącą w pobliżu pasa w trakcie budowy halę Husqvarna.  Można się spodziewać, że wzdłuż pasa powstaną następne zabudowania.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 8 kwietnia 2013

piątek, 5 kwietnia 2013

Słowa i czyn



Słowa kontra czyny.

     Dotarła do mnie wiadomość z Mielca, że miasto przejęło udziały mieleckiego lotniska i stały się jedynym jego właścicielem. Dotychczas 70% udziałów w „PLZ Cargo” posiadała Agencja Rozwoju Przemysłu, a 30% udziałów posiadało miasto. Przeczytałem tą informację łącznie z tą, że prezydent Mielca Janusz Chodorowski z „lotnictwa się wywodzi, ma o nim pojęcie i uważa że grzechem ogromnym byłoby zamienienie lotniska w coś innego”. Kiedy to przeczytałem otarłem oczy ze zdumienia i nie wiedziałem czy się mam cieszyć z przejęcia całości udziałów przez miasto czy nie. Minęło kilka tygodni i dalej walczę z sobą, aby samego siebie przekonać, że powinienem się cieszyć. Życzę przecież Mielcowi jak najlepiej, bo zostałem z nim uczuciowo na wieki związany. Mam z nim kontakty, rodzinę i wielu przyjaciół, jestem tam zapraszany i co tu dużo mówić tęsknię za nim, bo to jest moje Miasto, chociaż w nim nie mieszkam. Słowa prezydenta brzmią tak ciepło i przekonująco, że właściwie powinienem się cieszyć. Przecież nie ma nic  lepszego dla miasta i jego mieszkańców jeśli jest jeden gospodarz, któremu na dobru miasta i mieszkańców zależy. Po to został przez  mieszkańców wybrany. Wiadomo przecież, że lotnisko w pełni funkcjonalne jest nie tylko Mielcowi, ale także każdemu miastu potrzebne z roku na rok coraz więcej. Miasta nawet mniejsze jak Mielec walczą o lotniska, budują je czując w nich szanse na przyszłość. Dzisiaj każdemu kto ma coś z rozsądkiem wspólnego wiadomo, że przyszłość transportu leży w lotnictwie. Świat ciągle idzie do przodu i jeśli obserwujemy to co w transporcie się dzieje to widzimy, że era transportu kolejowego minęła i zapanował transport drogowy. Widzimy też, że rozwój drogownictwa nie nadąża za wzrostem transportu i rozwojem motoryzacji. Ponadto budowa nowoczesnych dróg i autostrad, łącznie ze stanem ich remontu jest niesamowicie kosztowna. Ilość zabitych i ciężko rannych na drogach za ostatni kwartał przekroczył 1200 osób. Wszystko to wskazuje na konieczność transportu lotniczego, który z kołowego wkrótce przeniesie się w powietrze. Jak to więc dobrze, że miasto przejęło lotnisko, bo gdy się ono rozwinie, to Mielec złapie swoją nową szansę. Posiada przecież dzięki ogromnemu wkładowi finansowemu pas startowy mogący przyjmować najcięższe samoloty transportowe. Posiadając takie lotnisko Mielecka SSE będzie jeszcze prężniej się rozwijać, albowiem przybędą następni inwestorzy.
     Dlaczegóż więc po przeczytaniu informacji o przejęcie przez miasto całości lotniska się nie cieszę? Nie cieszę się z wypowiedzi prezydenta Chodorowskiego, bo jego wypowiedź jest nieszczera. Realia panujące na lotnisku są zupełnie inne, gdyż pełno funkcjonalnego lotniska Mielec już nie posiada. Obawiam się, że wbrew zapewnieniom prezydenta następować będzie dalsza degradacja lotniska. To przecież za zgodą Władz Miasta lotnisko stało się placem budowy, gdzie stanęła ogromna hala uniemożliwiająca bezpieczne starty i lądowania. Niedowiarków zapraszam na lotnisko, gdzie na własne oczy zobaczą ogromną halę na środku lotniska. W załączeniu zdjęcie hali na mieleckim lotnisku.

     Jak mam wierzyć w dobrą wolę prezydenta i jego słowa, kiedy nie pokrywają się z czynami. Pamiętam 2006 rok, kiedy Mieleckie Forum walczyło o niezabudowywanie lotniska i wówczas wbrew zaleceniom Ministerstwa Transportu do prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu zakazujące zabudowę lotniska prezydent Chodorowski zrobił wszystko, aby ogromna hala na lotnisku powstała. Wybudowana została wbrew zaleceniom Ministerstwa Transportu argumentując mieszkańcom jakie przyniesie im korzyści. W załączeniu kopia pisma Ministerstwa Transportu do prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu. To dlatego ze zdumienia przecieram oczy i nie wierzę w prezydencką przemianę. Chyba, że po prostu chodzi o poprawę prezydenckiego wizerunku po zniszczeniu funkcjonalności lotniska. Wkrótce przecież wyjdzie na jaw, że z pasa obok którego w pobliżu stoi ogromna  hala nie mogą w pełni bezpiecznie korzystać samoloty pasażerskie i transportowe dla jakich pas startowy został przeznaczony. 

     Bardzo chciałbym, aby ktoś przekonał mnie, że jest inaczej. Ucieszę się jeśli ktoś mi udowodni, że  nie mam racji i że na pasie obok hali wolno będzie lądować większym samolotom i że  przepisy na to zezwolą. Póki co mam wątpliwości i złe przeczucia, bo Mielec nie posiadający transportu kolejowego, oddalony od autostrady i nie posiadający funkcjonalnego lotniska nie będzie dobrym miejscem dla przyszłych inwestorów w SSE.
    
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 5.4.2013