piątek, 9 grudnia 2011

Przepowiedziałem mu śmierć.


Przepowiedziałem mu śmierć.
    70 lat przemysłu lotniczego w Mielcu, to ciągłe pasmo zdarzeń i wypadków kilkudziesięciu tysięcy pracowników WSK i ich rodzin. Nie przesadzę twierdząc, że każda mielecka rodzina przeżywała wydarzenia w WSK, a na jej losy wpływ miało wszystko, co tam się działo. Wielu byłych pracowników WSK mogłoby snuć bardzo ciekawe opowieści lotnicze. Dotyczy to szczególnie pilotów, mechaników z branży lotniczej montażu ostatecznego W-56, wydziału 57 Start i Serwisu lotniczego. Większą część swojego życia spędziłem właśnie tam, w sercu tych wydarzeń w latach 1955-1983. Spisałem w swoich wspomnieniach wszystko co pamiętam. Jednak to, co przeżyłem, jest tylko małą cząstką mieleckich wydarzeń w WSK, gdyż inni tych wydarzeń znają więcej. Niektóre postarałem się utrwalić w postaci nagrań i opisów.
    Poniżej przedstawiam relację inżyniera pilota Tadeusza Pakuły, dotyczącą wypadku lotniczego płk Jerzego Rogowskiego na mieleckim lotnisku. Pragnę nadmienić, że Pakuła po studiach w Warszawie o kierunku lotniczym pracował w WSK na wydziale 57 Start, kolejno jako technolog, mistrz, kierownik W- 57 Start, pilot i szef mieleckich pilotów.
    Wypadek wydarzył się podczas transakcji zakupu samolotów TS-11 przez Indie. Podczas pokazu akrobacji „Iskry” w Mielcu, na oczach wyższych rangą indyjskich wojskowych, pilot płk Jerzy Rogowski, po zakończeniu akrobacji chciał z fasonem przejść w locie plecowym nad lotniskiem. Niestety przy wyprowadzaniu z lotu plecowego zawadził skrzydłem o ziemię. Na oczach wielu ludzi, w tym komisji rozbił samolot i sam zginął. Nie zaszkodziło to jednak naszemu kontraktowi i Indie 50 samolotów TS-11 Iskra kupiły.
    Tadeusz Pakuła, doświadczony pilot i naoczny świadek powyższego wypadku tak po latach relacjonuje.
    Oglądałem tą akrobację. Kilka figur nie wyszło mu w powietrzu. Pętlę zewnętrzną jak robił nie wyszedł mu kierunek. Były to drobne uchybienia, których przeciętny obserwator nie zauważył. Przypuszczam, że był zmęczony, a popełnione błędy zdeprymowały go. Po zakończeniu akrobacji przeleciał nad lotniskiem w locie plecowym na wysokości około 30 metrów. Żeby odwrócić z tego położenia powinien wypchnąć drążek sterowy od siebie i dodać gazu, a on nie wypchnął, lecz tak odwracał. Kiedy zauważył że wytraca prędkość dodał gazu, a ponieważ samolot nie był na wznoszeniu runął prosto w ziemię obok pasa startowego. Samolot nie zapalił się.
    Było mi niezmiernie przykro, opowiada Pakuła, gdyż wcześniej przepowiedziałem mu śmierć, a było to tak. Pewnego razu w Radomiu poleciałem z nim na akrobację. Odstawił taką akrobację nad Radomiem, że się w głowie nie mieści, jednak on przekraczał dopuszczalne prędkości i dlatego mu to wychodziło. Mało kto potrafił tak kręcić akrobacje, jak ten człowiek to robił. Było to efektowne, ale on przekraczał dopuszczalne prędkości. Ci co nie przekraczali to im nie wychodziło, a raczej wychodziło, ale o wiele gorzej. Miał taki zwyczaj, że rozhermetyzował kabinę. Było niesamowicie gorąco, a z niego lał się ciurkiem pot. Kiedy podchodziliśmy do lądowania nie wyszły klapy. Próbował     Jurek u siebie i ja z drugiej kabiny. Bez skutku. Było zbyt wysoko do lądowania, więc krzyknąłem Jurek idziemy na drugi krąg. A on tak spokojnie odpowiedział.
- - - Ni h - -a.
I na siłę przyziemił, opuścił przednie koło i od razu pisk hamulców, pas coraz bliżej końca, pas się skończył i wpadliśmy w takie róże. Zatrzymał się, zakurzyło się, a ten z wieży co dowodził skwitował.
- - - Tak i ja potrafię.
Na to Jurek.
- - - Zdarza się.
    Kiedy przyjechaliśmy do Mielca po skończonych lotach, przy wódce,  w towarzystwie, gdzie był Piłat, prowadzący próby Kuc, z oficerów chyba Matuszek, on i kilku innych powiedziałem przy wszystkich do Jurka.
- - - To nie jest latanie! Ty przekraczasz dopuszczalne prędkości. Ryzykujesz za bardzo. Mogłeś skrzydło urwać.
Na to on wygłosił mi teorię.
- - - Jak się masz zabić, to wyjdziesz stąd, poślizgniesz się na skórce od banana i się zabijesz. A jak się nie masz zabić, to żebyś na plecach wylądował to się nie zabijesz.
Następnym razem polecieliśmy w Mielcu – kontynuuje Pakuła. Właściwie to wpakowano mnie do lotu z nim na siłę. Była taka sytuacja, że na jednym z oblatywanych samolotów Jurek w locie wojskowym stwierdził zbyt wysoką temperaturę gazów. Poleciał Gołębiewski i przekroczeń temperatury nie stwierdził. Poleciał ponownie Jurek i było źle. Chodziło o to, który ma rację, więc jako rozjemcę polecono bym z Rogowskim poleciał w drugiej kabinie. W Instrukcji Lotów było tak, że trzeba było prędkość trzymać na wysokości 6260 m, a temperatura gazów i oleju zapisywana była co pewien przedział. On jednak tej prędkości nie trzymał. Raz było trochę więcej, raz trochę mniej.
- - - O widzisz, widzisz temperatura jest za wysoka. Powiedział Rogowski.
- - - Tak ale prędkość jest 250 km, a nie 260. Skwitował Pakuła.
- - - Oj, będziesz się sprzeczał o 10 kilometrów, nie bądźmy drobiazgowi.
Oddał stery Pakule, a ten cały czas trzymał prędkość 260 km i przekroczeń temperatury nie było.
- - - Dobra, powiedział Rogowski. Dawaj stery.
    Chyba się trochę zdenerwował, kontynuował Pakuła. Dałem mu stery, gdzieś na wysokości 11 tysięcy metrów, a on zrobił wywrót, postawił samolot w pion, ubrał gaz, wypuścił hamulce i taką piką, aż do ziemi zszedł. Na małej wysokości wykonał wiraż, co on zawsze robił. Wysokość była około 30 metrów, a ja widziałem jeszcze kościół w Chorzelowie, a później już nic nie widziałem. Za chwilę później zobaczyłem pas startowy, po czym Rogowski wylądował.
    Niedługo po tym byłem gdzieś na imieninach i wracając z żoną powiedziałem popatrz u Jurka się jeszcze świeci. Poszliśmy do domu wziąłem koniak i poszliśmy do niego, ale z gości jeszcze tylko Stępień był, no i Jurek z żoną i córką. Wyciągnąłem, pamiętam koniak, ale Jurek nie chciał pić.
- - - Nie mam zdrowia. Powiedział.
- - - Ty nie masz zdrowia? Zapytał Pakuła. Przecież w tym wirażyku, co założyłeś, to ja tylko pół wirażyku widziałem, a później nic nie widziałem, wzrok straciłem.
A Rogowski na to.
- - - Co myślisz, że ja to widzę, ja też nic nie widzę.
- - - Naprawdę Jurek nic nie widzisz?
- - - No pewnie, że nie. Ja tylko widzę, że przeciążenie duże, a później nie widzę. Odpowiedział.
- - - To jak ty na małej wysokości kosząc skrzydłem po krzakach nic nie widzisz, to ty się zabijesz. Tak powiedziałem dosłownie.
- - - Na to Jurek powtórzył swoją teorię o tym zabiciu na skórce od banana, czyli o przeznaczeniu.      Stwierdził Pakuła. Później było mi głupio, bo przepowiedziałem mu śmierć. 
    Należy wyjaśnić, że w przeciążeniu do 6G, to jakiś czas się widzi, a później już się nie widzi.
Niedługo po tym były pokazy na których płk Jerzy Rogowski zginął.
    Wypadków lotniczych w jednostkach wojskowych w Polsce było bardzo wiele, ale wiadomości o nich nie przedostawały się w tamtych czasach do wiadomości publicznej. Wcześniej w wypadku na „Iskrze” zginął Zbyszek Słonowski, potężny mężczyzna zwany słoniem. Nie będę w tym miejscu opisywał tego wypadku, gdyż zrobię to innym razem.
Teofil Lenartowicz.
Wrocław, 9 grudnia 2011

wtorek, 6 grudnia 2011

Rocznica Stanu Wojennego

Z okazji rocznicy Stanu Wojennego pragnę podzielić się tym, co w swoich Wspomnieniach wiele lat temu napisałem. Dotyczy to mojej pracy w WSK PZL Mielec. Wiele informacji zawartych w poniższym artykule pochodzi z zakładowej prasy Solidarność publikowanej w Zakładowym Tygodniku "Głos Załogi". Pragnę podkreślić, że pierwszy strajk, jaki odbył się w 1981 roku, odbył się w Mieleckiej WSK 1 lipca 1981 roku. Następne protesty wybuchły w WSK Świdnik, potem byli lubelscy kolejarze, aż w końcu wybuchły strajki na Wybrzeżu.
 Poniżej urywek moich Wspomnień.

Stan Wojenny.
               Z okazji zbliżającej się30 rocznicy Stanu Wojennego przesyłam urywek ze swoich Wspomnień dotyczący tego właśnie tematu.



W kraju kryzys pogłębiał się we wszystkich dziedzinach. Widoczne to było wszędzie, a także i w mieleckiej WSK. Braki w zaopatrzeniu powodowały, że produkcja na różnych szczeblach załamywała się. Tak było zawsze jak długo tam pracowałem, a miałem już w WSK przepracowane 26 lat. Teraz z produkcją było gorzej, a zanosiło się, że będzie jeszcze gorzej. Zakład przygotowywał się do uruchomienia produkcji nowego samolotu AN-28 na potrzeby Związku Radzieckiego. Umowę na produkcję tego samolotu podpisał premier Piotr Jaroszewicz, bez jakichkolwiek konsultacji z zainteresowanymi zakładami, któ­re miały ten samolot produkować. Umowa zabezpieczała tylko interesy strony Radzieckiej, bez liczenia się z kosztami strony polskiej i dlatego była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. Umowa zastrzegała, że cena za samolot ma być stała i nie wolno jej zmieniać, a także nie wolno nam będzie sprzedawać samolo­tów na inne rynki, lecz tylko do ZSRR. Umowa natomiast nie zastrzegała wzrostu cen części kooperowanych ze Związku Radzieckiego. I tak od mo­mentu podpisania umowy w 1978 roku do 1981 r. cena za kooperowane ze Zwią­zku Radzieckiego agregaty, podzespoły i silnik przekroczyły już cenę, jaką mieliśmy uzyskać za cały samolot, i nie wiadomo ile jeszcze wzrosną ceny do 1985 roku, kiedy mają zejść z produkcji pierwsze sztuki samolotów.
Wspominałem już w poprzednim rozdziale, że 10 grudnia 1981 roku „Głos Solidarności” na łamach tygodnika „Głosu Załogi” ogłosił apel do wszystkich pracowników, a szczególnie tych z OBR[1], którzy pracowali nad tym samolotem, aby swoimi naciskami doprowadzili i zmusili dyrekcję WSK o wystąpienie o renegocjację umowy. W swoim apelu Związkowa Rada Nadzorcza NSZZ „Solidarność” donosiła o odby­tym plenum delegatury OBR „Solidarność”, na którym dyrektor naczelny przed­siębiorstwa udzielał wyjaśnień dotyczących przyszłej produkcji samolotu AN-28 i pod naciskiem ujawnił szczegóły umowy zawartej ze Związkiem Radzieckim. Apel do Załogi WSK wyczerpująco wyjaśnia wszystkie negatywne skutki umowy, apelując do wszystkich o inspirowanie i wspieranie wszelkich możli­wych działań zmierzających do ograniczenia negatywnych skutków zaangażowa­nia się w produkcję samolotu AN-28.
W tym samym numerze gazety jest opublikowane pismo Delegatury NSZZ "Solidarność" do Tymczasowej Rady Pracowniczej w tej samej sprawie. Odsy­łam do przeczytania obu artykułów pt. Apel Solidarności zamieszczonych w Głosie Załogi z 10.12. 1981, które w sposób przejrzysty, wywa­żony i bez emocji przedstawiają także wiele innych szczegółowych negatyw­nych aspektów powyższej umowy. Wynika z nich jasno, jakie ogromne straty przy­nosiły nam umowy ze Związkiem Radzieckim. Sądzę, że było podobnie ze wszys­tkimi umowami Polski ze Związkiem Radzieckim. „Solidarność” coraz śmielej dobierała się do podobnych spraw odkrywając ich tajniki.
Materiały takie i podobne, a także dotyczące historii Katynia i wielu innych zbrodni sowieckich z okresu rewolucji sowieckiej, 2 Wojny Światowej i powojennych zbrodni, były niesamowicie kompromitujące Związek Radziecki i dlatego nie mógł on sobie pozwalać na dalsze działanie „Solidarności”. Proszę zwrócić uwagę na zbieżność dat Głosu Załogi (10.XII.81) i Stanu Wo­jennego (13.XII.81)
Nie chcę przez to powiedzieć, że artykuł w Głosie Załogi wywołał Stan Wojenny. Pragnę jedynie podkreślić fakt, że „Solidarność” w swym działaniu posunęła się do granicy niestrawności przez Związek Radziecki jej działań. Czytającego Apel Solidarności proszę o zwrócenie uwagi na miejsce, w którym cenzor skreślał części zdań.
Z powyższego wynika jasno, że Solidarność i wydarzenia w Polsce musiały doprowadzić przywódców na Kremlu do wściekłości. Nie mogli się oni pogodzić z tym, co się w Polsce dzieje i stało się to, co mogło się stać najgorszego.
13.XII.81, w niedzielę wstałem nieco później niż zwykle, albowiem grudniowy dzień sprzyjał dłuższemu lenistwu. Obudziła mnie sąsiadka wpadając w jakiejś sprawie, a wychodząc powiedziała.
--- Ogłosili jakiś stan wojenny, czy coś takiego.
--- Chyba stan wyjątkowy, powiedziałem i natychmiast po jej wyjściu włączyłem radio.
W radiu i telewizji wrzało już od wiadomości. Stało się to, co mogło się stać najgorszego. Ogłoszono Stan Wojenny, a gen. Jaruzelski stanął przeciwko własnemu narodowi. Człowiek ten i jemu podobni wiernie wykonali mos­kiewskie rozkazy. Nie potrafili oni przez wiele lat wyciągnąć polskiej go­spodarki z dołka, natomiast teraz Stan Wojenny potrafiono zapiąć na ostat­ni guzik. Wszystko działało jak w zegarku bez zastrzeżeń. Potrafiono w je­dnej chwili internować dziesiątki, a może setki tysięcy ludzi. Sparaliżowali telefony, pocztę, komunikację i wiele innych dziedzin. Złamano resztki swobód demo­kratycznych. Wszystko to wykonano w ciągu jednej nocy.
Między bajki należy schować tłumaczenie władz, że zmusiła ich do takiego kroku Solidarność, bo zmierzała do rozlewu krwi poprzez przejęcie wła­dzy siłą. Mówiono, że uratowano Polskę przed gorszym złem. Rzeczywistość jednak była taka, że plany rozprawienia się z Solidarnością istniały od za­rania jej powstania, albowiem system komunistyczny nie dopuszczał żadnych ustępstw w sprawowaniu władzy.
Stan Wojenny był bezprawiem popełnionym na narodzie polskim, bo był niezgodny z konstytucją. Nie było zagrożenia z zewnątrz, a tylko w takim wypadku można było go wprowadzić. Tłumaczono później, że Jaruzelski uratował Polskę przed gorszym złem, jakim byłaby interwencja Sowietów. Można teraz gdybać, co by było gdyby było, ale sądzę, że Związek Radziecki by tego nie zrobił. Fakt ten potwierdza wiele osób o mądrzejszych głowach niż moja. Uważam, że Związek Radziecki w latach 80-tych był w takiej sytuacji, która nie pozwalała na interwencję w Polsce, a ostrzej powiedziawszy zmuszała go do nieinterwencji.
Co składało się na sytuację, która uniemożliwiała interwencję? Było dwie przyczyny. Pierwsza to rozpętanie w 1979 roku wojny w Afganistanie poprzez napaść na nią. Druga to fakt, że Związek Radziecki przechodził głęboko zakorzeniony kryzys gospodarczy i polityczny. Kryzys przechodził cały obóz socjalistyczny, ale najbardziej widoczny był on w Polsce. Po napaści na Afganistan Związek Radziecki był pod obstrzałem całej światowej opinii publicznej. Zachód ograniczył i zapowiadał dalsze ograniczenie handlu, dostaw towarów, a szczególnie dostaw technologii zachodnich do Związku Radzieckiego. Gdyby Związek Radziecki napadł wówczas na Polskę to świat zachodni zastosowałby wobec niego ostrzejszą blokadę gospodarczą, a szczególnie uczyniłyby to najbogatsze kraje.
Nie mam wątpliwości, że rządzący Sowietami brali to pod uwagę. Nie byli przecież tacy głupi i pozbawieni wyobraźni. Łatwo wyobrazić sobie, że Związek Radziecki odcięty blokadą gospodarczą od zachodu splajtowałby dużo wcześniej niż stało się to w 1991 roku. Nie były to już czasy początku wieku, lecz jego koniec. Skończył się już czas, kiedy kraj nawet tak duży jak ZSRR mógł samodzielnie się rozwijać bez współpracy z najbar­dziej uprzemysłowionymi krajami świata. Związek Radziec­ki nie mógł sobie pozwolić na interwencję w Polsce, bez brania powyższego pod uwagę, więc jedynym rozwiązaniem było rozprawienie się z Solidarnością rękami Polaków.
Najlepiej nadawał się do tego celu stojący na czele wojska gen. Jaru­zelski. I to jemu powierzono wykonanie zadania. Jaruzelski stanął przed wyborem, wykonać rozkazy Moskwy i stanąć przeciwko własnemu narodowi, albo stanąć po stronie własnego narodu razem z wojskiem. Jak wiadomo wyb­rał pierwszy wariant najlepszy dla Moskwy, najgorszy dla Pol­ski, bo przeciw własnemu narodowi.
Należy w tym miejscu podkreślić, że „Solidarność” i wydarzenia z nią związane wyzwoliły w społeczeństwie polskim ogromny zapał i inicjatywę w bu­dowaniu nowej Polski. Niewiele przesadził wówczas Wałęsa mówiąc, że zbudu­jemy drugą Japonię, albowiem z takim zapałem i takim duchem, jaki wów­czas był w narodzie można było zdziałać bardzo dużo.
Po wprowadzeniu Stanu Wojennego społeczeństwo uświadomiło sobie, jaki mu zgotowano los i czym silniej zaciskano pętle na narodzie tym większa ogarniała go apatia. Polska stała się jak dętka, z której upuszczono powie­trze. Polska stała się kapciem. Ludzie snuli się przy stanowiskach pracy jak pół zdechłe muchy. Nie chciało społeczeństwo polskie wyciągać Polski z marazmu, w jaki pogrążyły ją 40-letnie rządy partyjnych władców sterowanych z Kremla.
Polskę można było uratować nie marnując ogromnego zapału, jaki tkwił w narodzie. Mógł tego śmiało dokonać gen. Jaruzelski, gdyby wraz z wojskiem opowiedział się po stronie narodu. Przecież musiał on sobie zdawać sprawę lepiej niż przeciętny obywatel, że system komunistyczny nie sprawdził się nigdzie na świecie, że rozpada się nie tylko w Polsce, ale także w ZSRR. Powinien rozumieć, że popędzanie go przez Moskwę do rozprawy z „Solidarno­ścią” było tylko gorączkowym wygrażaniem Polsce, bo inny wariant się nie liczył. Związek Radziecki przeżerany własnymi kłopotami nie mógł już sobie na to pozwolić. I nie pozwoliłby sobie na to, nawet wtedy, gdyby Jaru­zelski opowiedział się po stronie swojego narodu. Gdyby to zrobił miałby po swojej stronie wszystkich łącznie z całą opinią światową. Stanęłoby przy nim murem całe społeczeństwo. Nie użyłem słowa Solidarność, bo w tym czasie naród w całości był Solidarnością, a Solidarność narodem. Za Jaruzelskim stanęłoby także wojsko.
 Znałem nastroje panujące w wojsku i nie były one inne niż w całym społeczeństwie. Jeździłem do jednostek lotniczych, bo to była moja praca, gdzie miałem do czynienia z kadrą oficerską. Ci oficerowie żywo zainteresowani ruchem Solidarności popierali go całym sercem i opowiadali się za nim. Jaruzelski stojący na czele wojska i mający poparcie całego narodu mógł śmiało powiedzieć Moskwie nie. Miałby za sobą naród, wojsko i całą światową opinię publiczną, a w takiej sytuacji Związek Radziecki nie mógł sobie pozwolić na drugi po Afganistanie otwarty konflikt zbrojny z Polską. Jaruzelski stojący na czele Polski stałby się bohaterem narodowym na miarę XX-go wieku. Zająłby miejsce jak Piłsudski i inni polscy bohaterowie. Byłby jeszcze jedną wspaniałą kartą w po­lskiej historii.
Niestety Jaruzelski opowiedział się nie za Polską, lecz za Moskwą i w ten sposób stał się szmatą i to w dodatku moskiewską szmatą. Miejsce w historii zajmie on nie po stronie polskich bohaterów, lecz zdrajców. Na 8 lat wpędził ten człowiek Polskę w otchłań apatii, marazmu i pogłębiające go się kryzysu. Ze spętanej Stanem Wojennym Polski wyłapywano najlepszych synów polskiego narodu. Jednych zamykano w więzieniach, innych zmuszano do wyjazdu na emigrację, a jeszcze innych po kryjomu w odrażający sposób mordowano. Solidarność rozpracowywano i starano się rozsadzać od wew­nątrz nasyłając do jej szeregów różnego rodzaju konfidentów. Nie przebierano w środkach. Dla nich każdy sposób, który prowadził do celu był dobry.
Po przyjściu do pracy w poniedziałek po Stanie Wojennym, każdy praco­wnik WSK otrzymał do przeczytania pismo pt. Pouczenie i musiał własnoręcznie pokwitować przyjęcie go do wiadomości. Dowiedziałem się z niego, że pracuję w zakładzie zmilitaryzowanym i mam być posłuszny, nie strajkować i wykonywać rozkazy, a jeśli nie posłucham i np. odmówię pracy, to będę potraktowany jak dezerter w wojsku przez sąd wojskowy i grozi mi kara od 2 lat więzienia do kary śmierci. Tak grozi ostatni akapit Pouczenia.
Zakładowi przydzielono komisarza wojskowego, który dumnie po Zakład­zie z bronią przypięta do pasa paradował. Miał on tak szerokie uprawnienia, że mógł zawieszać nawet dyrektorskie decyzje.
Pracy nie było w tych pierwszych dniach stanu wojennego. Nikt nie nawoływał żeby nie pracować, ani też nie poganiał do pracy. Ludzie cho­dzili smętni ze spuszczonymi głowami, jakby wszystko z nich wyparowało. Tak wiele sobie obiecywano, a tak się to skończyło. Dopiero po miesiącu praca zaczynała nabierać rytmu, ale była to praca pozorowana. Ludzie snu­li się po stanowiskach pracy, a to, co robili było wykonywaniem obowiązków, bez przekonania, że są one słuszne.
Jedyną nadzieją w tych dniach był fakt, że nie wszystko udało się ko­munie stłumić. Słyszało się o Śląsku, gdzie w kopalniach trzymali się jesz­cze górnicy, a także w kilku innych miejscach. Bierny opór społeczeństwa przeciwko władzy komunistycznej trwał.
Teofil Lenartowicz.



[1] OBR Ośrodek Badawczo Rozwojowy.