poniedziałek, 22 lutego 2016

Dlaczego w czasach PRL-u wstępowano do partii



Dlaczego w czasach PRL-u wstępowano do PZPR?


            W czasach mojego życia w PRL-u, a więc od młodzieńczych moich lat, takie pytanie byłoby całkowicie bezzasadne. Po prostu każdy Polak doskonale wiedział dlaczego to robi, lub dlaczego tego nie robi. Jednak właściwy cel wstępowania do PZPR nie zostawał wyjawiany tak przez tych wstępujących do PZPR, jak i przez tych unikających wstąpienia do PZPR. Jeśli z powyższego wynika, że dlatego tak się działo, że żyliśmy w czasach zakłamania, to jest to prawidłowa odpowiedź na tamte czasy. Nasuwa się jednak następne pytanie, a mianowicie dlaczego musiało tak być? I w tym wypadku odpowiedź nie jest już taka prosta, chociaż skrótowo można by odpowiedzieć, że z obawy, lub strachu. Jednak takiej odpowiedzi nie zrozumie dzisiaj większość Polaków i dlatego postanowiłem poświęcić ten temat tego typu rozważaniom.

            Dzisiejszy Polak może żyć w obawie o własną przyszłość, pracę, zdrowie i może mieć wiele innych obaw, jednak nikt nie zabroni mu tych obaw ujawniać, protestować i używać innych demokratycznych środków. Dzisiejszy Polak nie wie jednak, co to strach. Większość z nas uważa jakimi to bylibyśmy bohaterami w wypadku zagrożenia Ojczyzny, rodziny, czy własnego życia. Stajemy się pewni swego poświęcenia dla wszelkich wartości, a wielu z nas wypina w tym celu piersi do odznaczania i hołdu.

            Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna, lecz tą rzeczywistość znają tylko ludzie odległego mojego pokolenia, którzy strach niemal od dziecka mają zakorzeniony w psychice. Można przytaczać wiele przykładów, jednak najlepiej przedstawić strach na własnym przykładzie.

            Kiedy byłem dzieckiem miałem stracha, żeby nie dostać klapsa na tyłek od mamy, lub w szkole linijką po rękach, co było bolesne. Jednak były to strachy, które dzisiaj wspominam przyjemnie z tak zwaną łezką w oku. Kiedy w 1939 roku widziałem tłumy uciekających na wschód i wkroczeniu Niemców, odczuwałem jakąś nieznaną ciekawość z tego co będzie się działo dalej. Z zainteresowaniem podglądałem z krzaków oblewających się wodą żołdaków niemieckich upojonych zwycięstwem. Była to tylko ciekawość. Strach pojawił się kilka miesięcy później, kiedy palił się nam dom. Widok stada gołębi wpadających nocą prosto w ogień i utratę w płomieniach mojej najlepszej przyjaciółki Kasi. Kasia była oswojoną kawką, którą w prezencie dostałem od Ojca. Miała podcięte skrzydła i nie mogła latać wysoko. Znała mój głos i przylatywała do mnie nawet z odległości kilkuset metrów kiedy ją zawołałem. Siadała na moim ramieniu i dzióbała mi w zębach, kiedy się uśmiechałem. Strach o przyszłość nasilał się kiedy w 1942 roku ukończyłem 14 lat i zostałem wystawiony na wywózkę do Niemiec.
Zabrał mnie wówczas niemiecki żandarm i siedziałem kilka dni w mieleckim więzieniu oczekując na transport. Następnie całodzienne oczekiwanie na dworcu w Dębicy w tłumie na jednej prawie nodze bez picia przed usadowieniem do transportu. Uratował mnie Ojciec przedstawiając niemal w ostatniej chwili jakieś zdjęcie RTG, że jestem chory na gruźlicę.
Następnym razem, kiedy złapany jak zając w łapance zostałem usadowiony w transporcie do Niemiec, wyskoczyłem za innymi nocą z pociągu i wróciłem do domu. Nie był to jeszcze ten późniejszy strach, bo kiedy zastanawiam się nad tymi wydarzeniami, to działałem instynktownie, nie lamentowałem płacząc, ani nie ukazując strachu na zewnątrz. Prawdopodobnie nie zdawałem sobie jeszcze zbyt dokładnie sprawy z zagrożenia. Jednak ten strach nasilał się z czasem, kiedy spałem jak mysz pod miotłą, w obawie przed wpadką obławy. Sen nocą w polu, lub lesie z tych samych obaw. Prawdziwy strach nastąpił jednak w momencie, kiedy leżałem ukryty w wysokiej fasoli, a przechodzący kilka metrów ode mnie Niemiec siał z karabiny maszynowego po fasoli i wołał koma heja, abym wychodził. Chciałem wyjść, ale byłem tak sparaliżowany strachem, że nie mogłem się ruszyć. Nie zdawałem sobie sprawy, że on mnie nie zauważył. Kiedy później wyszedłem z fasoli i zobaczyłem wylewający się z głowy prosto w ziemię mózg mojego Ojca, to już nie potrafiłem się opanować. Opanowały mnie wówczas jakieś niezrozumiałe przywidzenia. Od tej pory strach zapanował we mnie niepodzielnie. Ujawnił się, kiedy siedzieliśmy w bunkrze, a Sowieci walili prosto w nas katiuszami przez 2 dni i noce. Pociski spadały na nasz bunkier i w pobliżu, a po każdym sypała się na głowy ziemia. Płacz, lament, modlitwy i rozpacz panowała wśród wszystkich. Czułem ogromny strach o siostrę, kiedy trzymając na ręku kilkutygodniową córeczkę broniła się przed zgwałceniem przed pijanymi sowieckim oficerami. Strach panował, kiedy z braku ojca pozostaliśmy sami, a Sowieci wyrzucali nas z domów strasząc, że mogą powrócić Niemcy. Po wyzwoleniu w 1944 roku nie wiele się zmieniło. Działały różnego rodzaju bandy rabunkowe i hulała bezpieka. Wyciągano z domów ludzi, mordowano lub rabowano i nikt nie wiedział za co i kto to zrobił. Panowało bezprawie. Kiedy w 1946 roku ukończyłem 18 lat, to wiadomości ze szkoły w ogóle nie miałem. Świadectwo ukończenia 7 klas miałem, ale nic więcej. Byłem jedynie pomimo głodu dobrze rozwinięty fizycznie i to była cała moja wartość. Chęci do nauki miałem, jednak z braku ojca i innych okoliczności nie udało mi się podjąć nauki. Byłem sam z mamą, która nie mogła mi w niczym pomóc i sam z własnym poglądem na świat i ludzi.
            Na chwilę zaświtało nade mną światełko nadziei, bo naczelnik poczty uznał, że mógłbym zostać listonoszem. Byłem niezmiernie szczęśliwy, kiedy mama przyniosła mi tą wieść. Stałem się ze wszech miar wysokiej godności osobistością.
Listonosz Teofil Lenartowicz wręcza list na rynku w Przecławiu. 
Kiedy szedłem przez odległe wioski niosąc ludziom wiadomości z poza oceanu, ludzie oczekiwali na mnie jak na wybawienie. Czekali na upragnioną od rodziny pomoc z kilku dolarami w liście, lub wiadomość o paczce. Tak trudno żyło się w czasach kiedy nie było emerytur, ani rent i żyło się na wsi jedynie z tego co urosło w polu, jeśli miało się kawałeczek.   Wiadomości o idącym listonoszu przekazywane zostawały z jednego końca wsi na drugi. Kiedy mijałem ich domy czuli się zawiedzeni. Koledzy zazdrościli mi tej pracy, a ja byłem szczęśliwy, że ją mam.

            W takiej sytuacji gruchnęła wieść, że kto się nie zapisze do partii, ten zostanie zwolniony i pozbawiony pracy. I w tym momencie ujawnił się znowu strach. Obawa przed utratą pracy stała się tak wielka, jak wówczas, kiedy nade mną świstały kule, a ja leżałem w fasoli i nie potrafiłem się ruszyć. Zadziałał natychmiast mój system obronny i kiedy spotkałem sekretarza partii, to powiedziałem, że chcę się zapisać, a on pijaczyna wyciągnął karteczkę i zapisał na niej moje nazwisko. Co ja sobie narobiłem, bo ten sekretarz zadzwonił do naczelnika poczty i powiedział. To pan nie chce się zapisać do partii, a pański listonosz to zrobił i zapisał się. Jak ja zostałem zbesztany, że nie powiedziałem naczelnikowi przed wstąpieniem. Miał całkowitą rację, ale było już na późno. Efekt był taki, że naczelnik także ze strachu przed konsekwencjami zapisał się do partii i taka była przyczyna mojego i jego wstąpienia do Polskiej Partii Robotniczej (PPR) w 1946 roku.

            A jak to było z milionami innych członków PZPR, którymi propaganda komunistyczna tak się szczyciła?

            Wydaje mi się, że najlepiej na takie pytanie odpowiedziałby, każdy kogo to dotyczyło. Natomiast sam mogę jedynie wyrazić własne zdanie, jako świadek tamtych czasów.

            Nie spotkałem w moim życiu nikogo, o kim mógłbym z lekkim sercem powiedzieć, że wstąpił do partii PZPR z wiary do komunistycznej ideologii. Jeśli byli tacy, to było ich niewielu, a i ci szybko przekonali się jak demagogiczna to ideologia.

            Wydaje mi się, że nawet ci na szczytach władzy doskonale zdawali sobie sprawę komu służą, jednak korzyści bycia u władzy zagłuszały sumienie. Normalne było, że różnego rodzaju nieuczciwym ludziom pozwalano nawet na oszustwa, aby tylko przyklaskiwali władzy i wykonywali ich polecenia. Do partii przystępowano nie z ideologicznych przesłanek, tylko niezliczonej ilości korzyści. Jeśli człowiek chciał być zauważany przy awansach, piąć się do góry, awansować, to pierwszym krokiem było zapisać się do partii. Nie był wówczas uznawany za tzw. czarną reakcję. Często natarczywość w zakładach pracy była tak wielka, że dla spokoju wstępowano do partii. Na wsi rolnik wstępował, bo mógł łatwiej otrzymać przydział na materiał budowlany, lub cokolwiek innego czego nagminnie wszędzie brakowało. Na zebraniu partyjnym członek partii przespał się, w domu wysłuchał radia Wolna Europa, czy Głosu Ameryki. W niedzielę poszedł do kościoła, gdzie wziął ślub kościelny, ochrzcił dziecko, wyspowiadał się, ale partia chociaż walczyła z tym to jednak przyzwalała. W organizacjach partyjnych były planowane ilości przyjęć do partii, robiono na różny sposób naciski, aby ten wzrost osiągać. Znane są mi wypadki, że jeśli ktoś starał się o stanowisko lub awans, to stawiano mu warunek wstąpienia do partii. Wówczas uznawano, że ma się człowieka po swojej ideologicznej stronie, chociaż wcale tak nie było. Ludzie pluli na władzę, ale jednak wygodniej było siedzieć cicho, aby go nie okrzyknięto wrogiem. W czasie rozdzielnictwa dóbr, kiedy można było uszczęśliwiać ludzi nawet papierem toaletowym, było to niezmiernie ważnym akcentem rządzenia.

            Pamiętam czasy, kiedy każdy głos naprawy Polski  uznawano za wrogą działalność, a chcących naprawy uznawano za wrogów. Za czasów Stalina najmądrzejszym musiał być głos „Starszego Brata” lub partii, ale nawet w tym wypadku uznano błędem tzw. „kult jednostki Stalina” i zaczęto go zwalczać. Kiedy nie sprawdziły się ideologiczne hasła planowanej gospodarki socjalistycznej, było coraz gorzej. Początkowo wydawało się, że w gospodarce socjalistycznej, kiedy będzie można wszystko zaplanować, będzie łatwiej. W praktyce okazało się to bzdurą, bo braki istniały w zakładach pracy, w sklepach i na każdym kroku. Osobiście jeszcze za rządów Edwarda Gierka, kiedy krzyknął hasło „pomożecie” odkrzyknąłem „pomożemy”, jednak nic z tego nie wyszło, bo system był bezwzględnie zły i zakłamany. Kiedy zacząłem pracować przekazując we Lwowie samoloty AN-2, przekonałem się, że w stawianym nam za wzór systemie jest gorzej niż myślałem. Nie istniały tam swobody demokratyczne nawet takie jak u nas. Wzorzec człowieka radzieckiego chodził przeważnie brudny, pijany i patrzył żeby coś ukraść. Braki w każdej dziedzinie były ogromne.  Z partii wystąpiłem proteście za „stan wojenny”. Zrozumiałem, że wykonujemy służalczą rolę umacniania potęgi ZSRR, w której nie liczy się dobro Polski. Tak zakończona została moja partyjna przynależność.

            Obecnie niezrozumiały stał się dla mnie powrót do nie demokratycznych form PRL-u. Decyzje pochodzące od jednego człowieka przypominają mi „kult jednostki Stalina?” Ten kult, który ponad pół wieku temu został nawet w Związku Radzieckim potępiony.  Kiedy dzisiaj uważamy patriotami tylko siebie, rozsiewając nienawiść do ludzi odmiennego zdania, nazywając ich zdrajcami,  wrogami ojczyzny i bezbożnikami, to tak jakbym słyszał dawne oskarżenia przywódców komunistycznych. Rozsiewano wówczas nienawiść do dawnej Polski, religii, patriotycznych zasad i kapitalistycznego zachodu. W najlepszym wypadku ucinano dyskusję  „co, nie podoba ci się władza ludowa?”. Kończyło to dalszą dyskusję i było bardzo groźnym ostrzeżeniem. 
Czy nienawiść rozniecana pod płaszczykiem patriotyzmu i religii powinna brać górę nad rozsądkiem? Czy historia musi zataczać koło i powracać w to samo miejsce?

Teofil Lenartowicz

Wrocław, dnia 22 lutego 2016

środa, 10 lutego 2016

Modlitwa



Modlitwa
            Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem kilka dni temu modlitwę pt. „Niedokończony różaniec”, którą w komentarzu umieściła znana jedynie z imienia i nazwiska pani Grażyna Kmita ze Zgorzelca. Modlitwę napisała dedykując ją mojemu stryjowi plut. Henrykowi Lenartowiczowi, który przeszedł męczeński szlak zesłania na Syberię, powrót z zesłania, przebycie jako żołnierz Andersa szlaku do Palestyny, następnie powrót do Iraku, gdzie zakończył żywot.

            Historię męczeństwa stryja Henryka umieściłem na swoim blogu ponad rok temu i opowiedziałem ją na spotkaniu genealogów we Wrocławiu. Historię odtworzyłem na podstawie odzyskanego po 60 latach notesu stryja, w którym ołówkiem zapisał on najważniejsze fakty swojej męczeńskiej drogi. Zrobiłem na podstawie owego notesu rozszerzone opracowanie umieszczając je na tym właśnie blogu w temacie pt. Tajemnica pewnego notesu, a poniżej link do niego.
            Może w kilku słowach przedstawię kim był stryj Henryk i skąd pochodził. Otóż stryj był policjantem na Polskich Kresach Wschodnich, a pochodził z Przecławia powiat Mielec, gdzie się urodził, a przodkowie Lenartowiczów od wieków byli jedną wielką rodziną zamieszkałą na Borku, a obecnie w Mielcu. Tam na Borku przy ulicy Sienkiewicza 79A do dzisiejszego dnia stoi po tej rodzinie stary nieczynny młyn własności Marka Pyrzyńskiego.

            Kiedy w 1939 roku Niemcy napadli na Polskę, a Sowieci wbili nóż w plecy walczącej z Niemcami Polsce, to Sowieci polskich jeńców wojennych, inteligencję naukową, policjantów, leśników, ziemian i innych mordowali, lub wywozili całymi rodzinami na Syberię i pozostałe odległe republiki Związku Radzieckiego. Mój stryj dostał jeden z najwyższych wyroków  OS. na tzw. zesłanie odosobnione, skąd bardzo trudno było powrócić.        

            Pragnę wyrazić moją ogromną wdzięczność i podziękowanie Pani Grażynie Kmita za wysiłek w opracowaniu modlitwy. Pani Grażyna musiała włożyć sporo wysiłku, aby bardzo dokładnie przeczytać wszystkie fakty męczeństwa i przedstawić je w postaci piętnastu stacji Męki Pańskiej. Wymagało to sporo pracy, za co bardzo serdecznie w imieniu swoim i całego rodu Lenartowiczów dziękuję. Poniżej przedstawiam napisaną w komentarzu modlitwę.


Modlitwa dotycząca męczeństwa mojego stryja Henryka Lenartowicza napisana przez nieznaną autorkę pan Grażynę Kmita ze Zgorzelca.
1 lutego 2016 02:42
plut. Henrykowi Lenartowiczowi

Niedokończony Różaniec
Ojcze nasz,

który jesteś z nami

zawsze i wszędzie

choć przyszłość naszą ukrywasz

w labiryncie ciemności

i każesz iść z wiarą i ufnością

w nieznane

wiedząc, że czasami idziemy

na rzeź.
Stacja pierwsza

Stacja I: Jezus skazany na śmierć

Bereźne nad Słuczem

polskie miasteczko

pełne żydowskich obywateli

rzut beretem do paszczy niedźwiedzia,

którego pazur sięgnął mnie

kilka dni po ataku na moją

Najjaśniejszą Rzeczpospolitą.

Nie było Annasza ani Piłata

zaoczny wyrok - osiem lat

za policyjny mundur

Stacja druga

Stacja II: Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Zwiachel, Równe, Olewsko, Kijów

nieznane nadęte twarze,

puste, świdrujące oczy,

sterty akt i paragrafów

mury, lochy, ziąb…

ciemne korytarze, stęchlizna,

przenikliwy chłód i głód

w jednoosobowych celach 20 osób

pod nogami odchody i smród

Stacja trzecia

Stacja III: Pierwszy upadek pod krzyżem

Charków, osiemset km od domu,

okratowane więźniarki -

wagony przeładowane niewinnymi ludźmi,

wszędzie bojec z rewolwerem i psami

„Peresylna tiurma" - one wszędzie takie same.

Stacja czwarta

Stacja IV: Jezus spotyka swoją Matkę

Jak tu powiedzieć Matce - nie rozpaczaj ?

Z czterech braci

przeżył tylko jeden,

męczeństwo bez walki,

ukrzyżowana nadzieja,

cierpienie i śmierć …

za wolność ojczyzny,

za dzisiejszą Polskość

Stacja piąta

Stacja V: Szymon pomaga Jezusowi dźwigać krzyż

Racja

okruchy chleba

i woda ściekająca z dachu więźniarek,

40 długich dni i nocy,

przebyte 9,5 tys. km

w drodze nad Morze Kaspijskie

Buchta Nachodka -

węzeł do piekła i otchłani zła,

zimna i głodu.

Stacja szósta

Stacja VI: Weronika ociera twarz Jezusowi

O, gdyby mieć wiarę jak ziarenko maku

zawrócić ten pociąg…

do domu, rodziny

ojczyzny…

Stacja siódma

Stacja VII: Drugi upadek pod krzyżem

Nasi wrogowie wzięli się za łby

gen. Anders wykorzystał sytuację

ale do domu jest

11 tys. km

Stacja ósma

Stacja VIII: Jezus spotyka płaczące niewiasty

Dwa lata bezsensownej zsyłki,

tysiące chodzących trupów

bez uszu, nosów i palców

z odmrożonymi wargami,

iskry życia tlące się

resztkami wspomnień o rodzinie.

Stacja dziewiąta

Stacja IX: Trzeci upadek pod ciężarem krzyża

Do Tocka przez Omsk

ale po 6,5 tys. km drogi powrotnej

serce się buntuje…

bracia walczą na wojnie…

a ja…?

Bij me polskie serce! Bij!

Ale do nowej Polskiej Armii

jeszcze daleko

Stacja dziesiąta

Stacja X: Jezus z szat obnażony

Orenburg

Bestia tak łatwo nie puszcza ofiary.

W kołchozach od świtu do nocy

za okruchy chleba…

oczekiwanie na

upragniony choć znienawidzony

transport do Taszkientu

Stacja jedenasta

Stacja XI: Jezus przybity do krzyża

Turtkul nad Amu-darią,

Taszkient i Krasnowodsk,

od Annasza do Kajfasza

kołchozy grozy i śmierć

wielu polskich "poborowych".

Stacja dwunasta

Stacja XII: Jezus umiera na krzyżu

Zapewne, gdybym wiedział

jaka czeka mnie droga

nie ruszyłbym z miejsca

tak jak Twój Syn Umiłowany,

On jednak szedł świadomie

z Bożą wiarą

i ludzkim strachem.

Doszliśmy do tego samego punktu

kaźni.

Stacja trzynasta

Stacja XIII: Jezus zdjęty z krzyża

Iran, Bandar-e Pahlavi

rój transportów

wracali starcy, kobiety i dzieci

nieśli tyfus, cyngę i mór.

A potem eszelon radości,

nadzieją stukot kół,

Pamiętaj! Iran ma wielkie serce

Pamiętaj! Rosja - nasz wielki grób.

Stacja czternasta

Stacja XIV: Jezus złożony do grobu

Iran, Irak, Habbanija

Upały prawie 60*C

fatamorgana, długi marsz i piasek,

nareszcie Palestyna.

Serce znów się buntuje

ale polski żołnierz

walczy ostro

na wszystkich frontach.

I znowu wymarsz, Chanakin - Irak

minął trzeci rok tułaczki

jeśli tu moje kości zostaną

Pamiętajcie!

Nie płaczcie!

Stacja piętnasta

Stacja XV: zmartwychpowstanie

Za wolność Polski -

męczeństwo bez walki,

labirynt życia i śmierć

nie to, co ja chciałbym

ale to, co Ty dopuszczasz Boże

i mówisz, że to ma sens…

A ja wciąż Ufam Tobie.

31 stycznia 2016 r. aut. G Kmita

Koniec cytatu.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 10 luty 2016