Dzień Żołnierza Wyklętego
Ustanowiony przez
prezydenta Bronisława Komorowskiego w 2011 roku Dzień Żołnierza Wyklętego
nasuwa mi wiele wspomnień. Wypada on 1 marca i stąd postanowiłem napisać kilka
słów. Wydaje mi się, że młodszemu pokoleniu Polaków trudno jest zrozumieć co
się wówczas wydarzyło. Słyszą oni o Żołnierzach Niezłomnych, Wyklętych i wydaje
mi się, że nawet ludzie żyjący w czasach tzw. komuny nie zawsze zdają sobie
sprawę z różnicy jaka dzieli obie nazwy.
Czasy które
pamiętam, były dla wielu bardzo trudne do przeżycia, szczególnie dla tych,
którzy z bronią w ręku walczyli z obydwoma systemami totalitarnymi. Należy zdać
sobie sprawę, że w 1946 roku wielu partyzanckich przywódców uznało beznadziejność
dalszej walki. Część ujętych i uwięzionych udało się złamać za obietnicę
współpracy i zwolniono z więzień. Tych tzw. „złomnych” była większość.
Uratowali życie pozostając lojalnymi dla władzy. Stopień ich lojalności
decydował o stanowiskach jakie zajmowali w dalszych latach. Natomiast tych
których nie udało się złamać, a dali komunistom dobrze w skórę mordowano.
Zamordowani byli Żołnierzami Niezłomnymi i najlepiej dla władzy było o nich
zapomnieć.
Nie można jednak
było zapomnieć o tych, których nie udało się schwytać i którzy dalej walczyli.
Następnie ukrywali się przechytrzając NKWD i UB. Byli dla władzy najgroźniejsi,
bo żyli i pamiętali popełniane zbrodnie. Zrobiono wszystko, aby ich
społeczeństwu obrzydzić, oszkalować o zbrodnie i bandytyzm, skazując ich za
życia na banicję. Wyklęto ich wyrzucając na margines społeczeństwa i stąd pochodzi
nazwa Żołnierzy Wyklętych.
Najlepiej posłużę
się przykładem dowódcy oddziału partyzanckiego AK z Ziemi Mieleckiej, na której
spędziłem okres okupacji niemieckiej i powojenny. Był nim Aleksander Rusin ps.
„Olek” i „Rusal” z wioski Dobrynin. Jego zasługi w walce z obu najeźdźcami są
ogromne. Walczył z bronią w ręku do 1949 roku, następnie ukrywał się i dopiero
w 1956 roku, gdy doszedł do władzy Gomułka, ujawnił się na mocy amnestii, a
ponieważ nie można go już było zlikwidować dożył sędziwego wieku. To takich jak
on wyklęto, potępiono i zepchnięto na margines społeczny. Wpojono
społeczeństwu, że był bandytą zwalając na niego własne zbrodnie. To „Olkowi”
należy się nazwa Żołnierza Wyklętego, bo tacy jak on przez dziesiątki lat
skazani byli na psychiczne cierpienie, podsycane do końca jego dni. Ogromny żal
serce ściska, kiedy nie słyszę tej nazwy przed jego nazwiskiem.
Następną sprawą są
pomniki i stawiane na nich pochopnie napisy. Posłużę się i tu przykładem. W
Dębicy upamiętniono na rynku wydarzenie
z 1946 roku, kiedy powieszono tam pokazowo trzech młodych chłopców.
W napisie
pomnika wymieniono nazwisko ich dowódcy NSZ Jana Stefko „Mściciela” Rzecz w tym,
że ich dowódca nie był w NSZ, lecz służącym Niemcom volksdeutschem, którego osobiście znałem. Zaraz po wkroczeniu do Polski
Niemcy w gminie Przecław mianowali go komisarzem gminnym oddając mu pełnię
władzy. Natomiast ja pracowałem w jego
firmie za darmo i posiadam dokument potwierdzający kim był naprawdę.
Data na dokumencie wydanym mojemu ojcu świadczy, że natychmiast po wkroczeniu Niemców do Przecławia, Jan Stefko z identyfikowany jako uczestnik V Kolumny otrzymał pełnię władzy nad gminą Przecław |
Po
wkroczeniu Armii Czerwonej Stefko zwiał przed odpowiedzialnością za swoje czyny
i stworzył bandę rabunkową mamiąc zwerbowanych ludzi do walki partyzanckiej z
komunistyczną władzą. W 1946 roku przyszedł ze swoją bandą do Przecławia na
rabunek do komunisty Alojzego Popiela spodziewając się sporego łupu. Popiel
nadzorując majątek zamku Reyów sporo się obłowił. Popiela w domu nie zastali,
lecz po rabunku uprowadzili jego żonę i oddalili się. UB z oddziałem KBW rozbił
bandę w okolicach Ropczyc. Jan Stefko zbiegł, natomiast ujętych trzech młodych
chłopców jego bandy pokazowo powieszono na rynku w Dębicy.
W archiwach IPN
znalazło się zdjęcie powieszonych z notatką, że byli żołnierzami NSZ, czego nikt
nie sprawdził. Po wielu dziesiątkach lat wnukowie Jana Stefki wykorzystali ten
fakt rozgłaszając o dziadku mit, że jako dowódca oddziału NSZ toczył walkę
partyzancką o wolną Polskę. Podobno zginął z rąk UB gdzieś na zachodzie Polski.
Miałem kontakt z
rodziną Stefki, bo kiedy wiele lat temu
pisałem i upubliczniłem część swoich wspomnień, to odezwali się wnukowie
Stefki podpisujący się nazwiskiem Wolanin. Pytali o działalność swego dziadka,
a ja przekazałem im kopię dokumentu i napisałem kim był naprawdę. Nie
przeszkodziło to w Głogowie na Dolnym Śląsku, gdzie podobno mieszkał syn
Stefki, otoczyć czcią swego ojca Jana
Stefkę – rzekomego bohatera oddającego życie na ojczyznę. Poprzez nauczycielkę
Jolantę Peciak z Głogowa dotarła do Dębicy informacja, o czci Jana Stefki,
którego trzech żołnierzy zamordowano na rynku w Dębicy. Przekazano „Dębickim
Patriotom” mylną informację o Stefce i koszulkę z jego podobizną noszoną w
Głogowie.
Nieświadomi młodzi ludzie noszą koszulki z podobizną Jana Stefki jako bohatera |
Na tej podstawie 10
lipca 2013 roku, w rocznicę dokonania egzekucji, odsłonięto na rynku w Dębicy
pomnik z nazwiskami powieszonych i nazwiskiem Jana Stefki.
Pomnik postawiony na rynku w Dębicy 10 lipca 2013 roku |
Napis na pomniku |
Jak wyżej |
Przedstawiam
zdjęcia i dokument nie zamierzając komentować powyższych faktów, gdyż one mówią
same za siebie. Należy jedynie zastanowić się nad tragedią młodych chłopców,
którzy w walce o wolną Polskę trafili na zdrajcę działającego na rzecz
hitlerowskiej V Kolumny.
Znam rodzinę
jednego z powieszonych na dębickim rynku. Tragedię tej rodziny powiększał fakt
zamordowania przez mielecką bezpiekę drugiego ich syna.
W kontaktach z
Olkiem Rusinem bardzo często występował między nami temat Stefki, gdyż obaj z
różnych powodów zainteresowani byliśmy jego losem. Zagadką było dlaczego z
archiwów Gminy Przecław zniknęły dokumenty z okresu okupacji niemieckiej? Kto
zadbał o to, aby żaden dokument nie potwierdził zbrodniczej działalności Jana
Stefki przeciwko narodowi polskiemu? A może jeszcze jakiś dokument się tam, lub gdzieś
znajduje?
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 27 lutego 2019
Dlatego dobrze kiedyś powiedział pewien ksiądz,ze możemy się kiedyś mocno zdziwić kogo spotkamy
OdpowiedzUsuńw niebie,a kogo w piekle
Witam. Panie Teofilu czy mógłby Pan opisać okoliczności zdarzenia dotyczącego drugiego z braci Greboszow? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGratuluję tekstu. Czytam z zainteresowaniem mimo, że moją rodzinę z okolicami Mielca nic nie łączy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Teofilu
Do 1963r ukrywał się Józef Franczak"Lalus"
OdpowiedzUsuńA UB KBW każdego nazywali faszystą każdego żołnierza podziemia antykomunistycznego
Teofil Lenartowicz pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie
Nie ma to znaczenia w opisie powyższych wydarzeń. Pracowałem tam jako technik łączności zmuszony nakazem pracy po technikum telekomunikacyjnym w 1951 roku. Nafaszerowany tajemnicami, tylko dzięki Opatrzności Bożej i własnemu instynktowi samozachowawczemu uratowałem życie i wydostałem się stamtąd.
OdpowiedzUsuń