Rzeczywistość i historia
W obecnych czasach, kiedy zalewani zostajemy
mnóstwem informacji, należy zwrócić uwagę w jakim celu są wykorzystywane i
przypomnieć pewne z przeszłości fakty dotyczące ludzi w obronie których
społeczeństwo powinno stanąć i dlaczego. Do napisania kilku słów w tej sprawie
zmobilizowały mnie skandaliczne słowa czołowego polityka obozu władzy Ryszarda
Czarneckiego, nazywającego „szmalcownikiem” Różę Thun znaną z funkcji
społecznych i stojącą po stronie demokratycznych wartości.
Może nie każdy wie, co się pod słowem „szmalcownika”
kryje, natomiast Polacy pamiętający lata okupacji wiedzą, że tak nazywano zdrajców,
na których działająca w podziemiu Armia Krajowa wykonywała wyroki śmierci.
Celem takiej retoryki słownej jest zastraszenie
występujących w obronie wartości demokratycznych, oraz przyzwolenie na
stosowanie bezprawnych działań wobec osób naznaczonych tym piętnem. Środowiska chuligańsko
bandyckie dostają wyraźny sygnał nieingerowania władz, lub łagodne stosowanie
kar. Władza już opanowała sądy i prokuratury, więc męty społeczne nie muszą się
ich bać. Może pewnym środowiskom wydaje się, że partia mająca w nazwie prawo i
sprawiedliwość stoi w obronie wartości najdroższych, czyli chrześcijaństwa i patriotyzmu,
ale na podstawie przykładów okazuje się to złudne.
Od dziecka żyłem w systemie totalitarnym i wiem co
ono znaczy, a obecnie ponownie do niego zdążamy. Marchewką kokietują nas rządzący,
a gdy nas opanują nie będą się z niczym liczyli. I nie pomoże nawet kartka
wyborcza, bo jak powiedział Lenin „raz zdobytej władzy nie oddamy nikomu” Już w
tym celu zmieniono zasady w ordynacji wyborczej, aby nikt inny nie wygrał
wyborów. Z opornymi poradzą sobie wybrani przez ministra sprawiedliwości sędziowie
i prokuratorzy. Błędem jest społeczne oczekiwanie na działalność opozycji, że
spadnie z nieba legendarny przywódca, który wszystko załatwi. Opozycją musi być
społeczeństwo, które czym wcześniej podejmie obronę powszechnych wartości, tym
mniejsze będą straty i koszty ponownego dochodzenia do krajów rozwiniętych. Stąd
konieczna jest społeczna obrona tych, którzy w naszym interesie narażają się
występując przeciwko powrotowi państwa totalitarnego.
Śledzę od wielu lat działalność Róży Thun, podobnie
jak jej ojca Jacka Woźniakowskiego, a to co poniżej napiszę kieruję do ludzi Ziemi
Mieleckiej, Chorzelowa, Przecławia i okolic, gdzie Jacek Woźniakowski walczył z
okupantem. Zainteresowałem się jego osobą, kiedy przeczytałem, że w Przecławiu,
gdzie zginął mój ojciec, w tym samym dniu, miejscu i okolicznościach uniknął
śmierci Woźniakowski.
Chwała panu Jerzemu Skrzypczakowi, że na łamach „Rocznika Mieleckiego 2000” w temacie od redakcji wspomniał o Jacku Woźniakowskim, a ja mogłem na stronie 170 przeczytać urywek z tego pamiętnego dnia. Jest to urywek z książki pt. "Ze wspomnień szczęściarza" na stronie 114. Z innych źródeł wiadomo mi było jedynie o anonimowym rowerzyście w dniu, kiedy Niemcy okrążyli Przecław z zamiarem pacyfikacji. Poniżej przytaczam fragment owych wspomnień. Cytuję:
Chwała panu Jerzemu Skrzypczakowi, że na łamach „Rocznika Mieleckiego 2000” w temacie od redakcji wspomniał o Jacku Woźniakowskim, a ja mogłem na stronie 170 przeczytać urywek z tego pamiętnego dnia. Jest to urywek z książki pt. "Ze wspomnień szczęściarza" na stronie 114. Z innych źródeł wiadomo mi było jedynie o anonimowym rowerzyście w dniu, kiedy Niemcy okrążyli Przecław z zamiarem pacyfikacji. Poniżej przytaczam fragment owych wspomnień. Cytuję:
Naturalnie zdarzały się też strzelaniny. Niekiedy nawet, o dziwo, bez
tragicznych finałów. Na przykład przytrafiło mi się coś, co mnie nigdy nie
przestanie zastanawiać. Kiedyś pod Przecławiem nadziałem się nagle nos w nos na
oddziałek Niemców, który raptem wyszedł zza górki, podczas kiedy ja jechałem po
szosie z drugiej strony tej górki na rowerze, przewożąc w stronę Radomyśla
jakieś papiery i meldunki. Niemców było może piętnastu. Jak się później dowiedziałem
mieli podobno „pacyfikować" Przecław, w odwet za likwidację niemieckiego
posterunku na moście przez Wisłokę. Zupełnie z bliska zaczęli nagle do mnie
strzelać. Rzuciłem rower do rowu i zacząłem wiać w pustym polu, to znaczy stały
tam z rzadka snopki, a potem było kartoflisko. Żadnego lasu, nic. Oni dłuższy
czas ze wszystkich tych swoich szmajserów, czy co tam mieli, grzali do mnie i
nic, nie trafił żaden. Można pomyśleć, że może to była rezerwa złożona z
patałachów jakichś, wojsko było na froncie, a ci tutaj nie umieli strzelać. Ale
dlaczego, widząc, że dopadłem tego kartofliska, wiedząc, że nie mogłem być
nigdzie indziej, nie doszli do mnie, dlaczego mnie nie próbowali tam
zastrzelić, to był jakiś opatrznościowy zbieg okoliczności, którego racjonalnie
nie umiem wytłumaczyć. Widziałem, jak oficer komenderujący oddziałem
przyglądał się przez lornetkę tym kartoflom i rosnącym wśród nich łodygom bobu
i dokładnie kierował wzrok w to miejsce, gdzie leżałem. W końcu dał znak ręka,
że w tył zwrot i poszli sobie. Zaraz potem zasnąłem głębokim snem w tych
kartoflach i spałem chyba dziesięć godzin. Emocje mogą być dobrym środkiem
nasennym.
Wielka szkoda, że ta bydlaki nie spudłowali
strzelając do mojego Ojca. Jacek Woźniakowski, autor powyższej relacji wspomina na kartkach książki wiele innych miejsc Ziemi Mieleckiej w tym Wojciecha Lisa. Po wojnie był prof. dr hab. Jako historyk i prof. KUL napisał wiele książek i publikacji w
prasie krajowej i zagranicznej. Był pierwszym prezydentem Krakowa po
transformacji ustrojowej i znaną postacią w kraju i za granicą.
W okresie
okupacji jego losy zetknęły go z Ziemią Mielecką, gdzie jako żołnierz AK o
pseudonimie „Ołówek” był adiutantem Komendanta Obwodu AK Mielec Konstantego
Łubieńskiego pseud. „Marcin”. Tak się złożyło, że w pamiętnym dniu 1.8.1944 był
prawie dokładnie w miejscu i czasie, kiedy zginął mój Ojciec.
Swoją córkę Różę Thun wychował w duchu
chrześcijańsko demokratycznym, wskazując jej życiową drogę którą ma podążać. Jej
walka o nasze wspólne wartości jest kontynuacją wytyczonej przez ojca drogi.
Wierzę, że społeczeństwo potrafi należycie ocenić jej działalność odpierając oszczercze ataki. Stanie w obronie głoszonych przez nią
demokratycznych zasad i doczeka się że w mrok odejdą wichrzycielskie zapędy
opętanych nienawiścią ludzi.
Liczna rodzina Jacka Woźniakowskiego |
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 19 stycznia 2018
Panie Teofilu. W pełni - wraz z Krysią - podzielamy Pańskie zdanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy serdecznie.
Ogromnie dziękuję za poparcie
UsuńCenię Teofilu Twoje działania.
OdpowiedzUsuńŁajdakom, pokroju Czarneckiego & co, trzeba dawać odpór,
na co nie wszystkich stać.
Z szacunkiem-Grzegorz
Witaj, na Ciebie zawsze mogę liczyć. Dziękuję
UsuńDrogi Panie Teofilu, dziękuję za nowe karty naszej historii. Szkoda zajmować się tym psycholem-karierowiczem (lepsze byłoby "przydupa...m". On jak i jego wódz sieją nienawiść. Straszne jest to, że w mają się za katolików! Krzysztof
OdpowiedzUsuńKamień spadł mi z serca, że Pan tak uważa. Serdeczne dzięki
UsuńPodziwiam Teofilu i serdecznie dziękuję. Żeby umieć właściwie odczytywać obecne wydarzenia nie wystarczy wiele przeżyć i znać historię. Trzeba ją rozumieć. A jak się jej nie zna, trzeba chcieć ją poznać. Każdy powinien znać genealogię własnej rodziny. Może wtedy taki kameleon, jak ten w Europarlamencie, nigdy by tam się nie znalazł i nie musielibyśmy się tak wstydzić za Polskę...
OdpowiedzUsuńDziękuję, słusznie to oceniasz
Usuń