wtorek, 2 grudnia 2014

Dlaczego tworzę genealogię rodzinną i piszę Wspomnienia?



Dlaczego tworzę genealogię rodzinną i własne wspomnienia?

            Pragnę poniżej odpowiedzieć na tak postawione pytanie, albowiem często zdarzało mi się spotkać z oporami i niechęcią do wydarzeń z przeszłości tak u członków własnej rodziny jak i innych. Wynika to z różnych przyczyn i występuje przeważnie u ludzi młodych, a ja to rozumiem, gdyż swego czasu sam byłem młody i też nie interesowały mnie wydarzenia z przeszłości do których także należy genealogia. Ponieważ dzisiaj u schyłku życia zdaję sobie sprawę, jak wiele straciłem, chciałbym ustrzec czytającego, aby nie popełnił mojego błędu i nie czekając zaczął zbierać wszystkie dotyczące rodziny informacje. A są to informacje nie tylko kto do rodziny należał, ale także co w ich życiu się wydarzyło. Biorąc pod uwagę, że my i pokolenia poprzedzające nas żyliśmy w tak trudnych i bogatych w wydarzenia czasach, nie powinniśmy dopuścić, aby pamięć o tym zaginęła. Warto pamiętać, że wydarzenia rodzinne składają się na całą naszą historię, a nade wszystko należy sobie zdać sprawę, że informację nie utrwalone i nie przekazane bezpowrotnie zginą. Jeśli ja, ty, ona i on nie utrwalimy tego co przeżyliśmy, co przeżyli nasi ojcowie i dziadkowie tego nie będą wiedzieć nasze dzieci i wnuki. Jeśli przerwiemy łańcuch genealogicznych powiązań, będzie to tak jakbyśmy odcięli drzewo od korzeni. Nie dopuśćmy, abyśmy nie potrafili odpowiedzieć naszym wnukom na podstawowe pytania dotyczące naszych ojców i dziadków.
            Mam ogromną satysfakcję, że wiele ciekawych rodzinnych odkryć dokonałem i z tym poniżej chciałbym się podzielić. Natomiast żałuję, że przez własne zaniedbania utraciłem bezpowrotnie większą ilość najciekawszych faktów, które mogą jedynie tkwić w moich domysłach. Pragnę podzielić się w następnych postach tym, jak z drobnych zapisków, rysunków czy fotografii odczytałem interesujące fakty. Pragnę także przedstawić, co dało mi impuls do tego, że zacząłem tworzyć genealogię rodzinną i opowieść o własnym życiu.
            Jak każdy człowiek, tak i ja zastanawiałem się nad swoim życiem oceniając co w nim zrobiłem dobrze, a co mi nie wypaliło i na ile mógłbym to poprawić. Często myślałem o przeżytym życiu, o tym co przeżyłem. Co opowiadali rodzice. Zastanawiałem się jakie oni mieli życie, a także bardzo często zastanawiałem się nad swoimi przodkami. Skąd pochodzili itd. Ojciec opowiadał, że dali mi na imię Teofil, gdyż takie imię miał mój przodek, poeta Teofil Lenartowicz zwany lirnikiem mazowieckim i żyjącym w 19-ty wieku. Doszedłem do wniosku, że warto pogrzebać w dokumentach, aby coś więcej dowiedzieć się na ile jest w tym prawdy. Zastanawiałem się też nad swoim życiem i dochodziłem do wniosku, że było ono bogate w wydarzenia i że warto to wszystko co przeżyłem zapisać. Dzieciństwo, trudy okupacyjnego życia, ciężka praca. Okres po wyzwoleniu. Komuna. Wiele zagranicznych pobytów w egzotycznych krajach. Praca na delegacjach zagranicznych i krajowych to wszystko warte jest zapisania. Dochodziłem do wniosku, że żadne inne pokolenie niż moje nie było świadkiem takich przemian. Przecież ja pamiętam życie, kiedy do wszystkiego dochodziło się z ogromnym trudem. W moim życiu doszło od życia z lampą naftową do lotów człowieka w kosmos. Od pisania z kałamarza atramentem w szkole do bardzo szerokiej komputeryzacji. Od czasów, gdzie na wsi nie było ani jednego telefonu, do czasów gdzie każdy człowiek ma przy sobie osobisty telefon i z każdego miejsca w każdej chwili może zadzwonić. Kiedy miałem 16 lat często z rówieśnikami zastanawialiśmy się jak będzie wyglądał świat w 2000-nym roku. W opowieściach fantastycznych czytało się wówczas o szklanych domach i wielu innych cudach techniki. Wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy, że rzeczywistość prześcignie tamte fantastyczne opowieści i że dożyjemy takich czasów. Tak sobie często myślałem, ale nigdy nie dochodziło do takich działań, aby swoje życie zapisać, a jeszcze bardziej potrudzić się szukania w dokumentach, aby potwierdzić to co od rodziców i innych starszych członków rodziny i innych starszych słyszałem.
            Tak biegły lata, aż dobiegły do takiego momentu, że dobiegłem do kresu życia i wylądowałem w szpitalu. Choroba była poważna, przechodziłem kolejne operacje, a pobyt w szpitalach przedłużał się. Kto leżał dłużej w szpitalu ten zna leżenie na szpitalnych łóżku z oczami wbitymi w sufit i przemyśleniach o własnym życiu. Intensyfikacja myśli o chwyceniu za ołówek i zaczęciu pisania następowała z każdym dniem, ale ciągle były jakieś przeszkody. Kiedy tak pewnego dnia leżałem na szpitalnym łóżku z oczami wbitymi w sufit myśląc o minionym życiu uchyliły się drzwi do sali i wszedł pielęgniarz. Na 4-roosobowej sali leżało 3 pacjentów, a jednym z nich byłem ja. Pielęgniarz zwrócił się do mnie.
--- Zbieram datki na wykończenie łazienki.
Była to swoista forma, jaką stosowano, aby podnieść standard urządzeń sanitarnych na oddziale. Powiedział, że już jedną łazienkę z podobnych datków wykończyli, a teraz robią drugą.
--- Jak pan wstanie, to zobaczy jak pięknie wyłożona jest kafelkami.
Dałem mu kilka złotych, a on w zamian dał mi książkę. Mówił, że jeden z pacjentów przekazał szpitalowi owe książki, właśnie w takim celu. Kiedy wyszedł wziąłem książkę do ręki i zacząłem czytać. Zatytułowana była „Książka do napisania", a po odwró­ceniu okładki przeczytałem.
PRZESŁANIE.
Każdy człowiek powinien napisać coś więcej w swoim życiu niż tylko podanie o pracę. Tym bardziej, że życie KAŻDEGO człowieka, to przynajmniej jedna książka. Nienapisana, lecz przeżyta. Każdy człowiek jest stale w ruchu, w drodze. Stanął na niej już w chwili swego urodzenia i nieustannie dąży do jakiegoś celu. Dopóki jest w drodze, dopóty żyje!
Każdy człowiek Jest również poetą, ale tylko niektórych, los obdarzył łaską talentu, który pozwala im tę poezję wyrazić i przekazać innym. Ale każdy może, często nawet powinien, napisać tę nienapisaną, swoją książkę. Utrwalić ślady swojej drogi. Urodę chwili, smak przygody, siłę marzenia, sekretne zwierzenia, pamiątkową fotografię, lub własnoręcznie wykonaną ilustrację. Obojętnie czy ma się lat 16 czy 60. A książka już jest! Gotowa, oprawiona. Wystarczy tylko wziąć pióro, czy długopis do ręki, pomyśleć, podumać, skupić się i zapełnić białe kartki.
A więc: powodzenia, lekkiego pióra i radości przy rodzinnej lekturze!
W podpisie. Pierwszy Sufler

 Poniżej tył książki.
Byłem niesamowicie zdumiony sposobem jakim opatrzność włożyła mi do rąk ową książkę. Nie jestem zbyt przesądnym, jednak uznałem ten fakt za znak, że muszę zastosować się do nakazu i wykonać polecenie opatrzności. Od tego momentu nie miałem już wymówki,   że nie mam czasu, gdyż leżąc w szpitalu miałem go aż za dużo. Nie mogłem mówić, że nie mam na czym pisać, gdyż leżała obok mnie książka do napisania z 250 pustymi stronami. Nie mogłem się nawet wymówić, że nie mam długopisu, gdyż ten leżał w szufladce szpitalnego stoliku. Chodziło tylko o to, jak to zrobić leżąc na łóżku. Przez kilka dni ćwiczyłem różne pozycje i jakoś mi to nie wychodziło. Kiedy trzymałem książkę w lewej ręce i prawą pisałem w powietrzu nad sobą, to ręce bardzo szybko męczyły się i opadały. Stopniowo jednak, kiedy zacząłem nabierać sił i unosić się na łóżku do pozycji na poły siedząco-leżącej to podciągałem do zgięcia swoją zdrową prawą nogę i w ten sposób opierając na niej swoją „książkę” swobodnie mogłem pisać. Kiedy zmęczyłem się w takiej pozycji kładłem się i patrząc w sufit obmyślałem następne do napisania zdania.
            Wracały wówczas wspomnienia lat dziecięcych, najpiękniejsze ze wszystkich. Przypominałem sobie pierwsze samodzielne wyprawy na podwórko kamienicy w Katowicach. Nie ważne, że to podwórko okopcone było sadzą śląskich kominów, ale ważne było, że tkwiło w mojej świadomości. Później przychodziły następne wspomnienia i tak kolejno, aż do tego momentu. Czym głębiej sięgałem do tajników swojej świadomości tym więcej wydobywałem z niej dawno już zapomniane fakty. Przypominały mi się nie tylko wydarzenia, ale także nazwiska uczestniczących w nich ludzi. Wyłaniali się z mojej pamięci i uczestniczyli w dawno zapomnianych wydarzeniach, które dzięki temu stawały się od nowa żywe. Pisząc zapominałem o bólu, a czym więcej pisałem tym bardziej rozkręcałem się i lepiej szło mi pisanie.
            Tak zaczęła się opowieść o moim życiu i wkrótce zapisałem 250 białych kartek, a żona zaczęła mi przynosić następne bruliony. Pobyt w tym szpitalu i innym był długi, co doprowadziło, że przybywało zapisanych brulionów.
            Kiedy już wróciłem ze szpitala do domu przepisywałem z brulionów na maszynie zapisane treści i uzupełniałem je szerszymi danymi. Miałem już ponad 400 stron maszynopisu A-4, kiedy okazała się konieczność przejścia na komputer, bo na wydruku nie można było nanieść poprawek bez przepisania całości. Wynikła konieczność kupna komputera, nauka jego obsługi i nauka pozostałych czynności jak skanowanie, drukowanie, kopiowanie, przenoszenie i obróbka zdjęć. Następnym krokiem było uzupełniane treści o imiona i nazwiska rodzinne o których wcześniej nic nie wiedziałem i co za młodości mnie nie interesowało. Rodziców nie było już na świecie. Ojca Niemcy zamordowali w 1944 roku, a mama też już nie żyła. Na szczęście w domu rodzinnym nie było zwyczaju wyrzucać starych dokumentów i w ogromnej szufladzie szafy, znalazłem stare listy, zapiski, pamiętnik pisany ręką ojca i wiele innych dokumentów. Z dokumentów i listów zaczął się wyłaniać obraz genealogiczny rodziny. To właśnie w tej szufladzie znalazłem kilka na pozór mało znaczących śladów, za którymi  idąc odkryłem niesamowicie bogate w wydarzenia treści. O tych śladach i tajemnicach jakie za nimi się kryją pragnę w następnych postach napisać, gdyż są one naprawdę ciekawe.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 2 grudnia 2014

1 komentarz:

  1. Jestem pełna podziwu Pana determinacji w dążeniu do celu, bystrości umysłu i charakteru.
    Pozdrawiam ciepło.
    Monika Tomaszewska

    OdpowiedzUsuń