Dlaczego
kocham piosenki?
Postawiłem sobie takie pytanie,
aby odpowiedzieć dlaczego w moim życiu śpiew piosenek odegrał tak ważną rolę.
Jakie były przyczyny i co się na to złożyło. Dzisiaj u schyłku życia odnoszę
wrażenie, że to właśnie śpiewane pieśni ukształtowały mój charakter, świadomość
rzeczywistości, stosunek do życia, a nawet pewną formę patriotyzmu.
Za nim jednak zacznę odpowiadać na pytanie,
przytoczę fragment piosenki, którą od dzieciństwa często śpiewałem i która
oddaje uczucia skierowane przez pieśń do człowieka. Nie wiem kto napisał tą
piosenkę znaną od dzieciństwa. Wiem natomiast, że melodię i słowa znane mi są
od zawsze. Nawet w myślach podświadomie często śpiewam tę piosenkę, a słowa jej
brzmią.
Z piosenką jest mi wesoło,
Więc śpiewam ją zawsze rad.
Gdy słyszysz pieśń rozchmurz
czoło
I śpiewaj czyś mi brat czy też
swat.
Refren:
Pieśni tyś moje
wesele,
Pieśni tyś moja moc
Z piosenką jest mi
wesoło,
Więc śpiewam piosnkę
w dzień, śpiewam w noc.
Piosenka umila robotę
Piosenka tuli do snu.
Do życia daje ochotę,
Więc śpiewam ile starczy mi
tchu.
Refren:
Pieśni tyś moje
wesele,
Pieśni tyś moja moc
Z piosenką jest mi
wesoło,
Więc śpiewam piosnkę
w dzień, śpiewam w noc.
Nie potrafię zapisać melodii, bo
nigdy nie miałem okazji nauczyć się nut. Same słowa piosenki mówią bardzo dużo,
ale to nie wszystko, co chciałem powiedzieć jakie znaczenie miały w moim życiu.
Początek mojego życia datuje się od
lat 20-tych minionego wieku, a dzieciństwo wypadło przed wybuchem wojny w
Katowicach. Rodzice nie byli Ślązakami, więc posyłali mnie do polskiej szkoły
im. Józefa Piłsudskiego. Tak w szkole, jak i w domu panował patriotyczny duch
wyrażający się mnogością śpiewanych piosenek legionowych i z okresu powstań. Z
tych pieśni przebijała tęsknota za wolnością z okresu zaborów, jak i radość z
niepodległości 1918 roku. Były to pieśni wyciskające łzy i powodujące wzruszenie,
co pozostało mi po dzisiejszy dzień. Takie same wrażenie odnosiłem patrząc z
okna domu na parady wojskowe z okazji Święta 3 Maja i Święta Niepodległości 11
Listopada. Pamiętam także obraz do którego się modliłem, który na pamiątkę
wziąłem z rodzinnego domu. Przytoczę modlitwę, którą najczęściej w chwilach
zagrożenia wymawiałem.
Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze wiernie przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze do pomocy.
Po tej modlitwie jakoś spokojniej mi
się zasypiało. Zagrożenie oddalało się, co pozwalało przetrwać późniejsze
trudne chwile. Okres wybuchu II Wojny Światowej i niemiecka okupacja wypadł,
gdy Ojciec po chorobie poszedł na rentę i wyjechaliśmy w rodzinne strony Ojca,
do miasteczka Przecław. Tam, w pobliżu Mielca, obozu koncentracyjnego w
Pustkowie i wyrzutni rakiet w Bliźnie doznałem ciężkich doświadczeń życiowych
wynikłych z utraty niepodległości. Śmierć zamordowanego przez Niemców Ojca,
wraz z widokiem wylewającego się z jego głowy mózgu stoi mi przed oczami po
dziś dzień. Stoi mi przed oczami wiele innych makabrycznych scen. Ciężka praca,
ucieczki przed wywózką do Niemiec i ciągłe zagrożenie powodowały, że śpiewana
piosenka była jedyną radością jaką można było doznać. Śpiewałem je często sam
półgłosem doznając uspokojenia w chwilach niepokoju i obaw. Płynęła z tych
pieśni jakaś dziwna nadzieja, że wkrótce to się wszystko skończy i nadejdzie
lepszy świat.
Miałem 16 lat, kiedy pod koniec
okupacji niemieckiej wraz innymi chłopcami dostałem się pod wpływy nauczycielki
Janiny Saylhuber prowadzącej z młodzieżą chór. Nauczycielka ta wyrzucona przez
okupanta z rodzinnej miejscowości osiadła w Przecławiu i zaskarbiła sobie
natychmiast zaufanie młodzieży. Posiadała niezmierny dar i talent w
nawiązywaniu kontaktów z młodzieżą. Zaowocowało to ogromną obopólną miłością
młodzieży z nauczycielką i odwrotnie. Garnęli się do niej nie tylko młodzi, ale
także starsi chłopcy i dziewczęta. Zorganizowała próby chóru, a ponieważ wielu
starszych chłopców śpiewało w chórze przed wojną, a także nauczycielka była
wymagająca, powstał chór męski na 4 głosy i mieszany. Śpiewaliśmy najróżniejsze
pieśni kościelne i świeckie.
Powyżej nasz chór, a ja jestem pierwszy od prawej za Janiną Saylhuber.
Kiedy pod koniec 1944 roku zaczęliśmy śpiewać
piosenki z powstania warszawskiego, to nie wszyscy dokładnie wiedzieli co się
tam wydarzyło. Były to piękne pieśni i śpiewaliśmy ich całą moc. Do dzisiaj
wzbudza we mnie wzruszenie śpiewając pieśń „dziś do ciebie przyjść nie mogę,
zaraz będzie szary zmrok”, czy „Hej chłopcy bagnet na broń”. Byliśmy przez 5 miesięcy w strefie
przyfrontowej, po stronie tzw. wyzwolonej Polski. Pieśni te i spotkania u
nauczycielki były jedyną radością w tym trudnym powojennym okresie. Kiedy
zaczął się okres prześladowania patriotycznych treści, zaczęto zabraniać
spotkań młodzieży u nauczycielki.
Wezwania na UB i pogróżki były na porządku dziennym.
Pamiętam jak pojechaliśmy z chórem
na występ z okazji jakiejś uroczystości, gdzie było dużo zaproszonych gości.
Miała chórem dyrygować Saylhuber, ale została zamknięta przez UB w Mielcu.
Postawiliśmy wówczas warunek, że zaśpiewamy jak ona będzie dyrygować. Utworzyła
się patowa sytuacja, uroczystość, zaproszeni goście i nieśpiewający chór.
Konflikt zażegnał poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego Burdzy, gdyż zadzwonił
na UB i przedstawił sytuację. W trybie ekspresowym przywieziono Saylhuber i
występ się odbył. Poseł Burdzy przedstawił po występie nauczycielce ultimatum
Urzędu Bezpieczeństwa, albo natychmiast opuści Przecław i wyjedzie, albo
kryminał. Wiadomo czym to się mogło skończyć i Saylhuber opuściła Przecław.
Miała zakaz nawet przyjeżdżania do Przecławia. Wyjechała początkowo do Krakowa,
a następnie zamieszkała w pobliżu Przecławia, gdzie w miejscowej szkole uczyła
jako nauczycielka. Nie udało się jednam zniszczyć miłości młodzieży do nauczycielki i odwrotnie.
Młodzież kochała swoją nauczycielkę, a miłość uwidaczniana była częstymi
wizytami u niej po wygnaniu z Przecławia.
Całą mnogość wszystkich pieśni
posiadam w swojej pamięci. Kiedy w młodzieńczych latach gdziekolwiek szedłem i
byłem z kolegami, to przy każdej okazji odbywał się śpiew. Jeśli mnie nie było
w domu, a Mama chciała wiedzieć gdzie jestem, to wystarczyło otworzyć okno i
tam gdzie był śpiew, to znaczyło że ja jestem. Później okazji na śpiewanie było
coraz mniej.
Poniżej zdjęcia z przecławską młodzieżą.
Przewijają mi się w myślach
sylwetki znanych mi kolegów, którzy tak umiłowali śpiewać, że nie mogli
zaprzestać. Mam na myśli rodzinę Wątróbskich z Przecławia, z których ojciec, 2
synów i córka ukochali śpiew. Przez długie lata Bronisław Wątróbski i Maksymilian
śpiewali w mieleckim chórze „Melodia”. Bronisław na każdą próbę chóru dojeżdżał
z Przecławia do Mielca. Wiedzieli jak bardzo kocham śpiewać i namawiali mnie,
ale bez skutku. Nie dało rady. Miałem wielomiesięczne delegacje zagraniczne
trwające nawet do 2 lat, oraz ciągłe wyjazdy na delegacje w kraju. Nie udało mi
się to, co tak bardzo kochałem.
Nie tak dawno natchnąłem się w
Internecie na film z okazji uroczystości 80-lecia mieleckiego chóru „Melodia”.
Z rozrzewnieniem oglądałem uczestników tego chóru i rówieśników zmarłych nie
dawno Bronisława i Maksymiliana Wątróbskich. Wspaniale, że mogłem przynajmniej w
ten sposób obejrzeć i posłuchać ich pieśni. Wydaje mi się aż dziwne, że pieśni
potrafią dać tyle radości, wzruszeń i pomocy w przetrwaniu trudnych chwil.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 18 maja
2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz