niedziela, 18 maja 2014

Dlaczego kocham piosenki?

Dlaczego kocham piosenki?
           
            Postawiłem sobie takie pytanie, aby odpowiedzieć dlaczego w moim życiu śpiew piosenek odegrał tak ważną rolę. Jakie były przyczyny i co się na to złożyło. Dzisiaj u schyłku życia odnoszę wrażenie, że to właśnie śpiewane pieśni ukształtowały mój charakter, świadomość rzeczywistości, stosunek do życia, a nawet pewną formę patriotyzmu.

             Za nim jednak zacznę odpowiadać na pytanie, przytoczę fragment piosenki, którą od dzieciństwa często śpiewałem i która oddaje uczucia skierowane przez pieśń do człowieka. Nie wiem kto napisał tą piosenkę znaną od dzieciństwa. Wiem natomiast, że melodię i słowa znane mi są od zawsze. Nawet w myślach podświadomie często śpiewam tę piosenkę, a słowa jej brzmią.

                 Z piosenką jest mi wesoło,

                 Więc śpiewam ją zawsze rad.

                 Gdy słyszysz pieśń rozchmurz czoło

                 I śpiewaj czyś mi brat czy też swat.

                        Refren:

                            Pieśni tyś moje wesele,

                            Pieśni tyś moja moc

                            Z piosenką jest mi wesoło,

                           Więc śpiewam piosnkę w dzień, śpiewam w noc.

                 Piosenka umila robotę

                 Piosenka tuli do snu.

                 Do życia daje ochotę,

                 Więc śpiewam ile starczy mi tchu.

                        Refren:

                            Pieśni tyś moje wesele,

                            Pieśni tyś moja moc

                            Z piosenką jest mi wesoło,

                           Więc śpiewam piosnkę w dzień, śpiewam w noc.

            Nie potrafię zapisać melodii, bo nigdy nie miałem okazji nauczyć się nut. Same słowa piosenki mówią bardzo dużo, ale to nie wszystko, co chciałem powiedzieć jakie znaczenie miały w moim życiu.

            Początek mojego życia datuje się od lat 20-tych minionego wieku, a dzieciństwo wypadło przed wybuchem wojny w Katowicach. Rodzice nie byli Ślązakami, więc posyłali mnie do polskiej szkoły im. Józefa Piłsudskiego. Tak w szkole, jak i w domu panował patriotyczny duch wyrażający się mnogością śpiewanych piosenek legionowych i z okresu powstań. Z tych pieśni przebijała tęsknota za wolnością z okresu zaborów, jak i radość z niepodległości 1918 roku. Były to pieśni wyciskające łzy i powodujące wzruszenie, co pozostało mi po dzisiejszy dzień. Takie same wrażenie odnosiłem patrząc z okna domu na parady wojskowe z okazji Święta 3 Maja i Święta Niepodległości 11 Listopada. Pamiętam także obraz do którego się modliłem, który na pamiątkę wziąłem z rodzinnego domu. Przytoczę modlitwę, którą najczęściej w chwilach zagrożenia wymawiałem.

            Aniele Boży, stróżu mój,

            Ty zawsze wiernie przy mnie stój.

            Rano, wieczór, we dnie, w nocy

            Bądź mi zawsze do pomocy.

            Po tej modlitwie jakoś spokojniej mi się zasypiało. Zagrożenie oddalało się, co pozwalało przetrwać późniejsze trudne chwile. Okres wybuchu II Wojny Światowej i niemiecka okupacja wypadł, gdy Ojciec po chorobie poszedł na rentę i wyjechaliśmy w rodzinne strony Ojca, do miasteczka Przecław. Tam, w pobliżu Mielca, obozu koncentracyjnego w Pustkowie i wyrzutni rakiet w Bliźnie doznałem ciężkich doświadczeń życiowych wynikłych z utraty niepodległości. Śmierć zamordowanego przez Niemców Ojca, wraz z widokiem wylewającego się z jego głowy mózgu stoi mi przed oczami po dziś dzień. Stoi mi przed oczami wiele innych makabrycznych scen. Ciężka praca, ucieczki przed wywózką do Niemiec i ciągłe zagrożenie powodowały, że śpiewana piosenka była jedyną radością jaką można było doznać. Śpiewałem je często sam półgłosem doznając uspokojenia w chwilach niepokoju i obaw. Płynęła z tych pieśni jakaś dziwna nadzieja, że wkrótce to się wszystko skończy i nadejdzie lepszy świat.


            Miałem 16 lat, kiedy pod koniec okupacji niemieckiej wraz innymi chłopcami dostałem się pod wpływy nauczycielki Janiny Saylhuber prowadzącej z młodzieżą chór. Nauczycielka ta wyrzucona przez okupanta z rodzinnej miejscowości osiadła w Przecławiu i zaskarbiła sobie natychmiast zaufanie młodzieży. Posiadała niezmierny dar i talent w nawiązywaniu kontaktów z młodzieżą. Zaowocowało to ogromną obopólną miłością młodzieży z nauczycielką i odwrotnie. Garnęli się do niej nie tylko młodzi, ale także starsi chłopcy i dziewczęta. Zorganizowała próby chóru, a ponieważ wielu starszych chłopców śpiewało w chórze przed wojną, a także nauczycielka była wymagająca, powstał chór męski na 4 głosy i mieszany. Śpiewaliśmy najróżniejsze pieśni kościelne i świeckie. 
Powyżej nasz chór, a ja jestem pierwszy od prawej za Janiną Saylhuber. 
Kiedy pod koniec 1944 roku zaczęliśmy śpiewać piosenki z powstania warszawskiego, to nie wszyscy dokładnie wiedzieli co się tam wydarzyło. Były to piękne pieśni i śpiewaliśmy ich całą moc. Do dzisiaj wzbudza we mnie wzruszenie śpiewając pieśń „dziś do ciebie przyjść nie mogę, zaraz będzie szary zmrok”, czy „Hej chłopcy bagnet  na broń”. Byliśmy przez 5 miesięcy w strefie przyfrontowej, po stronie tzw. wyzwolonej Polski. Pieśni te i spotkania u nauczycielki były jedyną radością w tym trudnym powojennym okresie. Kiedy zaczął się okres prześladowania patriotycznych treści, zaczęto zabraniać spotkań młodzieży u  nauczycielki. Wezwania na UB i pogróżki były na porządku dziennym.

Pamiętam jak pojechaliśmy z chórem na występ z okazji jakiejś uroczystości, gdzie było dużo zaproszonych gości. Miała chórem dyrygować Saylhuber, ale została zamknięta przez UB w Mielcu. Postawiliśmy wówczas warunek, że zaśpiewamy jak ona będzie dyrygować. Utworzyła się patowa sytuacja, uroczystość, zaproszeni goście i nieśpiewający chór. Konflikt zażegnał poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego Burdzy, gdyż zadzwonił na UB i przedstawił sytuację. W trybie ekspresowym przywieziono Saylhuber i występ się odbył. Poseł Burdzy przedstawił po występie nauczycielce ultimatum Urzędu Bezpieczeństwa, albo natychmiast opuści Przecław i wyjedzie, albo kryminał. Wiadomo czym to się mogło skończyć i Saylhuber opuściła Przecław. Miała zakaz nawet przyjeżdżania do Przecławia. Wyjechała początkowo do Krakowa, a następnie zamieszkała w pobliżu Przecławia, gdzie w miejscowej szkole uczyła jako nauczycielka. Nie udało się jednam zniszczyć  miłości młodzieży do nauczycielki i odwrotnie. Młodzież kochała swoją nauczycielkę, a miłość uwidaczniana była częstymi wizytami u niej po wygnaniu z Przecławia.

Całą mnogość wszystkich pieśni posiadam w swojej pamięci. Kiedy w młodzieńczych latach gdziekolwiek szedłem i byłem z kolegami, to przy każdej okazji odbywał się śpiew. Jeśli mnie nie było w domu, a Mama chciała wiedzieć gdzie jestem, to wystarczyło otworzyć okno i tam gdzie był śpiew, to znaczyło że ja jestem. Później okazji na śpiewanie było coraz mniej. 
Poniżej zdjęcia z przecławską młodzieżą. 




Przewijają mi się w myślach sylwetki znanych mi kolegów, którzy tak umiłowali śpiewać, że nie mogli zaprzestać. Mam na myśli rodzinę Wątróbskich z Przecławia, z których ojciec, 2 synów i córka ukochali śpiew. Przez długie lata Bronisław Wątróbski i Maksymilian śpiewali w mieleckim chórze „Melodia”. Bronisław na każdą próbę chóru dojeżdżał z Przecławia do Mielca. Wiedzieli jak bardzo kocham śpiewać i namawiali mnie, ale bez skutku. Nie dało rady. Miałem wielomiesięczne delegacje zagraniczne trwające nawet do 2 lat, oraz ciągłe wyjazdy na delegacje w kraju. Nie udało mi się to, co tak bardzo kochałem.

Nie tak dawno natchnąłem się w Internecie na film z okazji uroczystości 80-lecia mieleckiego chóru „Melodia”. Z rozrzewnieniem oglądałem uczestników tego chóru i rówieśników zmarłych nie dawno Bronisława i Maksymiliana Wątróbskich. Wspaniale, że mogłem przynajmniej w ten sposób obejrzeć i posłuchać ich pieśni. Wydaje mi się aż dziwne, że pieśni potrafią dać tyle radości, wzruszeń i pomocy w przetrwaniu trudnych chwil.

Teofil Lenartowicz

Wrocław, dnia 18 maja 2014

    







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz