piątek, 5 kwietnia 2019

Na Placu Unii Lubelskiej w Warszawie


Na Placu Unii Lubelskiej w Warszawie 
Zastanawiam się, czy można przekonać starego człowieka, aby zmienił nastawienie do wydarzeń z przeszłości do tego stopnia, aby się od nich oderwał. Nie wiem jak inni uważają, natomiast wiem jakie jest moje nastawienie. Nie można się oderwać, bo wydarzenia z przeszłości są utrwalone w pamięci. Można ich tylko nie wyjawiać, co nie zawsze skutkuje pozytywnie i nie służy zdrowiu psychicznemu.     

Rozmawiałem ostatnio z wnuczką, mieszkającą w Warszawie i zapytałem o Plac Unii Lubelskiej. Chciałem wiedzieć, czy coś się tam zmieniło w zabudowaniach które pamiętam z przeszłości. Pytałem o pewien określony budynek przy ulicy Bagatela 14 stojący przy placu Unii Lubelskiej. 

Fotografia z okresu okupacji niemieckiej w Warszawie. Śródmieście Południowe. Wylot ul. Bagatela widziany od pl. Unii Lubelskiej. Po lewej stronie ulicy widoczny fragment kamienicy Bromkego o adresie ul. Bagatela 14 /al. Szucha 2, od prawej kolejno: kamienica Bagatela 15, Bagatela 13, Bagatela 11 i Bagatela 9 (z narożną wieżyczką) Zdjęcia oznaczone znakiem Polski Walczącej pochodzą z Muzeum Powstania Warszawskiego



Otrzymałem odpowiedź, która niesamowicie mnie zbulwersowała i to do tego  stopnia, że zapomniałem języka w gębie i nic nie powiedziałem. Postaram się wyjaśnić o co chodzi i dlaczego wyprowadziła mnie z równowagi jej odpowiedź. Odpowiedź brzmiała, abym się wreszcie oderwał od przeszłości, zapomniał o tym co było i zaczął żyć teraźniejszością. W jej głosie usłyszałem niemal oburzenie, że się przeszłością zajmuję.

 Dlaczego jej odpowiedź tam mnie zbulwersowała?

 Stało się tak, gdyż zabrzmiało to jak sprzeciw przeciwko opowiadaniu własnych przeżyć. Natomiast ja, odczuwam obowiązek wyznania tego co pamiętam, tym bardziej że dotyczą one faktów objętych ścisłą tajemnicą dziejącą się podczas rządów totalitarnej władzy.

Nigdy nie robiłem wyznań z własnych przeżyć. Rodzinę kompletnie to nie interesowało, a nawet ustawiało negatywnie do mnie. Znacząco przyczyniła się do tego moja była żona, nastawiając przeciwko mnie nie tylko środowisko w którym żyłem, ale też wspólnych synów i wnuki. W efekcie kiedy zacząłem pisać i publikować wspomnienia życiowe, podsumowano mnie że piszę głupstwa i robię to z niskich pobudek „pochwalenia się”. Na tej podstawie w środowisku gdzie pracowałem i żyłem, różnie mnie oceniano. Prawdę mówiąc nigdy nie zależało mi na ocenach środowiska. Idąc pod prąd często się narażałem. Dzisiaj kiedy kończę życie, tym bardziej mi nie zależy, czy ktoś uzna mnie za ofiarę totalitarnego systemu, czy odwrotnie.

Pora przystąpić do tego co chciałem opowiedzieć. Otóż po wojnie, kiedy Sowieci ujarzmiali Polskę, budynek przy ulicy Bagatela 14 na Placu Unii Lubelskiej odegrał bardzo ważną rolę. W budynku tym spędziłem kilka najtrudniejszych lat, co wpłynęło na całe moje późniejsze życie. Aby opowiedzieć zdopingowała mnie nie tylko wypowiedź wnuczki, ale także fakt że przeszukując fora internetowe i inne, nigdzie nie odnalazłem nazwisk ludzi, faktów, danych technicznych, miejsc i rzeczy z którymi miałem do czynienia przez kilka lat. Stawia mnie to niejako w obowiązku do wyznania tego, co jest mi wiadome.

Kiedy Warszawa w 1951 roku leżała jeszcze w gruzach, na placu Unii Lubelskiej w budynku przy ulicy Bagatela 14 mieścił się Wydział II Departamentu łączności Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. 
Fotografia z okresu okupacji niemieckiej w Warszawie. Śródmieście Południowe. Pomnik Lotnika na pl. Unii Lubelskiej z namalowaną przez Jana Bytnara "Rudego" "kotwicą", znak Polski Walczącej. Na dalszym planie widoczna perspektywa al. Szucha z kamienicą Bromke'go o adresie ul. Bagatela 14 / al. Szucha 2
Tam na I piętrze od lewej, ponad znajdującą się na parterze księgarnią, znajdowała się centrala Wysokiej Częstotliwości tzw. WCz. (używano też nazwy TKN)  Służyła do międzymiastowej łączności najwyższych władz państwowych i MBP z władzami WUBP i centralnymi władzami Krajów Demokracji Ludowej i Moskwy. Łączność była całkowicie tajna i zaszyfrowana. Do obsługi technicznej owej stacji dostałem się nakazem pracy po ukończeniu Technikum Telekomunikacyjnego w Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej 45. 
Po zapoznaniu się z aparaturą i całością łączności WCz, jako starszy technik pracowałem na dyżurach odpowiadając za sprawność sieci łączności WCz w kraju. Moim obowiązkiem było zapewnienie bezawaryjnej, zaszyfrowanej łączności dostojnikom państwowym. Z łączności korzystać mogli jedynie najwyżsi dostojnicy państwowi z prezydentem Bierutem, Cyrankiewiczem, ministrem MBP Radkiewiczem i dyrektorami Departamentów MBP oraz szefowie WUBP we wszystkich województwach. Aparaty WCz były tylko w ich gabinetach i nie wolno było z nich korzystać niższej rangi urzędnikom. Zabezpieczali to dyżurni wyżsi oficerowie MBP podczas nieobecności najwyższych. O każdej porze znajdować się musiał przy telefonie dyżurny oficer.

Stacja WCz zajmowała duże pomieszczenie, w którym w czterech rzędach stało po trzy aparatury, na każde województwo jedna, a więc 12. Była to angielska 3 kanałowa aparatura SAS i SAT o szerokości 1,5 metra i wysokości niemal sufitu. Między rzędami istniała wolna przestrzeń jednego metra. Najbardziej strzeżoną tajemnicą okazała się aparatura szyfrująca AS przez którą rozmowa musiała przejść, aby być zaszyfrowana. Stała się ona po kilku latach śmiertelnym moim zagrożeniem, ale o tym później.

Warszawa, maj 1935. Pomnik Poległych Lotników (E. Wittig, A. Jawornicki, 1932) na pl. Unii Lubelskiej wysadzony w powietrze prze z Niemców.
Trzy ściany pomieszczenia były zewnętrze, co zabezpieczało przed ingerencją z zewnątrz. Cztery okna zakratowane, zabite na głucho bez możliwości otwierania i zamalowane grubą białą farbą. Aparatura działała na lampach elektronowych, których mnogość powodowała wzrost temperatury otoczenia, a  klimatyzację zapewniał jedynie stojący na biurku wentylator. W dodatku w instalacji aparatury i wszędzie roiło się od pluskiew.    

Nie trzeba dodawać, że z racji pełnionej funkcji musiałem znać wszystkie szczegóły techniczne i organizacyjne owej łączności, tym bardziej że na drugiej i nocnej zmianie pracowałem sam. Do obowiązków zmianowego technika należał także nadzór nad wszystkimi stacjami WCz w kraju. Technicy owych stacji mieli obowiązek wykonywać wszystkie moje rozkazy. Najczęściej dotyczyło to łączności okrężnej w wypadku awarii napowietrznej linii przesyłowej. Możliwość podsłuchu rozmów wnosił do pracy silny stres i wyjątkową odpowiedzialność.     

 Warto zastanowić się, jak to się stało, że taki młody chłopiec, sierota z odległej podkarpackiej mieściny, znalazł się w tak odpowiedzialnej pracy? Jakie były kryteria wyboru? Odpowiedzi na postawione pytania stawały się z czasem coraz jaśniejsze i tkwiły we mnie. Byłem sierotą mając tylko mamę, więc nie miałby się kto za mną ująć. Taką główkę nafaszerowaną tajemnicami można było bez komplikacji usunąć i sprawa była załatwiona. Szkoła rzekomo wybrała mnie w nagrodę za dobre wyniki w nauce, ale wydaje się, że było to mniej istotne.

Do szkoły w Warszawie dostałem się będąc listonoszem na poczcie. Ponieważ wówczas pocztę z telekomunikacją łączyło jedno ministerstwo, więc nabór do szkoły szedł z obu resortów. Pracowników oddelegowywano do szkoły. Miałem przez kilka lat wypłacaną comiesięczną pensję za którą żyła moja mama. Za naukę w szkole, za mieszkanie na bursie nie płaciłem nic. W szkolnej stołówce dostawaliśmy bezpłatne śniadania i obiady, a za kolację był ekwiwalent pieniężny. Nawet książki mieliśmy darmowe. Istniał tylko jeden warunek odpracowania po szkole 5 lat zgodnie ze skierowaniem nakazu pracy. Dużo moich kolegów uczących się ze mną pochodziło z dużych miast, gdzie były urządzenia telekomunikacyjne. Ci wracali do swoich miast i rodzin. Natomiast ja nie mogłem wrócić do Przecławia, skąd przyszedłem gdyż nie było tam urządzeń telekomunikacyjnych, a tylko 10-cionumerowa centralka ręczna z podłączonymi 5-cioma abonentami. Zdałem się na nakaz pracy, a po roku żałowałem, bo warunki płacy i pracy nie były takie jak obiecywano. Chociaż nie to było najważniejsze. Razem ze mną szkoła nakazem pracy skierowała do Departamentu łączności MBP kilkanaście osób, w tym do Wydziału II-go 5-ciu.

Był lipiec 1951 roku, kiedy natychmiast musiałem się wraz z innymi stawić do pracy w MBP. Dziwiliśmy się wówczas dlaczego nie przyjęto kilku krzykliwych aktywistów. Z biegiem czasu stawało się to coraz więcej oczywiste. Dyrektorem Departamentu Łączności MBP był płk Suczek – Rosjanin w polskim mundurze, słabo mówiący po polsku. Naczelnikiem Wydziału II był płk Izrael Cwejman i to są dwa nazwiska, które obecnie można potwierdzić w udostępnionych archiwach w Internecie i gdziekolwiek indziej. Żadnych innych szczegółów o Dep. Łączn. MBP i jego wydziałach nie udało mi się nigdzie odnaleźć. Fakt ten jest dodatkowym argumentem, aby znane fakty z siebie wyrzucić. W szczegółach opisałem swoje życie na kilkuset stronach w niepublikowanych wspomnieniach. Tutaj opisuję tylko najważniejsze fakty.
Płk Izrael Cwejman - naczelnik Wydziału II Dep. Łączności MBP

Przekleństwem stało się dla mnie, że do wszystkiego podchodziłem z maksymalnym zaangażowaniem. Jak brałem się za naukę, pracowałem czy angażowałem się w coś, to wkładałem w to maksimum wysiłku. Stało się tak i tym razem podczas zapoznawania się z aparaturą, szkoleniem i wykonywaniem obowiązków. Po kilku tygodniach odeszli z dyżurów rosyjscy technicy, a ja wraz z kolegą Julkiem Góździkiem zostałem przydzielony na praktykę polskim dyżurnym technikom w randze poruczników. Julek pracował z Kuczyńskim na jednej zmianie, a ja z Rybczyńskim na innej, panował trzy zmianowy system pracy.

Porucznicy po wojskowych szkołach radiotechnicznych mieli sporo praktyki i na wyczucie wykrywali usterki w aparaturze. Posiadali zdolności organizacyjne i wręcz władcze w stosunku do techników przeciwległych stacji i pozostałych podległych służb. Technik dyżurny centralnej stacji TKN w Warszawie miał na dyżurze w tym wypadku nieograniczoną władzę, co stanowiło bezdyskusyjną wykonalność jego rozkazów. Mnie i Julkowi brakowało tych zdolności. Natomiast oni posiadali braki teoretyczne, co tłumaczyłem niższym  poziomem nauki w oficerskiej szkole łączności w Legionowie.

Praca jak praca, może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ogromny stres z panujących na każdym kroku tajemnic. Byłem nieśmiałym chłopcem i w dodatku zalęknionym od przeżyć okresu wojny, okupacji i panującego bezprawia po wojnie. Byłem świadomy tak jak wszyscy do czego bezpieka służyła. Terror zastosowany przez system totalitarny nie był mi obcy. Wymuszano całkowitą izolację od byłych przyjaciół. Byłem śledzony. Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie jest moje miejsce pracy. Istniały żądania obserwacji, czy ktoś mnie nie śledzi podczas wchodzenia do budynku na Bagatela 14.

Najgorszym elementem był naczelnik płk Izrael Cwejman. Ten człowiek stał się wkrótce moim panem życia i śmierci. Już pod jesień 1951 roku,  po awansie poruczników do stopni kapitańskich, odeszli oni do innej pracy, natomiast ja i Julek zastąpiliśmy ich na  dyżurach. Z tym, że na innych zmianach. Jeśli miałem pierwszą zmianę, to był kierownik stacji kpt. Dyr i kilku innych oficerów do obsługi. Natomiast na 2-giej i 3-ciej zmianie pełniłem dyżur sam. Oprócz dyżurnych na stacjach w kraju, podlegali mi telefoniści którzy w sąsiednim pomieszczeniu łączyli na ręcznej 200 numerowej centrali abonentów.

Obowiązkiem moim było:

1.      Dbać o sprawność łączności WCz. na własnej stacji.

2.      Przyjmować reklamacje od abonentów. Na biurku miałem trzy telefony. Jeden miejski automatycznej centrali tzw. rządowej. Drugi miejskiej automatycznej centrali MBP, trzeci automatycznej centrali MON.

3.      Wykonać pomiary przenoszenia sygnału na wszystkich kierunkach. Robiłem to nocą, kiedy był mały ruch i przy współpracy technika przeciwległej stacji. Było to niesamowicie uciążliwe zadanie, albowiem na przeciwległych stacjach dyżurni byli tak słabi technicznie, że musiałem telefonicznie kierować nimi w jakie pozycji mają ustawić przełączniki. Tych czynności było mnóstwo, a jeśli nie zrozumiał i pomylił, to zamiast poprawy łączności pogorszył ją.

4.      W wypadku braku łączności z powodu uszkodzenia linii napowietrznej, należało zawiadomić służbę KBW w celu lokalizacji uszkodzenia i jego usunięcia.

5.      Wiedzieć o sprawności sieci łączności WCz. w całym kraju. Dyżurni na wojewódzkich stacjach mieli obowiązek meldować technikowi centralnej stacji, a ten kierować nimi w celu uzyskania sprawności.

6.      Wszystko wydarzenia musiały być ze szczegółami odnotowane w specjalnej księdze zwanej dziennikiem, co było dodatkową zmorą utrudniająca pracę.

Niezrozumiałym było dla mnie, dlaczego przy tylu obowiązkach i tajemnicy rozmów, na drugiej i nocnej zmianie pracowałem jednoosobowo, bez patrzenia mi na ręce. Być może ufano zastraszonemu chłopcu, który nie odważy się zrobić coś złego.

Płk Cwejman każdego dnia rano przyjeżdżał na stację WCz, ze swego gabinetu na Ksawerów i pierwsze co robił, to czytał dziennik i należało ze szczegółami wyjaśniać wydarzenia. Do wszystkiego się czepiał, a ponieważ niektóre wydarzenia znał z innych źródeł, więc robiło się delikatnie mówiąc nieprzyjemnie. Często wiedział o awariach w terenie, lub słyszał skarżące doniesienia na jakość łączności od dostojników państwowych. Panowała opinia, że on gardzi podległym personelem, czego miałem częste dowody. Wszystko to łącznie z ostrzeżeniami przed czyhającymi wrogami, szkoleniami politycznymi i wbijanymi siłą w mózgi nienawiścią komunistyczną do religii i patriotycznych treści minionej epoki powodowało tak silny stres, że nie mogłem się opanować nawet po pracy. Zostałem kompletnie zniewolony. Niemal na każdy krok należało uzyskać zgodę. Wyjazd na urlop do mamy, spotkanie z kolegami ze szkoły, na wszystko trzeba było pisać raport o zezwolenie. Nie dostałem pozwolenia pójścia na studia zaoczne. Kapitanowie Rybczyński i Kuczyński, którzy odeszli z dyżurów dostali zezwolenia. Mój raport Cwejman odrzucił, aby nie dopuścić mnie do kontaktów ze światem zewnętrznym. Kiedy dowiedzieli się o moich kontaktach z byłymi kolegami ze szkoły i dziewczętami, otrzymałem groźne ostrzeżenie, udzielone mi w Biurze do Spraw Funkcjonariuszy, gdzie zostałem wezwany. Zerwałem kontakty w obawie o kolegów i koleżanki. W przeciwnym wypadku byłoby któreś aresztowane i tak dostało w d…ę, aż zeznało, że przekazywałem im tajemnice łączności. My zgnilibyśmy w ciupie, a oni dostali medale za wykrycie szpiegowskiej siatki. Byłem spięty nawet kiedy szedłem ulicą, bo wyobrażałem sobie oczy śledzącego. Przenosiło się to nawet do hotelu, gdzie mieszkałem na Ksawerowie. Zajmowałem pokój ze szkolnym kolegą Aleszczykiem Robertem i jeszcze jednym. Aleszczyk pracował na głuszaczkach zakłócających zachodnie rozgłośnie radiowe. Ufaliśmy sobie i był on jedynym, któremu nawzajem mogłem się zwierzyć. Natomiast obawialiśmy się tego trzeciego.

Tej ogromnej presji, napięcia nerwowego, izolacji od świata zewnętrznego i wbijania w mózgi ideologii komunistycznej nie wytrzymał Julek Góździk i zwariował. Smutny to był obrazek, kiedy odwiedzałem go w Tworkach. Nie miał żadnej rodziny i nikt mu nie pomagał. Natomiast Cwejman tak go załatwił, że zwolniono go bez żadnego odszkodowania i pozostawiono bez środków do życia. Tak działał system po wykorzystaniu człowieka do własnych celów. Ideologia komunistyczna oparta na centralizmie demokratycznym zakładała, że jednostka ma się poświęcić wyższym celom. Tym celem było opanowanie świata komunizmem.  Aby to osiągnąć, należało bezpardonowo niszczyć wrogów bez oglądania się na jednostkę.

Mój stan pogarszała świadomość, że jedyne wyjście z sytuacji jest  przez więzienie na Rakowieckiej. Liczyłem się z tym mając sporo przykładów. Jednym z nich był pracownik akumulatorni Andrzejewski. Wyniuchali skądś, że dostał krzyż Virtuti Military za wojnę w 1920 roku. Obwołano go wrogiem i ślad po nim zaginął.

Technicznie świetnie sobie radziłem i nie miałem problemu z obsługiwaną aparaturą. Zatraciłem natomiast czujność, bo jednego razu głośno skrytykowałem aparaturę szyfrującą AS mówiąc że nie jest skuteczna. Podałem kilka wynikłych z obserwacji szczegółów mówiących na jakiej zasadzie działa. Miałem na myśli teorię czwórników której uczyłem się w technikum. Dowiedział się o tym Kamiński też Żyd  – prawa ręka Cwejmana i zagadnął mnie skąd o tym wiem. Powiedziałem, że z obserwacji dwu linii napowietrznych, na których w pewnych warunkach atmosferycznych obserwowałem przesłuchy. Powiedział, żebym o tym nie wspominał i na tym się skończyło. Nie upłynęło wiele czasu, a wymieniono na tych kierunkach aparaturę i zmieniono pewne elementy linii.

Aparatura AS była okryta tajemnicą do której miał dostęp tylko jeden człowiek o nazwisku Kluk. Ja będąc dyżurnym technikiem mogłem w wypadku awarii wymienić ją na inną. Była bardzo zawodna, wprowadzała wysokie tłumienie sygnału i trudno było uzyskać jakość rozmowy, taką jak bez niej. Jednak dzięki niej nie można było podsłuchać rozmów na całej długości linii pomiędzy stacjami WCz.

Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że z tego gadulstwa nasiliły się na mnie szykany Cwejmana. Zaczęło się od drobnych zarzutów i szykan, aż spreparowano oskarżenie mnie o podsłuch rozmowy ministra Radkiewicza. Perfidnie wciągnięto w to telefonistę, który zeznał iż podsłuchiwałem. Telefonista zgłosił mi w nocy, że nie może dodzwonić się do Radkiewicza w Konstancinie, gdzie miał rezydencję. Sprawdziłem linię aparaturę, działały prawidłowo. Uznałem, że dyżurny oficer zasnął i to jest przyczyna. Wiedziałem, że w Konstancinie ma w sąsiedztwie gabinet prezydent Bierut, więc zadzwoniłem z myślą że poproszę dyżurnego z którym sprawdzę jak jest.

Słucham – odezwał się Bierut.

Czy mógłbym poprosić, aby dyżurny oficer sprawdził w gabinecie ministra Radkiewicza telefon bo nie odpowiada?

Dobrze – powiedział i się wyłączył.

Włączyłem się w telefon Radkiewicza i czekałem, aż po dłuższej chwili zgłosił się dyżurny. Wszystko było OK.

Jeszcze w hotelu dobrze nie zasnąłem po nocnej zmianie, a już nastąpiło walenie w drzwi i dwaj z Biura ds. Funkcjonariuszy zjawili się po mnie. Zabrali mnie i pojechaliśmy na Bagatela 14, gdzie był już telefonista. Rozpoczęło się przesłuchanie, gdzie wprost stał zarzut podsłuchu, bo telefonista zdecydowanie tak zeznawał, chociaż nie było prawdą. Przy okazji wyciągano inne sprawy, a mianowicie taką, że celowo nie nawiązałem łączności biorąc udział na manewrach sztabowych w terenie. To akurat było prawdą, bo były to już czasy, kiedy przestałem się starać i było mi serdecznie dość tego wszystkiego. Byłem pod ogromną presją tego co mi zarzucano i wiedziałem, że jest ze mną źle. Nawet nie bardzo rozumiem, że kiedy zrobili przerwę, poszedłem na stację WCz i zadzwoniłem  na telefon Bieruta. Do dzisiaj nie wiem na co liczyłem dzwoniąc, ale miałem szczęście, bo zgłosił się on sam.

Słucham – poznałem go po głosie.

Towarzyszu – czy pamiętacie jak w nocy prosiłem o posłanie dyżurnego do gabinetu ministra?

Tak – a o co chodzi?

Bo podejrzewają mnie, że podsłuchiwałem.

Dziękuję – ja to załatwię.

Spokojniejszy wróciłem i dalej tłumaczyłem się z całej gamy innych zarzutów, będących spreparowaną fikcją. Byłem pewien, że chcą mnie załatwić. Nie pamiętałem jak długo to trwało, ale w pewnym momencie wywołano jednego z przesłuchujących. Po chwili wrócił i poszeptał z drugim.

Jesteście wolni towarzyszu – zwrócił się do mnie.

A kiedy wychodzili, jeden bąknął.

Zawraca d..ę prezydentowi, a on ma tyle spraw.

Sprawa stała się jasna. Trafiłem w tajemnicę AS, do której nie byłem powołany i Cwejman jako pan mojego życia i śmierci chciał mnie załatwić. Często wracam myślami do tych wydarzeń i nie wiem czy uratowała mnie Opatrzność Boska, czy zbieg okoliczności. Był marzec 1953 rok i zmarł Józef Stalin. Minęło kilka miesięcy i płk Izraela Cwejmana zdegradowano z funkcji naczelnika Wydziału II. Po śmierci Stalina usunięto ze stanowisk w MBP mnóstwo Żydów.

Zaczęło się lżej żyć. Nowy naczelnik mjr Orzechowski przyszedł z WOP. Nie wtrącał się już do wszystkiego. Nie było tak ogromnej presji. Kierownik stacji Dyr miał w decyzjach wolną rękę. Wiedział, że jeśli chodzi o sprawy techniczne, to może na mnie polegać. Wkrótce po WCz nawiązano pierwszą łączność z Mielcem i Stalową Wolą. W gabinecie dyrektora Gronka w WSK Mielec stanął na biurku aparat WCz. Poznałem wówczas Mariana Staniszewskiego, który w PUBP w Mielcu był dyżurnym WCz. Łącząc się z nim telefonicznie opowiadał, jakie świetne zarobki są w tamtejszej WSK produkującej samoloty.

Pomimo że lżej się pracowało, to jednak świadomość posiadanych tajemnic stwarzała dalej zagrożenie. W prawdzie udało mi się uratować, ale byłem pewien że gdyby Cwejman nie odszedł z pracy, on załatwiłby aby moja główka spadła z karku. Stało się dla mnie jasne, że będąc na tropie tajemnicy AS stwarzałem i jemu zagrożenie. Bowiem bezpieka oparta na systemie terroru zagrażała i tym, którzy jej służą. Cwejman wiedząc, że odkryłem tajemnicę AS, wiedział że zagrozi to jemu w wypadku dalszego jej ujawniania. Miałby kłopoty, że nie ustrzegł tajemnicy. Oskarżając mnie o podsłuch usuwał moją głowę ratując własną, bo w wypadku wycieku tajemnicy na zewnątrz, jego głowa także by spadła. Kiedy odszedł przestała mu zagrażać tajemnica AS w mojej głowie. Wydarzenia następnych lat, a nawet kilkadziesiąt później potwierdziły ten tok myślenia.

Ulgi jakie nastąpiły po odejściu Cwemana, uświadomiły mi możliwość wydostania się stamtąd. Opracowałem plan, że najpierw wystąpię o przeniesienie na stację WCz do Rzeszowa, ożenię się biorąc ślub kościelny, co spowoduje że mnie dyscyplinarnie zwolnią, a wówczas podejmę pracę w WSK Mielec. Napisałem raport o przeniesienie do Rzeszowa i czekałem na decyzję. Życzliwi odradzali mi tłumacząc że tracę możliwość awansu i finansowo. Mówiono, że wielu nawet pomarzyć nie może, by znaleźć się na stanowisku starszego technika gdzie przysługuje najwyższy stopień oficerski. Miałem stopień starszego sierżanta, więc mogłem szybko awansować. Natomiast mnie zbrzydła służba temu przestępczemu systemowi i nic nie mogło mnie odwieść od wybranej drogi. Prowadziłem już korespondencyjną znajomość z przyszłą żoną Ludką.

Mjr Orzechowski pozytywnie zatwierdził mój raport o przeniesienie, a przyczynił się do tego naczelnik rzeszowskiej stacji WCz mjr Milcarek, a także jego zastępca kpt. Bielecki i kierownik stacji Faber. Rozmawiałem z nimi w tej sprawie podczas licznych technicznych kontaktów. Istniał tam tak fatalny stan fachowej wiedzy, że nawet do pomiarów i regulacji systemu musiałem wzywać Fabera, lub Bieleckiego. Byli zadowoleni, że przyjdę tam do pracy. Dalej pracowałem na dyżurach, ale nie kierowano mnie do prac przy uruchamianiu nowej stacji WCz przy ulicy Chocimskiej wybudowanej za kinem Moskwa. Poczekałem jeszcze na zgodę pozostałych służb i w 1954 znalazłem się w Rzeszowie.

Miałem podwójną satysfakcję. Raz, że nie ciążyła na mnie taka presja jak w Warszawie, a po drugie częściej odwiedzałem mamę w Przecławiu. Systematycznie dalej realizowałem własny plan. Po otrzymaniu zezwolenia, wziąłem z Ludką ślub cywilny w Rzeszowie. Świadkiem był pracujący ze mną porucznik Król. W Boże Narodzenie wziąłem z nią ślub kościelny w Krościenku n/Dunajcem i natychmiast napisałem raport o zwolnienie motywując faktem wzięcia ślubu kościelnego.

I stała się rzecz nieprzewidywalna. Nie wywalili mnie dyscyplinarnie, lecz zostałem pochwalony, że pomimo zła, postąpiłem uczciwie przyznając się. Przesłuchujący mnie funkcjonariusz dał mi przykład mojego naczelnika kpt. Milcarka.

On wziął ślub kościelny po kryjomu z obcą nam klasowo kobietą mającą dom. Odkryliśmy to i został ukarany. Natomiast wy towarzyszu przyznaliście się. Zniszczymy ten wasz raport i możecie dalej u nas pracować – powiedział.

Wściekł się dopiero wtedy, kiedy zdecydowanie odmówiłem, tłumacząc chęcią opieki nad mamą w Przecławiu, a za tym pracą w przemyśle lotniczym w Mielcu. Groził mi obiecując, że będę żałował. Wiedziałem, że groźby spełniają, natomiast obietnice rzadko. Prawdą było to, co mówił  o Milcarku. Został dyscyplinarnie zwolniony, a jego stanowisko zajął kpt. Bielecki.

Ostatnim akcentem był mój telefon po linii WCz do dyrektora Gronka w Mielcu. Przedstawiłem się jako technik tej łączności prosząc o pracę w WSK Mielec. Zatrudniano tam każdego, nie tylko z takimi kwalifikacjami jak ja miałem. Był dzień 13 maja 1955 roku, kiedy rozpocząłem pracę w przemyśle lotniczym w Mielcu.

Dałbym wiele aby poprzednie służby zapomniały, że u nich pracowałem. Tak się nie stało, a ja nie zdawałem sobie sprawy jaki perfidny plan uknuto. Najpierw na Wydziale 56, a następnie na Wydziale 57 Start, dziwnym trafem wiedziano że pracowałem w MBP. Nie zaprzeczałem temu, jednak nie wyjawiałem co tam robiłem. Nie zależało mi na tym, że ktoś wiedział. Miałem spokojne sumienie, bo nikomu krzywdy nie zrobiłem. Nawet łobuzom, którzy podczas okupacji niemieckiej wyrządzali krzywdę mojemu ojcu. Byli teraz tacy dobrzy i serdeczni, kiedy spotykałem ich w Przecławiu.

Tak się złożyło, że zostałem namówiony do podjęcia zaocznie technikum elektrycznego i zacząłem chodzić raz w tygodniu na zajęcia. Był już rok 1956, kiedy doszedł do władzy Władysław Gomułka. Rozwiązano wówczas MBP, a jego struktury weszły w skład MSW. Nie było wówczas w Mielcu możliwości studiów wyższych. Uznałem, że nie zaszkodzi pogłębić swoje wiadomości. Zdziwiony byłem, bo podjął naukę także szef SB Załuski i kilku innych tejże służby. Nawet sekretarz powiatowy PZPR Michał Cygan. Wkrótce uzyskałem mnóstwo przyjaciół, a garnęli się do mnie najwięcej w/w. W przedmiotach takich jak matematyka, elektrotechnika i pozostałe zawodowe zawsze pomagałem potrzebującym. Miałem z tego powodu mnóstwo znajomych. W tamtym powojennym czasie poziom wiadomości szkoły podstawowej w głowach ludzi zbliżonych do mojego rocznika był niesamowicie niski. Nie odmawiałem nikomu pomocy. Stało się nawet tak, że sekretarz Michał Cygan poprosił kierownictwo WSK, aby mnie oddelegowano do pracy w KP PZPR. Zgodziłem się, bo miałem wysoką średnią zarobków i kilka miesięcy zimą siedziałem w ciepełku porządkując kadrowe dokumenty. Natomiast głównym celem była pomoc w nauce. Sekretarz Cygan mając czas wzywał mnie do siebie i wówczas uczyłem go matematyki, elektrotechniki i innych przedmiotów. SB miała przy okazji sygnał, że w moim otoczeniu nie kręcą się podejrzani ludzie. Często szef SB przychodził do sekretarza i wówczas obu uczyłem.

Nie miałem wątpliwości, że istniał odgórny nakaz składania meldunków z moich zachowań. Dochodziłem do wniosku, że nie chodzi już o tajemnicę AS, albowiem ta przyschła z odejściem Cwejmana. Na pewno jednak chodziło, o wszystko co wiedziałem na temat całości sieci WCz. Zdawałem sobie sprawę, że każda informacja zdobyta przez zachodni wywiad mogła sprawić olbrzymich kłopotów. Stąd musieli mieć pewność, że ich tajemnice są bezpieczne.

Kiedy analizuję ten fakt, nasuwa się jasno, że przeżyłem dzięki sprzyjającym okolicznościom i własnym instynktem samozachowawczym. Dzisiaj nie mam wątpliwości, że ratowały mnie pozytywne meldunki o mnie.

Nie wiem jak wiele lat byłem pod obserwacją, ale sądzę że bardzo długo, bo ten system łączności nie mógł się szybko zmienić. Że pamiętano gdzieś o mnie okazało się nawet po transformacji ustrojowej. Napisałem w prasie lokalnej Mielca i Internecie o WCz, Cwejmanie i tym co w MBP przeżywałem. Stała się rzecz, której najmniej się spodziewałem. Dostałem ze Szwecji wiadomość od syna Cwejmana. Tłumaczył ojca, że to co robił, to dlatego że ojciec też się bał o swoje życie. Potwierdzało to fakt, że w ścisłym komunistycznym terrorze dostawali też w czapę zwierzchnicy. Zagadką pozostaje skąd syn Cwejmana dowiedział się o mnie. Przy okazji zarzucał mi antysemityzm.

Rozważając aspekty swego życia, na pewno straciłem wiele ze względu na wstrzemięźliwość wielu osób do mnie. Była to cena płacona za nakaz pracy w MBP. Rozgłaszali od początku o tym ci, którzy do tej pracy mnie zmusili. Czy miałem z tego powodu wrogów? Na pewno była nią moja była żona, czego ślady pozostają do dzisiaj. Obecnie widzę wokół siebie przyjazne dusze, bo nikomu nie wyrządziłem krzywdy i stanę bez obaw przed sądem ostatecznym.

Mógłbym jeszcze wiele stron napisać w powyższym temacie, ale nie mogę czytającego zanudzić. Na zakończenie składam wnuczce podziękowanie, bo dzięki jej radzie dokonałem przemyśleń i zrobiłem odwrotnie, przedstawiając ten wycinek życiowej historii. Jeśli on pomoże w zrozumieniu wydarzeń i czasów, w których przyszło mi żyć, to satysfakcja jest po mojej stronie.

Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 5 kwietnia 2019

5 komentarzy:

  1. całość!
    chętnie poczytałbym wszystko.
    Szacunek
    GM

    OdpowiedzUsuń
  2. Teofil, czytam ten tekst z wielką ciekawością, jest to gotowy scenariusz na film, pozdrawiam serdecznie Ciebie i małżonkę, życzę dużo zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny tekst Pański czytam z wielkim zainteresowaniem i czekam na więcej. Pozdrawiam Państwa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam wszysto z zainteresowaniem. W życiu oprócz przyzwoitości trzeba mieć odrobinę szczęścia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń