Reportaż z Mieczysławem Działowskim (seniorem, w 36 rocznicę ukazania się reportażu)
Jest to Głos Załogi, tygodnik który ukazał się 10.12.1981 r, czyli 3 dni przed Stanem Wojennym |
Szukając dla
Mielca tematu na 100-lecie Niepodległości Polski, sądzę że warto zapoznać się z
wywiadem przeprowadzonym z Mieczysławem Działowskim seniorem. Wywiad ów ukazał
się 36 lat temu w Głosie Załogi, w
okresie odwilży Solidarności, kiedy na kilku stronach tejże gazety ukazywały
się zakazywane przez pół wieku tematy. Jak wiemy ta ograniczona cenzurą wolność
słowa panowała jedynie od sierpnia 1980 do Stanu Wojennego 13 grudnia 1981.
Później na 8 lat wpadliśmy ponownie w niewolę wzmożonej cenzury i zakłamania.
Temat dotyczy nie tylko 100-lecia Niepodległości Polski, ale także lotnictwa
które Mielczanie powinni zawdzięczać lotniczym pionierom Braciom Działowskim.
Dla lepszej
przejrzystości dokonałem skanowania gazety i konwertowałem tekst do pliku
Worda, oraz dodałem więcej zdjęć. Przeczytajmy i oceńmy jakie nasuwają się nam wnioski.Cytuję:
A wszystko zaczęło
się od „Bydgoszczanki”
Jesienna noc z 10 na 11 listopada 1918 roku. Ojciec od dwóch dni leży w agonii. O godz. 1.20 zjawia się nagle, po 2-letnim pobycie w
Austrii Staszek.
To ja. Staszek. Poznajesz mnie tato? Poznał — Co słychać? — wyszeptał.— Jest Polska,
tato! — Jest Polska,
jest Polska, to już mogę skonać. I po tych słowach oddał ducha Walenty Działowski, wielki
patriota, powstaniec
z 1863 roku walczący w oddziale generała Dionizego Czachowskiego.
Stanisław Działowski |
Żona
jego, Stefania matka - szesnaściorga dzieci —zmarła wcześniej. Była ogromnie cenioną
kobietą, sprowadziła
do Mielca fotoplastykon, organizowała zespoły teatralne, wykonywała bogate
hafty. Wyhaftowała sześć obrazów
Matki Boskiej Częstochowskiej - każdy wymagał około 3 lat pracy. Jeden z nich
trafił do cesarza Austrii
Franciszka Józefa, jeden do cesarza niemieckiego Wilhelma. Matka i ojciec wciąż powtarzali
dzieciom, że w
życiu muszą być uczciwi, wszystka dokładnie i sumiennie robić. Na zawsze zapamiętał wartość tych
słów syn Mieczysław (senior).
Mieczysław Działowski senior, zdjęcie z 1964 r |
Coraz mniej jest tych, którzy znają zasługi Mieczysława
Działowskiego dla
rozwoju lotnictwa i dla Mielca. Prawie
nie jest znany młodzieży
szkolnej,
a przecież ten liczący już 77 lat weteran lotnictwa, mieszkaniec Mielca winien być jej bliski.
„Działowszczaki"
często nazywano tak
braci Stanisława i Mieczysława, którzy od młodzieńczego wieku z dużą pasją, namiętnością,
konstruowali i wykonywali
samoloty, stawiając dzielnie czoła wielu trudnościom. Była radość z tworzenia, były
laury choć opłacone
dużym samozaparciem, masą wyrzeczeń i odwagą. Pan Mieczysław często w myślach powraca do
tamtego okresu,
przegląda dokumentujące wiele wzruszeń zdjęcia, albumy, dyplomy i inne pamiątki. Chociaż
czas ucieka bardzo
szybko — bo właśnie 27 listopada br.(1981) mijają 63 lata, jak opuścił Mielec, by poznać smak
lotniczej przygody
— mówi, że żaden szczegół nie zatarł się w jego pamięci.
Po pogrzebie ojca Staszek pojechał do Krakowa i wstąpił do II
batalionu lotniczego.
Postanowił zabrać tam Mieczysława,
ale dowódca bataliony porucznik inż. Krzemień — kierownik warsztatów
naprawczych za nic zgody wyrazić
na to nie chciał. Niemniej u legł namowie swej żony, która przekonywała go o swym
przeczuciu, że z tego
chłopca lotnictwo będzie miało pożytek.
I Mieczysław podjął pracę jako uczeń w cywilnej
obsłudze lotnictwa.
W rok później powstał w Krakowie
park lotniczy, Mieczysław przeniósł się tam i przyuczał do zawodu mechanika lotniczego.
W 1921 roku Działowscy przenieśli się do Bydgoszczy.
Stanisław był szefem
montowni płatowców w parku Niższej Szkoły Pilotów, Mieczysław brygadzistą, a
następnie mistrzem
zespołu remontującego francuskie samoloty, w które wyposażony było wówczas lotnictwo
polskie. Tam, po dokładnej analizie książki inż. Korbla zatytułowanej „Jak
zbudować samolot"
odezwała się w nich nieodparta chęć tworzenia. Nie zwlekali z urzeczywistnianiem swych
marzeń. Rozpoczęli
budowę szybowca — .,Bydgoszczanką"
nazwanego.
Szybowiec Bydgoszczanka |
Dodaj napis |
Dyplom jaki otrzymał Mieczysław Działowski w Gdyni na konkursie szybowców w 1925 roku |
„Zachciało
się „Bydgoszczance".
Wlecieć ponad
drogę.
Lecz
niestety, zły wiaterek
Zdmuchnął
ją niebogę".
a na skrzydle szybowca polecił umieścić przestrogę „Festina
lente" (śpiesz się powoli).
Mieczysław szybko wyremontował szybowiec,
tak że zrobił on na zawodach jeszcze
wiele lotów. Za niezwykle oryginalną konstrukcję generał Zagórski przyznał braciom w nagrodę silnik Anzani 45 KM.
Powodzenie
zachęcało
i ambitni bracia
postanowili budować samolot — awionetkę. Wyrósł jednak problem, wydawało się nie do
pokonania — brak
pieniędzy na zakup odpowiedniego silnika. Los się uśmiechnął, bowiem szewc Krugeer
dowiedziawszy się o ich zamiarze i kłopotach podarował im pieniądze, za które
od braci Gabriel
— konstruktorów amatorów — zakupili dwucylindrowy silnik Hahne o mocy 30 KM. Gdy w wielkim
trudzie wykończyli samolot o nazwie DKD-1, zaczęły się znowu problemy z jego oblataniem. Koledzy,
znajomi odmawiali,
a pilot Pisinger zgodził się wprawdzie, ale za cenę 3 tys. zł. Upokorzył
ogromnie biednych Działowskich,
ale dalecy byli od załamania.
Znalazł się bezinteresowny, pilot sierżant
Muślewski i zgodził się oblatać pierwszą polską awionetkę. 16 marca 1926 roku przy pięknej
pogodzie
zgromadziło się na lotnisku w Bydgoszczy ok. 15
tys.
ludzi, ciekawych
lotniczego widowiska. I dziś, po latach opowiadając o tym pan Mieczysław ogromnie się
wzrusza, siła przeżywanych
wówczas emocji — mówi
była bardzo duża. Zresztą sam chciał też lecieć, lecz Muślewski zdecydowanie sprzeciwił się.
Gdyby się coś nie powiodło —
zginie jeden, a nie dwóch. Wzruszający był
moment, gdy przed startem ucałował
braci z radości, że będzie prowadził
polską maszynę. Na wysokości 10 m
wypróbował wszystkie stery, samolot
leciał to w górę, to w bok, to
w dół. Nagle przypikował, wyrżnął
świecę w górę i na wysokości około 800
m latał przeszło pół godziny. Po
wylądowaniu uściskał gorąco braci i ze łzami w oczach powiedział, że ma za sobą wiele typów samolotów ale na tak miękkiej maszynie jeszcze nie leciał. Uwagę miał jedną, że jest
trochę „ślepa".
Działowscy szybko ją udoskonalili, nanieśli poprawki i tak
powstał samolot
DKD-2.
Zaprezentowali go na wystawie lotniczej w Łobzowiance koło Warszawy. Mieczysław był
wówczas w
wojsku, wziął jednak urlop i przy jechał do Bydgoszczy, by razem z bratem — ten już skończył
szkołę pilotażu — polecieć do
Warszawy. Warunki atmosferyczne były
niesprzyjające i ten pierwszy w Polsce
przelot międzymiastowy Bydgoszcz —
Warszawa na polskim samolocie trwał 2
godz. 45 minut.
Dodaj napis |
Awionetka wzbudziła na wystawie duże zainteresowanie. Po jej
zamknięciu
Stanisław wystartował w Mokotowie i przy pierwszym wirażu na wysokości około 150 m
nastąpiła eksplozja
silnika, dosłownie rozleciał się w powietrzu. W nieszczęściu było szczęście, bo samolot wpadł ma
sad, drzewa zamortyzowały
szybkość i pilot wyszedł
cało. Nie drogą lotniczą więc, ale kolejową dostał się do Bydgoszczy, a razem z nim wrak DKD-2.
Wkrótce Stanisława
przenieśli do II Pułku Lotniczego w Krakowie. Połamanego grata — awionetkę zabrał ze
sobą. Mieczysławowi
nie dawało to spokoju, zwolnił
się więc z wojska i z pomocą kolegów samolot remontowano oraz przerobiono na
jednomiejscowy, właśnie
z silnikiem podarowanym przez gen. Zagórskiego. I to już był DKD-3.
W Warszawie miały się odbyć pierwsze zawody lotnicze.
Staszek zdecydował
się uczestniczyć w nich. Mieczysław również do Warszawy poleciał, by na żywo śledzić
sprawdzanie się
wspólnego dzieła w poszczególnych konkurencjach. Znowu pech. Na przelocie Warszawa — Dęblin —
Warszawa
(gdzie zresztą była największa punktacja -na trójkąt szybkości) urwał się klin od trybu magneta i
Staszek lądował
na leśnej polanie. Nie było go widać długi czas. Porucznik Sobański, szef eskadry
treningowej — na prośbę
Mieczysława dał samolot do szukania DKD-3. Poszukiwania były daremne, Staszek sam
uporał się z klinem
i udał się do Warszawy. Pomimo 4 godz. opóźnienia w ogólnej punktacji zdobył IV
miejsce i nagrodę 1500
zł. Radość to była dla obydwu braci wielka, entuzjazm rósł, z mety zaczęli przygotowywać się
do kolejnych
zawodów.
Rozpoczęli budowę samolotu DKD-4 i DKD-4 Bis. Na sześć dni
przed II Zawodami
Lotniczymi 3 maszyny wystartowały
z Krakowa do Warszawy.
Stanisław leciał na DKD-3, pilot Bargel z Iwaszkiewiczówną na DKD-4, a Mieczysław jako mechanik — obserwator leciał z pilotem Kowalczykiem na DKD-4 Bis. Pech ich wyraźnie prześladował. Staszkowi pękła rama od silnika, kolega rozwalił silnik i w bruzdach ziemniaczanych położył maszynę na plecy. Kowalczyk z Mieczysławem wprawdzie do Warszawy dotarli, ale gdy przy lądowaniu chcieli pokazać lot opadającym liściem, maszyna straciła szybkość i przepadła uderzając w ziemię. Rozbiła się w 60 proc. Staszek załamał się całkowicie. Mieczysław natomiast wykazał zdecydowanie większą odporność, zwrócił się do dyr. Polskich Linii Lotniczych „LOT" inż. Krzyczkowskiego o pomoc. Dostał 20 ludzi — byli tam spawacze, ślusarze, stolarze, tapicerzy — którzy przez cztery dni i noce pod fachowym okiem Mieczysława remontowali maszyny. Wprost wierzyć się nie chciało, że na dzień rozpoczęcia zawodów wszystkie samoloty były gotowe.
Niektórzy mówili o Mieczysławie Działowskim że ma spółkę z diabłem.
Spośród wszystkich konkurencji Mieczysław najbardziej przeżył próbę demontażu, „bramkę"
będącą sprawdzianem
uniwersalności konstrukcji. Samolot trzeba było rozmontowywać, przecisnąć przez wąską
bramkę, następnie
zmontować i startować. Liczyła
się szybkość operacji. Mieczysław przeczuwając szwindle, w ostatniej chwili zaproponował
zmianę regulaminu,
którą przeforsowali mielczanie
— dr med. Gawędo i dr praw adwokat Dziadyg. Mianowicie awionetka musiała odbyć
5-minutowy lot bezpośrednio
przed demontażem i po montażu.
Okazało się, że tylko samoloty Działowskich i jeszcze jeden samolot z Poznania mogły od
razu przystąpić
do konkurencji. Pozostali zawodnicy wracali do hangaru, by dokręcać obluzowane już
wcześniej śruby.
Nadszedł moment ogłoszenia wyników.
Werdykt komisji konkursowej, której przewodniczył prof.
Witoszyński (on
proponował braciom wycofanie się z zawodów, oferując w zamian 15 tys. złotych) był dla wszystkich szokiem. DKD-4 zdobył I miejsce, DKD-3 III-cie, DKD-4 Bis — V-te miejsce.
Działowscy za swe pomysłowe konstrukcje
otrzymali nagrodę w wysokości 13 tys. złotych. „Młody
Lotnik” podając informację z zawodów
pisał: „Prawdziwą niespodziankę
urobili nam bracia Działowscy wystawiając dwie maszyny 2-miejscowe, które najbardziej są zbliżone do maszyn użytkowych i jedną jednomiejscową. Mają one jeszcze drobne wady, ale sądzimy, że dzielni konstruktorzy swą wytrwałą pracą przezwyciężą je, stwarzając prototyp awionetki wybitnie turystycznej pod każdym względem użytkowej, wygodnej".
Tabela z wynikami |
O sukcesie braci Działowskich mówiła cała Polska. Władze
miasta Mielca
wydały na ich cześć bankiet. Na nim właśnie Działowscy wyszli z inicjatywą utworzenia aeroklubu w Mielcu. Powstał komitet
budowy lotniska, w prace którego
bez reszty zaangażowali się Wiktor Jaderny —
były fotolaborant III Pułku Lotniczego, adwokat Dziadyg oraz dr med. Gawędo.
Władze miejskie wyznaczyły teren oraz przekazały
fundusze na jego zniwelowanie. Aeroklub Krakowski organizował już rokrocznie w Mielcu obchody Święta Lotnictwa, których gośćmi honorowymi byli bracia Działowscy. Jednak mimo wielu poczynań przed wojną Aeroklub w Mielcu nie powstał.
Ponieważ starszy brat był już pilotem, Mieczysław nie mógł
pozostać w tyle, a i sam wielką miał ochotę opanować sztukę latania. W 1929 roku wstąpił
do Szkoły Pilotów w Aeroklubie Akademickim w Krakowie. Nie było mu tam łatwo, był tylko
mechanikiem, nie mieścił się więc w elitarnej
grupie i z wyjątkiem
paru osób
wszyscy zawistnym okiem na niego spoglądali. Gdyby nie życzliwość mjr Wereszczyńskiego —
dowódcy II Pułku
Lotniczego nie wiadomo, czy ukończyłby tą szkołę, z której zresztą kilkakrotnie był wyrzucany.
Ma swoją wymowę fakt, że
wszyscy mieli od 300—400 rubli, a Mieczysław tylko 78 lotów z instruktorem, 79 był próbny z pilotem, a 80 to już lot samodzielny. Gdy przed pierwszym lotem sierżant Rżewski zapytał go, czy się nie boi i co zrobi jak wpadnie w korkociąg — odpowiedział: Wyrównam ster
i będę czekał. — Na co? — Na sanitarkę.
Odpowiedź zirytowała
instruktora, o nic już nie pytał, rzucił
tylko jeszcze „leć, niech cię diabli
wezmą”. Z takim błogosławieństwem lot
wypadł wspaniale. Gorzej było ze spełnieniem
warunków akrobacyjnych. Wykonał 40 pętli
— ani jednej poprawnie. Zwrócił się po
wskazówki do Staszka, ale ten żadnej
rady mu nie udzielił, poza tym by
zrezygnował. Ale Mieczysław nie dawał
za wygraną, zwrócił się jeszcze do
sierżanta Klikuszki. Ten poradził mu wypić „setkę" i dopiero brać
się za pętle. W tym przypadku rada okazała się nadzwyczajną, bo w dwie godziny zrobił wszystkie pętle tak doskonale,
że najlepszy akrobata mógłby mu pozazdrościć.
Kończąc szkołę otrzymał dyplom,
odznakę pilota i gratyfikację — 2 100
zł.
Major Wereszczyński po locie na DKD-4 zaproponował braciom, wykonanie 250 sztuk dla potrzeb
wojska, Chętnie się zgodzili. Zaczęli wykonywać szablony i stoły montażowe, jednak gdy zamówienie pisemne
nie nadchodziło,
dalsze prace wstrzymali. Następnie przystąpili do budowy samolotu DKD-5 z silnikiem
Cirrus-Hermes 80 KM
.na zamówienie LOOP.
Samolot
ten miał brać udział w Challenge w 1930 roku. Mieczysław sam spawał całą maszyną z
wyjątkiem przewodu
łączącego zbiornik paliwa z gaźnikiem.
Gdy Stanisław leciał do Warszawy, gdzie miały
zebrać się wszystkie samoloty biorące
Udział w Challenge, w okolicach Gór Świętokrzyskich nastąpiła awaria. Komisja stwierdziła pęknięcie rurki benzynowej pod wpływem kwasu nieznanego
pochodzenia. Samolot Mieczysław wyremontował
i przekazano go Aeroklubowi Akademickiemu w Krakowie. Działowscy nie zniechęcali się niepowodzeniami i rozpoczęli nowe projektowanie. Przemyślane mieli już konstrukcje
i opracowaną dokumentację na samoloty DKD-6,
0KD-7, DKD-8, niemniej jednak budowy
nie rozpoczęli.
Bracia Działowscy przy awionetce DKD-5 na lotnisku w Krakowie |
Pasja konstruowania wciąż była silna. Bracia Działowscy
postanowili zbudować
jakąś w miarę uniwersalną
maszynę dla wojska, która nie zawiodłaby w żadnych warunkach. Tak zrodził się pomysł budowy
aeromobilu —
połączenia samolotu i samochodu. Po odpięciu skrzydeł i tylnej części kadłuba samolot
przekształcać się miał
w samochód. Służyć miał jako samolot łącznikowy, bądź dla transportu rannych. Znowu na
przeszkodzie
stanęły kłopoty finansowe. Dla tak pożytecznego, pierwszego w świecie przedsięwzięcia tego
rodzaju problemy
nie mogły jednak wchodzić w rachubę. Wojsko przyszło z pomocą. W pułkach różnej
formacji stacjonujących w Toruniu,
Bydgoszczy i Krakowie przeprowadzono zbiórkę pieniężną „Na silnik dla Działowskich". Zebrano 64 tys. złotych. W Anglii zakupiono silnik Napir Lyon o sile. 180 KM za 28 tys. złotych, w Czechosłowacji śmigło o zmiennym skoku
duraluminiowe za kwotę 5500 złotych. Resztę
pieniędzy przeznaczono na materiały.
Prace zaawansowane już w 65 proc. przerwała
wojna. Na krótko przed jej wybuchem
kadłub z silnikiem wysłano na wystawę
do Lwowa. Do dziś nie wiadomo co się z nim stało.
Wojna. Mieczysław ze swą jednostką, znalazł się w Rumunii. Po
przyjeździe do
Mielca zdecydował się podjąć pracę w zakładzie lotniczym. Dyrektor Kleine Meier dowiedziawszy
się o wielkich
zdolnościach konstruktorskich przyjął go na bardzo dobrych
warunkach,
oferując wysoką stawkę. Z kuszącej finansowo propozycji nie skorzystał jednak, bo
gdy zobaczył składanie
zobowiązań lojalności wobec okupanta, to bramy fabryki już więcej nie przekroczył. Tak
jak przeczuwał, Niemcy nie zostawili go w spokoju. Zabezpieczył się zaświadczeniem lekarskim stwierdzającym
schorzenie nóg.
W tej sytuacji zapewniano mu codzienny dojazd, ale Mieczysław tłumaczył że po halach
samochodem jeździł
przecież nie będzie. Skutki tej nieodwracalnej decyzji nie pozwalały na siebie długo czekać. W
bestialski sposób
wyrzucono go wraz z rodziną z mieszkania. Ale i to nie ustraszyło p. Mieczysława, do fabryki
pracować nie poszedł. Założył
warsztat -mechaniki precyzyjnej.
Nadal jego więź z lotnictwem była silna, był
współorganizatorem Aeroklubu
Mieleckiego (w PRL-u). Jednak nie bacząc na jego zasługi dla lotnictwa, coraz częściej przeszkadzano mu
latać, utrudniano
kontakt z Aeroklubem. Rzeczywistą przyczyną było posiadanie prywatnego warsztatu, ale pionier polskiego lotnictwa sportowego fałszywie obciążany
był nielegalnym handlem futrami, motocyklami. Gnębił go Urząd Bezpieczeństwa, przez jakiś czas przebywał w areszcie, a sposoby znęcania się nad nim były potworne,
Mieczysław Dziadowski ostatni lot odbył 15 sierpnia 1948 roku na
IX Krajowych Zawodach Lotniczych,
które odbywały się w Łodzi. Po zawodach,
podobnie jak wielu innych pilotów
przedwojennych zawieszony został w
czynnościach pilota. Przez 7 miesięcy
niecierpliwie czekał na wynik
weryfikacji, który niestety nie był dla
niego pomyślny. Nie dość że pozbawiono
go licencji pilota, to jeszcze
zabroniono mu wchodzić na teren lotniska,
do budynku Aeroklubu, a nawet latać
w charakterze pasażera. Był to dla
niego ogromnie bolesny cios. Wprawdzie
w historycznym 1956 roku przyszła
rehabilitacja — mianowany został
honorowym członkiem Aeroklubu
Mieleckiego — niemniej pozostał głęboki
uraz krzywdy moralnej, którą mu
wyrządzono. Nie zapomniał jej do dziś.
Mieczysław Działowski od wielu już lat
przebywa na emeryturze. Nadal
głęboko przeżywa swe lotnicze przygody
i chociaż z dużą radością opowiada o wspólnych z bratem konstrukcjach to jednak łatwo daje się wyczuć jakiś żal…
Posiada odznakę „Zasłużonego działacza lotnictwa
sportowego", Medal Srebrny
za DKD-4, w 1933 roku otrzymał
Złoty Krzyż Zasługi, który wręczył mu w Belwederze marszałek Józef Piłsudski. Jak dotąd
jego nazwisko nie znalazło się, wśród tylu innych, na liście mielczan odznaczonych Krzyżem Kawalerskim Orderu
Odrodzenia
Polski. Aż trudno uwierzyć, że zapomniano o człowieku, który jest przecież chlubą miasta.
Z każdym rokiem ubywa mu sił. Coraz ciężej przychodzi
nosić węgiel z piwnicy. Obecnie czeka — i chyba nie na próżno — na decyzję władz miasta o zamianie mieszkania
na mieszkanie
z centralnym ogrzewaniem. W
ostatnich dniach złożył podanie w Urzędzie
Miasta.
Od wojny pan Mieczysław nie miał mandoliny w rękach, od
niedawna sięga
po nią coraz częściej. I zimny pokoik zdaje się być od razu cieplejszy, zaczyna być w nim weselej.
M.M.
Koniec cytatu. Tak było 36 lat temu, a
Mieczysław Działowski zmarł 2 lata później, w wieku 79 lat, w poczuciu
wyrządzanej mu krzywdy.
Do powyższego dołączyć należy historię starszego brata
Stanisława, który wciągnął Mieczysława w lotnicze arkany. Obaj z samouków
wyrośli na konstruktorów, wykonawców i pilotów własnych konstrukcji lotniczych.
Zdobywali nagrody i znani byli w całej Polsce. Zawiązali z sobą spółkę pod
nazwą Bracia Działowscy. Stanisław zginął w walce o Anglię. Swymi czynami
rozsławili Mielec do tego stopnia, że powstał w nim potężny przemysł lotniczy.
Za komuny ich zasługi wystarczały, aby ich prześladować i zapomnieć.
A
jak jest obecnie? Czy coś się od tamtej pory zmieniło? Niewiele. Wprawdzie nikt
nie broni pisać o nich, mówić, ale któż będzie to robił, kiedy obecnych kilka
pokoleń dorosłych Mielczan o nich nie słyszało. Pół wieku komuny wykopało tak ogromną
przepaść w historii, że wpływający na decyzje ludzie wprawdzie wiedzą, że jacyś
tam tacy byli, ale ich zasługi nie dotarły do nich w takim stopniu, aby
przełożyć je na decyzje przez nich podejmowane. A wachlarz decyzji jest
szeroki. Obejmuje szkoły, administrację miasta, organizacje społeczne tworzące
uroczystości rocznicowe, pomniki, tablice upamiętniające itd.
Często
z Mieciem Działowskim juniorem i synem autora wywiadu zastanawialiśmy się nad
faktem niepamięci Mielczan. Junior zmarł kilka miesięcy temu i też w poczuciu
wyrządzonych jemu i rodzinie Działowskich krzywd. W rodzinie Działowskich
począwszy od Walentego i Stanisława było wielu synów i większość była obarczona
syndromem lotnictwa. Istnieją zapisy historyczne w Jeżowie Sudeckim, Krakowie i
innych miejscach, gdzie zapędy lotnicze potomków były hamowane zakazem lotów,
wyrzucaniem ze szkół i represjami podobnymi jak w powyższym reportażu. W
rozmowach z Mieciem juniorem, dochodziliśmy do wniosku że dopóki nie zostanie
zasypana w historii przepaść, nie uda się to. Wspólna rada to zasypać przepaść
niepamięci. Znam miasta i środowiska, gdzie się to udało zrobić. Może uda się
także w Mielcu zaczynając od 100-nej rocznicy Niepodległości Polski? Odkopać w
starych księgach fakty i przystąpić do działań. Może należy zaangażować radnych
miasta, TMZM, KML, szkoły i środowiska twórcze do działań? A najlepiej jeśli
same przystąpią do działań? Wystarczy zapoznać się z historią Braci
Działowskich żeby przekonać się jak jest tak piękna, pouczająca dla młodzieży szkolnej
i aż się prosi aby „weszła pod strzechy” i była rozpowszechniana nie tylko w
Mielcu, lecz wszędzie.
Najwyższy czas
aby zacząć się chlubić Braćmi Działowskimi, którzy przed 100-laty złapali
lotniczego bakcyla i przez wiele lat rozsławiali Mielec w całej Polsce
zdobywając zaszczyty. Należy się niezapomniana wdzięczność Mielczan, że ich
miasto, dzięki sławie Działowskich stało się lotniczą potęgą. Mija 80 lat powstania
przemysłu lotniczego w Mielcu, ale pamiętajmy, że stało się to dzięki Braciom
Działowskim, którzy swymi zasługami wskazali na Mielec. Wzbogacajmy historię
Ziemi Mieleckiej o Braci Działowskich i pozostałych zasłużonych ludzi, bo nie
czyniąc tego wyrządzamy krzywdę swej Małej Ojczyźnie.
Tak sobie myślę,
że gdyby na 100-lecie Niepodległości Polski ogłoszono 2018 rok, rokiem Braci
Działowskich, to byłaby słuszna decyzja, bo poprzez uroczystości i inne
pochodne, miasto zyskałoby wiele dla historii Ziemi Mieleckiej i pamięci.
Zasypano by przepaść niepamięci, a ta podążając w przyszłość przyniosłaby
wymierne korzyści.
Tylko kto
posłucha prostego mechanika jakim jestem, aby to wprowadzić w czyn?
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 10 grudnia 2017
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPanie Teofilu, bardzo dziękuję za udostępnienie wywiadu z Mieczysławem Działowskim i przypomnienie historii polskich konstrukcji lotniczych. Popieram Pańską inicjatywę uczczenia braci Działowskich, bo swoja postawą i dorobkiem zasłużyli na to.
OdpowiedzUsuńZnakomity tekst. Pozwoliłem sobie wykorzystać go na stronach Krakowskiego KSL. Pozdrawiam serdecznie autora :)
OdpowiedzUsuń