piątek, 26 września 2014

Poświęcenie obelisku w Bliźnie


            

              

Poświecenie obelisku ku czci poległych w Bliźnie.
            Będąc w swoich rodzinnych stronach skorzystałem z zaproszenia i wziąłem udział w uroczystości odsłonięcia 7 września 2014 obelisku ku czci poległych bohaterów w Bliźnie. Nie będę opisywał wydarzeń odsłonięcia obelisku, bo przeczytać to można klikając na link http://parkhistorycznyblizna.pl/odsloniecie-obelisku-blizna.html, pragnę jedynie odnieść się do historycznych wydarzeń z punktu widzenia świadka tamtych miejsc i czasu, kiedy Niemcy testowali w Bliźnie swoją strategiczną broń V-1 i V-2. Pragnę podzielić się publicznie tym co mnie razi i o co pragnę uzupełnić wypowiedź pana kpt. Andrzeja Żylicza – prezesa ropczyckiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Szeroko omówił on historię Blizny, co wymaga pewnego uzupełnienia. Zanim jednak dojdę do tego, kilka słów o sobie.


               W 1942 roku byłem 14-letnim chłopcem mieszkającym w Przecławiu odległym od Blizny około 9 km. Zmuszany przez Niemców do pracy i aby uniknąć wywózki do Rzeszy Niemieckiej,  zmuszony byłem budować szosę od Ocieki w kierunku Blizny. Niewiele wówczas zdawałem sobie sprawę w czym uczestniczę, gdyż Niemcy dopiero w 1943 roku pospiesznie zaczęli przenosić swój poligon doświadczalny do Blizny. Doskonale jednak pamiętam apatię ogarniającą społeczeństwo, kiedy Niemcy zaczęli wystrzeliwać swoje rakiety V. Świadczyło to o ich ogromnej potędze, a za tym naszej zagładzie, gdy wygrają wojnę. Przygnębienie i strach jak będziemy żyć i co z nami będzie było coraz większe. Spalony został nasz rodzinny dom, Ojciec był chory, a w dodatku przez kilka miesięcy więziony na Gestapo. Przeżyliśmy zagładę Żydów zdając sobie sprawę, że teraz będzie nasza kolej. Kolejne sukcesy Niemców na wszystkich frontach. Ciągłe krycie przed łapankami. Świadomość w jak ohydny sposób mordowali Niemcy jeńców rosyjskich w obozie Pustków. Dwie wywózki na roboty do Niemiec, a z jednej udało mi się uciec z transportu i wrócić do domu. Ojciec był szykanowany przez miejscowego sołtysa i zaprzyjaźnionego z nim wójta. Głód, a w końcu zastrzelenie Ojca przez Niemców. Strach, przygnębienie i niepewność co będzie jutro potęgowały apatię. Wydawało się po prostu, że nie ma wyjścia.


               W takiej atmosferze życia istniały jednak przebłyski nadziei, a czasami radość. Czym była owa radość i nadzieja w owych ciężkich czasach. Radością było, kiedy jedna z rakiet V wybuchła w momencie startu i wytłukła tych cholernych szwabów. Świadczyła o tym ilość wywożonych z Blizny trumien. Radością i iskierką nadziei były pantoflowe wiadomości z frontu wschodniego o wycofywaniu się Niemców, ale był jeszcze jeden powód nadziei, o którym chciałbym podkreślając go napisać.

               Powodem tym był ruch partyzancki, dający znać o sobie, to przez ostrzyżenie głowy dziewczynie zadającej się z Niemcami, to znów zniszczenie urządzeń mleczarskich. Mogłem się wtedy napić mleka zaspakajając głód. Później zaczęły się mnożyć napady na niemieckich kolonizatorów w Goleszowie, a z biegiem zbliżającego się frontu wschodniego walka partyzancka z Niemcami przybierała na sile. Nie znaliśmy nazwisk owych partyzantów, ani nie wiedzieliśmy do jakich ugrupowań należą. Liczyła się tylko walka. Wiadome jednak było, że są to partyzanci Olka Rusina, o których coraz częściej cichaczem się mówiło. Niemcy nazywali ich banditen. Ich dowódcą był Aleksander Rusin noszący pseudonim „Olek” i „Rusal”. To ten dowódca i jego anonimowi wówczas żołnierze byli ową iskierką nadziei i radości w morzu terroru, bezprawia i zła. Poniżej kilka fotek rodziny "Olka", siedzą syn Roman z żoną Renatą i córką






               O Olku Rusinie i jego wyczynach można by nakręcić pełnoekranowy film i zapewniam, że byłby to film mrożący krew w żyłach. Znam jego historię walki osobiście i z innych źródeł, a także wiele on sam mi opowiedział. Jego walka nie skończyła się, kiedy wkroczyli Sowieci, a także nie zakończyła się za czasów tzw. utrwalania władzy ludowej. Jego walka z ukrywaniem włącznie trwała do czasu amnestii w 1956 roku, a więc 17 lat.
 Poniżej delegacja Aeroklubu Mieleckiego im. Braci Działowskich, piloci doświadczalni Zbigniew Świerczyński i Jerzy Pietrzak








              
Paradoksem stało się, że „Olek” nie zginął zamordowany przez Niemców, Sowietów, a później przez UB. Paradoksem dlatego, bo pośmiertnie nie byłby już groźny i dlatego można by go łagodniej traktować, nawet nazwać bohaterem. Natomiast żyjący „Olek” był dalej groźny i coś należało z tym zrobić. Poprzedni system komunistyczny polegający na kłamstwie zrobił wszystko, żeby takich jak „Olek” obrzydzić społeczeństwu zwalając na nich wszelkie zło. Posłużono się wieloma ludźmi przymilającymi się tzw. Władzy Ludowej i zrobiono z „Olka” bandytę. To co działo się z „Olkiem” po 1956 roku było okropne. Świadczono przeciwko niemu kłamliwe zarzuty, że jeszcze w 1949 roku przyjmował zrzuty broni z przylatującego z zachodu samolotu. Odezwali i rzucili się przeciwko niemu wszyscy ci którzy dostali od niego często na goły tyłek za współpracę z Niemcami, Sowietami i UB. Takich ludzi było bardzo dużo. „Olek” stał się człowiekiem nie wygodnym dla wielu, bo wiedział kto na niego donosił współpracując tak z jednym jak i z drugim totalitaryzmem. Tacy ludzie potrafili nawet po wielu latach doprowadzić  do tego, że wyrzucony został z organizacji kombatanckiej. Co za ohyda i niesprawiedliwość. Dopiero po wielu latach odwołań uznano, że zarzuty były kłamliwe i godności kombatanckie przywrócono. „Olek” stał się niewygodnym świadkiem nawet po transformacji ustrojowej, bo nie chciał świadczyć np. niektórych leśników za działalność wywiadowczą w rejonie Blizny, gdyż wiedział że współpracowali z okupantem itd. itd.
Poniżej jedna z najskuteczniejszych, posłanka Krystyna Skowrońska







               Znając tamte czasy, teren i nazwiska wielu ludzi, których dotyczą opisane fakty pragnę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że „Olek” nie splamił rąk bratobójczą krwią. Musiał zdobywać środki do przeżycia dla własnego oddziału, ale nie był bandytą, co mu plotka i wiele ludzi jeszcze dzisiaj zarzuca. Pragnę przypomnieć, że w latach okupacji niemieckiej i później, kiedy istniało bezprawie, działało wiele band nawet w ramach AK. Z historii regionu wiemy, że za bandycką działalność wyroki śmierci wykonano na komendancie mieleckiego obwodu AK i kilku innych osobach. „Olek” jednak bandytyzmem się nie splamił.
 Poniżej prezes mieleckiego koła ŚZŻAK Jerzy dębicki i Aleksander Kuśnierz


               Jeśli przejdziemy do obecnego czasu, kiedy kilka lat temu ukazał się w prasie regionalnej jeden z moich artykułów na temat działalności „Olka” odezwały się protesty i dostałem pogróżki. Protesty w redakcji Tygodnika Korso były tak intensywne, że pani redaktor uległa im nazywając mnie adwokatem rodziny Rusinów. Kiedy na jedną z rocznic akcji „Burza” organizatorka zaprosiła „Olka” ta została, plując przed nią, zbesztana na ulicy przez jedną z mieszkanek Przecławia. Kiedy „Olka” odznaczano do stopnia pułkownika, to wójt nie chciał wziąć udziału w ceremonii, a kiedy wystawiony do tej roli jego zastępca powiedział o „Olku” kilka pozytywnych słów, to mieszkańcy w targnęli do niego robiąc mu awanturę. „Olek” został przez władze wojskowe mianowany do stopnia pułkownika, a jednocześnie wystąpiono z propozycją mianowania do stopnia generalskiego. Niestety „Olek” ze zgryzoty wcześniej zmarł. Władze wojskowe znają i doceniają działalność partyzancką „Olka” z obu najeźdźcami, ale jest czymś innym znać, a czym innym dbać i działać o cześć. Proponowałem, aby na obelisku w Przecławiu upamiętnić działalność partyzancką oddziału „Olka”. Nie udało się z tych samych powodów, że będą protesty.

               Zapytać warto czy ktokolwiek stanął w obronie czci, godności i zasług „Olka”. Niestety, smutne to, bo nie odezwał się nikt oprócz jego syna, tak jakby za jego zasługi nie  było mu społeczeństwo nic winne. Kiedy napisałem list do prezesa ŚZŻAK w Mielcu z prośbą o publiczne zajęcie stanowiska w sprawie „Olka” dostałem zamiast publicznego wystąpienia osobisty wymijający list. Na elektroniczną korespondencję z zarządem głównym w Warszawie, aby odgórnie zobligowano podległy oddział w Mielcu do zajęcia się sprawą honoru „Olka” otrzymałem tylko pochwały, że się tym zajmuję. Mój apel do kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari w Warszawie zakończył się jedynie stwierdzeniem, że „Olek” taki order posiada. Poniżej grupa rekonstrukcji historycznej im "Rusala" twórca grupy Łukasz Skowron, synowa "Olka" Renata Rusin i Marcin Czebocki






               Po wysłuchaniu wypowiedzi na temat historycznych wydarzeń Blizny, podczas odsłonięcia obelisku, zadaję sobie ponownie pytanie. Jak długo działać będą jeszcze demony przeszłości nie pozwalające na publiczne przedstawienie wszystkich szczegółów walki partyzanckiej w Bliźnie? Nie drobnych szczegółów, lecz podstawowych, a mianowicie że 3 oddziały partyzanckie pod dowództwem Władysława Kwarcianego w tym oddział „Olka” i Józefa Wałka odbiły z rąk Niemców teren Blizny przetrzymując go do nadejścia Armii Czerwonej. Kiedy po skończonej uroczystości przypomniałem ten fragment panu prezesowi ropczyckiego koła ŚZŻAK kpt. Andrzejowi Żylicz, dowiedziałem się, że wiedział o tym, a jednak nie powiedział w swoim szerokim wystąpieniu historycznym. Uzupełniam więc tym fragmentem wypowiedź pana Żylicza. Uważam odbicie Blizny z rąk pozostawionego przez Niemców oddziały minerskiego za bardzo ważne wydarzenie, gdyż nie dopuszczono do zniszczenia wyrzutni i pozostawionych rakiet V. Przybyłej do Blizny i domu „Olka” międzynarodowej komisji Angielsko Amerykańskiej Francuskiej i Radzieckiej „Olek” przekazał wiele informacji i części rakiet. Za ten fakt i za zdobywanie tajemnic poprzez przedzieranie się przez podwójny kordon zabezpieczeń Blizny i przekazywanie zdobytych tajemnic władzom zwierzchnim AK w Warszawie komisja wręczyła „Olkowi” list dziękczynny od samego Churchilla. Oddział „Olka” w walce o tajemnice Blizny doszedł do takiej perfekcji, że wcześniej wiedział, kiedy będzie rakieta wystrzeliwana i stąd mógł wcześniej przygotować się do zdobycia części ewentualnego niewypału. 
Poniżej z profilu delegat ŚZŻAK obwodu Sarnaki, gdzie spadały odpalane w Bliźnie rakiety V. Części jednej z rakiet zostały dostarczone pod Tarnów, skąd samolotem dotarły do Anglii. Była to słynna operacja "Most III"  




               Fragmentu odbicia z rąk Niemców Blizny nie ma w archiwach AK, bo Warszawa ogarnięta była powstaniem. Dlatego demony przeszłości mogą podważać ten fakt, o czym świadczy wypowiedź pewnego historyka twierdzącego, że „Olkowi” myli się w głowie. Jednak oprócz „Olka” fakt odbicia z rąk Niemców Blizny opisał szeroko i dokładnie komendant mieleckiego obwodu AK Konstanty Łubieński w swojej książce pt. Kartki z Wojny. To właśnie on z polecenia władz zwierzchnich wydał rozkaz odbicia z rąk Niemców Blizny, aby nie dopuścić do zniszczenia tajemnic. Jak sam napisał wydał rozkaz, ale wiedząc jakie trudne to zadanie, nakazał rozkaz rozważyć i w wypadku dużego ryzyka nie podejmować akcji. A jednak rozkaz z powodzeniem wykonano.

               Kpt. Żylicz w swoim wystąpieniu wspomniał o wywiadowczej działalności żołnierzy AK z sąsiednich rejonów w tym Stachowskiego. Kiedy zastanawiam się nad faktem, że o ich działalności wspomina się, a o „Olku” cicho, to dochodzę do wniosku, że jest tak, bo w wypadku innych nie przeszkadzają demony przeszłości, tak jak w wypadku „Olka”. Stachowski np. zginął, a tym samym nie był już groźny dla komunistycznej władzy. Natomiast „Olek” nie pozwalając się unicestwić zmuszony był walczyć dalej. Dla „Olka” nie byłoby ratunku, gdyby dostał się w ręce UB przed 1956 rokiem. Zostałby unicestwiony tak jak inni i on o tym wiedział. „Olek” przeżył dzięki własnemu sprytowi, swojej żonie, o której można napisać ciekawą opowieść partyzancką i pomocy ludzi podobnych jak on. Nieżyjący Stachowski i inni nie byli już pośmiertnie groźni, natomiast „Olek” ze swoimi informacjami zagrażał wielu. Nie posądzam pana kpt. Andrzeja Żylicza o złe intencje, ale stało się, jak się stało. Poniżej prezes ropczyckiego koła ŚZŻAK kpt Andrzej Żylicz podczas składania wieńca pod obeliskiem


               Smutne to, ale powodem powyższego zjawiska stały się przejawy ataków na „Olka” pamięć. Dzisiejsze pokolenia nie znając tamtych czasów ulegają plotkom i wolą nie wspominać jego zasług. Jak to się mówi dla świętego spokoju lepiej nic nie mówić, niż narazić się na protest, czyjeś niezadowolenie, lub przegrać kampanię wyborczą.
Poniżej napis na poświęconym obelisku i obelisk usytuowany przy Parku Historycznym Blizna



               Mam jednak nadzieję, że kiedyś w przyszłości obudzi się w kimś wola walki o pamięć wszystkich członków i dowódców oddziałów AK zdobywających Bliznę i jej tajemnice. Wówczas na obelisku w Bliźnie, w Przecławiu i innych miejscach pamięci uważny przechodzień czy turysta przeczyta nazwiska walczących i zamordowanych w walce o Bliznę. Pochyli czoło, zmówi modlitwę i może łzę uroni wyrażając im wdzięczność. Nie szkodzi, że lista będzie bardzo długa, bo i krwi wylanej za wolność było wiele. Upamiętnieni bohaterzy po wszystkie czasy rozsławiać będą ziemię na której wyrośli, walczyli i ginęli. Pamiętajmy ich nazwiska.

Teofil Lenartowicz

Dnia 26 września 2014 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz