Ze znaczkiem „Solidarności” w klapie
Powyższy tytuł rozdziału wynikł z faktu, że był to czas, kiedy większość społeczeństwa dumnie nosiło znaczek solidarności w klapie. Ludzie zachłystywali się wolnością poprzez noszenia tego znaku, manifestowali przynależność do Solidarności, bo całym sercem popierali ten ruch. Jedynie do nielicznych zaliczyć należało przeciwników Solidarności.
Sądzę, że młodszemu pokoleniu niezrozumiałe jest obecnie wszystko to, co działo się w tamtym okresie. Czasy PRL-u a później "Solidarności" podlegają i podlegać będą wielu studiom i analizom i na pewno wiele z nich będzie się różniło od siebie swą oceną. Ja nie ośmielę się takich ocen czynić, pozostawiając to mądrzejszym od siebie znawcom tego okresu. Pragnę jedynie przytoczyć kilka przykładów na to, jak społeczeństwo żyjące pod butem moskiewskiego totalitaryzmu ograniczane było w swych prawach. Najlepiej wykazać to na prawie swobodnego poruszania się. Warto podkreślić, że w Krajach Demokracji Ludowej i w Związku Radzieckim prawo powyższe było wybitnie ograniczone.
Najostrzej było w Związku Radzieckim skąd nie tylko za granicę nie wolno było obywatelowi wyjechać, ale nawet jeżdżąc po własnym kraju nie mógł się swobodnie poruszać. Na pobyt w innym terenie niż jego stałe miejsce zamieszkania musiał mieć pozwolenie. Obcy człowiek, którego policja napotkała na jakiejś wsi bez zezwolenia uznawany był za sam ten fakt, jako przestępca i na mocy prawa karany.
Na Węgrzech byłem osobiście świadkiem jak w pociągu jadącym w kierunku granicy austriackiej tajniacy służby bezpieczeństwa znienacka wpadli do pociągu i kontrolowali wszystkich młodych mężczyzn. Byli oni podejrzani już za sam fakt jazdy w kierunku granicy. Jeśli nie potrafili wiarygodnie wyjaśnić celu podróży byli siłą wyciągani z pociągu. Pragnę tu nadmienić, że po powstaniu węgierskim w 1956 roku, kiedy to Związek Radziecki czołgami rozmiażdżył ich kraj Węgrzy masowo uciekali z kraju i to do tego stopnia, że krajowi temu groziło wyludnienie.
Następnym przykładem był Berlin, w którym część zachodnią odgrodzono murem od wschodniego Berlina i Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Na murze tym zginęło tysiące nie tylko uciekających Niemców. Ginęli dlatego, że chcieli się przedostać do innego lepszego świata.
Podobnie było w Polsce, kiedy w okresie, gdy kryzys sięgał dna, a wszelkie przejawy inicjatywy ludzkiej były bezpardonowo tępione, Polacy masowo uciekali z kraju. Polskie wycieczki wyjeżdżające na zachód wracały z powrotem w ilości kilku procent swych uczestników. Uciekali sportowcy, uczestnicy ekip artystycznych, marynarze i wielu innych, którzy mieli okazję. Późniejszy szwagier mojego syna Marka - imieniem Piotr będący w szkole morskiej został schwytany na próbie ucieczki z okrętu w obcym porcie. Wielu jego kolegom udało się uciec, natomiast jego schwytano i ukarano wyrzucając ze szkoły morskiej.
W latach 80-tych w Polsce po Związku Radzieckim żyło się
najtrudniej. Ówczesne rządy Gierka, jego poprzedników, a później
Rakowskiego i Jaruzelskiego doprowadziły Polskę do ruiny gospodarczej. Polityka
i gospodarka polska prowadzona pod dyktando Związku Radzieckiego spowodowały w
Polsce kompletny krach. Znikły ze sklepów wszystkie towary. Pusty pieniądz i super inflacja zapoczątkowały w Polsce kryzys panujący już w całym
obozie komunistycznym. Konieczne stały się przemiany gospodarcze i polityczne,
ale w obecnym systemie stały się one niemożliwe. Jedynie siłą udawało się na rządzących wymuszać pewne ustępstwa. To właśnie czyniło polskie społeczeństwo poprzez powstanie „Solidarności”. Społeczeństwo polskie w
całości utożsamiało się z „Solidarnością”, a wielu ludzi z
dumą nosiło znaczek
”Solidarności” w klapie. „Solidarność" wymuszała na władzy ustępstwa, lecz
wiadomo, z jakim trudem to przychodziło i jak trudno się
żyło. Wielu ludzi nie widziało perspektyw przemian i dlatego uciekali. Czynili
to przeważnie młodzi i z inicjatywą obywatele naszego kraju, pragnący
lepszego życia i nie mający nic do stracenia.
Władze w Polsce tylko z konieczności tolerowały kontakty obywateli z zagranicą. Przecież jeszcze nie tak dawno, bo w latach 50-tych bezpieczniej było nie wspominać o rodzinie za granicą, by nie być posądzonym o szpiegostwo, a w latach późniejszych takie coś zagrodzić mogło drogę do kariery czy awansu. Tkwiło to jak cierń w naszym systemie i dlatego właśnie radca handlowy w Montrealu, jako jeden z przedstawicieli polskiej władzy za granicą, tak się przestraszył, kiedy usłyszał, że chcę jechać na święta odwiedzić rodzinę w Ameryce i proszę go decyzję w tej sprawie. Gdyby wydał decyzję korzystną dla mnie, a ja nie wróciłbym, to on postąpiłby niezgodnie z nakazem władzy i miał poważne kłopoty, że przyczynił się do mojej ucieczki. Znaczyłoby to utratę bardzo intratnego stanowiska, powrót do kraju i całkowita degradacja z przywilejów z tym związanych. Stałoby się tak pomimo tego, że nie byłem jakąś ważną osobistością. On wiedział co może go spotkać, bał się, więc wolał postanowić żebym wrócił do kraju.
Społeczeństwo było w tym czasie rozpolitykowane. Tak wiele się u nas działo. Powstały pierwsze wolne związki zawodowe, co w systemie krajów socjalistycznych było fenomenem na skalę światową. Zainteresowana polskimi sprawami była cała światowa opinia publiczna, co wyraźnie mogłem dostrzec oglądając telewizję w Kanadzie.
Dużą nadzieję z tymi wydarzeniami wiązało społeczeństwo Lwowa. Z wielkim zainteresowaniem nasłuchiwano, co się u nas dzieje. W przygranicznych strefach oglądano telewizję polską, na którą mieszkańcy ustawiali anteny. Nie spodobało się to władzom sowieckim, które zażądały od Polski obniżenia mocy nadajników telewizyjnych. Robiono wszystko ażeby utrudnić przedostanie się informacji z Polski do ZSRR. Chciano zamknąć społeczeństwo radzieckie przed tymi wydarzeniami. Władze Radzieckie bały się nawet polskiej oficjalnej prasy rządowej. Za tygodnik "Solidarność", przemycony z Polski, płacono nielegalnie we Lwowie 30 rubli, co było równowartością 1/3 przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego. Gdy jechałem jednego razu pociągiem do Lwowa i miałem przy sobie gazetę „Trybuna Ludu”, to sowiecki funkcjonariusz straży granicznej prześledził ją całą, pomimo że był to oficjalny organ prasowy PZPR.
Nie udało się jednak zamknąć społeczeństwa przed informacją. To już nie były czasy, kiedy mówiło się o pewnych sprawach tylko w gronie zaufanych i przyciszonym głosem. W Polsce mówiło się otwarcie o wszystkim, a tam w Związku Radzieckim coraz więcej nadstawiano ucha, na to, co się u nas dzieje, albowiem działo się bardzo wiele. System komunistyczny trzeszczał w szwach od szerzących się kryzysów nie tylko w Polsce, ale w całym socjalistycznym obozie.
Marek, mój syn, wrócił z wojska, zmężniał, wydoroślał, był już mężczyzną w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie chwalił sobie wojska. Uważał, że wojsko służy do ogłupiania młodego człowieka. Przyznawałem mu rację, bo często widziałem będąc na reklamacjach w jednostkach wojskowych, jak się traktowało młodych żołnierzy. Rozmawiałem z tymi żołnierzami, którzy mówili zupełnie to samo, co Marek. Wielu z nich miało przymiar krawiecki, z którego każdego dnia odcinali jeden centymetr i stąd wiedzieli ile jeszcze zostało im dni do końca służby.
Mając małego Fiata 126P częściej jeździłem do Przecławia. Nie spotykałem się już ze swymi kolegami z młodzieńczych lat. Wszyscy rozjechali się po świecie, a z tymi, których przygodnie spotkałem rozmowa nie wiązała się. Gdy próbowałem wyjść na rynek tak jak robiłem to przed laty nie spotykałem nikogo. Nie było rozmów, śmiechów, ani umawiania się gdzie i na jaką zabawę pójdziemy. Nawet nie odwiedzałem pana Soboty, mojego naczelnika z poczty, gdyż będąc na emeryturze nie mieszkał w Przecławiu.
W ciągu wielu lat od mojej młodości Przecław zmienił się. Wprawdzie Święty Jan na rynku stał jak dawniej i okalały go te same domy, ale nie było już błota na rynku. Błocisko zamienione zostało na zielone trawniki. Posadzono drzewka i kwiatki. Kilka żydowskich domów znikło, a w ich miejsce powstały nowe ładniejsze.
W domu na górce mieszkała siostra Marysia z mężem Ludwikiem i nasza Mamusia. Nikt tam już więcej nie mieszkał. Mamusia miała już 84 lata, była bardzo chudziutka, chorowała i prawie, że nie wstawała. Miała opuchnięte nogi ze względu na zmiany reumatyczne w stawach. Cierpiała, ale bardzo cieszyła się, gdy ją odwiedzałem. Widać to było w jej oczach. Chciałem Mamie pomóc, ale nie bardzo wiedziałem jak. Jednego razu przywiozłem z Mielca lekarza Skopińskiego, reumatologa, który mnie leczył. Umówiłem się z nim i przywiozłem do Przecławia swoim samochodzikiem. Zapisał jej lekarstwa, o których mówiła, że bardzo jej pomogły. Wyrzucam sobie, że tak mało jej pomogłem. Mogłem przynajmniej więcej czasu jej poświęcać.
Każdy człowiek ma swoje problemy i Mama też je miała. Pragnęła się wygadać do mnie i wyżalić, a ja nie zawsze byłem dla niej zbyt wyrozumiały. Bywało tak, że gdy z nią rozmawiałem to żaliła się na córkę Marysię, a kiedy rozmawiałem z Marysią, to ta narzekała na Mamusię. Sądzę, że były to zwyczajne ludzkie narzekania i należało je wysłuchiwać, a ja nie zawsze chciałem. Były to między nimi drobne spięcia, które jak mogłem tak starałem się łagodzić. Marysia opiekowała się Mamusią i całkowicie wywiązywała się z obowiązku wobec niej, czego nie mogę powiedzieć o sobie, gdyż uważam, że zbyt mało czasu poświęciłem Mamusi w jej ostatnich chwilach życia. Zajęty własnymi sprawami zapomniałem o obowiązku względem niej.
Czas przemijał i wszystko się zmieniało. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy jak szybko się starzejemy. Gdy przyjeżdżałem do Przecławia siadałem koło Mamusi, rozmawiając z nią. Patrzyła na mnie z czułością, a ja czułem jak pragnie zbliżyć się do mnie, dotknąć mnie, pogłaskać, przytulić, pocałować. Nigdy nie robiła tego, gdy byłem dzieckiem. Wychowana w twardym życiu nie miała na to czasu. Tak jak ją zapamiętałem z dziecięcych lat zawsze była zapracowana i zagoniona obowiązkami dnia codziennego. Mama od dziecięcych lat miała trudniejsze życie niż moje. Wychowywana bez rodziców nie zaznała czułości rodzicielskiej, ale na pewno czuła jej potrzebę i tęskniła za nią. Taka potrzeba przebudziła się w niej po latach. Widziałem w jej oczach czułość, którą chciała mi przekazać wraz z miłością, jaką mnie obdarzała, ale ja nie byłem zdolny do przyjęcia jej. Nie byłem tego nauczony, więc nie potrafiłem zbliżyć się do niej. Ona wyczuwała to swoim sercem instynktownie. Siedząc patrzyliśmy milcząco na siebie i nie potrafiliśmy się zbliżyć. Żałuję, że nie pochyliłem się i nie przytuliłem jej białej głowy do swojej piersi. Nie głaskałem jej siwych włosów i spracowanych dłoni. Być może nikt nigdy tego nie robił, a ona tak bardzo pragnęła tego. Może byłoby to dla niej największym szczęściem w ciągu jej ciężkiego życia i spełnieniem najskrytszych marzeń.
Zastanawiam się, czyżby tego typu marzenia i tęsknoty nawiedzały człowieka w starszym wieku, takim jak moje? Często wspominam chwile, kiedy ze swoimi synkami chodziłem prowadząc ich za rączki do lasku. Pamiętam jak trzymając na kolanach syna Marka uczyłem go pierwszych jazd samochodem, a on siedząc dumny świetnie sobie radził. Wydaje mi się, że to było tak niedawno i prawie, że wczoraj.
Nie dałem swoim synom majątków, bo ich nie miałem. Nie dali mi rodzice, bo też nie mieli. Moi rodzice przykładem ciężkiej pracy pokazali mi drogę, którą miałem podążać przez życie. Na tyle o ile mogłem starałem się nią iść. Często myślę, że gdybym miał Ojca to może uniknąłbym pewnych życiowych zawirowań. Być może ostrzegłby mnie przed popełnianymi błędami. Sądzę jednak, że nie oddaliłem się zbyt daleko z drogi wytyczonej przez Rodziców i własne sumienie.
Życie każdego człowieka ma swoje zakręty i zawirowania, miałem je ja, mają i będą je mieć moi synowie, a także wnuczęta, albowiem takie jest życie, tak postanowił Stwórca, który tym wszystkim rządzi i nic bez jego woli się nie dzieje.
Wrzało już wówczas w całej Polsce, wydawało się, że kryzys sięgnął już samego dna i gorzej być nie może, a on ciągle pogłębiał się i był już poniżej dna. Jaruzelski wzywał, aby dano rządowi 90 spokojnych dni, na wprowadzenie reform. „Solidarność” naciskając na rząd starała się je wymuszać, gdyż rząd tylko udawał, że je wprowadza. „Solidarność” zaczęła się już dobierać do takich drażliwych spraw jak handel ze Związkiem Radzieckim, co było bardzo niebezpieczne dla naszego „Starszego Brata". Nasza mielecka Solidarność zażądała od dyr. WSK Tadeusza Ryczaja, aby ten ujawnił wszystko, co dotyczy produkcji samolotów dla Związku Radzieckiego. Jestem w posiadaniu tygodnika Głos Załogi z dnia 10.12.81 w którym na stronie redagowanej przez Głos Solidarności w artykule Apel Solidarności dyrektor Ryczaj „przyciśnięty do muru” obnażył kulisy produkcji samolotów dla Związku Radzieckiego. Solidarność pismem Do Tymczasowej Rady Pracowniczej wystąpiła z apelem o renegocjację umów zawartych ze Związkiem Radzieckim. Z obydwu publikacji jasno wynika, jak bardzo byliśmy wykorzystywani. Poniżej przytaczam oba pisma, gdyż wiele wyjaśniają dając pogląd o co trwała walka Solidarności z władzą komunistyczną. Poniżej treść pism:
Pismo Delegatury Związkowej NSZZ „Solidarność" do Tymczasowej Rady Pracowniczej
Zwracamy się z wnioskiem o rozpatrzenie przez Tymczasową Radę Pracowniczą słuszności decyzji o uruchomieniu produkcji samolotu An-28 w naszym przedsiębiorstwie oraz słuszności kontynuowania prac uruchomieniowych.
W dniu 11 VI 1981 r. odbyło się plenum naszej Delegatury, na którym obecny był dyrektor przedsiębiorstwa, poświęcone po części sprawie samolotu An-28. W toku dyskusji prezentowane były poglądy poddające w wątpliwość opłacalność produkcji samolotu An-28 i wskazujące na niepewność całego przedsięwzięcia. Przytaczano m. in. takie argumenty, jak:
— nie technologiczność samolotu i związana z tym duża pracochłonność oraz wysokie koszty wytwarzania,
— brak w chwili obecnej zespołu napędowego oraz niepewność co do możliwości uzyskania niezawodnego silnika w pożądanym terminie,
— stanowczo za niska ustalona cena zbytu samolotu i niepewność co do możliwości wynegocjowania z ZSRR ceny samolotu gwarantującej opłacalność jego produkcji,
— brak pewności czy samolot spełni wymagania użytkownika (nie przeprowadzono prób eksploatacyjnych) i związana z tym możliwość zmniejszenia przez ZSRR zamówień (na co może mieć dodatkowo wpływ zakup konkurencyjnego L-410 UVP),
— praktyczny brak (w świetle umowy międzynarodowej) perspektyw sprzedaży samolotu na rynkach poza ZSRR oraz brak możliwości szerszego zastosowania samolotu w naszej gospodarce narodowej.
Dyrektor naczelny nie obalił przytaczanych argumentów, dał natomiast do zrozumienia, że przedsiębiorstwo nie ma innej możliwości jak tylko kontynuowanie produkcji samolotu An-28. W tej sytuacji uważamy za słuszne, aby sprawę tę rozpatrzyła i podjęła stosowne decyzje Tymczasowa Rada Pracownicza.
Uważamy przy tym, że kontynuacja uruchomienia produkcji An-28 wymaga zapewnienia opłacalności całego przedsięwzięcia i podniesienia jego pewności. Sugerowaliśmy tutaj celowość m. in. następujących posunięć:
— wynegocjowania w ZSRR uprawnień do swobodnej sprzedaży przez nas samolotów na innych rynkach niż radziecki oraz do tworzenia własnych wersji rozwojowych samolotu,
— wynegocjowania z ZSRR warunków i mechanizmów ustalania ceny zbytu samolotu zapewniających opłacalność produkcji w przypadku przerwania jej na którymkolwiek etapie na skutek braku zamówień,
— poczynienia wszelkich możliwych i słusznych kroków dla uzyskania w pożądanym czasie niezawodnego zespołu napędowego,
— dołożenia starań o terminowe uruchomienie produkcji,
— rozpoczęcia (w miarę postępu w negocjacjach i we wdrażaniu samolotu do produkcji) energicznych starań o pozyskanie rynków zbytu zapewniających korzystną sprzedaż samolotu. Niezależnie od decyzji podjętych przez Tymczasową Radę Pracowniczą konieczne jest stworzenie realnego, ekonomicznie uzasadnionego programu produkcyjnego przedsiębiorstwa, gwarantującego pełne wykorzystanie zatrudnienia i mocy produkcyjnych. Program taki powinien przewidywać warianty na przypadek produkcji samolotu An-28 w wielkości przewidywanej obecnie jak też na przypadek wstrzymania jej na którymkolwiek etapie.
Apel Solidarności w sprawie produkcji samolotu AN-28.
W oparciu o informacje przekazane przez, naszych członków uczestniczących w plenum Delegatury OBR-SK NSZZ „Solidarność" w dniu 11.6.1981 roku, na którym dyrektor naczelny przedsiębiorstwa udzielał wyjaśnień na zgłoszone pytania dotyczące programu produkcji An-28 w naszym przedsiębiorstwie, członkowie sekcji OLO/OLP apelują do Delegatury OBR-SK o podjęcie, inspirowanie i wspieranie wszelkich możliwych działań zmierzających do ograniczenia negatywnych skutków zaangażowania się w produkcję samolotu An-28.
Za szczególnie pożyteczne uważamy popularyzowanie problematyki związanej z produkcją tego samolotu wśród członków Tymczasowej Rady Pracowniczej i ogółu załogi. Prosimy o uwzględnienie w podjętych działaniach naszej negatywnej oceny całego przedsięwzięcia, opierającej się na następujących podstawowych faktach wynikających z informacji udzielonych przez dyrektora naczelnego.
1. Zawarta umowa o produkcji samolotu An-28 nie zabezpiecza w sposób należyty interesów strony polskiej, ponieważ:
a) pozostawia na czas nieokreślony odpowiedzialność konstrukcyjną w rękach biura O. Antonowa. Jest to w początkowym okresie niewątpliwie pozytywne, biorąc pod uwagę widoczne „gołym okiem" niedopracowania konstrukcji (np. zastrzał), wprowadzenie zmian po próbach państwowych i eksploatacyjnych, konieczność zabezpieczenia i udokumentowania wymagane go resursu. Umożliwia to jednak stronie radzieckiej dowolne manipulacje konstrukcyjne bez liczenia się z naszymi możliwościami i kosztami wprowadzenia zmian konstrukcyjnych. Przyjęcie odpowiedzialności konstrukcyjnej jest obecnie niemożliwe ze względu na brak podstawowej dokumentacji samolotu, a mianowicie: obliczeń aerodynamicznych, badań tunelowych, obliczeń mechaniki lotu, sprawozdań z prób państwowych w locie, obliczeń aerosprężystości, badań modeli dynamicznie podobnych, obliczeń obciążeń, pomiarów obciążeń w locie, programów i uzasadnień prób statycznych, wyników prób statycznych z korektą na właściwości materiałowe i dane geometryczne elementów, programów i uzasadnień prób zmęczeniowych, wyników prób zmęczeniowych z korektą na właściwości materiałowe. Bez tych danych podjęcie jakichkolwiek decyzji w zakresie struktury samolotu jest niemożliwe.
b) nie przewiduje zwrotu przez stronę radziecką kosztów uruchomienia produkcji (rublowych, dolarowych, złotówkowych), co w przypadku wycofania się z umowy stworzy sytuację identyczną jak z M-15. W związku z tym należy zabezpieczyć w umowie wymóg zwrotu wszystkich kosztów bez względu na ilość samolotów sprzedanych do ZSRR ze szczególnym uwzględnieniem wydatków dewizowych i złotówkowych przeliczonych po kursie niehandlowym na opłacenie pracowników.
c) nie przewiduje mechanizmu wzrostu cen samolotu dla zrekompensowania podwyżek cen importowanych z ZSRR agregatów i materiałów, oraz wzrostu innych kosztów wytwarzania. Ustalona w 1978 r. cena importowanych zespołów (bez silnika) wynosząca 1/3 ceny samolotu wzrosła w chwili obecnej dwukrotnie (wg zawartych kontraktów) i wraz z ceną silnika i importowanych materiałów przewyższa znacznie ustaloną cenę samolotu w roku 1978.
Przewidywane przez dyrekcję na ten rok negocjacje cenowe zmierzające do ustalenia nowej ceny zbytu samolotu uważamy za bezcelowe w świetle informacji, że produkcja seryjna ruszy około roku 1985. Do tego czasu, nowa, ustalona w tym roku cena okaże się zapewne nieopłacalną. Dlatego postulujemy ustalenie i wynegocjowanie tworzenia cen zbytu np. według zasady: wzrost ceny importowanych agregatów o określony procent w stosunku do ceny wyjściowej powoduje wzrost ceny samolotu o taki sam procent.
Jednocześnie w przypadku planowania ograniczenia importu kooperacyjnego, należy każdorazowo przeprowadzić analizę opłacalności uruchamiania produkcji we własnym zakresie (np. może się okazać, że nieopłacalne jest tworzenie warunków do obróbki stopów berylu, taniej importować gotowe części).
d) ogranicza swobodę sprzedaży samolotu przez wymóg, że sprzedaż samolotu na inne rynki może się odbywać dopiero po zaspokojeniu potrzeb radzieckich. Ten zapis pozbawia nas wszelkich atutów w negocjacjach cenowych. Nieprzyjęcie proponowanej przez stronę radziecką ceny oznacza zaprzestanie, produkcji.
Opisane wyżej warunki kontraktowe sprowadzają nasze przedsiębiorstwo do roli (----) (art. 2 pkt. 3 ustawy o kontroli publikacji i widowisk Dz. U. nr 20 poz. 99). Ciekawe jak dyrekcja wyobraża sobie sfinansowanie tego przedsięwzięcia w warunkach reformy gospodarczej i samofinansowania przedsiębiorstw.
2. Rozpoczęcie wdrażania produkcji wyrobów kompletujących w zakładach kooperujących nastąpiło w warunkach dyrektywnego zarządzania. Istnieje niebezpieczeństwo, że w warunkach samodzielności przedsiębiorstw niektóre z zakładów kooperujących mogą uznać tę produkcję za nieopłacalną. Np. według uzyskanych na plenum informacji, produkcja wyrobów dla An-28 hamuje postęp techniczny w PZL „Hydral" Wrocław i z tego powodu jest tam niechętnie widziana. Podobnie niedopracowanie konstrukcji silników może zniechęcić do ich produkcji WSK Rzeszów. W tej sytuacji nasze przedsiębiorstwo może stanąć przed groźbą załamania się całego programu z braku kooperantów. Tymczasem brak informacji, że dyrekcja szykując się do działania w warunkach zreformowanego systemu gospodarczego zawiera z kooperantami umowy na nowych zasadach.
3. Istnieją obawy, oparte o analizę konstrukcji, że samolot nie spełni wymagań odbiorcy. Obawy te uzasadniają następujące fakty:
a) samolot jest przewidziany na następcę An-2 w obsłudze komunikacji lokalnej. Ze względu na użyty napęd samolotu, mogą zostać wysunięte przez użytkownika zarzuty identyczne jak w przypadku M-15, który również miał być następcą An-2, tyle że w zastosowaniach rolniczych a mianowicie:
— znacznie zwiększone w stosunku do An-2 zużycie paliwa przy nieprzygotowaniu bazy naziemnej do zabezpieczenia dostaw takiej ilości paliwa (samochodów, zbiorników),
— nie przygotowanie bazy technicznej do obsługi i napraw bardziej skomplikowanych silników turbinowych.
— brak dowodów efektów ekonomicznych zastosowania tego samolotu w stosunku do An-2,
b) przednie koło ma średnicę mniejszą niż koło samolotu M-15, co spotęguje występujące w przypadku samolotu M-15 trudności w ruszaniu z miejsca i manewrowaniu na ziemi na nieprzygotowanych lądowiskach.
c) An-28 ma mniejszy przekrój przestrzeni ładunkowej niż An-2,
d) piętnastoletni cykl opracowywania prototypu przez doświadczone biuro konstrukcyjne rodzi podejrzenie, że koncepcja samolotu jest chybiona, a jej wady dadzą o sobie jeszcze znać.
4. W samolocie zastosowano cały szereg nie uzasadnionych w tej klasie samolotów rozwiązań konstrukcyjnych i nietypowych materiałów jak stopy tytanu, berylu, cezu, włókna węglowe. Zmusi to zakład lotniczy do opanowania całego szeregu nowych technologii. Postęp techniczny może być korzystny i ten argument jest chętnie wykorzystywany przez rzeczników programu produkcji An-28, jednak nie opiera się w tym przypadku na racjonalnych podstawach. Za postęp techniczny można uznać tylko takie działania, które przynoszą ekonomiczną korzyść dla zakładu i kraju. W tym przypadku tak nie jest, ponieważ opanowywane technologie mogą znaleźć jedynie ograniczone zastosowanie w produkcji przedsiębiorstwa. Wynika to z następujących faktów:
a) stosowania wymienionych materiałów w samolotach tej klasy, które produkuje nasza wytwórnia jest słabo uzasadnione ekonomicznie,
b) racjonalne stosowanie każdego materiału wymaga znajomości jego własności wytrzymałościowych, technologicznych i eksploatacyjnych, a tego nie zapewnia otrzymana dokumentacja,
c) polski przemysł prawdopodobnie przez najbliższe lata nie będzie produkował tych materiałów, co niepotrzebnie uzależni nas od importu.
Reasumując, ponoszenie nakładów na zakup nowych maszyn i urządzeń w tym ze strefy dolarowej za około l milion i ponoszenie nieuniknionych strat związanych z niedostateczną jakością produkcji w początkowym okresie jest nieuzasadnione.
5. Umowa została podpisana przez P. Jaroszewicza wbrew opiniom zainteresowanych zakładów, w tym \naszego. Zastanawiające jest dlaczego obecnie z uporem lansowana jest przez naszą dyrekcję. Odnosi się wrażenie, że nasza dyrekcja nie wierzy w reformę gospodarczą i nadal rozumuje kategoriami planu wartościowego a nie zysku. Przedsiębiorstwo nie ma nadal programu produkcyjnego samolotów i działa na zasadzie zapychania dziur, czego wymownym przykładem jest fakt, że jedyny sprzedawany samolot opracowany w minionym dziesięcioleciu powstał właściwie w podziemiu. Jeżeli podjęte działania nie doprowadzą do zabezpieczenia w sposób należyty interesów naszego przedsiębiorstwa, uważamy za konieczne przerwanie wdrażania programu produkcji samolotu An-28.
W przypadku zaniechania prac przy produkcji samolotu An-28 nie staniemy przed perspektywą załamania się produkcji samolotów. Istnieją bowiem perspektywy rozwoju produkcji rodziny samolotów na bazie M-18, samolotów dyspozycyjnych na bazie M-20, trwają prace nad samolotem W-300, nie mówiąc o produkcji zmodyfikowanego TS-11 oraz An-2 z poprawioną aparaturą rolniczą samolotu.
Koniec artykułu.
Ciągłe strajki, braki na półkach sklepowych i super inflacja zmęczyły już społeczeństwo. Żyło się coraz trudniej. Niczego nie można było kupić, sklepy świeciły pustkami, a pieniądz stał się bezwartościowym świstkiem papieru. Jednego tylko nie brakowało, a mianowicie nie brakowało informacji o tym, co działo się przez 40 lat za rządów komuny i hegemonii Moskwy.
Lokalna solidarność w wydawanych przez siebie biuletynach i łamach Głosu Załogi donosiła, co działo się w WSK w Mielcu i kraju. Wychodziło mnóstwo publikacji o zasięgu krajowym donoszących o prawdziwym stanie naszej gospodarki i wszystkim, co działo się przez te lata i było przed polskim społeczeństwem ukrywane. Czytałem te publikacje z zapartym tchem. Były to sprawy zbrodni stalinowskich i to, co działo się w Związku Radzieckim po 1918 roku, a także zbrodnie popełniane przez SB. Szczególnie interesowały mnie sprawy tych morderców ze Służby Bezpieczeństwa, których nazwiska znałem. Wypisane one były pod klapkami telefonów centrali WCz. przy ul. Bagatela 14 w Warszawie. Tkwiły one w mojej pamięci i choć z czasem zatarły się to teraz wyłaniały się z mojej świadomości. Przynoszone do pracy ulotki ukazywały prawdziwe oblicza Fejgina, Różańskiego i wielu innych. Te niewiele mówiące nazwiska kryły za sobą potworne zbrodnie. Społeczeństwo nie znało tych spraw, a jeśli tak, to mówiono o nich półgłosem. Teraz można było czytać wszystko głośno i bez narażania się. Po 40 latach kłamstwa społeczeństwo polskie upajało się swobodą tych publikacji. Kojarzyłem wiele faktów z tym, co czytałem w pamiętniku wujka Heńka. Opisywał w nim szczegóły transportu na zesłanie i co w tym czasie przeżywał. Kojarzyłem zbrodnię katyńską z tym, co donosił za okupacji hitlerowski „Kurier Polski". Już Niemcy odkryli tą zbrodnię, którą początkowo starano się obarczyć Niemców, a później stała się tematem tabu. Kojarzyłem nazwiska znane z centrali WCz w Warszawie z opisywanymi faktami.
„Solidarność" odkrywała prawdziwe karty naszej historii. Wiadomo było, że dawna carska Rosja, a później ZSRR nigdy przyjaźnie do Polski nie były nastawione, albowiem Polska skutecznie przeciwstawiała się ekspansji Rosjan na zachód. Tak czynił Piłsudski ze swoimi legionami w 1920 roku zagradzając drogę Czerwonej zarazie przed zalewem całej Europy. Przez całe wieki wynaradawiali Polskę zarówno Niemcy jak i Rosja tak carska jak i sowiecka. Niszczona była inteligencja polska wywożona od lat na Sybir, a także rozstrzeliwana w Katyniu, Miednoje i innych ośrodkach masowych egzekucji. W czasach PRL-u czyniono to często rękami Polaków z SB. Było tak w latach 40-tych, 50-tych, aż do 80-tych, kiedy to w 84 roku zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę.
Nie mogę sobie darować, że przez 4 lata na centrali WCz pracowałem dla systemu, który rękami morderców zawłaszczał władzę i sprzedawał Polskę obcemu mocarstwu. Wprawdzie musiałem, bo taki miałem nakaz pracy, jednak tajemnice którymi mnie obarczono przerastały mnie zagrażając mojemu życiu. Na szczęście dzięki instynktowi samozachowawczemu i Opatrzności wydostałem się stamtąd. Z biegiem czasu coraz więcej rozumiałem, a szczególnie od czasu, który zapoczątkował moje wyjazdy do Lwowa. Oglądałem tam własnymi oczami, bez różowych okularów i namacalnie z bliska ową krainę socjalistycznej szczęśliwości stworzoną przez Lenina i Stalina. Ich bajeczki o internacjonalizmie i międzynarodowej solidarności robotników i chłopów służyły tylko do stwarzania pozorów i zamydlaniu oczu społeczeństwu. W rzeczywistości chodziło wyłącznie o umacnianie potęgi Związku Radzieckiego, poszerzaniu jego granic, podnoszeniu wpływów na arenie międzynarodowej i ostatecznego zapanowania nad całym światem. Było tak w latach 40-tych, kiedy to Związek Radziecki zagarnął sporą część Europy wschodniej i środkowej łącznie z Polską, Czechosłowacją i częścią Niemiec. Było tak w roku 1979 kiedy to ZSRR napadł na Afganistan i rozpętał krwawą wojnę. Dzieje się tak obecnie na Ukrainie, gdzie Rosja z Putinem na czele stara się zawładnąć Ukrainą. Warto wspomnieć jak za rządów Jaruzelskiego były już gotowe plany napaści ZSRR na całą Europę zachodnią. Plany tej napaści ujawnił Stanom Zjednoczonym Polak płk Kukliński, przekazując na Zachód tomy szczegółowych planów tej napaści. Był on jeszcze jednym Polakiem powiększającym nienawiść Sowietów do Polski.
Według tych planów główna napaść Sowietów miała pójść przez Polskę, która zgodnie z tymi planami skazywana zostawała na zagładę, albowiem przewidywano całkowite jej zniszczenie już w pierwszej fazie wojny oczywiście atomowej. Perspektywa zniszczenia Polski obudziła w Kuklińskim chęć ratowania ojczyzny. Zdradził Zachodowi agresywne zamiary Paktu Warszawskiego, pod którego pokrywką krył się Związek Radziecki. Swoim czynem płk Kukliński najprawdopodobniej uratował Polskę.
Chciałbym porównać dwóch Polaków, a mianowicie pułkownika Kuklińskiego i generała Jaruzelskiego, którzy tak pierwszy jak i drugi znali te plany. Pierwszy przeszkodził w realizacji planów, natomiast drugi miał się przyczynić do ich realizacji. Zadaję pytanie, który z nich był prawdziwym Polakiem, a który zdrajcą? Odpowiedź nasuwa się sama. Nie mogę obojętnie słuchać jak jeszcze dzisiaj odzywają się głosy o tym, że Jaruzelski uratował Polskę, kiedy on faktycznie swoją polityką prosowiecką opóźnił w Polsce przemiany polityczne i gospodarcze o kilkadziesiąt lat.
W tamtym czasie często wyjeżdżałem na kilku miesięczne delegacje do Lwowa i zawsze zabierałem coś do sprzedaży. Były to rzeczy zamówione przez znajomych w umiarkowanych ilościach, aby nie podpaść na granicy. W tamtych czasach wszyscy tak robili, a pragnę przypomnieć, że zagraniczne wyjazdy w celach turystycznych to był wyłącznie handel. Ludzie wyjeżdżali w celach turystycznych, ale nie miało to nic wspólnego z turystyką. Wykorzystywano różnicę w cenach między poszczególnymi tak zwanymi Krajami Demokracji Ludowej, a także popyt w danym kraju. Popularne było powiedzenie, że Polaka nie stać na wczasy krajowe, więc musi jeździć na zagraniczne. Wielu ludzi uczyniło z tego swego rodzaju proceder i dostatnio z tego żyło. Dokładnie wiedzieli, co, gdzie i za ile można było kupić i sprzedać. Towary znikające z półek sklepowych znaleźć można było w walizkach wyjeżdżających za granicę i na bazarach ościennych krajów. Jadąc na przykład do Jugosławii, czy Bułgarii sprzedawali towar w krajach tranzytowych takich jak ZSRR, Czechosłowacja czy Węgry. Kupowali inny towar i jechali dalej. W kraju docelowym sprzedawali to robiąc nowe zakupy i znowu powtarzali proceder w krajach tranzytowych. Po takich tournee do kraju wracało się z pełną kasą i głową niezapomnianych wrażeń.
W Polsce wrzało i robiło się z dnia na dzień gorzej.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 8 lutego 2021 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz