O książce „tajemnice Blizny”
Tak
się składa, że zdrowie nawet najzdrowszego człowieka nie jest dane przez
Stwórcę na zawsze. Tak się stało również ze mną. Pomimo ambitnych planów
wyjazdu do Mielca związane z obchodami 75 rocznicy przemysłu lotniczego, a więc
zwiedzanie zakładu PZL Mielec, pokazy lotnicze na lotnisku, spotkanie w Pałacu
Oborskich, III Spotkanie Lotniczych Pokoleń i spotkania ze znajomymi nie odbyły
się ze względu na „wylądowanie” w szpitalu. Tym razem na kardiologii, gdyż jak
wiadomo po 85 latach także i serce wysiada.
Istnieje
jednak korzyść z takich niespodzianek, bo miałem czas przeczytać książkę pt.
Tajemnice Blizny. Wywiad Armii Krajowej w walce z rakietami V-2. Przeczytałem
tą książkę prawie 2-krotnie jednym tchem, a ponieważ temat jest mi znany
nasunęło mi się wiele uwag którymi pragnę się podzielić.
Nie
będę w tym miejscu opisywał tego, co znam z autopsji, pracując za okupacji jako
jeszcze dziecko przy budowie drogi prowadzącej do Blizny. Tego co widziałem i
co wiem od innych, oraz tego co wiele lat później opowiadał mi dowódca oddziału
partyzanckiego Aleksander Rusin (posiadam nagrania) i z czym zapoznałem się z
innych publikacji.
Wprawdzie
autorzy książki zastrzegli sobie posiadanie braków ze względu na brak
materiałów źródłowych, jednak brak faktów, minimalizowanie znaczących i
rozwadnianie się nad mało znaczącymi jest uderzający.
Wyraźnie
widać w książce prawie całkowity brak
materiałów z Obwodu Mieleckiego „Mleko” a przecież Blizna znajdowała się w
powiecie mieleckim, Aleksander Rusin dowódca oddziału partyzanckiego AK
podporządkowany komendantowi Obwodu Mieleckiego Konstantemu Łubieńskiemu
działał w lasach Blizny. Walczył nie tylko z Niemcami, ale przez wiele lat z
komunistami, przeżył dzięki własnemu sprytowi, był żołnierzem wyklętym, a co
najważniejsze przeżył wiele lat po transformacji ustrojowej, miał doskonałą
pamięć i wiele nie tylko z Blizny faktów partyzanckich pamiętał. Jego
wspomnienia z tamtych lat spisała Ewa Kurek w Relacjach pod tytułem Zaporczycy,
oraz Maciąga w opisach o Ziemi Mieleckiej, a jego wyczyny opisywała nawet prasa
polonijna. On znał każdą ścieżkę w Bliźnie, bo w tych lasach się urodził, tam
zdobywał ze swoim oddziałem tajemnice rakiet V, tam walczył tak z jednym jak i drugim
okupantem i za swego życia oprowadzał mnie po zakamarkach Blizny opowiadając
wydarzenia. Fakt, że komuna przypięła mu szyld bandyty rozumiem, bo takie znamię mieli wszyscy żołnierze wyklęci,
ale dlaczego po transformacji ustrojowej nie korzystano z jego wiedzy tego nie
rozumiem.
Zgadzam
się, że w materiałach archiwalnych AK nie było wiele z Obwodu Mieleckiego.
Autorzy korzystali z materiałów rzeszowskich, kolbuszowskich, ropczycko
sędziszowskich i dębickich. Z tych materiałów jest wiele informacji. Natomiast
Mielec był z Sandomierzem i Stalową Wolą, a Blizna była na styku tych obwodów.
Poza tym autorzy polegali na materiałach prywatnych rodzin i innych zbieraczy
historycznych. Podam dwa przykłady, jeden dotyczący Nadleśnictwa Tuszyma, a
drugi Flisów na których autorzy się powołują. Nieżyjący już Zygmunt Jurasz
nadleśniczy Nadleśnictwa Tuszyma tworzył za pieniądze Ministerstwa Leśnictwa
muzeum o wydarzeniach, ludziach leśnictwa, Bliźnie i rakietach V. Stworzył
niemałe zbiory, jednak nie ma w tych zbiorach nieleśników, gdyż było to poza
tematem jego muzeum. Są tylko krótkie wzmianki o Rusinie. Przypominam sobie jak
żyjący jeszcze Aleksander Rusin protestował kiedy nadleśniczy Jurasz
konsultował z nim działalność leśników w tamtych lasach. Jurasz był o pokolenia
młodszy od Rusina i nie znał z autopsji działalności leśników. Była znaczna
większość współpracująca z AK, ale byli wysługujący się Niemcom, Kiedy weszli
Sowieci było jeszcze gorzej, bo współpracujących z Bezpieką było więcej. To ich
obawiał się Rusin. Przykładem Jan Sójka z leśnictwa Sokole, którego działalność
na rzecz Bezpieki ujawniła IPN. Żałować należy, że autorzy nie korzystali
bezpośrednio z materiałów rodziny Rusina. Autorzy umieścili tylko krótkie
wzmianki z działalności oddziałów AK podległych Konstantemu Łubieńskiemu
komendantowi Obwodu Mielec. Domyślam się, że tylko takie krótkie fragmenty
znaleźli w materiałach historyków zainteresowanych jedynie faktami i ludźmi z własnych
terenów, czyli Kolbuszowej, Rzeszowa, Sędziszowa i Ropczyc, oraz Dębicy.
Żałować należy, że autorzy nie skorzystali bezpośrednio z materiałów książki
„Kartki z Wojny” Konstantego Łubieńskiego ani materiałów Aleksandra Rusina. Te
ostatnie nadają się na szerokoekranowy film będący ciekawszy od tych z Bondem.
Płk
Aleksander Rusin pseudonim „Rusal”, „Olek”, człowiek z ludu, urodzony żołnierz,
patriota, nie dbał o honory i zaszczyty. On walczył. Kiedy się spotykaliśmy on
pytał. Czy to już jest ta Polska o którą walczyłem? To do jego domu przybyła
międzynarodowa komisja Angielsko Amerykańska Francusko Sowiecka po zajęciu
Blizny przez Armię Czerwoną. On przekazywał i wydawał komisji sekrety V. Nie ma
tego w materiałach książki, ani tego, że otrzymał od samego Churchilla
podziękowanie. W lesie gdzie mieszkał i walczył trzymał jeszcze tajemnice broni
V, których nie chciał ujawnić przed poszukiwaczami Adama Sikorskiego z programu
telewizyjnego „Było nie minęło”. Miał żonę Marię będącą łączniczką w oddziale
AK Wojciecha Lisa. Po likwidacji Lisa wstąpiła do oddziału AK „Olka”. Była bita
i poniżana, bo nie chciała Bezpiece wydać męża. „Olek” z lasu obserwował własny
palący się dom. Po 17 latach walki z obydwoma okupantami „Olek” stał się
żołnierzem wyklętym. Przechytrzył Niemców, Sowietów i Bezpiekę, bo nie pozwolił
się im schwytać i zamordować. Awansował do stopnia pułkownika a był mianowany
do stopnia generalskiego. Gdyby nie śmierć byłby generałem. To co najwięcej
boli to fakt, że zmarł w żalu nazywany przez nieuczciwych bandytą, czyli tak
jak nazywali go obaj okupanci.
A
co z pamięcią o „Olku”? Pamięta rodzina, a dokładnie syn stawiając na jego
grobie krzyż z łusek artyleryjskich. Kiedy proponowałem, żeby na obelisku w
Przecławiu upamiętnić „Olka” zakończyło się bezimiennym napisem. Przecław był
gminą gdzie za okupacji należała wioska Blizna i Dobrynin, gdzie mieszkał
„Olek”.
W
2011 roku utworzono w Bliźnie z inicjatywy konsula Niemiec i gminy Peenemünde
Park Historyczny Blizna. Na uroczystość otwarcia zjechało się mnóstwo
osobistości. Zaproszono osobistości kościelne i władze świeckie od centralnych
do lokalnych. Niestety nie widziałem władz z Mielca, jedynie senatora Władysława
Ortyla pochodzącego z Mielca. Była kompania honorowa i apel poległych. Apel
poległych był długi, gdyż wiele przelanej jest polskiej krwi. Nie dosłuchałem
się jednak w apelu nazwisk poległych w Bliźnie. Czyżby nie zasłużyli na to
Józef Bułaś zakatowany w mieleckim Gestapo a przedzierający się przez zasieki
do Blizny, Józef Świder schwytany przez Niemców w Bliźnie na zbieraniu odłamków
rakiet V i zamordowany w Pustkowie, Józef Wałek dowódca oddziału AK odbijający
z rąk Niemców Bliznę i zamordowany przez Bezpiekę w lesie Blizny, a także
Aleksander Rusin zwany „Olkiem”, którego zasługi są więcej niż wybitne. Coś
jest nie tak z pamięcią, skoro ani organizatorzy, ani zaproszeni dostojnicy
kościelni i świeccy nie zwrócili na to uwagi oprócz zainteresowanych rodzin.
Przeczytawszy
książkę doznaję wrażenia, że zastosowano w niej metodę „Każda pliszka swój
ogonek chwali”. Powiat Ropczycko Sędziszowski napisał swoją historię, Dębica
swoją i obwód Rzeszowski z Kolbuszowskim swoją. Autorzy dodali do tego Sarnaki,
gdzie rakiety spadały, dodali opisaną akcję Most III pod Tarnowem, materiały z
archiwum AK, a resztę wzięto z Nadleśnictwa Tuszyma i osób prywatnych
zainteresowanych lokalnymi wydarzeniami i osobami. Nie było w tych materiałach
wydarzeń o ruchu partyzanckim Obwodu Mieleckiego „Mleko”, do którego Blizna
należała, a jedynie odwołania do nich, więc wyszło, jak wyszło.
Zdziwienie
budzi fakt, że Mielec pozwala się zepchnąć z kart historii dotyczących Blizny i
ruchu partyzanckiego z własnego terenu. To co obserwuję z działalności Mielca,
to odwoływanie się do materiałów graniczących z Mielcem powiatów, oraz obcych materiałów
archiwalnych. Przykładem jest w Internecie strona „O Parku Historycznym w
Bliźnie”, gdzie większość materiałów pochodzi właśnie z przeczytanej książki. I
tak koło się zamyka. Obcy tworzą historię Blizny, a Mielec nie szukając
własnych materiałów źródłowych powołujemy się na tendencyjne obce.
Rodzi
się pytanie, dlaczego ukrywa się głęboko na dnie kufra historii wydarzenia
zawarte w tomach „MIELEC Studia i materiały historyczne z dziejów miasta i
regionu”? Feliks Kiryk, Mirosław Maciąga i inni włożyli sporo wysiłku, aby na podstawie dokumentów
wydać 3 grube tomy. Dlaczego nie korzysta się z materiałów książki „Kartki z
Wojny” Konstantego Łubieńskiego, rodziny Aleksandra Rusina i tego co on sam
mówił. Obserwuję wręcz odwrotne sytuacje kwestionowania rodzimych informacji, a
to historii Mielca nic dobrego nie wróży.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, 25 sierpnia
2013
Witam Panie Teofilu.
OdpowiedzUsuńNa początku życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Pozwolę sobie na kilka słów komentarza, ponieważ wywołał mnie Pan niejako do odpowiedzi, wymieniając mnie i brata w swoim tekście z nazwiska (odwołał się Pan do przykładu Flisów).
Mam jednak kłopot z odniesieniem się do tekstu, gdyż niedokładnie rozumiem, o co Panu chodzi podając nas za przykład. W związku z tym pozwolę sobie na wyjaśnienie kilku kwestii, które jak rozumiem, Pana nurtują.
1. Rozdziały, których współautorami byłem ja i Marek, były poświęcone działalności poligonu w Bliźnie i jego dziejach po wojnie. Z tej przyczyny nie znalazły się tam zagadnienia związane z działalnością wywiadowczą, w tym także Rusala. Tej tematyce poświęcone są inne rozdziały.
2.Zapewniam Pana, że powstanie tej książki poprzedzone było wieloletnimi badaniami historycznymi, a teksty powstały w oparciu o wiarygodne źródła. Na przykład prace badawcze na temat działalności poligonu Blizna prowadziliśmy z bratem ponad dziesięć lat.
3. Zarzuca Pan autorom niechęć do opierania się na wspomnieniach. Niestety same wspomnienia są, mówiąc delikatnie, mało dokładnym materiałem do ustalania faktów historycznych. Niech Pan spokojnie przeanalizuje na przykład treść wspomnień Czesława Barana, dotyczących Blizny, które zamieścił Pan w "Śmierć zagląda w oczy". Z całym szacunkiem, ale ten Pan nie mógł widzieć V-1 i V-2 przelatujących codziennie nad Przecławiem z kilku przyczyn:
-odpalenia nie były prowadzone codziennie
-V-1 i V-2 nie odpalano równocześnie
-V-1 startowały tylko przez kilkanaście dni w 1944 roku
-no i co najważniejsze, pociski leciały generalnie w kierunku północno-wschodnim,czyli w stronę Kolbuszowej, to jest dokładnie w kierunku przeciwnym niż Przecław. Nie ma więc możliwości aby przelatywały nad Przecławiem.
Idąc dalej informacja, że partyzanci wykradli z Blizny zgubioną rakietę i po zdemontowaniu przewieźli do Londynu to całkowita bzdura. Proszę teraz samemu ocenić wartość historyczną takich informacji.
Do czego prowadzi wyciąganie wniosków tylko w oparciu o wspomnienia, przekonała się dotkliwie właśnie autorka książki "Zaporczycy" Ewa Kurek. Po wyroku sądu musiała z książki usunąć sporne fragmenty.
4. Śpieszę z wyjaśnieniami, że tekst o Bliźnie na stronie internetowej Parku Historycznego, o którym Pan wspomina, nie ma nic wspólnego z książką "Tajemnice Blizny". Osoba autora Pana Gąsiewskiego oraz podobieństwo treści może wskazywać są to fragmenty z jego książki "Blizna Fakty i sensacje".
5. No i tutaj muszę Pana rozczarować. Pan Gąsiewski jest właśnie Mielczaninem, historykiem, jednym z najbardziej twórczych mieleckich redaktorów. To własnie jego książkę "Blizna fakty i sensacje" promowano w tym roku w Bliźnie na zlocie militarnym, to on jest autorem teksu na stronie internetowej Parku. To własnie jemu Gmina Ostrów powierzyła zadanie napisania książki o Bliźnie.
Jak Pan więc widzi to właśnie Mielec nadaje ton i kierunek w popularyzacji historii Blizny. Tak więc Pana argument, że "obcy" tworzą historię Blizny jest całkowicie bezpodstawny.
Pozdrawiam Jacek Flis