środa, 29 stycznia 2020

Po co mi genealogia?


Czy potrzebna mi jest genealogia?

Genealogia – ród – wiedza o rodzinie potrzebna jest każdemu człowiekowi, tylko nie każdy ma świadomość jej znaczenia. Dający pozytywną odpowiedź wiedzą jak ważną spełnia rolę. Natomiast dający negatywną odpowiedź, nie wiedzą ile tracą. Pragnę poniżej zająć się tak jednymi jak i drugimi, opierając się na własnym doświadczeniu i przykładach. Oczywiste jest, że historia w szerokim pojęciu rozumiana, składa się z historii rodzin, bo to one ją tworzą. 

Mój dziadek Franciszek Józef Lenartowicz z babcią Marianną i trójką synów. W środku Stanisław ur 1897 - mój Ojciec, siedzą Henryk ur 1899 i Piotr ur 1900. Zdjęcie wykonane w Mielcu przez znanego fotografa Jadernego



Rodzinę porównać można do łańcucha ogniw, w którym każdy członek jest ogniwem. Do owego łańcucha podczepiać można ogniwa innych gałęzi. Powstaje wówczas drzewo genealogiczne, w którym każde zerwane ogniwo powoduje zerwanie więzi z poprzednimi.

Bogactwem wiedzy o przodkach jest właśnie genealogia, którą zdobywamy w poszukiwaniach. Do wspaniałości należy jeśli nasi przodkowie zapisali ową wiedzę i nam przekazali. Jednak rzadkością jest, aby nas to spotkało i stąd potrzebne są poszukiwania, aby zerwane ogniwa w łańcuchu genealogicznym połączyć. Mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że poznawszy przodków niesamowicie wzbogacamy nie tylko siebie, ale także wszystkich będących w ogniwach gałęzi genealogicznych. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jakie bogactwo informacji przynosi genealogia. To co ja dowiedziałem się z genealogii o mojej rodzinie budzi zdziwienie.

Teofil Lenartowicz na tle młyna przodków stojący w Mielcu na posesji Marka Pyrzyńskiego przy ulicy Sienkiewicza 78A. Był to wiatrak typu holenderskiego, na którym zdjęto po latach śmigło i przebudowano.

Nie ważne jest czy przodkowie byli prostymi ludźmi, czy wielkimi, ale oni byli i żyli. Natomiast ja będący rodzinnym ogniwem korzystam z ich dziedzictwa. Odszukując przodków wyrażam im wdzięczność że żyję i jestem kim jestem, bo to im zawdzięczam geny i zdrowie. Dopóki będą w pamięci potomnych będą nadal żyli, bo żyjemy tak długo dopóki istniejemy w pamięci.

Czy spełnienie tak ważnego obowiązku w ludzkim życiu jest potrzebne? Dla mnie nie tylko potrzebne, ale konieczne. Mam satysfakcję, że jestem kim jestem i nie stałem się zerwanym ogniwem w łańcuchu wiedzy o przodkach. Wprost trudno sobie wyobrazić jak bardzo jest mi to potrzebne. Nawet nie ważne co potomni po mnie zrobią z przekazaną im wiedzą. Do ideałów zaliczam rodziny, które z pokolenia na pokolenie piastują tradycje rodzinne, podtrzymując tok rodzinnych zdarzeń z genealogią włącznie.

W dzisiejszym świecie poszukiwania genealogiczne są bardzo ułatwione. Na forach internetowych znaleźć możemy mnóstwo z indeksowanych ksiąg parafialnych krajowych i zagranicznych. Od mormonów uzyskać możemy z mikrofilmów dane genealogiczne z całego świata. Tych informacji przybywa i jest coraz więcej. Nie musimy jeździć po urzędach i parafiach w poszukiwaniu danych. Najlepiej jednak korzystać z własnych zasobów, jeżeli je oczywiście mamy. Sposobem do uzyskiwania pomocy w poszukiwaniach genealogicznych jest jednoczenie się w towarzystwach zajmujących się genealogią, gdzie członkowie wzajemnie sobie pomagają. Do tworzenia drzew genealogicznych, możemy korzystać z wielu internetowych programów, możemy też korzystać z własnych pomysłów.

Dzięki poszukiwaniom odnaleźć możemy nie tylko dawno temu zmarłych członków rodu, ale także żyjących w kraju i za granicą. Podam własny przykład. Siostra mojego Ojca, wiele lat przed I Wojną Światową spod zaboru austriackiego wyemigrowała za pracą do USA, gdzie wyszła za mąż za takiego jak ona emigranta polskiego. Z jej wielodzietnego małżeństwa powstało i rozrosło się sporo pokoleń, z których wielu członków też już nie żyje. Ich potomkowie nie znają języka polskiego, ale dzięki Internetowi, oni nie tylko wiedzą o mnie i rodzinie w Polsce, ale także czytają korzystając z translatora, to co publikuję w Internecie. Dzieje się tak pomimo zaniku kontaktów osobistych. Myślę, że wielu z nich dzięki temu wie, że jego korzenie tkwią w Polsce, co umacnia ich więź z ojczyzną swoich przodków. A co ja z tego mam? Dodatkową satysfakcją.

Fakt, że genealogia umacnia więzi rodzinne jest bezdyskusyjna. Kolejnym przykładem są zjazdy rodzinne. Jest to trudne zadanie, bo wymaga od organizatorów sporo poświęceń. Jednak korzyści z kontaktów osobistych z innymi żyjącymi nawet w odległych krajach członkami rodzin są ogromne. Często zabierane na zjazdy dzieci, do starości pamiętają zabawy z przed lat z innymi dziećmi rodzin. Dorośli wymieniając kontakty umacniają własne więzi wznawiając utracone dawniej kontakty.

Ubodzy są twierdzący negatywnie o potrzebie genealogii i odcinający swe ogniwa od rodzin. Od młodych słyszę, mam jeszcze czas, nie będę się tym zajmował. We własnej rodzinie mam sporo wyrażających powyższy pogląd. Radzę, niech jak najszybciej dokonają własnych przemyśleń. Czas szybko mija i nawet młody człowiek spoglądający za siebie odnajdzie, że uciekło mu życie i nie da się go powtórzyć. Nawet się nie oglądniemy, a przyjdzie wnuk i zapyta nas o przodków. Czy lepiej stać bezradnie przed wnukiem, czy wyprzedzać pytania? Odpowiedź nasuwa się sama.

Zdaję sobie sprawę, że wiele nie udało mi się osiągnąć. Jednak pragnę wyrazić wdzięczność Opatrzności za to, co pozwoliła mi zrobić. Wykonałem wolę Opatrzności i przekazałem na karty opowieści wszystko co pamiętałem. Żyłem jak umiałem i jak mi pozwolono, bo moje życie spełniło się w trudnych czasach. Moi przodkowie także nie mieli łatwego życia, co odnaleźć można w moich opowieściach. Zachęcam do pisania własnych wspomnień, a że także one wzbogacają, odpowiadam twierdząco.

Jeśli kogokolwiek przekonają moje powyższe słowa i rozpocznie przygodę z genealogią, to pozostanę z jeszcze jedną dodatkową satysfakcją.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 29 stycznia 2020 roku

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Spotkanie w Towarzystwie Przyjaźni Polsko Saskiej


Opłatek w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Saskiej
Myślałem, że wigilijne spotkania opłatkowe mam już za sobą, a tymczasem dostałem jeszcze jedno zaproszenie. Zdziwiła mnie nazwa zaproszenia, ale rozpoznałem z treści, że zaprasza Pan Adam Biliński prezes Związku Szlachty Polskiej. Okazało się, że poprzedni ZSP rozpadł się, a z części jego członków powstało TPPS.

Ponieważ w ubiegłym roku wraz z grupą zaproszonych genealogów brałem z żoną Lidią udział w spotkaniu opłatkowym ZSP i podziwiałem wspaniałą uroczystą oprawę spotkania, więc 25 stycznia z satysfakcją wzięliśmy w spotkaniu udział.

Spotkanie odbyło się we Wrocławiu w pięknej sali restauracji Dwór Polski w rynku. Z zainteresowaniem wysłuchałem wystąpień prezesa i kilku innych osób nawiązujących do historii. Prezes wyjaśnił skąd wzięła się zmiana w nazwie i powiedział że było to pierwsze spotkanie TPPS. Przybyły na spotkanie ksiądz prałat poświęcił opłatki, zmówiliśmy modlitwę  i zaśpiewaliśmy dwie kolędy. Dlatego tylko dwie, bo dużo czasu poświęcono na wypowiedzi. Jedna z pań przypomniała o minionej 23 stycznia rocznicy powstania styczniowego omawiając historię własnej rodziny. Będąca na spotkaniu pani z Niemieckiego Towarzystwa Społeczno Kulturalnego opowiedziała o pozostałych we Wrocławiu w 1945 roku 2 tysiącach autochtonów. Obecnie ilość ta zmalała do 400 osób. Mówiła o nawiązujących się przyjaznych stosunkach pomiędzy społecznością polską i niemiecką.







Z Mieczysławą Skarżyńską









Dodatkową satysfakcję miałem ze spotkania z kilkoma znajomymi osobami, także z środowiska genealogów zgromadzonych w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym (ŚTG)
Z Majką Rągowską



Magda Gorzkowska

Lidia Lenartowicz i Magda Gorzkowska


Miecia Skarżyńska, prezes ŚTG Majka Rągowska, siedzą Teofil i Lidia Lenartowicz

Jak wyżej


Jeśli kogokolwiek zainteresować może TPPS, to proszę wejść na stronę Towarzystwa i zasięgnąć szczegółowych informacji. www.antoniego26.pl/towarzystwo/

Wróciliśmy z żoną do domu wspaniałym nastroju przyjemnie spędzonego czasu.

Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 27 stycznia 2020 roku

wtorek, 21 stycznia 2020

Spotkania opłatkowe i śpiewanie kolęd


Opłatkowe spotkania i śpiewanie kolęd

Tradycję dzielenia się opłatkiem i składanie sobie życzeń w wigilię Bożego Narodzenia znam od dziecka. Chyba już nigdy nie zapomnę, kiedy na parapecie okna wypatrywałem pierwszej gwiazdki, aby następnie biec pod choinkę po prezenty. Stawałem z rodzicami do łamania się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia i spożywaliśmy Boże Dary. Nie ważne jakiej wartości były prezenty i co spożywaliśmy w wigilię, ale radość z narodzenia Bożego Dziecięcia była zawsze taka sama. Zapalaliśmy świeczki na zielonej przyniesionej z lasu choince i śpiewaliśmy kolędy. Były to najradośniejsze chwile w moim życiu, chociaż wigilie miałem różne. Moje życie dziecięce spełniło się w trudnym okresie wojny, ale niezależnie od przeżywanych trudów w pamięci na zawsze pozostał opłatek z życzeniami i kolędy.

Nie jestem przekonany, czy dobrze dzieje się, że dzielenie się opłatkiem ze składaniem życzeń i śpiewaniem kolęd wyniesione zostało z rodzinnych domów do wielu klubów i instytucji. Mam na myśli urządzanie wigilii w dni inne niż tradycyjne, organizowane nawet w adwencie wiele dni przed BN, co nie było do pomyślenia dawniej. Osobiście nie czuję się komfortowo zapraszany na wigilię w adwencie. Korzystam jednak z zaproszeń, gdyż spotkaniom wigilijnym towarzyszy przyjazna atmosfera składanych wzajemnie życzeń i śpiewanie kolęd, co uwielbiam.

Obecnie na wigilijne i opłatkowe spotkania i imprezy bywamy z żoną z okazji przynależności do kilku klubów. Zrobiłem z tych okazji sporo zdjęć, którymi pragnę się podzielić. Przedstawiam je poniżej, ale do oglądania musimy uzbroić się cierpliwość, bo zdjęć jest dużo.  Pierwsze spotkanie odbyło się 15 grudnia w CAL i była to taka osiedlowa wigilia, na której siedzieliśmy przy suto zastawionych stołach, łamaliśmy się opłatkiem składając sobie życzenia i śpiewając kolędy.
 Zaproszona została na to spotkanie ludowa kapela "Tacy Sami", która każdego tygodnia korzystała z sali w CAL do przeprowadzania prób. Warto wspomnieć, że owa kapela ma na swoim konie sporo osiągnięć w zdobywaniu prestiżowych nagród.




Wigilię swoją obecnością zaszczycił ks Zięmba proboszcz naszej parafii



Z wielkim zainteresowaniem przygląda pan z lewej Teresie Pękalskiej

Ciekawe o co Kmitę molestuje tak zajadle Barbara Świder?
  1.  Następnym spotkaniem była też wigilia zorganizowana w lokalu przy ulicy Grunwaldzkiej, gdzie zostaliśmy zaproszeni z żoną 17 grudnia. Zjadłem tam smakowitego karpia, też było łamanie się opłatkiem i śpiewanie kolęd. Panie w białych bluzeczkach recytowały nam wiersze i śpiewały kolędy. Czas upłynął w miłej atmosferze. Różowa oświata na zdjęciach wynikła z oświetlenia sali.









 19-tego grudnia byliśmy na występie w Klubie Wrocławskich Seniorów, gdzie słuchaliśmy śpiewane kolędy przez solistów.  Żonę Lidkę zaprosiła tam prezes Klubu Farmaceutycznych Seniorów pani Makuchowska będąca na zdjęciu poniżej z mężem





 Na spotkanie ze znajomymi aby śpiewać kolędy zaproszony zostałem w niedzielę 5 stycznia. Był to kolędowy maraton, gdyż śpiewaliśmy od 17-tej do 22-giej. Były tylko dwie przerwy na przekąski i uzupełnienie płynów w organizmie, a poza tym były tylko kolędy ze wszystkimi zwrotkami, a wyśpiewaliśmy ich ponad 100. Na ekranie telewizora wyświetlane były teksty kolęd, co ułatwiało śpiewanie. Śpiewaliśmy w pomieszczeniu wokół dużego stołu na 1-piętrze w CAL, a w przerwach uzupełnialiśmy straconą energię w sąsiednim pomieszczeniu, gdzie stały zakąski i napoje. Wspaniale w tym spisały się obecne panie, gdyż smakowitości nie brakowało. Prowadzącym kolędowy maraton był pan z gitarą na zdjęciu poniżej. Był jeszcze jeden pan z gitarą, więc była to prawie orkiestra. Czułem się podczas tego śpiewania jak za młodych lat, kiedy zawsze jak spotykałem się z kolegami rozlegał się śpiew.
   





Pani Róża Maroszek, która zaszczyciła nas swoją obecnością













Krzysztof Zalewski podarował prowadzącemu kolędy koszulkę z napisem CAL












 


Święto Trzech Króli wypadło w tym roku w poniedziałek, więc już następnego dnia po maratońskim śpiewaniu odbyło się w tym dniu, dla mieszkańców osiedla Zacisze Zalesie Szczytniki spotkanie opłatkowe w CAL, gdzie po łamaniu się opłatkiem i złożeniu życzeń śpiewaliśmy kolędy. Akompaniowała nam siedząca przy pianinie pani Róża Maroszek. Na stole pojawiło się to co przynieśli z sobą przybyli. Był to także bardzo mile spędzony na śpiewaniu i rozmowach czas. Jednak ze względu na chrypkę po poprzednim śpiewaniu musiałem oszczędzać gardło.

















Dwa dni później 8-mego stycznia byliśmy z Lidką na comiesięcznym spotkaniu Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego. Tym razem śpiewania nie było, tylko ogólne życzenia Noworoczne wyrażone przez prezes Majkę Rągowską. Były natomiast inne przyjemności, a mianowicie wyszedł nowy rocznik genealogiczny tzw. Parantele, który nabyliśmy. Majka ogłosiła, że w lutym odbędzie się walne zebranie ŚTG na którym odbędą się wybory nowych władz. Zamierza się przyjąć za zasługi na honorowych członków Kraszewskiego i Grzegorza Mendykę.
Warto podkreślić, że ŚTG rozrasta się, co widać po coraz liczniejszej obecności na spotkaniach. Najwięcej cieszy, że genealogią interesują się młodsi ludzie, co wróży dobry prognostyk na przyszłość.














 Hitem stała się prelekcja naszej członkini Ewy Dobiech-Czech, która wystąpiła z wnukiem opowiadając historię rodzinną. Zazdrościłem jej pięknej dykcji. Mówiła z nieskrywaną prostotą o sobie jako dziecku bez metryki urodzenia i rodzinie wyrosłej z dołów społecznych, czym wzbudziła spore zainteresowanie wyrażone w pytaniach.
Ewa Dobiech-Czech

Wnuczek obsługując laptop pomaga babci Ewie w wyświetlaniu na ekranie zdjęć i danych o których babcia opowiada

   Ostatnie tegoroczne opłatkowe spotkanie odbyliśmy z żoną Lidką 14 stycznia w klubie lotników "Loteczka" Przybył na nie z Krakowa kapelan lotników Ojciec Dominik Orczykowski. Była modlitwa, wspominanie zmarłych lotników, ale także łamanie opłatkiem, życzenia i śpiewanie kolęd przy akompaniamencie harmonii i skrzypiec. Były też słodycze i napoje przyniesione przez członków klubu Loteczka. 




Edward Sobczak wice prezes Loteczki

Moja wspaniała żoneczka Lidka wykłada zrobione na tą okazję ciasteczka

Stanisław Błasiak, Lidia Lenartowicz i mój ulubiony w telewizji aktor Robert Gonera

Ciekawe z czego takie zadowolone są Lidka z Bolesią Jońca



Henryk Kucharski - sekretarz Loteczki i Lidia Lenartowicz

W tym momencie kolędowanie szło pełną parą

Błasiak na skrzypcach i harmonista grają, a O. Dominik i Herbert Majnusz śpiewają kolędy





O. Dominik Herbert Majnusz i ja Teofil Lenartowicz też się wśród nich załapałem

Błasiak i Kucharski

Odbywały się też jak zwykle indywidualne rozmowy
  Takimi oto przyjemnymi spotkaniami z okazji narodzenia Bożego Dziecięcia rozpocząłem rok 2020, a co nam on przyniesie czas pokaże. 
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 21 stycznia 2020 roku