niedziela, 3 sierpnia 2014

Lotnicza legenda



Lotnicza legenda

                        Sierpień jest miesiącem, w którym narodziło się Polskie Lotnictwo i z tej okazji w wielu miastach Polski odbywają się uroczystości obchodów lotnictwa wraz z pokazami lotniczymi organizowanymi w wielu ośrodkach. Do takich ośrodków należy również Mielec, w którym rok rocznie odbywają się pokazy lotnicze, jak również inne związane z lotnictwem  uroczystości. Pragnę wykorzystać tą okazję i opowiedzieć pewną legendę, która miała początek akurat 100 lat temu w pewnym kilkutysięcznym miasteczku.
                        Działo się to w początkach I Wojny Światowej zapoczątkowanej w sierpniu 1914 roku. Z historii wiemy, że Polska była wówczas pod zaborem. Legenda głosi, że do pewnego galicyjskiego miasteczka leżącego nieopodal granicy z zaborem rosyjskim przybył oddział żołnierzy austriackich. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż ruchy wojsk na pograniczach zaborów były zjawiskiem normalnym, ale żołnierze owej jednostki posiadali ogromny balon, którym wypuszczając go na pewną wysokość mogli obserwować ruchy wojsk rosyjskich. Balon swym ogromem zdumiał mieszkańców miasteczka, bo nigdy takiego czegoś nie widzieli. Jednak jak zwykle najwięcej ciekawskie stały się dzieci uganiające się za żołnierzami z balonem. Najbardziej urzeczonym stał się 14 letni chłopiec nie opuszczający żołnierzy i zadający mnóstwo pytań odnośnie balonu. Przez kilka dni chłopiec kręcił się wokół żołnierzy nie odstępując balonu, a kiedy żołnierze wyjechali znikł również chłopiec, a rodzice nie mogli go odnaleźć. Legenda głosi, że wraz z chłopcem znikł pożyczony rower. Nie wiedziano jednak, czy należy oba te wydarzenia razem połączyć. Istnieje ogromna przerwa w legendzie, bo nie wiadomo co się z chłopcem działo przez długi czas. Podejrzewano, że chłopiec zauroczony balonem wyruszył za żołnierzami. Gdzie był i co robił tego nie wiadomo. Legenda w dalszym ciągu głosi, że chłopiec po długim czasie odnalazł się w Wiedniu. Zapłakanego, głodnego i zmęczonego przygarnęła z ulicy jakaś litościwa rodzina. Nie wiemy kim była rodzina i w jaki sposób zrozumiała polskiego chłopca, który ciągle mówił o balonowym zjawisku. Chłopiec tak był zafascynowany utrzymywaniem się balonu w powietrzu, że wprost nie mógł oderwać się od tego zagadnienia. Rodzina zrozumiała jego fascynację i umieściła chłopca w szkole mechaników lotniczych. Stamtąd wstąpił w 1916 roku do austro węgierskiego lotnictwa. Przez 2 semestry uczył się w szkole mechaników, skąd przeniesiony został na Węgry. Po rozpadzie Austro-Węgier wrócił do rodzinnego miasteczka, gdzie w dniu wyzwolenia Polski zastał ojca byłego oficera wojsk powstańczych 1863 na łożu śmierci.
                        W odrodzonej w 1918 roku Polsce chłopiec wstąpił w Krakowie do batalionu lotniczego, gdzie ściągnął swego młodszego brata i od tej pory obaj wspólnie szlifowali lotnicze zagadnienia. Chłopiec obdarzony darem od Boga konstrukcyjnymi zdolnościami potrafił wkrótce skonstruować motocykl, a następnie szybowiec. Wkrótce z bratem skonstruowali awionetkę, zdobyli uprawnienia pilotów i nic nie mogło zahamować ich pasji konstruktorskiej. W Bydgoszczy, a następnie ponownie w 2 pułku lotniczym w Krakowie pomimo braków finansowych ciągle konstruowali. Samodzielnie skonstruowali kilka następnych awionetek, z których 3 w 1928 roku na Krajowym Konkursie Awionetek zdobyły pierwsze, trzecie i piąte miejsce. Powstały następne udane konstrukcje, a do jednej z nich zaliczyć należy samolot, który po wylądowaniu w wypadku awarii mógł po złożeniu skrzydeł, samodzielnie o własnym napędzie pojechać.

                        Legenda głosi, że były to czasy, kiedy ci młodzi chłopcy przylatywali samolotami do rodzinnego miasteczka. Ich przyloty tak fascynowały mieszkańców, że na warkot samolotu kobietom wybiegającym przed dom przypalały się potrawy w garnkach. Mieszkańców zafascynowało lotnictwo do tego stopnia, że postanowili zbudować lotnisko. I w tym miejscu znów legenda głosi, że sprzeciwił się burmistrz miasteczka, twierdząc, że przerażone krowy przestaną dawać mleko. Rzecz w tym, że na pastwisku, gdzie miało powstać lotnisko pasły się krowy burmistrza. Sprawę załatwiono kompromisowo w ten sposób, że pastuch usłyszawszy samolot miał przeganiać krowy na drugą stronę pastwiska. Miasteczko ogarnięte zostało lotniczą pasją do tego stopnia, że zbudowano lotnisko na którego otwarcie przybyły tłumy ludzi. Urządzano kursy i imprezy LOPP, wpłacano składki, a w gminach tworzono koła. W szkołach rozwijało się modelarstwo, a dzieciaki puszczały latawce. Po kilku latach na bazie rozbudzonej świadomości lotniczej zbudowany został w mieście przemysł lotniczy.
                        Kilka lat później nadeszła II Wojna Światowa, podczas której starszy z braci znalazł się jako pilot RAF-u w Wielkiej Brytanii, gdzie zginął z ran odniesionych w walce lotniczej z Niemcami. Natomiast młodszy z braci przeżył wojnę.
                        Tyle mówi legenda, a moje pytanie na zakończenie brzmi. Czy ta legenda nosi znamiona prawdy, bo nie jest legendą, lecz prawdą? A jeśli tak, to czy znana jest nazwa miasta, którego opis dotyczy i czy znane są personalia bohaterów?
                        Odpowiedź na powyższe pytania w pewnym środowisku nie będzie trudna, raczej łatwa, więc na zakończenie następne pytanie, które od dawna sobie zadaję i nie znajduję nań odpowiedzi.
                        Dlaczego tej fascynującej, pięknej i pouczającej dla młodzieży historii nie przywołuje się obecnie w formie wspomnień przy okazji lotniczych jubileuszy, świąt i tradycji lotniczych w mieście, którego opis dotyczy? Jeśli ktoś ją zna proszę o odpowiedź.
                        Słyszy, lub czyta się inne banalne historie sugerujące zupełnie inne wartości omijając powyższe. Nie znajduję odpowiedzi, ale pozostaję z nadzieją, że środowiska lotnicze obudzą się i w obecnym sierpniu 2014 przemówią głosem powyższej legendy.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 3 sierpnia 2014.