WOJNA
Pierwszego września 1939 roku, a więc już pierwszego
dnia wojny, zobaczyliśmy na niebie samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach.
Latali całkowicie bezkarnie i często nisko. Celem ich ataków w Przecławiu był
most na Wisłoce, jednak ani jedna bomby nie trafiła w most. Wszystkie spadły
wybuchając w Wisłoce i na pobliskich pastwiskach.
Wydawało się, że w tej wojnie wszystko
sprzyja Niemcom. Nawet pogoda im dopisywała. Wrześniowe lato przyniosło
niespotykane w tym miesiącu upały i bezchmurne niebo. Nie było chwili, żeby
chmury zasłoniły ziemię przed słońcem i tymi bezczelnymi atakami samolotów.
Atakowali ostrzeliwując z karabinów maszynowych wszystko, co się na ziemi
ruszało. Zadawałem sobie pytanie skąd mieli tyle tych samolotów i
gdzie były nasze? Czekałem, kiedy przylecą nasze samoloty i rozprawią się z
tymi napastnikami. Po kilku dniach zarysowała się nadzieja, bo dowiedzieliśmy
się, że Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę. Idą nam więc
z pomocą i wkrótce rozpędzimy Niemców i zapanuje spokój. Tak się jednak nie
stało. Wprawdzie słyszeliśmy, że polskie wojska walczą, czekając na
sprzymierzone wojska alianckie, ale kiedy to nastąpi tego nie wiedzieliśmy.
Po
kilku dniach na gościńcu ukazali się pierwsi uciekinierzy. Ciągnęli z zachodu
na wschód od Radomyśla. Jedni jechali na wozach konnych inni szli pieszo. Mieli
ze sobą cały swój dobytek. Prowadzili konie, krowy, kozy i wszystko to, co dało
się wziąć. Nieśli na plecach toboły i walizki. Uciekali żydzi, Polacy,
mieszczanie i chłopi. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Skąd i dokąd zdążał ten
oszalały z przerażenia tłum? Do jakiego celu zdążał?
Dochodziły
wieści, że Niemcy mordują ludzi. Co niektórzy zaczęli się pakować i wyjeżdżać z
Przecławia? Nasz Ojciec postanowił jednak, że my zostajemy w domu i nigdzie nie
będziemy wyjeżdżać. Okazało się, że była to słuszna decyzja.
Po
kilku dniach wrócił nasz sąsiad, Mitek Kotula, który wcześniej poszedł do
wojska. Nie udało mu się dotrzeć na punkt zbiorczy, jak nakazywała karta
mobilizacyjna i wrócił do domu. Opowiadał niesamowite historie, a mianowicie,
że nasze wojska są rozbite, nie stawiają oporu i że już wkrótce Niemcy zajmą
całą Polskę. Mówił, że polskie samoloty Niemcy zniszczyli jeszcze zanim wystartowały
w powietrze. Był to szok, albowiem wpajano nam, że jesteśmy tacy mocni, a tu
nagle taka klapa. Wprost trudno było uwierzyć jak do tego mogło dojść. Istniała
jeszcze nadzieja, że to, co mówią ludzie jest nieprawdą, ale kiedy zobaczyłem w
tłumie uciekinierów rozbite oddziały polskiego wojska, nadzieja kurczyła się i
znikała. Bawiło mnie jeszcze, że nie musiałem iść do szkoły. Z moimi sąsiadami Edkiem i Włodkiem Pigułą paradowaliśmy z
przygotowanymi tamponami gazowymi wypatrując alarmu gazowego. Uczono nas, że
będzie to wojna gazowa. Szyby w oknach wyklejaliśmy na krzyż paskami papieru.
Miało to zabezpieczać wypadanie szyb przed wybuchami. Kiedy jednak idącego z
pola Ojca ostrzelał z karabinu maszynowego niemiecki Messerschmitt, to się
przeraziłem. Mój dziecięcy rozumek zdał sobie sprawę z tego, że dzieje się
naprawdę coś bardzo złego.
Jest to moje zdjęcie sprzed 80 lat i takimi oczami dziecka oglądałem i przeżywałem wszystkie okropności z tych i późniejszych lat okupacyjnego życia |
Nagle cisza stała
się pewnego dnia. Z gościńca znikli uciekinierzy, a zamiast nich zawisła nad
nami dziwna groźba. Wydawało się, że cały świat stanął w miejscu, że zatrzymał
się czas, niebo i ziemia. Nawet wiaterek nie dmuchnął. Zaczęło się groźne oczekiwanie
na to, co się miało wydarzyć.
Z
zaniepokojeniem obserwowaliśmy gościniec wiodący do Radomyśla. Sądziliśmy, że
tylko z tamtej strony od zachodu Niemcy mogą nam zagrozić. Kiedy wypatrując
siedzieliśmy przed domem, usłyszeliśmy czyjś krzyk.
Przyjechali,
są już na rynku!
Po
prostu przyjechali od wschodu przez most i prawdopodobnie od strony Dębicy. Korciło
mnie, żeby pobiegnąć na rynek, ale się bałem, było jeszcze cicho, bo był to
tylko niemiecki zwiad. Dopiero po godzinie nadeszły główne siły. Zaroiło się od
tego żołdactwa. Nie byli na koniach jak polskie wojsko. Wszyscy byli
zmotoryzowani. Motocykle, samochody, tankietki i czołgi. Powoli zaczęło się
wyjaśniać, dlaczego polskie wojsko nie mogło się im oprzeć. Już na pierwszy
rzut oka, oczami dziecka, takiego jak ja, widać było, że to jest potęga. Gdzież
Polsce było się równać z taką potęgą.
Było już pod wieczór, jak rozmieścili się na
naszym ogrodzie. Podglądałem ich z obawą, ale nie robili mi krzywdy. Myli się
wodą pod studnią. Ochlapywali się nią nawzajem i szwargotali coś w swoim
niezrozumiałym dla mnie języku. Byli radośni i upojeni zwycięstwem. Do Mamy
powiedzieli, że ich kolega kilka dni temu zginął. Znaczyło to, że nie
weszli do Polski tak bezkarnie jak do Przecławia. Że jednak polskie wojsko
gdzieś tam walczyło. Mama rozmawiała z nimi po niemiecku. Chcieli kupić jajek i
masła. Zapłacili papierosami i puszką konserwy.
Rano pojechali dalej, ale przyszły następne
wojska. Zajęli zamek siedzibę Reyów razem z folwarkiem, a także szkołę, rynek i
plebanię.
Dowództwo niemieckie po zajęciu Przecławia ulokowało się w zamku Reyów. Zdjęcie z archiwów niemieckich 1939 |
Zadowoleni ze zwycięstwa Niemcy na dziedzińcu przed zamkiem Reyów |
Już nieco ośmielony poszedłem na rynek. Na
poboczu drogi, przed rynkiem zobaczyłem zabitego, brodatego Żyda. Na zakręcie
obok plebani leżał drugi. Zastanawiałem się, czym ci Żydzi narazili się
Niemcom, że ich zabili. Później zrozumiałem, Niemcy do Żydów strzelali, ot tak
sobie dla zabawy, dla poćwiczenia oka. Strzelali najprawdopodobniej z jadących
samochodów. Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę opinię, jakoby Wehrmacht nie
dopuszczał się zbrodni na terenach okupowanych. Ci co strzelali do Żydów byli
żołnierzami Wehrmachtu.
To był już prawie koniec mojej edukacji. Do szkoły nie
chodziłem, bo zajęta była przez wojsko. Gdy wojsko wyjechało i zaczęła się
zima, wkrótce zabrakło opału i znów szkołę zamknięto. Niemcy nie dbali o edukację
Polaków. gdyż Polak miał służyć jedynie do pracy. Powinien umieć czytać, pisać
i liczyć. Nie powinien znać własnej historii, ani geografii. Te przedmioty zdjęte
zostały z polskich szkół i ja się ich nie uczyłem. Byłem z dzieci rocznikiem
najbardziej pokrzywdzonym przez wojnę. Miałem pójść do 5-tej klasy, w której
zaczynała się historia i geografia, a ze względu na wojnę nie mogłem się tych
przedmiotów uczyć. Było to zgodne z niemiecką doktryną, według której Polak
miał tylko dobrze pracować dla nadczłowieka takiego, jakim był Niemiec.
Zaczynała się
ciemna noc okupacji. Niemcy ogłaszali, że kto będzie lojalny wobec nich, ten
nie powinien się obawiać. Wkrótce okazało się, że były to puste słowa. Władze
okupacyjne coraz krócej zaciągały narodowi cugle. Na chłopów, posiadających
ziemię, nawet poniżej hektara, nałożone zostały mordercze kontyngenty. Trzeba
było oddać zboże, mięso i mleko. Najgorzej było z mięsem, bo jak nasza
krówka się nie wycieliła, to musieliśmy kupić i oddać. Nie było tłumaczenia,
że nie było. Z tego pola, które uprawialiśmy, mieliśmy do oddania 30 kg mięsa rocznie. Podobnie
było z mlekiem. Od każdej krowy była określona do oddania ilość mleka. Jeśli w
danym okresie nie mieliśmy mleka, bo nie zawsze krowa się doi, to oddawał za
nas sąsiad, a myśmy się z nim rozliczali. Gdy ktoś chował świnię, musiał ją w
całości oddać Niemcom. Za zabitą świnię bez zezwolenia groziła kara śmierci. Z
tym nie było żartów. Gdyby znaleźli w domu podczas rewizji kiełbasę, lub
słoninę, a pochodzenia tychże nie dało się wytłumaczyć, to dostawało się kulę
w łeb. Tak zginął Arciszewski, ojciec mojego kolegi ze szkoły, mieszkający obok
kościoła.
Aby zmusić
ludzi do mielenia zboża w młynach, a nie w żarnach, pozabierano i zniszczono
wszystkie żarna. Zrobili tak dlatego, żeby móc jeszcze więcej wyciskać z ludzi.
Za przemiał zboża w młynie zabierano 50% mąki, Dlatego właśnie zniszczono konkurencyjne
żarna. Niektórzy pochowali swoje żarna i uratowali je. Myśmy też nasze ukryli w
sianie na strychu i nocą, żeby nikt nie słyszał mieliliśmy w nich.
Były to dwa
okrągłe, płaskie kamienie, z których jeden był zamocowany na stale, a drugi
obracał się nad nim. Przez otwór w górnym kamieniu sypało się zboże, a niżej
wylatywała mąka. Regulując odstęp pomiędzy kamieniami można było otrzymywać
grubo, lub drobno zmieloną mąkę. Była to męcząca i nudna praca. Zmienialiśmy
się w nocy, co godzinę, bo dłużej nie dało rady. Zaczynaliśmy po północy, gdy
mieliśmy pewność, że nikt nas na tym nie złapie. Gdy się wyszło w nocy na dwór,
a było cicho, to słychać było hurkotanie żaren w innych domach. Musieliśmy się
z tym kryć, bo gdybyśmy mielili zboże w młynie, to by nam nie wystarczyło na
chleb i nie byłoby, co jeść.
Ojciec
na wsi kupił prosiaczka. Po kryjomu chowaliśmy go w zamaskowanym chlewku, tak
żeby nikt nie widział. Staraliśmy się, żeby go nie było słychać, żeby nie
kwiczał. Zimą zaufany sąsiad Józef Kopacz zabił go nam i oprawił. Mięso i
słoninę odpowiednio przechowane mieliśmy przez całą zimę.
Pomimo wszelkich trudności okupacyjnego
życia, zdarzały się także zabawne historie. Dotyczy ona oswojonej kawki, którą
otrzymałem w podarunku od Ojca. Poszedłem jednego razu z nią na rynek, gdyż ona
fruwała za mną jak ją zawołałem. Na rynku biwakowały niemieckie oddziały
zmotoryzowane. Stało tam dużo tankietek, czołgów i samochodów, a ja zbierałem
wśród nich pety. Niemcy paląc zostawiali długie resztki niedopałków. Zbierałem je,
aby ze zdobytego w ten sposób tytoniu zrobić papierosy. Ojciec wymieniał je na
wsi za żywność, której nam brakowało. Tytoniem z petów przy pomocy małej
maszynki napychałem gotowe tutki i papieros był gotowy. Nazbierałem sporo tych
petów, a Kasia kręciła się wokół mnie. W pewnym momencie zauważyłem frunącą w
kierunku domu Kasię, trzymającą coś metalowego w dzióbku. Ona często, gdy coś
ukradła, natychmiast uciekała z tym do domu. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie
fakt, że pędził za nią przerażony Niemiec. Pobiegłem za nimi i tak w trójkę
dobiegliśmy do naszej ulicy. W pewnym momencie Kasia zmęczona wypuściła swoją
zdobycz, a uradowany szwab podniósł zgubę. Zobaczyłem, że Kasia ukradła armii
niemieckiej kluczyk od czołgu. Taka była Kasi wojna z Niemcami. W ramach tej
wojny Kasia ukradła armii niemieckiej kluczyk od czołgu. A za tym, niewiele
brakowało, a zdobyła by ten czołg.
Przecławscy murarze przeważnie zatrudnieni byli w pobliskim
Pustkowie, gdzie Niemcy rozbudowywali zakłady chemiczne, budowali obóz koncentracyjny,
poligony wojskowe, a wszystko zamaskowane w lasach byłej Puszczy Sandomierskiej.
W następnych latach był tam we wsi Blizna poligon broni rakietowej V-1 i V-2
Z dnia na dzień żyło się coraz trudniej. Z pola nie
wystarczało nam żywności, więc chodziliśmy na folwarczne pole hrabiego Reya i
tam zbieraliśmy resztki kłosów zbóż, z których wykruszaliśmy ziarno. Po
zmieleniu w żarnach Mama z mąki piekła w piecu chlebowym placki, bo na chleb
nie starczyło mąki. Taki placek, gdy dostałem na kolację to zjadałem połowę, a
drugą połowę, chowałem sobie na potem. Ojciec drażnił się ze mną, podglądał,
gdzie ja ten placek chowam i udawał, że mi go chce zabrać. Denerwowałem się, bo
obawiałem się, że mi ten placek zje, ale były to tylko żarty.
Jednym z rodzinnych zmartwień, był stryj Henryk, który 1
września miał przyjechać do nas na urlop. Służył w policji w Berezne nad
Słuczem przy sowieckiej granicy. Był postrzelony przez jakiegoś sowieckiego
bandziora, a po szpitalu miał urlop zdrowotny i miał go u nas w Przecławiu
spędzić. Wojna zaskoczyła go i nie przyjechał. Tak bardzo kochałem owego
zwanego wujaszkiem stryja. Pamiętam jak woził mnie na plecach po podłodze, gdy
odwiedzał nas w Katowicach. Wydawało mi się wówczas, że kochałem go więcej niż
rodziców, bo nikt się tak mną nie zajmował. Ciemna noc wojny zamknęła ów
rozdział na wiele lat. Dopiero w latach 50-tych nadeszła smutna wiadomość o
nim. Z zebranych materiałów, kilka lat temu, wydałem o nim książkę pt. Notatnik
Syberyjskiego Zesłańca.
Niemcy od samego początku gnębili Żydów. Najpierw spalili
synagogę, a później zaczęli rabować żydowskie sklepy. Odbywało się to w ten
sposób, że najpierw Niemcy plądrowali sklep i zabierali wartościowsze rzeczy,
a później resztę rzeczy wyrzucali przed sklep. Na te resztki rzucała się gawiedź z okolicznych wiosek. Bili się o to, wyrywając sobie z rąk, a Niemcy
stali z boku i fotografowali. Zdarzało się, że tłum ludzi stał przed sklepem
już od wczesnego ranka. Często nie doczekali się na Niemców. Stałem i patrzyłem
na to, z obrzydzeniem. Swoim dziecięcym rozumkiem zdawałem sobie sprawę, że
dzieje się coś ohydnego. Na szczęście w tłumie pospólstwa nie widziałem mieszkańców
Przecławia. Zdarzało się, że po wyjściu Niemców ze sklepu tłum ludzi wpadał tam
i rabował resztę tego, co Żydzi mieli.
Pewnego razu byłem świadkiem jak Niemiec dla zabawy chciał
zabić Żyda. Większość Żydów chodziło przed wojną w szlafmycach i myckach na
głowie, więc dlatego Żyda łatwo było rozpoznać. Nosili pejsy i brody. Takiego
idącego przez rynek Żyda zobaczył z daleka niemiecki żołnierz. Wyciągnął z
pochwy bagnet i zaczął za nim biec. Ktoś krzyknął na tego Żyda, a ten
zorientował się i zaczął uciekać. Józek Pszczoliński uchylił Żydowi drzwi
jednego z domów w rynku i Żyd tam wbiegł. Skóra mi już cierpła na głowie na
samą myśl, co się stanie, gdy Niemiec dopadnie Żyda.
Nie wszyscy Niemcy byli jednak źli. Pamiętam Niemców,
którzy przychodzili do nas wieczorem. Byli to Austriacy, którzy stacjonowali w
zamku. Ojciec handlując w szedł z nimi w kontakt i Mamusia im gotowała.
Przynosili artykuły żywnościowe, które Mamusia im przyrządzała. Mama znała
język niemiecki i często z nimi rozmawiała. W czasie I Wojny Światowej miała
kontakty z Austriakami pracując w kuchni polowej, gdzie nauczyła się
niemieckiego, więc mieli wspólne tematy. Ci oficerowie wydawali się wówczas mili
i życzliwi. Szkoda, że tylko tak niewiele miłych wspomnień mam o Niemcach.
Mimo wielu trudów, życie toczyło się dalej.
Zimą, gdy był czas jeździłem na łyżwach, które miałem jeszcze z Katowic. Z
desek, którymi ogrodzony był zamek Reyów robiliśmy z chłopakami narty. Ponieważ
ogrodzenie było z desek łupanych z klocka, nie rżnięte w tartaku, więc w
miejscu sęka taka deska była lekko skrzywiona. Wykorzystywało się to w celu
zrobienia noska narty. Miejsce to podginało się we wrzącej wodzie jeszcze
bardziej. Następnie obcinało do długości narty, a następnie całość szlifowano
papierem ściernym, lub heblowało. Napuszczało się deskę naftą, lub jakimś
olejem i narta była gotowa. Na takiej jednej desko-narcie zjeżdżaliśmy aż do
samego „piekła” to znaczy do
strumyka Słowik.
Mistrzem w tych zjazdach był Edek Grębosz, rok starszy ode mnie, rosłe
chłopisko. Latem, kiedy było ciepło chodziliśmy do Wisłoki na kąpiel w czystej
i niczym jeszcze nieskażonej wodzie. Do wyczynów należały biegi po łuku mostu.
Początkowo trochę się bałem, ale nie patrząc w dół nabierałem do tego sportu
coraz większej odwagi. Moimi rówieśnikami i kolegami z tego okresu byli oprócz
Edka, także Cesiek Bukowy, Julek Grębosz, Leszek Muniak, Mietek Czernią i kilku
innych. W 1939 roku miałem 11 lat, więc byłem dzieckiem. Oczami dziecka
widziałem tamte wydarzenia i tak je zachowałem.
To tylko początek okupacyjnego życia, w następnych latach było o wiele
gorzej. Dalsze wydarzenia okupacyjnego życia w Przecławiu opisałem w kilku następnych rozdziałach.
Teofil Lenartowicz
Mielec, dnia 31 sierpień 2019