Kilka dni temu obejrzałem na
facebooku filmu z Przecławia z tamtejszym chórem. Zainteresowaniem obejrzałem
film i nie było by w tym nic dziwnego gdyby
nie nazwa chóru. Wprawdzie śpiewająca młodzież pięknie wykonywała
pieśni, a solista Łukasz Kawon przechodził samego siebie, ale nie to
zaintrygowało mnie najwięcej. Najwięcej uderzyła mnie nazwa chóru, a zarazem
sprawiła ogromną radość. Na końcu filmu w nazwie przeczytałem Chór Miejski MCK
Przecław imienia Janiny Saylhuber.
Wydaje mi się, że niewiele osób w
Przecławiu dzisiaj wie kim była Janina Saylhuber Jaroszowa i dlatego pragnę
kilka słów jej poświęcić. Tym bardziej należy to uczynić, że przez 10-tki lat
komunistycznego zakłamania była nie tylko zapomniana, ale oczerniana, a nawet
wydalona z Przecławia za patriotyczne wychowywanie młodzieży. Janina Saylhuber
pochodziła z Krakowa i była nauczycielką uczącą w latach okupacji niemieckiej w
jakiejś poddębickiej wiosce. Kiedy na początku lat 40-tych minionego wieku
Niemcy wysiedlali tereny prawostronnej Wisłoki pod budowę poligonu
doświadczalnego broni V-1 i V-2 w Bliźnie, obozu koncentracyjnego w
Pustkowie i innych obiektów wojskowych los wyrzucił nauczycielkę Janinę
Saylhuber na przecławskim rynku. Zamieszkała z matką w Przecławiu, a swoje
zauroczenie Przecławiem zawarła wkrótce w piosence znaną starym Przecławianom
pod nazwą „Płynie Wisłoka w dal, fala za falą w ślad, gwiazdy nad Przecławiem,
gwiazdy nad Przecławiem, księżyc w Wisłokę wpadł”.
Nie minęło więcej jak kilka
miesięcy, a pobyt krakowskiej nauczycielki zaowocował wspaniałym romansem
pomiędzy nią, a przecławską młodzieżą. Nie wiem jak ona tego dokonała, ale
przecławska młodzież wprost oszalała za nią. W tych ciężkich okupacyjnych
chwilach, tak trudnych dla młodzieży, spotkania u Sajerki, jak ją popularnie
nazywano, były czymś w rodzaju oderwania się od smutnej rzeczywistości jaka
ogarniała cały naród. Zamieszkała u Armatysów, a następnie w starej szkole u
Wilhelma Lotza, gdzie miała dostęp do fortepianu. Z garnącej się do niej
młodzieży zorganizowała chór i teatrzyk. Uczestników spotkań u Sajerki było
wielu, bo na próby chóru zaczęli uczęszczać po pracy także dorośli ojcowie
przychodzącej tam młodzieży. Należy tu wspomnieć, że śpiewali oni jeszcze przed
wojną w chórze organisty Sokulskiego, a mając świetne głosy nie musieli się
wiele uczyć. Uczestników spotkań u Sajerki było tak wielu, że mogła utworzyć
chór na 4 głosy nie tylko mieszany, ale także męski. Była niezwykle energiczna
i wymagająca do tego stopnia, że do perfekcji potrafiła zmuszać do
wielokrotnych powtórzeń tych samych kwestii pieśni, aż osiągnęła właściwy
rezultat. Zawsze po próbie chóru nie dawała się długo prosić i grała na
fortepianie do tańca, a młodzież chętnie z tego korzystała ucząc się
prawidłowych zachowań. Uczyła pieśni kościelnych, ale przede wszystkim
patriotycznych. Wraz z kierownikiem szkoły Wilhelmem Lotzem, Stanisławem Sękiem
i Stefanią Gubernat prowadziła tajne komplety nauczania młodzieży, co groziło
nawet utratą życia. W tych ciężkich okupacyjnych chwilach młodzież
wykorzystując wolne chwile od ciężkiej pracy garnęła się do niej całym sercem. Posiadała dziwną moc
bycia wodzirejem wspólnych zabaw, spacerów i tym podobnych rozrywek.
Kiedy jesienią 1944 roku wkroczyli
Sowieci, Sajerka nie zaprzestała działalności i romans z przecławską młodzieżą
trwał nadal. Po przesunięciu frontu w styczniu 1945 roku dalej na wschód
przeniesiono próby chóru i teatrzyku do sali ludowej. Od tego momentu byłem
jako młodszy wraz z Maksymilianem Wątróbskim członkiem owego chóru, teatrzyku i
byliśmy Sajerką podobnie zauroczeni jak starsza młodzież. Do pieśni śpiewanych
wcześniej doszły pieśni z Powstania Warszawskiego, oraz wiele innych tak
kościelnych jak i świeckich, ale w większości patriotycznych.
Wydawać by się mogło, że po tzw.
wyzwoleniu nastaną lepsze czasy i nastanie swoboda przekonań politycznych, a
tym samym swobód w wychowaniu
patriotycznym młodzieży. Niestety nic takiego się nie stało. Okazało się nawet
gorzej, bo należało się bać nie tylko okupantów, ale także własnych rodzimych
propagatorów ówczesnego systemu komunistycznego. Nastąpiły szykany w postaci
nie udzielania kluczy do Sali Ludowej, aby przeszkodzić w spotkaniach Sajerki z
młodzieżą, a następnie całkowity zakaz uczestnictwa Sajerki w zajęciach w Domu
Ludowym. Chciano młodzież w Domu Ludowym wychowywać w duchu komunistycznej
propagandy, ale cóż z tego, kiedy nikt nie przychodził tego słuchać i sala
świeciła pustkami. Zamiast na świetlicę do Domu Ludowego młodzież starym
zwyczajem garnęła się do Sajerki przychodząc do niej, gdzie mając w domu
fortepian dalej odbywały się spotkania i próby chóru.
Dyryguje
Janina Zeylchuber. Stoją od lewej: Tadeusz Sobczyk, Cyzowski, Godek,
Maksymilian Wątróbski, Bolesław Maglecki, Teofil Lenartowicz, Michał Bukowy,
Bronisław Wątróbski, Kazimierz Kordziński, Adam Kruk, Antoni Ulanowicz
|
Mieliśmy już doskonały repertuar
pieśni patriotycznych, kościelnych i świeckich, których szczątki do
dzisiejszego dnia pamiętam. W perfekcji doszliśmy do tego, że skutecznie
konkurowaliśmy z mieleckim chórem „Melodia”. Śpiewaliśmy bardzo trudne pieśni z
Powstania Warszawskiego na 4 głosy w chórze męskim. Te pieśni i wychowanie w
duchu patriotycznym były solą w oku
komunistycznej propagandy. Sajerka była odważna i pomimo wezwań na UB w Mielcu
i ostrzeżeń nie zaprzestała działalności. Pamiętam jak drżeliśmy o nią kiedy
długo nie wracała z przesłuchań na UB. Doszło do tego, że odebrano jej chór i
próby prowadził przyjeżdżający z Mielca prof. muzyki Sarama. Pamiętam jak
pojechaliśmy z chórem na występ z okazji jakiejś uroczystości, gdzie było dużo
zaproszonych gości. Miała chórem dyrygować Sajerka, ale została zamknięta przez
UB w Mielcu. Postawiliśmy wówczas warunek, że zaśpiewamy jak dyrygować będzie
Sajerka. Utworzyła się patowa sytuacja, uroczystość, zaproszeni goście i
nieśpiewający chór. Konflikt zażegnał poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego
Burdzy, gdyż zadzwonił na UB i przedstawił sytuację. W trybie ekspresowym
przywieziono Sajerkę i występ się odbył. Poseł Burdzy przedstawił po występie
Sajerce ultimatum Urzędu Bezpieczeństwa, albo natychmiast opuści Przecław i
wyjedzie, albo kryminał. Wiadomo czym to się mogło skończyć i Sajerka ze
złamanym sercem opuściła Przecław. Miała zakaz nawet przyjeżdżania do
Przecławia. Wyjechała początkowo do Krakowa, a następnie zamieszkała w
Książnicach, gdzie w miejscowej szkole uczyła jako nauczycielka. Nie był to
jednak koniec romansu Sajerki z przecławską młodzieżą. Młodzież kochała swoją
Sajerkę, a miłość uwidaczniana była częstymi wizytami u Sajerki tak w Krakowie
jak i Książnicach. Jeszcze nie tak dawno, przed swoją śmiercią, opowiadała mi o
tych wizytach Henia Wątróbska.
Janina Saylhuber wyszła za mąż za
Przecławianina Mariana Jarosza. Po przejściu na emeryturę zamieszkała w Mielcu,
a do Przecławia wróciła na stale do Przecławia po śmierci, gdzie wraz z mężem
została pochowana w Przecławiu. Odwiedzam ją czasem na cmentarzu i cieszy mnie,
że pamięć o Sajerce trwa, co uwidacznia się po biało czerwonych barwach
pozostawianych przez młodzież szkolną na jej grobie z okazji rocznic
państwowych.
Kiedy w ubiegłym roku
opowiedziałem dyrektor MCK w Przecławiu pani mgr. Monice Tomaszewskiej historię
o Janinie Saylhuber i przecławskim chórze ta obiecała, że nazwie obecny chór
imieniem Janiny Saylhuber. Jestem szczęśliwy, że to się właśnie dzieje.
Istnieje do dzisiejszego dnia
pamiątka po tym chórze. Pamiątką jest Kronika Chóru wykonana przez jednego z
uczestników chóru Kazimierza Jarosza. Są to powklejane zdjęcia i pięknie
wykaligrafowane teksty przez Kazimierza znanego z perfekcyjnej roboty. Mam
nadzieję, że poprzez publikację Kroniki i innych pamiątek utrwalana zostanie
pamięć po niej i chórze. Należy się to także w tym celu, aby zmyć z jej imienia
te wszystkie ekstrema, którymi przez lata komuny była oblewana i oczerniana,
nie znajdując należnego miejsca wśród bohaterów Ziemi Przecławia. Marzy mi się,
aby tacy ludzie, jak Janina Saylhuber, płk Aleksander Rusin, Wilhelm Lotz i
wielu im podobnych upamiętnionych zostało na przecławskim rynku. Jesteśmy im to
winni, gdyż to im zawdzięczamy, że cieszymy się dzisiaj wolnością.
Jeszcze kilka słów o żyjących i nie
żyjących dzisiaj uczestnikach tego historycznego chóru. Do żyjących należą
Kazimierz Jarosz, Janina Straburzyńska z domu Maglecka, Maksymilian Wątróbski
mieszkający w Mielcu i ja. Do największych miłośników owego chóru zaliczam
rodzeństwo Wątróbskich. Są to Bronisław, Henryka i Maksymilian. Tak umiłowali
śpiewanie, że Bronek z Milkiem przez wiele lat śpiewali w mieleckim chórze
Melodia, a następnie w Rzeszowiakach, a Bronek na próby przez wiele lat
przyjeżdżał do Mielca z Przecławia. Jeszcze nie tak dawno wspomnienia o Sajerce
wzbogacałem na spotkaniach z rodzeństwem Wątróbskich, Józefą Maglecką, Janiną
Straburzyńską i Czesławem Bukowym. Niestety to już historia, gdyż większość z
nich nie żyje. Składam gorące podziękowania tym wszystkim, którzy wzbogacili
moją wiedzę o Sajerce i młodzieży tamtych lat poprzez zdjęcia i wspólne
wspomnienia. Zebrałem i posiadam wiele zdjęć z tamtego okresu, które chętnie
wspominając oglądam.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 20
stycznia 2013