Lotnicza legenda
Sierpień
jest miesiącem, w którym narodziło się Polskie Lotnictwo i z tej okazji w wielu
miastach Polski odbywają się uroczystości obchodów lotnictwa wraz z pokazami
lotniczymi organizowanymi w wielu ośrodkach. Do takich ośrodków należy również
Mielec, w którym rok rocznie odbywają się pokazy lotnicze, jak również inne
związane z lotnictwem uroczystości. Pragnę
wykorzystać tą okazję i opowiedzieć pewną legendę, która miała początek akurat 100
lat temu w pewnym kilkutysięcznym miasteczku.
Działo
się to w początkach I Wojny Światowej zapoczątkowanej w sierpniu 1914 roku. Z
historii wiemy, że Polska była wówczas pod zaborem. Legenda głosi, że do
pewnego galicyjskiego miasteczka leżącego nieopodal granicy z zaborem rosyjskim
przybył oddział żołnierzy austriackich. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż
ruchy wojsk na pograniczach zaborów były zjawiskiem normalnym, ale żołnierze
owej jednostki posiadali ogromny balon, którym wypuszczając go na pewną
wysokość mogli obserwować ruchy wojsk rosyjskich. Balon swym ogromem zdumiał
mieszkańców miasteczka, bo nigdy takiego czegoś nie widzieli. Jednak jak zwykle
najwięcej ciekawskie stały się dzieci uganiające się za żołnierzami z balonem.
Najbardziej urzeczonym stał się 14 letni chłopiec nie opuszczający żołnierzy i
zadający mnóstwo pytań odnośnie balonu. Przez kilka dni chłopiec kręcił się
wokół żołnierzy nie odstępując balonu, a kiedy żołnierze wyjechali znikł
również chłopiec, a rodzice nie mogli go odnaleźć. Legenda głosi, że wraz z
chłopcem znikł pożyczony rower. Nie wiedziano jednak, czy należy oba te
wydarzenia razem połączyć. Istnieje ogromna przerwa w legendzie, bo nie wiadomo
co się z chłopcem działo przez długi czas. Podejrzewano, że chłopiec zauroczony
balonem wyruszył za żołnierzami. Gdzie był i co robił tego nie wiadomo. Legenda
w dalszym ciągu głosi, że chłopiec po długim czasie odnalazł się w Wiedniu.
Zapłakanego, głodnego i zmęczonego przygarnęła z ulicy jakaś litościwa rodzina.
Nie wiemy kim była rodzina i w jaki sposób zrozumiała polskiego chłopca, który
ciągle mówił o balonowym zjawisku. Chłopiec tak był zafascynowany utrzymywaniem
się balonu w powietrzu, że wprost nie mógł oderwać się od tego zagadnienia.
Rodzina zrozumiała jego fascynację i umieściła chłopca w szkole mechaników
lotniczych. Stamtąd wstąpił w 1916 roku do austro węgierskiego lotnictwa. Przez
2 semestry uczył się w szkole mechaników, skąd przeniesiony został na Węgry. Po
rozpadzie Austro-Węgier wrócił do rodzinnego miasteczka, gdzie w dniu
wyzwolenia Polski zastał ojca byłego oficera wojsk powstańczych 1863 na łożu
śmierci.
W
odrodzonej w 1918 roku Polsce chłopiec wstąpił w Krakowie do batalionu
lotniczego, gdzie ściągnął swego młodszego brata i od tej pory obaj wspólnie
szlifowali lotnicze zagadnienia. Chłopiec obdarzony darem od Boga konstrukcyjnymi
zdolnościami potrafił wkrótce skonstruować motocykl, a następnie szybowiec.
Wkrótce z bratem skonstruowali awionetkę, zdobyli uprawnienia pilotów i nic nie
mogło zahamować ich pasji konstruktorskiej. W Bydgoszczy, a następnie ponownie
w 2 pułku lotniczym w Krakowie pomimo braków finansowych ciągle konstruowali.
Samodzielnie skonstruowali kilka następnych awionetek, z których 3 w 1928 roku
na Krajowym Konkursie Awionetek zdobyły pierwsze, trzecie i piąte miejsce. Powstały następne udane konstrukcje, a do jednej z nich zaliczyć należy
samolot, który po wylądowaniu w wypadku awarii mógł po złożeniu skrzydeł,
samodzielnie o własnym napędzie pojechać.
Legenda
głosi, że były to czasy, kiedy ci młodzi chłopcy przylatywali samolotami do
rodzinnego miasteczka. Ich przyloty tak fascynowały mieszkańców, że na warkot
samolotu kobietom wybiegającym przed dom przypalały się potrawy w garnkach.
Mieszkańców zafascynowało lotnictwo do tego stopnia, że postanowili zbudować
lotnisko. I w tym miejscu znów legenda głosi, że sprzeciwił się burmistrz
miasteczka, twierdząc, że przerażone krowy przestaną dawać mleko. Rzecz w tym,
że na pastwisku, gdzie miało powstać lotnisko pasły się krowy burmistrza.
Sprawę załatwiono kompromisowo w ten sposób, że pastuch usłyszawszy samolot
miał przeganiać krowy na drugą stronę pastwiska. Miasteczko ogarnięte zostało
lotniczą pasją do tego stopnia, że zbudowano lotnisko na którego otwarcie
przybyły tłumy ludzi. Urządzano kursy i imprezy LOPP, wpłacano składki, a w
gminach tworzono koła. W szkołach rozwijało się modelarstwo, a dzieciaki
puszczały latawce. Po kilku latach na bazie rozbudzonej świadomości lotniczej
zbudowany został w mieście przemysł lotniczy.
Kilka lat później nadeszła
II Wojna Światowa, podczas której starszy z braci znalazł się jako pilot RAF-u
w Wielkiej Brytanii, gdzie zginął z ran odniesionych w walce lotniczej z
Niemcami. Natomiast młodszy z braci przeżył wojnę.
Tyle mówi legenda, a
moje pytanie na zakończenie brzmi. Czy ta legenda nosi znamiona prawdy, bo nie
jest legendą, lecz prawdą? A jeśli tak, to czy znana jest nazwa miasta, którego
opis dotyczy i czy znane są personalia bohaterów?
Odpowiedź na powyższe
pytania w pewnym środowisku nie będzie trudna, raczej łatwa, więc na
zakończenie następne pytanie, które od dawna sobie zadaję i nie znajduję nań
odpowiedzi.
Dlaczego tej
fascynującej, pięknej i pouczającej dla młodzieży historii nie przywołuje się obecnie
w formie wspomnień przy okazji lotniczych jubileuszy, świąt i tradycji lotniczych
w mieście, którego opis dotyczy? Jeśli ktoś ją zna proszę o odpowiedź.
Słyszy, lub czyta się
inne banalne historie sugerujące zupełnie inne wartości omijając powyższe. Nie
znajduję odpowiedzi, ale pozostaję z nadzieją, że środowiska lotnicze obudzą
się i w obecnym sierpniu 2014 przemówią głosem powyższej legendy.
Teofil
Lenartowicz
Wrocław,
dnia 3 sierpnia 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz