Na Placu Unii Lubelskiej w Warszawie
Zastanawiam się,
czy można przekonać starego człowieka, aby zmienił nastawienie do wydarzeń z
przeszłości do tego stopnia, aby się od nich oderwał. Nie wiem jak inni
uważają, natomiast wiem jakie jest moje nastawienie. Nie można się oderwać, bo
wydarzenia z przeszłości są utrwalone w pamięci. Można ich tylko nie wyjawiać,
co nie zawsze skutkuje pozytywnie i nie służy zdrowiu psychicznemu.
Rozmawiałem
ostatnio z wnuczką, mieszkającą w Warszawie i zapytałem o Plac Unii Lubelskiej.
Chciałem wiedzieć, czy coś się tam zmieniło w zabudowaniach które pamiętam z
przeszłości. Pytałem o pewien określony budynek przy ulicy Bagatela 14 stojący
przy placu Unii Lubelskiej.
Otrzymałem
odpowiedź, która niesamowicie mnie zbulwersowała i to do tego stopnia, że zapomniałem języka w gębie i nic
nie powiedziałem. Postaram się wyjaśnić o co chodzi i dlaczego wyprowadziła
mnie z równowagi jej odpowiedź. Odpowiedź brzmiała, abym się wreszcie oderwał
od przeszłości, zapomniał o tym co było i zaczął żyć teraźniejszością. W jej
głosie usłyszałem niemal oburzenie, że się przeszłością zajmuję.
Dlaczego jej odpowiedź tam mnie zbulwersowała?
Stało się tak, gdyż zabrzmiało to jak sprzeciw
przeciwko opowiadaniu własnych przeżyć. Natomiast ja, odczuwam obowiązek
wyznania tego co pamiętam, tym bardziej że dotyczą one faktów objętych ścisłą
tajemnicą dziejącą się podczas rządów totalitarnej władzy.
Nigdy nie robiłem
wyznań z własnych przeżyć. Rodzinę kompletnie to nie interesowało, a nawet
ustawiało negatywnie do mnie. Znacząco przyczyniła się do tego moja była żona,
nastawiając przeciwko mnie nie tylko środowisko w którym żyłem, ale też
wspólnych synów i wnuki. W efekcie kiedy zacząłem pisać i publikować
wspomnienia życiowe, podsumowano mnie że piszę głupstwa i robię to z niskich pobudek
„pochwalenia się”. Na tej podstawie w środowisku gdzie pracowałem i żyłem, różnie
mnie oceniano. Prawdę mówiąc nigdy nie zależało mi na ocenach środowiska. Idąc
pod prąd często się narażałem. Dzisiaj kiedy kończę życie, tym bardziej mi nie
zależy, czy ktoś uzna mnie za ofiarę totalitarnego systemu, czy odwrotnie.
Pora przystąpić do
tego co chciałem opowiedzieć. Otóż po wojnie, kiedy Sowieci ujarzmiali Polskę, budynek przy ulicy Bagatela 14 na Placu Unii Lubelskiej odegrał
bardzo ważną rolę. W budynku tym spędziłem kilka najtrudniejszych lat, co wpłynęło
na całe moje późniejsze życie. Aby opowiedzieć zdopingowała mnie nie tylko wypowiedź
wnuczki, ale także fakt że przeszukując fora internetowe i inne, nigdzie nie
odnalazłem nazwisk ludzi, faktów, danych technicznych, miejsc i rzeczy z
którymi miałem do czynienia przez kilka lat. Stawia mnie to niejako w obowiązku
do wyznania tego, co jest mi wiadome.
Kiedy Warszawa w
1951 roku leżała jeszcze w gruzach, na placu Unii Lubelskiej w budynku przy
ulicy Bagatela 14 mieścił się Wydział II Departamentu łączności Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Tam na I
piętrze od lewej, ponad znajdującą się na parterze księgarnią, znajdowała się centrala
Wysokiej Częstotliwości tzw. WCz. (używano też nazwy TKN) Służyła do międzymiastowej łączności
najwyższych władz państwowych i MBP z władzami WUBP i centralnymi władzami
Krajów Demokracji Ludowej i Moskwy. Łączność była całkowicie tajna i
zaszyfrowana. Do obsługi technicznej owej stacji dostałem się nakazem pracy po
ukończeniu Technikum Telekomunikacyjnego w Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej
45.
Po zapoznaniu się z aparaturą i całością łączności WCz, jako starszy technik pracowałem na dyżurach odpowiadając za sprawność sieci łączności WCz w kraju. Moim obowiązkiem było zapewnienie bezawaryjnej, zaszyfrowanej łączności dostojnikom państwowym. Z łączności korzystać mogli jedynie najwyżsi dostojnicy państwowi z prezydentem Bierutem, Cyrankiewiczem, ministrem MBP Radkiewiczem i dyrektorami Departamentów MBP oraz szefowie WUBP we wszystkich województwach. Aparaty WCz były tylko w ich gabinetach i nie wolno było z nich korzystać niższej rangi urzędnikom. Zabezpieczali to dyżurni wyżsi oficerowie MBP podczas nieobecności najwyższych. O każdej porze znajdować się musiał przy telefonie dyżurny oficer.
Po zapoznaniu się z aparaturą i całością łączności WCz, jako starszy technik pracowałem na dyżurach odpowiadając za sprawność sieci łączności WCz w kraju. Moim obowiązkiem było zapewnienie bezawaryjnej, zaszyfrowanej łączności dostojnikom państwowym. Z łączności korzystać mogli jedynie najwyżsi dostojnicy państwowi z prezydentem Bierutem, Cyrankiewiczem, ministrem MBP Radkiewiczem i dyrektorami Departamentów MBP oraz szefowie WUBP we wszystkich województwach. Aparaty WCz były tylko w ich gabinetach i nie wolno było z nich korzystać niższej rangi urzędnikom. Zabezpieczali to dyżurni wyżsi oficerowie MBP podczas nieobecności najwyższych. O każdej porze znajdować się musiał przy telefonie dyżurny oficer.
Stacja WCz
zajmowała duże pomieszczenie, w którym w czterech rzędach stało po trzy
aparatury, na każde województwo jedna, a więc 12. Była to angielska 3 kanałowa
aparatura SAS i SAT o szerokości 1,5 metra i wysokości niemal sufitu. Między
rzędami istniała wolna przestrzeń jednego metra. Najbardziej strzeżoną
tajemnicą okazała się aparatura szyfrująca AS przez którą rozmowa musiała
przejść, aby być zaszyfrowana. Stała się ona po kilku latach śmiertelnym moim
zagrożeniem, ale o tym później.
Warszawa, maj 1935. Pomnik
Poległych Lotników (E. Wittig, A. Jawornicki, 1932) na pl. Unii
Lubelskiej wysadzony w powietrze prze z Niemców.
|
Trzy ściany pomieszczenia
były zewnętrze, co zabezpieczało przed ingerencją z zewnątrz. Cztery okna
zakratowane, zabite na głucho bez możliwości otwierania i zamalowane grubą
białą farbą. Aparatura działała na lampach elektronowych, których mnogość
powodowała wzrost temperatury otoczenia, a klimatyzację zapewniał jedynie stojący na
biurku wentylator. W dodatku w instalacji aparatury i wszędzie roiło się od
pluskiew.
Nie trzeba dodawać,
że z racji pełnionej funkcji musiałem znać wszystkie szczegóły techniczne i
organizacyjne owej łączności, tym bardziej że na drugiej i nocnej zmianie
pracowałem sam. Do obowiązków zmianowego technika należał także nadzór nad
wszystkimi stacjami WCz w kraju. Technicy owych stacji mieli obowiązek wykonywać
wszystkie moje rozkazy. Najczęściej dotyczyło to łączności okrężnej w wypadku
awarii napowietrznej linii przesyłowej. Możliwość podsłuchu rozmów wnosił do
pracy silny stres i wyjątkową odpowiedzialność.
Warto zastanowić się, jak to się stało, że taki
młody chłopiec, sierota z odległej podkarpackiej mieściny, znalazł się w tak
odpowiedzialnej pracy? Jakie były kryteria wyboru? Odpowiedzi na postawione
pytania stawały się z czasem coraz jaśniejsze i tkwiły we mnie. Byłem sierotą
mając tylko mamę, więc nie miałby się kto za mną ująć. Taką główkę
nafaszerowaną tajemnicami można było bez komplikacji usunąć i sprawa była
załatwiona. Szkoła rzekomo wybrała mnie w nagrodę za dobre wyniki w nauce, ale
wydaje się, że było to mniej istotne.
Do szkoły w
Warszawie dostałem się będąc listonoszem na poczcie. Ponieważ wówczas pocztę z
telekomunikacją łączyło jedno ministerstwo, więc nabór do szkoły szedł z obu
resortów. Pracowników oddelegowywano do szkoły. Miałem przez kilka lat
wypłacaną comiesięczną pensję za którą żyła moja mama. Za naukę w szkole, za
mieszkanie na bursie nie płaciłem nic. W szkolnej stołówce dostawaliśmy
bezpłatne śniadania i obiady, a za kolację był ekwiwalent pieniężny. Nawet
książki mieliśmy darmowe. Istniał tylko jeden warunek odpracowania po szkole 5
lat zgodnie ze skierowaniem nakazu pracy. Dużo moich kolegów uczących się ze
mną pochodziło z dużych miast, gdzie były urządzenia telekomunikacyjne. Ci
wracali do swoich miast i rodzin. Natomiast ja nie mogłem wrócić do Przecławia,
skąd przyszedłem gdyż nie było tam urządzeń telekomunikacyjnych, a tylko
10-cionumerowa centralka ręczna z podłączonymi 5-cioma abonentami. Zdałem się
na nakaz pracy, a po roku żałowałem, bo warunki płacy i pracy nie były takie
jak obiecywano. Chociaż nie to było najważniejsze. Razem ze mną szkoła nakazem
pracy skierowała do Departamentu łączności MBP kilkanaście osób, w tym do
Wydziału II-go 5-ciu.
Był lipiec 1951
roku, kiedy natychmiast musiałem się wraz z innymi stawić do pracy w MBP.
Dziwiliśmy się wówczas dlaczego nie przyjęto kilku krzykliwych aktywistów. Z
biegiem czasu stawało się to coraz więcej oczywiste. Dyrektorem Departamentu
Łączności MBP był płk Suczek – Rosjanin w polskim mundurze, słabo mówiący po
polsku. Naczelnikiem Wydziału II był płk Izrael Cwejman i to są dwa nazwiska,
które obecnie można potwierdzić w udostępnionych archiwach w Internecie i
gdziekolwiek indziej. Żadnych innych szczegółów o Dep. Łączn. MBP i jego
wydziałach nie udało mi się nigdzie odnaleźć. Fakt ten jest dodatkowym
argumentem, aby znane fakty z siebie wyrzucić. W szczegółach opisałem swoje życie na
kilkuset stronach w niepublikowanych wspomnieniach. Tutaj opisuję tylko najważniejsze
fakty.
Płk Izrael Cwejman - naczelnik Wydziału II Dep. Łączności MBP |
Przekleństwem stało
się dla mnie, że do wszystkiego podchodziłem z maksymalnym zaangażowaniem. Jak
brałem się za naukę, pracowałem czy angażowałem się w coś, to wkładałem w to
maksimum wysiłku. Stało się tak i tym razem podczas zapoznawania się z
aparaturą, szkoleniem i wykonywaniem obowiązków. Po kilku tygodniach odeszli z
dyżurów rosyjscy technicy, a ja wraz z kolegą Julkiem Góździkiem zostałem
przydzielony na praktykę polskim dyżurnym technikom w randze poruczników. Julek
pracował z Kuczyńskim na jednej zmianie, a ja z Rybczyńskim na innej, panował
trzy zmianowy system pracy.
Porucznicy po
wojskowych szkołach radiotechnicznych mieli sporo praktyki i na wyczucie
wykrywali usterki w aparaturze. Posiadali zdolności organizacyjne i wręcz
władcze w stosunku do techników przeciwległych stacji i pozostałych podległych
służb. Technik dyżurny centralnej stacji TKN w Warszawie miał na dyżurze w tym
wypadku nieograniczoną władzę, co stanowiło bezdyskusyjną wykonalność jego
rozkazów. Mnie i Julkowi brakowało tych zdolności. Natomiast oni posiadali
braki teoretyczne, co tłumaczyłem niższym
poziomem nauki w oficerskiej szkole łączności w Legionowie.
Praca jak praca,
może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ogromny stres z panujących na każdym
kroku tajemnic. Byłem nieśmiałym chłopcem i w dodatku zalęknionym od przeżyć
okresu wojny, okupacji i panującego bezprawia po wojnie. Byłem świadomy tak jak
wszyscy do czego bezpieka służyła. Terror zastosowany przez system totalitarny
nie był mi obcy. Wymuszano całkowitą izolację od byłych przyjaciół. Byłem
śledzony. Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie jest moje miejsce pracy. Istniały
żądania obserwacji, czy ktoś mnie nie śledzi podczas wchodzenia do budynku na
Bagatela 14.
Najgorszym
elementem był naczelnik płk Izrael Cwejman. Ten człowiek stał się wkrótce moim
panem życia i śmierci. Już pod jesień 1951 roku, po awansie poruczników do stopni
kapitańskich, odeszli oni do innej pracy, natomiast ja i Julek zastąpiliśmy ich
na dyżurach. Z tym, że na innych
zmianach. Jeśli miałem pierwszą zmianę, to był kierownik stacji kpt. Dyr i
kilku innych oficerów do obsługi. Natomiast na 2-giej i 3-ciej zmianie pełniłem
dyżur sam. Oprócz dyżurnych na stacjach w kraju, podlegali mi telefoniści
którzy w sąsiednim pomieszczeniu łączyli na ręcznej 200 numerowej centrali
abonentów.
Obowiązkiem moim
było:
1. Dbać o sprawność łączności WCz. na własnej stacji.
2. Przyjmować reklamacje od abonentów. Na biurku miałem trzy telefony. Jeden
miejski automatycznej centrali tzw. rządowej. Drugi miejskiej automatycznej
centrali MBP, trzeci automatycznej centrali MON.
3. Wykonać pomiary przenoszenia sygnału na wszystkich kierunkach. Robiłem to
nocą, kiedy był mały ruch i przy współpracy technika przeciwległej stacji. Było
to niesamowicie uciążliwe zadanie, albowiem na przeciwległych stacjach dyżurni
byli tak słabi technicznie, że musiałem telefonicznie kierować nimi w jakie
pozycji mają ustawić przełączniki. Tych czynności było mnóstwo, a jeśli nie
zrozumiał i pomylił, to zamiast poprawy łączności pogorszył ją.
4. W wypadku braku łączności z powodu uszkodzenia linii napowietrznej, należało
zawiadomić służbę KBW w celu lokalizacji uszkodzenia i jego usunięcia.
5. Wiedzieć o sprawności sieci łączności WCz. w całym kraju. Dyżurni na
wojewódzkich stacjach mieli obowiązek meldować technikowi centralnej stacji, a
ten kierować nimi w celu uzyskania sprawności.
6. Wszystko wydarzenia musiały być ze szczegółami odnotowane w specjalnej
księdze zwanej dziennikiem, co było dodatkową zmorą utrudniająca pracę.
Niezrozumiałym było dla mnie, dlaczego przy tylu obowiązkach i tajemnicy
rozmów, na drugiej i nocnej zmianie pracowałem jednoosobowo, bez patrzenia mi
na ręce. Być może ufano zastraszonemu chłopcu, który nie odważy się zrobić coś
złego.
Płk Cwejman każdego dnia rano przyjeżdżał na stację WCz, ze swego gabinetu
na Ksawerów i pierwsze co robił, to czytał dziennik i należało ze szczegółami
wyjaśniać wydarzenia. Do wszystkiego się czepiał, a ponieważ niektóre
wydarzenia znał z innych źródeł, więc robiło się delikatnie mówiąc
nieprzyjemnie. Często wiedział o awariach w terenie, lub słyszał skarżące
doniesienia na jakość łączności od dostojników państwowych. Panowała opinia, że
on gardzi podległym personelem, czego miałem częste dowody. Wszystko to łącznie
z ostrzeżeniami przed czyhającymi wrogami, szkoleniami politycznymi i wbijanymi
siłą w mózgi nienawiścią komunistyczną do religii i patriotycznych treści
minionej epoki powodowało tak silny stres, że nie mogłem się opanować nawet po
pracy. Zostałem kompletnie zniewolony. Niemal na każdy krok należało uzyskać
zgodę. Wyjazd na urlop do mamy, spotkanie z kolegami ze szkoły, na wszystko
trzeba było pisać raport o zezwolenie. Nie dostałem pozwolenia pójścia na
studia zaoczne. Kapitanowie Rybczyński i Kuczyński, którzy odeszli z dyżurów
dostali zezwolenia. Mój raport Cwejman odrzucił, aby nie dopuścić mnie do
kontaktów ze światem zewnętrznym. Kiedy dowiedzieli się o moich kontaktach z
byłymi kolegami ze szkoły i dziewczętami, otrzymałem groźne ostrzeżenie, udzielone
mi w Biurze do Spraw Funkcjonariuszy, gdzie zostałem wezwany. Zerwałem kontakty
w obawie o kolegów i koleżanki. W przeciwnym wypadku byłoby któreś aresztowane
i tak dostało w d…ę, aż zeznało, że przekazywałem im tajemnice łączności. My
zgnilibyśmy w ciupie, a oni dostali medale za wykrycie szpiegowskiej siatki.
Byłem spięty nawet kiedy szedłem ulicą, bo wyobrażałem sobie oczy śledzącego.
Przenosiło się to nawet do hotelu, gdzie mieszkałem na Ksawerowie. Zajmowałem
pokój ze szkolnym kolegą Aleszczykiem Robertem i jeszcze jednym. Aleszczyk pracował
na głuszaczkach zakłócających zachodnie rozgłośnie radiowe. Ufaliśmy sobie i
był on jedynym, któremu nawzajem mogłem się zwierzyć. Natomiast obawialiśmy się
tego trzeciego.
Tej ogromnej presji, napięcia nerwowego, izolacji od świata zewnętrznego i
wbijania w mózgi ideologii komunistycznej nie wytrzymał Julek Góździk i
zwariował. Smutny to był obrazek, kiedy odwiedzałem go w Tworkach. Nie miał
żadnej rodziny i nikt mu nie pomagał. Natomiast Cwejman tak go załatwił, że
zwolniono go bez żadnego odszkodowania i pozostawiono bez środków do życia. Tak
działał system po wykorzystaniu człowieka do własnych celów. Ideologia
komunistyczna oparta na centralizmie demokratycznym zakładała, że jednostka ma
się poświęcić wyższym celom. Tym celem było opanowanie świata komunizmem. Aby to osiągnąć, należało bezpardonowo
niszczyć wrogów bez oglądania się na jednostkę.
Mój stan pogarszała świadomość, że jedyne wyjście z sytuacji jest przez więzienie na Rakowieckiej. Liczyłem się
z tym mając sporo przykładów. Jednym z nich był pracownik akumulatorni
Andrzejewski. Wyniuchali skądś, że dostał krzyż Virtuti Military za wojnę w
1920 roku. Obwołano go wrogiem i ślad po nim zaginął.
Technicznie świetnie sobie radziłem i nie miałem problemu z obsługiwaną
aparaturą. Zatraciłem natomiast czujność, bo jednego razu głośno skrytykowałem
aparaturę szyfrującą AS mówiąc że nie jest skuteczna. Podałem kilka wynikłych z
obserwacji szczegółów mówiących na jakiej zasadzie działa. Miałem na myśli
teorię czwórników której uczyłem się w technikum. Dowiedział się o tym Kamiński
też Żyd – prawa ręka Cwejmana i zagadnął
mnie skąd o tym wiem. Powiedziałem, że z obserwacji dwu linii napowietrznych,
na których w pewnych warunkach atmosferycznych obserwowałem przesłuchy.
Powiedział, żebym o tym nie wspominał i na tym się skończyło. Nie upłynęło
wiele czasu, a wymieniono na tych kierunkach aparaturę i zmieniono pewne
elementy linii.
Aparatura AS była okryta tajemnicą do której miał dostęp tylko jeden
człowiek o nazwisku Kluk. Ja będąc dyżurnym technikiem mogłem w wypadku awarii
wymienić ją na inną. Była bardzo zawodna, wprowadzała wysokie tłumienie sygnału
i trudno było uzyskać jakość rozmowy, taką jak bez niej. Jednak dzięki niej nie
można było podsłuchać rozmów na całej długości linii pomiędzy stacjami WCz.
Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że z tego gadulstwa nasiliły się na mnie
szykany Cwejmana. Zaczęło się od drobnych zarzutów i szykan, aż spreparowano
oskarżenie mnie o podsłuch rozmowy ministra Radkiewicza. Perfidnie wciągnięto w
to telefonistę, który zeznał iż podsłuchiwałem. Telefonista zgłosił mi w nocy,
że nie może dodzwonić się do Radkiewicza w Konstancinie, gdzie miał rezydencję.
Sprawdziłem linię aparaturę, działały prawidłowo. Uznałem, że dyżurny oficer
zasnął i to jest przyczyna. Wiedziałem, że w Konstancinie ma w sąsiedztwie gabinet
prezydent Bierut, więc zadzwoniłem z myślą że poproszę dyżurnego z którym
sprawdzę jak jest.
Słucham – odezwał się Bierut.
Czy mógłbym poprosić, aby dyżurny oficer sprawdził w gabinecie ministra
Radkiewicza telefon bo nie odpowiada?
Dobrze – powiedział i się wyłączył.
Włączyłem się w telefon Radkiewicza i czekałem, aż po dłuższej chwili
zgłosił się dyżurny. Wszystko było OK.
Jeszcze w hotelu dobrze nie zasnąłem po nocnej zmianie, a już nastąpiło
walenie w drzwi i dwaj z Biura ds. Funkcjonariuszy zjawili się po mnie. Zabrali
mnie i pojechaliśmy na Bagatela 14, gdzie był już telefonista. Rozpoczęło się
przesłuchanie, gdzie wprost stał zarzut podsłuchu, bo telefonista zdecydowanie
tak zeznawał, chociaż nie było prawdą. Przy okazji wyciągano inne sprawy, a
mianowicie taką, że celowo nie nawiązałem łączności biorąc udział na manewrach
sztabowych w terenie. To akurat było prawdą, bo były to już czasy, kiedy
przestałem się starać i było mi serdecznie dość tego wszystkiego. Byłem pod
ogromną presją tego co mi zarzucano i wiedziałem, że jest ze mną źle. Nawet nie
bardzo rozumiem, że kiedy zrobili przerwę, poszedłem na stację WCz i zadzwoniłem
na telefon Bieruta. Do dzisiaj nie wiem
na co liczyłem dzwoniąc, ale miałem szczęście, bo zgłosił się on sam.
Słucham – poznałem go po głosie.
Towarzyszu – czy pamiętacie jak w nocy prosiłem o posłanie dyżurnego do
gabinetu ministra?
Tak – a o co chodzi?
Bo podejrzewają mnie, że podsłuchiwałem.
Dziękuję – ja to załatwię.
Spokojniejszy wróciłem i dalej tłumaczyłem się z całej gamy innych
zarzutów, będących spreparowaną fikcją. Byłem pewien, że chcą mnie załatwić.
Nie pamiętałem jak długo to trwało, ale w pewnym momencie wywołano jednego z
przesłuchujących. Po chwili wrócił i poszeptał z drugim.
Jesteście wolni towarzyszu – zwrócił się do mnie.
A kiedy wychodzili, jeden bąknął.
Zawraca d..ę prezydentowi, a on ma tyle spraw.
Sprawa stała się jasna. Trafiłem w tajemnicę AS, do której nie byłem
powołany i Cwejman jako pan mojego życia i śmierci chciał mnie załatwić. Często
wracam myślami do tych wydarzeń i nie wiem czy uratowała mnie Opatrzność Boska,
czy zbieg okoliczności. Był marzec 1953 rok i zmarł Józef Stalin. Minęło kilka
miesięcy i płk Izraela Cwejmana zdegradowano z funkcji naczelnika Wydziału II.
Po śmierci Stalina usunięto ze stanowisk w MBP mnóstwo Żydów.
Zaczęło się lżej żyć. Nowy naczelnik mjr Orzechowski przyszedł z WOP. Nie
wtrącał się już do wszystkiego. Nie było tak ogromnej presji. Kierownik stacji
Dyr miał w decyzjach wolną rękę. Wiedział, że jeśli chodzi o sprawy techniczne,
to może na mnie polegać. Wkrótce po WCz nawiązano pierwszą łączność z Mielcem i
Stalową Wolą. W gabinecie dyrektora Gronka w WSK Mielec stanął na biurku aparat
WCz. Poznałem wówczas Mariana Staniszewskiego, który w PUBP w Mielcu był
dyżurnym WCz. Łącząc się z nim telefonicznie opowiadał, jakie świetne zarobki
są w tamtejszej WSK produkującej samoloty.
Pomimo że lżej się pracowało, to jednak świadomość posiadanych tajemnic
stwarzała dalej zagrożenie. W prawdzie udało mi się uratować, ale byłem pewien
że gdyby Cwejman nie odszedł z pracy, on załatwiłby aby moja główka spadła z
karku. Stało się dla mnie jasne, że będąc na tropie tajemnicy AS stwarzałem i
jemu zagrożenie. Bowiem bezpieka oparta na systemie terroru zagrażała i tym,
którzy jej służą. Cwejman wiedząc, że odkryłem tajemnicę AS, wiedział że
zagrozi to jemu w wypadku dalszego jej ujawniania. Miałby kłopoty, że nie
ustrzegł tajemnicy. Oskarżając mnie o podsłuch usuwał moją głowę ratując
własną, bo w wypadku wycieku tajemnicy na zewnątrz, jego głowa także by spadła.
Kiedy odszedł przestała mu zagrażać tajemnica AS w mojej głowie. Wydarzenia
następnych lat, a nawet kilkadziesiąt później potwierdziły ten tok myślenia.
Ulgi jakie nastąpiły po odejściu Cwemana, uświadomiły mi możliwość
wydostania się stamtąd. Opracowałem plan, że najpierw wystąpię o przeniesienie
na stację WCz do Rzeszowa, ożenię się biorąc ślub kościelny, co spowoduje że
mnie dyscyplinarnie zwolnią, a wówczas podejmę pracę w WSK Mielec. Napisałem
raport o przeniesienie do Rzeszowa i czekałem na decyzję. Życzliwi odradzali mi
tłumacząc że tracę możliwość awansu i finansowo. Mówiono, że wielu nawet
pomarzyć nie może, by znaleźć się na stanowisku starszego technika gdzie
przysługuje najwyższy stopień oficerski. Miałem stopień starszego sierżanta, więc
mogłem szybko awansować. Natomiast mnie zbrzydła służba temu przestępczemu
systemowi i nic nie mogło mnie odwieść od wybranej drogi. Prowadziłem już korespondencyjną
znajomość z przyszłą żoną Ludką.
Mjr Orzechowski pozytywnie zatwierdził mój raport o przeniesienie, a
przyczynił się do tego naczelnik rzeszowskiej stacji WCz mjr Milcarek, a także
jego zastępca kpt. Bielecki i kierownik stacji Faber. Rozmawiałem z nimi w tej
sprawie podczas licznych technicznych kontaktów. Istniał tam tak fatalny stan
fachowej wiedzy, że nawet do pomiarów i regulacji systemu musiałem wzywać
Fabera, lub Bieleckiego. Byli zadowoleni, że przyjdę tam do pracy. Dalej
pracowałem na dyżurach, ale nie kierowano mnie do prac przy uruchamianiu nowej
stacji WCz przy ulicy Chocimskiej wybudowanej za kinem Moskwa. Poczekałem
jeszcze na zgodę pozostałych służb i w 1954 znalazłem się w Rzeszowie.
Miałem podwójną satysfakcję. Raz, że nie ciążyła na mnie taka presja jak w
Warszawie, a po drugie częściej odwiedzałem mamę w Przecławiu. Systematycznie
dalej realizowałem własny plan. Po otrzymaniu zezwolenia, wziąłem z Ludką ślub
cywilny w Rzeszowie. Świadkiem był pracujący ze mną porucznik Król. W Boże
Narodzenie wziąłem z nią ślub kościelny w Krościenku n/Dunajcem i natychmiast
napisałem raport o zwolnienie motywując faktem wzięcia ślubu kościelnego.
I stała się rzecz nieprzewidywalna. Nie wywalili mnie dyscyplinarnie, lecz
zostałem pochwalony, że pomimo zła, postąpiłem uczciwie przyznając się.
Przesłuchujący mnie funkcjonariusz dał mi przykład mojego naczelnika kpt.
Milcarka.
On wziął ślub kościelny po kryjomu z obcą nam klasowo kobietą mającą dom.
Odkryliśmy to i został ukarany. Natomiast wy towarzyszu przyznaliście się.
Zniszczymy ten wasz raport i możecie dalej u nas pracować – powiedział.
Wściekł się dopiero wtedy, kiedy zdecydowanie odmówiłem, tłumacząc chęcią
opieki nad mamą w Przecławiu, a za tym pracą w przemyśle lotniczym w Mielcu. Groził
mi obiecując, że będę żałował. Wiedziałem, że groźby spełniają, natomiast
obietnice rzadko. Prawdą było to, co mówił
o Milcarku. Został dyscyplinarnie zwolniony, a jego stanowisko zajął
kpt. Bielecki.
Ostatnim akcentem był mój telefon po linii WCz do dyrektora Gronka w
Mielcu. Przedstawiłem się jako technik tej łączności prosząc o pracę w WSK
Mielec. Zatrudniano tam każdego, nie tylko z takimi kwalifikacjami jak ja
miałem. Był dzień 13 maja 1955 roku, kiedy rozpocząłem pracę w przemyśle
lotniczym w Mielcu.
Dałbym wiele aby poprzednie służby zapomniały, że u nich pracowałem. Tak
się nie stało, a ja nie zdawałem sobie sprawy jaki perfidny plan uknuto.
Najpierw na Wydziale 56, a następnie na Wydziale 57 Start, dziwnym trafem
wiedziano że pracowałem w MBP. Nie zaprzeczałem temu, jednak nie wyjawiałem co
tam robiłem. Nie zależało mi na tym, że ktoś wiedział. Miałem spokojne
sumienie, bo nikomu krzywdy nie zrobiłem. Nawet łobuzom, którzy podczas
okupacji niemieckiej wyrządzali krzywdę mojemu ojcu. Byli teraz tacy dobrzy i
serdeczni, kiedy spotykałem ich w Przecławiu.
Tak się złożyło, że zostałem namówiony do podjęcia zaocznie technikum
elektrycznego i zacząłem chodzić raz w tygodniu na zajęcia. Był już rok 1956,
kiedy doszedł do władzy Władysław Gomułka. Rozwiązano wówczas MBP, a jego
struktury weszły w skład MSW. Nie było wówczas w Mielcu możliwości studiów
wyższych. Uznałem, że nie zaszkodzi pogłębić swoje wiadomości. Zdziwiony byłem,
bo podjął naukę także szef SB Załuski i kilku innych tejże służby. Nawet
sekretarz powiatowy PZPR Michał Cygan. Wkrótce uzyskałem mnóstwo przyjaciół, a
garnęli się do mnie najwięcej w/w. W przedmiotach takich jak matematyka,
elektrotechnika i pozostałe zawodowe zawsze pomagałem potrzebującym. Miałem z
tego powodu mnóstwo znajomych. W tamtym powojennym czasie poziom wiadomości
szkoły podstawowej w głowach ludzi zbliżonych do mojego rocznika był
niesamowicie niski. Nie odmawiałem nikomu pomocy. Stało się nawet tak, że
sekretarz Michał Cygan poprosił kierownictwo WSK, aby mnie oddelegowano do
pracy w KP PZPR. Zgodziłem się, bo miałem wysoką średnią zarobków i kilka
miesięcy zimą siedziałem w ciepełku porządkując kadrowe dokumenty. Natomiast
głównym celem była pomoc w nauce. Sekretarz Cygan mając czas wzywał mnie do
siebie i wówczas uczyłem go matematyki, elektrotechniki i innych przedmiotów. SB
miała przy okazji sygnał, że w moim otoczeniu nie kręcą się podejrzani ludzie.
Często szef SB przychodził do sekretarza i wówczas obu uczyłem.
Nie miałem wątpliwości, że istniał odgórny nakaz składania meldunków z
moich zachowań. Dochodziłem do wniosku, że nie chodzi już o tajemnicę AS,
albowiem ta przyschła z odejściem Cwejmana. Na pewno jednak chodziło, o
wszystko co wiedziałem na temat całości sieci WCz. Zdawałem sobie sprawę, że każda
informacja zdobyta przez zachodni wywiad mogła sprawić olbrzymich kłopotów.
Stąd musieli mieć pewność, że ich tajemnice są bezpieczne.
Kiedy analizuję ten fakt, nasuwa się jasno, że przeżyłem dzięki
sprzyjającym okolicznościom i własnym instynktem samozachowawczym. Dzisiaj nie
mam wątpliwości, że ratowały mnie pozytywne meldunki o mnie.
Nie wiem jak wiele lat byłem pod obserwacją, ale sądzę że bardzo długo, bo
ten system łączności nie mógł się szybko zmienić. Że pamiętano gdzieś o mnie
okazało się nawet po transformacji ustrojowej. Napisałem w prasie lokalnej
Mielca i Internecie o WCz, Cwejmanie i tym co w MBP przeżywałem. Stała się
rzecz, której najmniej się spodziewałem. Dostałem ze Szwecji wiadomość od syna
Cwejmana. Tłumaczył ojca, że to co robił, to dlatego że ojciec też się bał o
swoje życie. Potwierdzało to fakt, że w ścisłym komunistycznym terrorze
dostawali też w czapę zwierzchnicy. Zagadką pozostaje skąd syn Cwejmana
dowiedział się o mnie. Przy okazji zarzucał mi antysemityzm.
Rozważając aspekty swego życia, na pewno straciłem wiele ze względu na
wstrzemięźliwość wielu osób do mnie. Była to cena płacona za nakaz pracy w MBP.
Rozgłaszali od początku o tym ci, którzy do tej pracy mnie zmusili. Czy miałem
z tego powodu wrogów? Na pewno była nią moja była żona, czego ślady pozostają
do dzisiaj. Obecnie widzę wokół siebie przyjazne dusze, bo nikomu nie
wyrządziłem krzywdy i stanę bez obaw przed sądem ostatecznym.
Mógłbym jeszcze wiele stron napisać w powyższym temacie, ale nie mogę
czytającego zanudzić. Na zakończenie składam wnuczce podziękowanie, bo dzięki
jej radzie dokonałem przemyśleń i zrobiłem odwrotnie, przedstawiając ten
wycinek życiowej historii. Jeśli on pomoże w zrozumieniu wydarzeń i czasów, w
których przyszło mi żyć, to satysfakcja jest po mojej stronie.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 5 kwietnia 2019
całość!
OdpowiedzUsuńchętnie poczytałbym wszystko.
Szacunek
GM
Teofil, czytam ten tekst z wielką ciekawością, jest to gotowy scenariusz na film, pozdrawiam serdecznie Ciebie i małżonkę, życzę dużo zdrówka.
OdpowiedzUsuńKolejny tekst Pański czytam z wielkim zainteresowaniem i czekam na więcej. Pozdrawiam Państwa!
OdpowiedzUsuńCzytam wszysto z zainteresowaniem. W życiu oprócz przyzwoitości trzeba mieć odrobinę szczęścia.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń