Stefan Arczyński
Tak
się składa, że na moim osiedlu Zacisze mieszka o dobre 2 rzuty kamieniem
100-latek Stefan Arczyński. Mieszka w tej okolicy wiele ciekawych osób, jednak
Pan Stefan przebija się ponad przeciętność. Piszę te słowa, albowiem dzisiaj 31
lipca Pan Stefan obchodzi 100-lecie swoich urodzin. Nie wszyscy dożywają tak
pięknego wieku, a tym bardziej ludzie o tak bogatej biografii. Piszę też
dlatego, że przeczytałem dzisiaj w Gazecie Wyborczej piękną biograficzną
opowieść o nim, a także miałem okazję poznać osobiście Pana Stefana około 20
lat temu, kiedy wspólnie na jednej sali przebywaliśmy w szpitalu po
wszczepieniu endoprotezy.
Poniżej wycinek ze zdjęciem z Gazety Wyborczej
Składam tą drogą
Panu Stefanowi Arczyńskiemu serdeczne życzenia następnych długich lat życia w
zdrowiu i pomyślności. Życzę, aby ostatnie lata wynagrodziły mu trudy
przeżywane w młodości. Poznałem jego życie, kiedy wspólnie na sąsiednich
łóżkach opowiadał o swoim życiu. Jako ciekawą historię zapisałem jego opowieść
w swoich wspomnieniach, a dzisiaj po przeczytaniu o nim w GW sięgnąłem do swych
wspomnień i skopiowałem to co zapamiętałem i zapisałem z jego opowieści leżąc
na szpitalnym łóżku. Porównałem zapisaną moją treść z przeczytaną w GW,
stwierdzając w nich analogiczne treści. Z treścią w GW można szeroko zapoznać
się w jej piątkowym wydaniu z 29 lipca 2016, natomiast opowieść zapamiętaną i
zapisaną przeze mnie cytuję poniżej.
Stefan Arczyński, człowiek o ponad 10 lat starszy
ode mnie. Urodził się w polskiej rodzinie w Berlinie, gdzie mieszkał wraz z
rodzicami. Przed II wojną światową jego ojciec był Polakiem czynnie działającym
w Związku Polaków w Niemczech. Będąc Polakiem wychowanym w Niemczech znał młody
Arczyński doskonale tak język niemiecki jak i polski. W 1939 roku, gdy wybuchła
wojna młody Arczyński miał niewiele ponad 20 lat. Jako obywatel niemiecki
został zmobilizowany i wcielony do wermachtu, a po napaści na Związek Radziecki
znalazł się na froncie wschodnim. W walkach pod Stalingradem został ranny i z
rozbitym kolanem wycofany na tyły, skąd przenoszony ze szpitala do szpitala
znalazł się w Prusach Wschodnich. Tam dostał się do niewoli sowieckiej, gdzie
spędził kilka lat. Roztrzaskane kolano spowodowało, że był kaleką, miał nogę
sztywną i krótszą. Po wojnie, jeśli dobrze zrozumiałem to w 1946 roku został
wypuszczony z niewoli sowieckiej, ale nie wrócił do Niemiec, lecz osiadł w
Polsce. Nie miał już rodziny w Niemczech, gdyż została ona wymordowana w
całości przez Hitlerowców. Jak wspomniałem jego ojciec był członkiem Związku
Polaków w Niemczech, która to organizacja została w 1935 roku zdelegalizowana i
działała nielegalnie. Osiedliwszy się w Polsce, ożenił się z wdową i stał się
zawodowym fotografem. Zamieszkał we Wrocławiu, wybudował ładny dom, w którym
mieszka do obecnej chwili.
Widać w mojej
nigdzie nie publikowanej treści pewne różnice za które przepraszam Pana
Stefana. Pomimo sąsiedztwa nigdy nie spotkałem Go chociaż często przypomina mi
się On i jego historia, kiedy przejeżdżam, lub przechodzę obok jego domu. O
jego biografii zawodowego fotografa utrwalającego swoje artystyczne dzieła w
wystawach nie zapisałem, natomiast możemy zapoznać się z nimi z GW pod tytułem
„Mistrz nad mistrzami czarno białej fotografii”.
Pamięć moja
zapisała Pana Stefana jako z humorem pogodnego, niebieskookiego i wrażliwego
człowieka. Podziwiam Pana Stefana i współczuję trudów przeżytych w młodości.
Chętnie zapoznałbym się szerzej z jego przeżyciami, zapełniającymi zapewne
kilka tomów książek.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 31 lipca 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz