Urzędnicza
głupota
Tak
należy nazwać pewną sprawę, którą poniżej pragnę opisać a która przez wiele
tygodni nurtuje mój umysł. Otóż jak wiadomo w
dniu 30 czerwca 2015 minął termin ważności kart parkingowych dla osób
niepełnosprawnych. Ma nastąpić weryfikacja kart i wydane zostaną nowe karty. Inicjatywa
z mojego punktu widzenia całkowicie słuszna, albowiem namnożyło się tych kart
niezliczona ilość. Karty te przez wiele lat używane przez potomków zmarłych
dawno niepełnosprawnych i innych niepewnych źródeł powodują tłok na
wyznaczonych miejscach do parkowania dla niepełnosprawnych do tego stopnia, że faktycznie
niepełnosprawni nie mogą z nich korzystać. Sprawa wydaje się całkowicie prosta
i tak mi się wydawało, że pójdę do odpowiedniego urzędu, gdzie urzędnik
stwierdzi na podstawi dokumentów zasadność dokumentów, a więc dowodu
osobistego, stopnia orzeczenia niepełnosprawności wydanego przez komisję
lekarską, popatrzy się na moją osobę, zobaczy nowe dokumenty lekarskie
stwierdzające zwiększenie się niepełnosprawności, a następnie wyda mi nową
kartę i będzie po kłopocie.
Niestety,
to co wydawało mi się logiczne, nie było już dla urzędniczki w Powiatowym
Zespole do Orzekania Niepełnosprawności we Wrocławiu. Poprzeglądała moje
dokumenty, pokiwała głową i dała 2 druki jeden dla mnie do wypełnienia, a drugi
na wizytę do lekarza pierwszego kontaktu w celu wypełnienia i podpisania.
Urzędniczka nie była w stanie wyjaśnić dlaczego nie może sprawy załatwić od
ręki mimo tak zdecydowanej niesprawności. W domu wypełniłem rubryki dość
skomplikowanego druku podpierając się dowodami ze szpitali i dowodem
niesprawności wydanego przez komisję lekarską 18 lat temu i stwierdzające, że
moja niesprawność pierwszej kategorii niesprawności narządu ruchu jest trwała,
nie mogę podejmować żadnej pracy i wymagam opieki osób trzecich, co uzasadnia
do zaliczenia do I grupy inwalidztwa. Następnie wziąłem oba druki i podpierając
się kulą pokuśtykałem po zarejestrowaniu do lekarza rodzinnego, gdzie zastałem
długą kolejkę. Lekarka podeszła do sprawy bardzo solidnie. Przejrzała moją
grubą teczkę dokumentów zebranych z różnych szpitali w przeciągu 88 roku mojego
życia i stwierdzające, że mój stan zdrowia znacznie się pogorszył od
pierwotnego orzeczenia komisji wydanego 18 lat temu. Straciła na to ponad pół
godziny, a kolejka czekających chorych na wizytę rosła. Wziąłem wypełniony
przez lekarkę druk, oraz swój wypełniony druk i żona zawiozła mnie do
Powiatowego Zespołu do Orzekania Niepełnosprawności we Wrocławiu. Czekałem w
kolejce ponad godzinę, byłem jednak ucieszony, że dostanę na podstawie tak
zdecydowanych dowodów upragnioną kartę parkingową. Niestety, kiedy już stanąłem
przed obliczem urzędniczki, ta nie przeglądając dokumentów wypełniła skrawek
papieru stwierdzający że dokumenty moje przyjęła i zostanę wezwany na komisję
lekarską. Byłem zaskoczony i niesamowicie zdumiony. Po co czekałem ponad
godzinę? Po co następna komisja lekarska w tak zdecydowanych dowodach? Nawiedzają
mnie refleksje o co chodzi, że tak prostej wydawałoby się sprawy nie można
załatwić od ręki? Czy tak nie ufa się orzeczeniu lekarza pierwszego kontaktu, że
potrzebna jeszcze komisja? Czy urzędnik załatwiający sprawę jest tak głupi, że
potrzebna jest komisja lekarska, aby zrozumieć co napisano w przedstawionych
dokumentach? Czy wynika to z kompletnego przejawu zaufania do dokumentów i
lekarza? Zostałem już bez karty parkingowej, bo straciła wczoraj ważność.
Zastanawiam
się co będzie dalej. Idąc tym wątkiem myślę co stanie się, gdy dostanę się przed oblicze komisji lekarskiej, bo ta
będzie miała dwie możliwości, albo wydać mi orzeczenie o niepełnosprawności,
albo nie wydać. Jest jeszcze trzecia możliwość, że komisja sprawi cud i mnie
uzdrowi, w co choć jestem osobą wierzącą, to jednak nie wierzę. Najprawdopodobniej komisja lekarska wyda mi orzeczenie o
niepełnosprawności, bo sprawa jest ewidentna jednak nie rozumiem po co ten cały
cyrk. Komisja lekarska jak sama nazwa wskazuje to co najmniej 2 lekarzy, którym
może zająć ponad 2 godziny jeśli by chcieli zbadać mnie, przeczytać i zapoznać
się dokładnie z wszystkimi moimi lekarskimi dokumentami.
Zastanówmy
się jakie są koszta takiego przedsięwzięcia. Policzmy sumaryczny czas lekarzy i
urzędników zajmujących się każdą sprawą, którym trzeba zapłacić z naszych podatniczych
pieniędzy. Pomnóżmy to przez ilość komisji w całej Polsce. Policzmy ile wydłużą
się kolejki do lekarzy ze względu na zajęcie się urzędniczymi sprawami w
komisjach wydających nowe orzeczenia niesprawności. Koszty społeczne i
finansowe są tak ogromne, że aż trudno je policzyć.
Jest
jeszcze taka możliwość, że komisja wyda mi orzeczenie, że jestem osobą sprawną
fizycznie. Wprawdzie w to nie wierzę, jednak jest taka możliwość. Wówczas będę
się odwoływał, ale będzie się musiała komisja ponownie zebrać i koszty będą
rosły. Pójdę nawet do sądów wyższych instancji i sprawę wygram z pozytywnym
skutkiem dla siebie, bo sprawa jest ewidentna.
Warto
zastanowić się ile kosztować może taka jedna wydawałoby się drobna sprawa,
którą może bez kosztów załatwić jeden logicznie myślący urzędnik. Wyraźnie
widać, że chodzi o głupi przepis urzędniczy lub niezrozumienie przepisu, co
skutkuje że urzędnik nie załatwia sprawy od ręki tylko przekazuje dalej.
Zastanawiam się jakiego szczebla sięga ta urzędnicza głupota przynosząca
wszystkim ogromne społeczne i finansowe straty. Ciekaw też jestem czy ta
głupota ogarnęła cały nasz Kraj, czy dotyczy tylko Wrocławia? Jakie
konsekwencje czekają mnie ze strony służb porządkowych jeśli wystawię za szybę
samochodu starą kartę parkingową? Może uda się komuś mnie oświecić.
Kiedy
zakończyłem powyższe pisanie i miałem wstawić
temat na bloga otrzymałem przesyłkę listową datowaną 23 czerwca, wysłaną
24 czerwca, a otrzymałem ją 1 lipca. Przesyłka zawierała 2 pisma, z których
jedno zawiadamia mnie że 2 lipca tj. jutro mam zgłosić o 8-mej rano do PZdsON
przy ulicy Strzegomskiej we Wrocławiu, by lekarz specjalista ocenił mój stan
zdrowia na podstawie przyniesionego najnowszego oryginału wydanego przez kardiologa,
oraz jego kserokopię, a także inne dokumenty. Drugie pismo zawiadamia mnie, że
mam się stawić ponownie w siedzibie PZdsON dnia 8 lipca, gdzie na posiedzeniu
składu orzekającego rozpatrzony zostanie mój wniosek.
Po
przeczytaniu obu pism opadły mi z wrażenia ręce, albowiem urzędnicza głupota
przekroczyła moją wyobraźnię. A więc będzie jeszcze jeden lekarz, któremu muszę
dostarczyć dokumenty. Lekarz będzie badał mnie i sprawdzał przyniesione dokumenty
ze stanem mojego zdrowia, następnie skieruje mnie na posiedzenie składu
orzekającego, które rozpatrzy mój wniosek.
Zastanawiam
się czy na tym zakończy się ta urzędnicza głupota, czy będzie dalej trwać? Do
pytań poprzednich dodaję następne. Czy nie można wydać zarządzenia, aby w
takich wypadkach jak mój sprawę załatwił jeden urzędnik podobnie jak w
przedstawionym przez premier Ewę Kopacz wypadku wydania recepty na lek przez
pielęgniarkę? Na ile jeszcze wydłużą się kolejki kiedy lekarze zamiast leczyć
pacjentów będą rozpatrywać urzędnicze głupoty? Czy w efekcie takich
nielogicznych działań i rozrzucaniu pieniędzy podatników nie pójdziemy śladem
Grecji?
Wkroczyłem
już w 88 rok życia, ale takich urzędniczych decyzji u schyłku życia się nie
spodziewałem. Być może dożyję do 8 lipca by stawić się przed oblicze składu
orzekającego, a może i nie. I po co to wszystko? Któż to wie?
Teofil
Lenartowicz
Wrocław, dnia 1 lipca 2015
Szanowny, Drogi Panie Teofilu.
OdpowiedzUsuńCzytając Pana wpis i pytania, sądzę, że trafnie Pan ujął problem i sam odpowiedział na większość pytań. Pierwsza sprawa to fakt, że tylu ludzi przy Pana sprawie ma zajęcie i to płatne. Gdyby nie to, wzrosłoby bezrobocie - co z kolei nie w smak obecnie rządzącym. Bo gdyby okazało się, że pana sprawę załatwia jedna urzędniczka "od ręki" - reszta może okazać się niepotrzebna. Druga sprawa to kompetencje, a raczej ich brak - we wszystkich zawodach, na wszystkich szczeblach. Biurokraci przodują. Brak zdecydowania w podejmowaniu decyzji. Trzecia sprawa to nasza polska natura - cwaniactwo, oszukiwanie i dopatrywanie się w drugim człowieku "złego". Pamiętam, będąc w szpitalu na badaniach, pobyt mężczyzny bez obu nóg, skierowanego na dwutygodniowe badania określenia stopnia niepełnosprawności - sic! Porażające są brak jasnych procedur i zdecydowania w działaniu. To co już za Odrą, czyli "za miedzą", można załatwić nie wychodząc z domu, w naszym "grajdołku" musimy "wychodzić", "odstać", udokumentować wieloma pismami z wieloma pieczątkami. Co to za firma, w której pracownik dyktuje warunki swojemu pracodawcy?!
Pozdrawiam serdecznie życząc dużo zdrowia i cierpliwości.
Z wyrazami szacunku, Jan Świerzewicz
Serdeczne dzięki za komentarz. Wielka szkoda, ze nie pokazuje się Pan w "Loteczce". Ciekaw jestem dlaczego. Pozdrawiam .
OdpowiedzUsuń