Listopadowe wydarzenia
Listopadowe
wydarzenia to spotkanie w klubie lotników „Loteczka” i w Śląskim Towarzystwie
Genealogicznym, oraz kilka innych wydarzeń, które poniżej prezentuję.
Spotkanie
w klubie „Loteczka” odbyte 12 listopada rozpoczęło się mszą świętą za zmarłych
lotników. Msza odbyła się na Gądowie, a odprawił ją ks. Prałat Czesław Majda,
natomiast Ojciec Dominik wygłosił ciekawe kazanie poświęcone nie tylko zmarłym
lotnikom, ale nawiązał do święta Niepodległości 11 Listopada. Po mszy starym
zwyczajem zrobiliśmy zdjęcie poniżej przedstawione.
Godzinę
później spotkaliśmy się w „Orlim Gnieździe”, gdzie sekretarz Heniu Kucharski,
wraz z pomagającą mu żoną, wydawał członkom nowe legitymacje. Pragnę w tym
miejscu podkreślić, że legitymację z numerem jeden otrzymał pilot Stanisław
Błasiak jako pomysłodawca i twórca Klubu. Wiceprezes Edward Sobczak
zaproponował na następnym spotkaniu wystąpienie Władysława Czapskiego, który
jako dziecko wywiezione na Syberię przebył drogę wyjścia z Armią Andersa ze
Związku Radzieckiego do Iranu w 1942 roku. Uczestnicy poparli propozycję. Poniżej kilka zdjęć z "Loteczki"
Spotkanie
uświetniło wystąpienie Romana Szmita, który zaproponował złożyć napis na szalu
podarowanym mu przez dziewczynę z Nepalu za drobną przysługę. Szal z napisami
przekazał Sebastianowi Kawie, a ten wziął go na swoją wyprawę przelotu
szybowcem nad najwyższym szczytem świata Mont Everestem. Sebastian z szybowcem
znajduje się już na miejscu i ostatecznie przygotowuje się do swego
przełomowego lotu. Szmit zaczął zbierać na nim podpisy dzieci ze
starej kliniki na ul. Bujwida we Wrocławiu. W tej klinice przebywają dzieci
chore na raka. Podopieczni tego szpitala czekają na otwarcie Przylądka Nadziei,
nowoczesnej kliniki dla chorych na nowotwór, która zastąpi dotychczasową
placówkę. Szmit postanowił pomóc. Usłyszał, że Sebastian wybiera się na
lot szybowcem nad Himalajami, czyli i nad Nepalem. Pomyślał, że będzie to niesamowity
symbol, ten szal wróci do swojej ojczyzny. Po locie nad Himalajami postanowił, że przeda
go na akcji, a pieniądze przekaże na konto budowanego Przylądka Nadziei. Szal
ze skarbonką został wystawiony na wrocławskim rynku właśnie w tym celu. Poniżej
zdjęcia z szalem.
Powyżej Szmit w klubie "Loteczka" prezentuje szal przyglądającemu się Czapskiemu, a poniżej Szmit i Edward Sobczak pokazują szal na którym dokonano wpisu od wszystkich członków "Loteczki"
Poniżej Roman Szmit na wrocławskim rynku z szalem i skarbonką z zebranymi darami na klinikę Dobrej Nadziei
Nieco
więcej uwagi pragnę poświęcić filmowi o pilotce Janinie Lewandowskiej
zamordowanej w Katyniu jedynej kobiecie. Ta młoda drobna dziewczyna w latach
30-tych minionego wieku była pierwszą w Europie kobietą wykonującą skok
spadochronowy z najwyższej dostępnej wówczas wysokości. Jest to ciekawa
historia posiadająca swój dalszy ciąg po II Wojnie Światowej i swój finał w
2005 roku. Wyświetlony na wyświetlaczu film wzbudził zainteresowanie zebranych,
a poniżej przedstawiam skrótowo historię jej krótkiego i tragicznie przerwanego
w Katyniu życia. Była córką generała Dowbor-Muśnickiego naczelnego dowódcy
zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny
wyszła za mąż za pilota instruktora Mieczysława Lewandowskiego, który podczas
bitwy o Anglię walczył w 302 Poznańskim Dywizjonie Myśliwskim RAF. Janina
Lewandowska po wybuchu wojny dostała się wraz innymi do niewoli sowieckiej, a
następnie zamordowana w lesie katyńskim. Jak wiadomo w 1943 roku Niemcy odkryli
masowe groby w Katyniu i odbyła się ekshumacja pomordowanych, gdyż Niemcy mieli
okazję własne zbrodnie przykryć sowieckimi. W tym celu powołano międzynarodową
komisję w skład której został powołany na świadka Polak Józef Mackiewicz.
Całością ekshumacji kierował niemiecki antropolog profesor Gerhard Buhtz.
Niemcy odkrywszy ciało jedynej zamordowanej kobiety ukryli ten fakt, gdyż nie
pasował im do przedstawionej przez nich wersji. Jednakże zaintrygowany tym
faktem Buhtz nakazał oddzielić czaszkę Lewandowskiej od reszty ciała i zabrał
ją sobie jako eksponat wraz z sześcioma innymi czaszkami. Gerhard Buhtz był
szefem ówczesnego zakładu Medycyny Sądowej w Breslau i tam właśnie zabrał owe
czaszki. Niedługo później Buhtz zginął na froncie wschodnim, a czaszki
doczekały się czasów, kiedy Breslau stał się Wrocławiem w PRL-u. Czaszki
wraz z informacją ich pochodzenia odnalazł późniejszy kierownik Zakładu
Medycyny Sądowej Wrocławskiej Akademii Medycznej profesor Bolesław Popielski.
Znając wagę znaleziska postarał się je ukryć przed poszukiwaniami prowadzonymi
przez NKWD, które poszukiwały jakichkolwiek śladów katyńskiego mordu we
Wrocławiu. W czasie kiedy wypowiadane słowo Katyń było ciężkim przestępstwem, w
poszukiwaniu śladów mordu katyńskiego uczestniczyło także UB spodziewając się,
że Buhtz mógł zostawić w podległym mu zakładzie medycyny sądowej jakieś ślady.
Przez całe lata udawało się ukryć tajemnicę czaszek, a następnym powiernikiem
tajemnicy stał się profesor Bolesław Jagielski, który na łożu śmierci przekazał
tajemnicę swym zastępcom prosząc, aby w odpowiednim politycznym klimacie
ujawnili narodowi tajemnicę czaszek. Tak też się stało, bo doktorzy Tadeusz
Dobosz i Jerzy Kawęcki wypełniając tajemnicę profesora ujawnili w 2003 roku na
łamach Tygodnika Powszechnego owe czaszki i tajemnicę w nich zawartą.
Udowodniono naukowo, że czaszki należą do polskich oficerów zamordowanych w
1940 roku w Katyniu. Badania czaszki Janiny Lewandowskiej trwały dłużej i
dopiero metodą superprojekcji i techniki komputerowej wykazano, że jest to jej
czaszka. Finałem owianej tajemnicy był pogrzeb 4 listopada 2005 roku, kiedy
szczątki porucznik pilot Janiny Lewandowskiej spoczęły w rodzinnym grobowcu w
Lusowie, pięknym zakątku nad jeziorem z pałacem i muzeum historii Powstania
Wielkopolskiego.
Dla
mnie pamiętającego okupacyjne czasy, owa historia przypomniała przeszukiwanie
przez rodziców list katyńskich publikowanych przez Niemców w gadzinówce Kurier
Polski. Ojciec spodziewał się znaleźć na liście katyńskiej swego brata policjanta
Henryka Lenartowicza, którego Sowieci pojmali w Berezne nad Słuczem w 1939 roku. Na szczęście nie
było go na liście katyńskiej. Został zesłany do lagru o najwyższym rygorze w
Buchta Nachodka obok Władywostoku. Z armią Andersa wydostał się ze Związku
Radzieckiego i zginął w Iraku, gdzie pochowany został na cmentarzu w Kanakhin.
Pozostał po nim pamiętnik, który wiele
lat po wojnie odzyskałem, zrobiłem do niego odpowiednie opracowanie i
opublikowałem. Tyle o Katyniu.
Następnym
listopadowym wydarzeniem było spotkanie w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym w
czwartek 14 listopada. Tematem było przyjęcie 2 nowych członków, oraz
wystąpienie Andrzeja Szczudła w którym omówił sprawę organizacji rodzinnych
zjazdów genealogicznych. Właśnie organizuje taki zjazd i chciałby, aby był
idealnie zorganizowany pod każdym względem. W tym celu po omówieniu jak
zamierza go zorganizować poprosił o uwagi, tych którzy organizowali zjazdy i
mających wskazówki na co należy położyć najwięcej uwagi, aby zjazd stał się
udany. Posypało się dużo uwag i wskazówek. Większość opowiadała się za
robieniem zjazdu latem, jednak nie w miesiącach wakacyjnych. Osobiście wydaje
mi się, że zależy to od środowiska w jakim zjazd się znajduje. Powinno się
robić zjazdy w miejscach gdzie istnieją genealogiczne korzenie rodzinne,
rozpoczynać mszą świętą, prezentować wykresy genealogiczne, odwiedzać zmarłych
członków rodziny na cmentarzach, wygłaszać ciekawsze wspomnienia itd. Poniżej
przedstawiam kilka fotek z tego ciekawego spotkania.
Wydarzeniem
bardzo przykrym stała się śmierć w wypadku lotniczym znanego mieleckiego pilota
doświadczalnego majora Bogusława Mrozka lat 55. W niedzielę 17 listopada na lotnisku w
Turbi obok Stalowej Woli oblatywał szybowiec Bekas-N, który po
wystartowaniu z wysokości kilkunastu metrów spadł roztrzaskując się w kawałki. Wczoraj 21 listopada
odbył się w Mielcu pogrzeb tego wspaniałego pilota i człowieka. Miałem okazję
poznać Bodzia, bo tak go zwano. Jego uczynność przekraczała granice. Na
zjeździe pilotów doświadczalnych w Świdniku woził mnie niepełnosprawnego
ruchowo swoim samochodem poświęcając własne cele. Jego uczynność była wręcz
zaskakująca. Żal serce ściska, kiedy odchodzą tacy ludzie.
Powyżej zdjęcie Majora
Bogusława Mrozka wojskowego emerytowanego pilota 21PW w Mielcu.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 22
listopad 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz