sobota, 31 sierpnia 2019

Wojna



WOJNA
 
Pierwszego września 1939 roku, a więc już pierwszego dnia wojny, zobaczyliśmy na niebie samoloty z czarnymi krzy­żami na skrzydłach. Latali całkowicie bezkarnie i często nisko. Celem ich ataków w Przecławiu był most na Wisłoce, jednak ani jedna bomby nie trafiła w most. Wszystkie spadły wybuchając w Wisłoce i na pobliskich pastwiskach.

Wydawało się, że w tej wojnie wszystko sprzyja Niemcom. Nawet pogoda im dopisywała. Wrześniowe lato przyniosło niespotykane w tym miesiącu upały i bezchmurne niebo. Nie było chwili, żeby chmury zasłoniły ziemię przed słońcem i tymi bez­czelnymi atakami samolotów. Atakowali ostrzeliwując z karabinów maszy­nowych wszystko, co się na ziemi ruszało. Zadawałem sobie pytanie skąd mieli tyle tych samolotów i gdzie były nasze? Czekałem, kiedy przylecą nasze samoloty i rozprawią się z tymi napastnikami. Po kilku dniach zaryso­wała się nadzieja, bo dowiedzieliśmy się, że Anglia i Francja wypowie­działy Niemcom wojnę. Idą nam więc z pomocą i wkrótce rozpędzimy Nie­mców i zapanuje spokój. Tak się jednak nie stało. Wprawdzie słyszeliśmy, że polskie wojska walczą, czekając na sprzymierzone wojska alianckie, ale kiedy to nastąpi tego nie wiedzieliśmy.

Po kilku dniach na gościńcu ukazali się pierwsi uciekinierzy. Ciągnęli z zachodu na wschód od Radomyśla. Jedni jechali na wozach konnych inni szli pieszo. Mieli ze sobą cały swój dobytek. Prowadzili konie, krowy, kozy i wszystko to, co dało się wziąć. Nieśli na plecach toboły i walizki. Uciekali żydzi, Polacy, mieszczanie i chłopi. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Skąd i dokąd zdążał ten oszalały z przerażenia tłum? Do jakiego celu zdążał?

Dochodziły wieści, że Niemcy mordują ludzi. Co niektórzy zaczęli się pakować i wyjeżdżać z Przecławia? Nasz Ojciec postanowił jednak, że my zostajemy w domu i nigdzie nie będziemy wyjeżdżać. Okazało się, że była to słuszna decyzja.

Po kilku dniach wrócił nasz sąsiad, Mitek Kotula, który wcześniej poszedł do wojska. Nie udało mu się dotrzeć na punkt zbiorczy, jak nakazywała karta mobilizacyjna i wrócił do domu. Opowiadał niesamowite historie, a mianowicie, że nasze wojska są rozbite, nie stawiają oporu i że już wkrótce Niemcy zajmą całą Polskę. Mówił, że polskie samoloty Niemcy zniszczyli jeszcze zanim wystartowały w powietrze. Był to szok, albowiem wpajano nam, że jesteśmy tacy mocni, a tu nagle taka klapa. Wprost trudno było uwierzyć jak do tego mogło dojść. Istniała jeszcze nadzieja, że to, co mówią ludzie jest nieprawdą, ale kiedy zobaczyłem w tłumie uciekinierów rozbite oddziały polskiego wojska, nadzieja kurczyła się i znikała. Bawiło mnie jeszcze, że nie musiałem iść do szkoły. Z moimi sąsiadami  Edkiem i Włodkiem Pigułą paradowaliśmy z przygotowanymi tamponami gazowymi wypatrując alarmu gazowego. Uczono nas, że będzie to wojna gazowa. Szyby w oknach wyklejaliśmy na krzyż paskami papieru. Miało to zabezpieczać wypadanie szyb przed wybuchami. Kiedy jednak idącego z pola Ojca ostrzelał z karabinu maszynowego niemiecki Messerschmitt, to się przeraziłem. Mój dziecięcy rozumek zdał sobie sprawę z tego, że dzieje się naprawdę coś bardzo złego.
Jest to moje zdjęcie sprzed 80 lat i takimi oczami dziecka oglądałem i przeżywałem wszystkie okropności z tych i późniejszych lat okupacyjnego życia


Nagle cisza stała się pewnego dnia. Z gościńca znikli uciekinierzy, a zamiast nich zawisła nad nami dziwna groźba. Wydawało się, że cały świat stanął w miejscu, że zatrzymał się czas, niebo i ziemia. Nawet wiaterek nie dmuchnął. Zaczęło się groźne ocze­kiwanie na to, co się miało wydarzyć.

Z zaniepokojeniem obserwowaliśmy gościniec wiodący do Radomyśla. Sądziliśmy, że tylko z tamtej strony od zachodu Niemcy mogą nam zagrozić. Kiedy wypatrując siedzieliśmy przed domem, usłyszeliśmy czyjś krzyk.

Przyjechali, są już na rynku!

Po prostu przyjechali od wschodu przez most i prawdopodobnie od strony Dębicy. Korciło mnie, żeby pobiegnąć na rynek, ale się bałem, było jeszcze cicho, bo był to tylko niemiecki zwiad. Dopiero po godzinie nadeszły główne siły. Zaroiło się od tego żołdactwa. Nie byli na koniach jak polskie wojsko. Wszyscy byli zmotoryzowani. Motocykle, samochody, tankietki i czołgi. Powoli zaczęło się wyjaśniać, dlaczego polskie wojsko nie mogło się im oprzeć. Już na pierwszy rzut oka, oczami dziecka, takiego jak ja, widać było, że to jest potęga. Gdzież Polsce było się równać z taką potęgą.

Było już pod wieczór, jak rozmieścili się na naszym ogrodzie. Podglądałem ich z obawą, ale nie robili mi krzywdy. Myli się wodą pod studnią. Ochlapywali się nią nawzajem i szwargotali coś w swoim niezrozu­miałym dla mnie języku. Byli radośni i upojeni zwycięstwem. Do Mamy powiedzieli, że ich kolega kilka dni temu zginął. Znaczyło to, że nie weszli do Polski tak bezkarnie jak do Przecławia. Że jednak polskie wojsko gdzieś tam walczyło. Mama rozmawiała z nimi po niemiecku. Chcieli kupić jajek i masła. Zapłacili papierosami i puszką konserwy.

Rano pojechali dalej, ale przyszły następne wojska. Zajęli zamek siedzibę Reyów razem z folwarkiem, a także szkołę, rynek i plebanię.
Dowództwo niemieckie po zajęciu Przecławia ulokowało się w zamku Reyów. Zdjęcie z archiwów niemieckich 1939

Zadowoleni ze zwycięstwa Niemcy na dziedzińcu przed zamkiem Reyów


Już nieco ośmielony poszedłem na rynek. Na poboczu drogi, przed rynkiem zobaczyłem zabitego, brodatego Żyda. Na zakręcie obok plebani leżał drugi. Zastanawiałem się, czym ci Żydzi narazili się Niemcom, że ich zabili. Później zrozumiałem, Niemcy do Żydów strzelali, ot tak sobie dla zabawy, dla poćwiczenia oka. Strzelali najprawdopodobniej z jadących samochodów. Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę opinię, jakoby Wehrmacht nie dopuszczał się zbrodni na terenach okupowanych. Ci co strzelali do Żydów byli żołnierzami Wehrmachtu.

To był już prawie koniec mojej edukacji. Do szkoły nie chodziłem, bo zajęta była przez wojsko. Gdy wojsko wyjechało i zaczęła się zima, wkrótce zabrakło opału i znów szkołę zamknięto. Niemcy nie dbali o edukację Polaków. gdyż Polak miał służyć jedynie do pracy. Powinien umieć czytać, pisać i li­czyć. Nie powinien znać własnej historii, ani geografii. Te przedmio­ty zdjęte zostały z polskich szkół i ja się ich nie uczyłem. Byłem z dzieci rocznikiem najbardziej pokrzywdzonym przez wojnę. Miałem pójść do 5-tej klasy, w której zaczy­nała się historia i geografia, a ze względu na wojnę nie mogłem się tych przedmiotów uczyć. Było to zgodne z niemiecką doktryną, według której Polak miał tylko dobrze pracować dla nadczłowieka takiego, jakim był Niemiec.

 Zaczynała się ciemna noc okupacji. Niemcy ogłaszali, że kto będzie lojalny wobec nich, ten nie powinien się obawiać. Wkrótce okazało się, że były to puste słowa. Władze okupacyjne coraz krócej zaciągały narodowi cugle. Na chłopów, posiadających ziemię, nawet po­niżej hektara, nałożone zostały mordercze kontyngenty. Trzeba było oddać zboże, mięso i mleko. Najgorzej było z mięsem, bo jak nasza krówka się nie wycieliła, to musieliśmy kupić i oddać. Nie było tłu­maczenia, że nie było. Z tego pola, które uprawialiśmy, mieliśmy do oddania 30 kg mięsa rocznie. Podobnie było z mlekiem. Od każdej krowy była określona do oddania ilość mleka. Jeśli w danym okresie nie mieliśmy mleka, bo nie zawsze krowa się doi, to oddawał za nas sąsiad, a myśmy się z nim rozliczali. Gdy ktoś chował świnię, musiał ją w całości oddać Niemcom. Za zabitą świnię bez zezwolenia groziła kara śmierci. Z tym nie było żartów. Gdyby znaleźli w domu podczas re­wizji kiełbasę, lub słoninę, a pochodzenia tychże nie dało się wytłu­maczyć, to dostawało się kulę w łeb. Tak zginął Arciszewski, ojciec mojego kolegi ze szkoły, mieszkający obok kościoła.

Aby zmusić ludzi do mielenia zboża w młynach, a nie w żarnach, pozabierano i zniszczono wszystkie żarna. Zrobili tak dlatego, żeby móc jeszcze więcej wyciskać z ludzi. Za przemiał zboża w młynie zabierano 50% mąki, Dlatego właśnie zniszczono konku­rencyjne żarna. Niektórzy pochowali swoje żarna i uratowali je. Myśmy też nasze ukryli w sianie na strychu i nocą, żeby nikt nie słyszał mieliliśmy w nich.

Były to dwa okrągłe, płaskie kamienie, z których jeden był zamocowany na stale, a drugi obracał się nad nim. Przez otwór w górnym kamieniu sypało się zboże, a niżej wylatywała mąka. Regulując odstęp pomiędzy kamieniami można było otrzymywać grubo, lub drobno zmieloną mąkę. Była to męcząca i nudna praca. Zmienialiśmy się w nocy, co godzinę, bo dłużej nie dało rady. Zaczynaliśmy po północy, gdy mieliśmy pewność, że nikt nas na tym nie złapie. Gdy się wyszło w nocy na dwór, a było cicho, to słychać było hurkotanie żaren w innych domach. Musieliśmy się z tym kryć, bo gdybyśmy mielili zboże w młynie, to by nam nie wystarczyło na chleb i nie byłoby, co jeść.

Ojciec na wsi kupił prosiaczka. Po kryjomu chowaliśmy go w zamasko­wanym chlewku, tak żeby nikt nie widział. Staraliśmy się, żeby go nie było słychać, żeby nie kwiczał. Zimą zaufany sąsiad Józef Kopacz zabił go nam i oprawił. Mięso i słoninę odpowiednio przechowane mieliśmy przez całą zimę.

Pomimo wszelkich trudności okupacyjnego życia, zdarzały się także zabawne historie. Dotyczy ona oswojonej kawki, którą otrzymałem w podarunku od Ojca. Poszedłem jednego razu z nią na rynek, gdyż ona fruwała za mną jak ją zawołałem. Na rynku biwakowały niemieckie oddziały zmotoryzowane. Stało tam dużo tankietek, czołgów i samochodów, a ja zbierałem wśród nich pety. Niemcy paląc zostawiali długie resztki niedopałków. Zbierałem je, aby ze zdobytego w ten sposób ty­toniu zrobić papierosy. Ojciec wymieniał je na wsi za żywność, której nam brakowało. Tytoniem z petów przy pomocy małej maszynki napychałem gotowe tutki i papieros był gotowy. Nazbierałem sporo tych petów, a Kasia kręciła się wokół mnie. W pewnym momencie zauważyłem frunącą w kierunku domu Kasię, trzymającą coś metalowego w dzióbku. Ona często, gdy coś ukradła, natychmiast uciekała z tym do domu. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że pędził za nią przerażony Niemiec. Pobiegłem za nimi i tak w trójkę dobiegliśmy do naszej ulicy. W pewnym momencie Kasia zmęczona wypuściła swoją zdobycz, a uradowany szwab podniósł zgubę. Zobaczyłem, że Kasia ukradła armii niemieckiej kluczyk od czołgu. Taka była Kasi wojna z Niemcami. W ramach tej wojny Kasia ukradła armii niemieckiej kluczyk od czołgu. A za tym, niewiele brako­wało, a zdobyła by ten czołg.
Ściana wschodnia rynku w Przecławiu w 1939 roku. Widoczna jest bez dachu szkoła podstawowa, w której na parterze w 1938/1939 roku chodziłem do 4 klasy. Następny to budynek Kordzińskich, a ostatni to Dom Ludowy.


Przecławscy murarze przeważnie zatrudnieni byli w pobliskim Pust­kowie, gdzie Niemcy rozbudowywali zakłady chemiczne, budowali obóz konce­ntracyjny, poligony wojskowe, a wszystko zamaskowane w lasach byłej Puszczy Sandomierskiej. W następnych latach był tam we wsi Blizna poligon broni rakietowej V-1 i V-2

Z dnia na dzień żyło się coraz trudniej. Z pola nie wystarczało nam żywności, więc chodziliśmy na folwarczne pole hrabiego Reya i tam zbieraliśmy resztki kłosów zbóż, z których wykruszaliśmy ziarno. Po zmieleniu w żarnach Mama z mąki piekła w piecu chlebowym placki, bo na chleb nie starczyło mąki. Taki placek, gdy dostałem na kolację to zjadałem połowę, a drugą połowę, cho­wałem sobie na potem. Ojciec drażnił się ze mną, podglądał, gdzie ja ten placek chowam i udawał, że mi go chce zabrać. Denerwowałem się, bo obawia­łem się, że mi ten placek zje, ale były to tylko żarty.

Jednym z rodzinnych zmartwień, był stryj Henryk, który 1 września miał przyjechać do nas na urlop. Służył w policji w Berezne nad Słuczem przy sowieckiej granicy. Był postrzelony przez jakiegoś sowieckiego bandziora, a po szpitalu miał urlop zdrowotny i miał go u nas w Przecławiu spędzić. Wojna zaskoczyła go i nie przyjechał. Tak bardzo kochałem owego zwanego wujaszkiem stryja. Pamiętam jak woził mnie na plecach po podłodze, gdy odwiedzał nas w Katowicach. Wydawało mi się wówczas, że kochałem go więcej niż rodziców, bo nikt się tak mną nie zajmował. Ciemna noc wojny zamknęła ów rozdział na wiele lat. Dopiero w latach 50-tych nadeszła smutna wiadomość o nim. Z zebranych materiałów, kilka lat temu, wydałem o nim książkę pt. Notatnik Syberyjskiego Zesłańca. 

Niemcy od samego początku gnębili Żydów. Najpierw spalili synagogę, a później zaczęli rabować żydowskie sklepy. Odbywało się to w ten sposób, że najpierw Niemcy plądrowali sklep i zabierali wa­rtościowsze rzeczy, a później resztę rzeczy wyrzucali przed sklep. Na te resztki rzucała się gawiedź z okolicznych wiosek. Bili się o to, wyrywając sobie z rąk, a Niemcy stali z boku i fotografowali. Zdarzało się, że tłum ludzi stał przed sklepem już od wczesnego ranka. Często nie doczekali się na Niemców. Stałem i patrzyłem na to, z obrzydze­niem. Swoim dziecięcym rozumkiem zdawałem sobie sprawę, że dzieje się coś ohydnego. Na szczęście w tłumie pospólstwa nie widziałem mieszka­ńców Przecławia. Zdarzało się, że po wyjściu Niemców ze sklepu tłum ludzi wpadał tam i rabował resztę tego, co Żydzi mieli.

Ściana południowa rynku w Przecławiu w roku 1912. Nie było wówczas budynku z wyszynkiem Wątróbskich, który istniał na tej ścianie rynku w 1938 roku. Tylko dziury na drodze pozostały takie same. Panu Janowi Szczudle z Dębicy dziękuję za zdjęcie, które mi przysłał

Pewnego razu byłem świadkiem jak Niemiec dla zabawy chciał zabić Żyda. Większość Żydów chodziło przed wojną w szlafmycach i myckach na głowie, więc dlatego Żyda łatwo było rozpoznać. Nosili pejsy i brody. Takiego idącego przez rynek Żyda zo­baczył z daleka niemiecki żołnierz. Wyciągnął z pochwy bagnet i zaczął za nim biec. Ktoś krzyknął na tego Żyda, a ten zorientował się i zaczął uciekać. Józek Pszczoliński uchylił Żydowi drzwi jednego z domów w rynku i Żyd tam wbiegł. Skóra mi już cierpła na głowie na samą myśl, co się stanie, gdy Niemiec dopadnie Żyda.

Nie wszyscy Niemcy byli jednak źli. Pamiętam Niemców, którzy przychodzili do nas wieczorem. Byli to Austriacy, którzy stacjonowali w zamku. Ojciec handlując w szedł z nimi w kontakt i Mamusia im gotowała. Przynosili artykuły żywnościowe, które Mamusia im przyrządzała. Mama znała język niemiecki i często z nimi rozmawiała. W czasie I Wojny Światowej miała kontakty z Austriakami pracując w kuchni polowej, gdzie nauczyła się niemieckiego, więc mieli wspólne tematy. Ci oficerowie wydawali się wówczas mili i życzliwi. Szkoda, że tylko tak niewiele miłych wspomnień mam o Niemcach.

Mimo wielu trudów, życie toczyło się dalej. Zimą, gdy był czas jeździłem na łyżwach, które miałem jeszcze z Katowic. Z desek, którymi ogrodzony był zamek Reyów robiliśmy z chłopakami narty. Ponieważ ogrodzenie było z desek łupanych z klocka, nie rżnięte w tartaku, więc w miejscu sęka taka deska była lekko skrzywiona. Wykorzystywało się to w celu zrobie­nia noska narty. Miejsce to podginało się we wrzącej wodzie jeszcze bardziej. Następnie obcinało do długości narty, a następnie całość szlifowano papie­rem ściernym, lub heblowało. Napuszczało się deskę naftą, lub jakimś olejem i narta była gotowa. Na takiej jednej desko-narcie zjeżdżaliśmy aż do samego „piekła” to znaczy do strumyka Słowik.

Mistrzem w tych zjazdach był Edek Grębosz, rok starszy ode mnie, rosłe chłopisko. Latem, kiedy było ciepło chodziliśmy do Wisłoki na kąpiel w czystej i niczym jeszcze nieskażonej wodzie. Do wyczynów należały biegi po łuku mostu. Początkowo trochę się bałem, ale nie patrząc w dół nabierałem do tego sportu coraz większej odwagi. Moimi rówieśnikami i kolegami z tego okresu byli oprócz Edka, także Cesiek Bukowy, Julek Grębosz, Leszek Muniak, Mietek Czernią i kilku innych. W 1939 roku miałem 11 lat, więc byłem dzieckiem. Oczami dziecka widziałem tamte wydarzenia i tak je zachowałem.

To tylko początek okupacyjnego życia, w następnych latach było o wiele gorzej. Dalsze wydarzenia okupacyjnego życia w Przecławiu opisałem w kilku następnych rozdziałach.
Teofil Lenartowicz
Mielec, dnia 31 sierpień 2019  

1 komentarz: