środa, 27 lutego 2019

1 marca Dzień Żołnierza Wyklętego


Dzień Żołnierza Wyklętego
Ustanowiony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w 2011 roku Dzień Żołnierza Wyklętego nasuwa mi wiele wspomnień. Wypada on 1 marca i stąd postanowiłem napisać kilka słów. Wydaje mi się, że młodszemu pokoleniu Polaków trudno jest zrozumieć co się wówczas wydarzyło. Słyszą oni o Żołnierzach Niezłomnych, Wyklętych i wydaje mi się, że nawet ludzie żyjący w czasach tzw. komuny nie zawsze zdają sobie sprawę z różnicy jaka dzieli obie nazwy.

Czasy które pamiętam, były dla wielu bardzo trudne do przeżycia, szczególnie dla tych, którzy z bronią w ręku walczyli z obydwoma systemami totalitarnymi. Należy zdać sobie sprawę, że w 1946 roku wielu partyzanckich przywódców uznało beznadziejność dalszej walki. Część ujętych i uwięzionych udało się złamać za obietnicę współpracy i zwolniono z więzień. Tych tzw. „złomnych” była większość. Uratowali życie pozostając lojalnymi dla władzy. Stopień ich lojalności decydował o stanowiskach jakie zajmowali w dalszych latach. Natomiast tych których nie udało się złamać, a dali komunistom dobrze w skórę mordowano. Zamordowani byli Żołnierzami Niezłomnymi i najlepiej dla władzy było o nich zapomnieć.

Nie można jednak było zapomnieć o tych, których nie udało się schwytać i którzy dalej walczyli. Następnie ukrywali się przechytrzając NKWD i UB. Byli dla władzy najgroźniejsi, bo żyli i pamiętali popełniane zbrodnie. Zrobiono wszystko, aby ich społeczeństwu obrzydzić, oszkalować o zbrodnie i bandytyzm, skazując ich za życia na banicję. Wyklęto ich wyrzucając na margines społeczeństwa i stąd pochodzi nazwa Żołnierzy Wyklętych.

Najlepiej posłużę się przykładem dowódcy oddziału partyzanckiego AK z Ziemi Mieleckiej, na której spędziłem okres okupacji niemieckiej i powojenny. Był nim Aleksander Rusin ps. „Olek” i „Rusal” z wioski Dobrynin. Jego zasługi w walce z obu najeźdźcami są ogromne. Walczył z bronią w ręku do 1949 roku, następnie ukrywał się i dopiero w 1956 roku, gdy doszedł do władzy Gomułka, ujawnił się na mocy amnestii, a ponieważ nie można go już było zlikwidować dożył sędziwego wieku. To takich jak on wyklęto, potępiono i zepchnięto na margines społeczny. Wpojono społeczeństwu, że był bandytą zwalając na niego własne zbrodnie. To „Olkowi” należy się nazwa Żołnierza Wyklętego, bo tacy jak on przez dziesiątki lat skazani byli na psychiczne cierpienie, podsycane do końca jego dni. Ogromny żal serce ściska, kiedy nie słyszę tej nazwy przed jego nazwiskiem.

Następną sprawą są pomniki i stawiane na nich pochopnie napisy. Posłużę się i tu przykładem. W Dębicy  upamiętniono na rynku wydarzenie z 1946 roku, kiedy powieszono tam pokazowo trzech młodych chłopców.
Archiwalne zdjęcie rynku w Dębicy, kiedy w dzień targowy w środę 10.07.1946 powieszono trzech młodych mężczyzn; Józefa Grębosza, Józefa Kozłowskiego i Franciszka Nostera. Widoczni są powieszeni na szubienicy.
W napisie pomnika wymieniono nazwisko ich dowódcy NSZ Jana Stefko „Mściciela” Rzecz w tym, że ich dowódca nie był w NSZ, lecz służącym Niemcom volksdeutschem, którego osobiście znałem. Zaraz po wkroczeniu do Polski Niemcy w gminie Przecław mianowali go komisarzem gminnym oddając mu pełnię władzy.  Natomiast ja pracowałem w jego firmie za darmo i posiadam dokument potwierdzający kim był naprawdę. 
Data na dokumencie wydanym mojemu ojcu świadczy, że natychmiast po wkroczeniu Niemców do Przecławia, Jan Stefko z identyfikowany jako uczestnik V Kolumny otrzymał pełnię władzy nad gminą Przecław

Po wkroczeniu Armii Czerwonej Stefko zwiał przed odpowiedzialnością za swoje czyny i stworzył bandę rabunkową mamiąc zwerbowanych ludzi do walki partyzanckiej z komunistyczną władzą. W 1946 roku przyszedł ze swoją bandą do Przecławia na rabunek do komunisty Alojzego Popiela spodziewając się sporego łupu. Popiel nadzorując majątek zamku Reyów sporo się obłowił. Popiela w domu nie zastali, lecz po rabunku uprowadzili jego żonę i oddalili się. UB z oddziałem KBW rozbił bandę w okolicach Ropczyc. Jan Stefko zbiegł, natomiast ujętych trzech młodych chłopców jego bandy pokazowo powieszono na rynku w Dębicy.

W archiwach IPN znalazło się zdjęcie powieszonych z notatką, że byli żołnierzami NSZ, czego nikt nie sprawdził. Po wielu dziesiątkach lat wnukowie Jana Stefki wykorzystali ten fakt rozgłaszając o dziadku mit, że jako dowódca oddziału NSZ toczył walkę partyzancką o wolną Polskę. Podobno zginął z rąk UB gdzieś na zachodzie Polski.

Miałem kontakt z rodziną Stefki, bo kiedy wiele lat temu  pisałem i upubliczniłem część swoich wspomnień, to odezwali się wnukowie Stefki podpisujący się nazwiskiem Wolanin. Pytali o działalność swego dziadka, a ja przekazałem im kopię dokumentu i napisałem kim był naprawdę. Nie przeszkodziło to w Głogowie na Dolnym Śląsku, gdzie podobno mieszkał syn Stefki, otoczyć czcią  swego ojca Jana Stefkę – rzekomego bohatera oddającego życie na ojczyznę. Poprzez nauczycielkę Jolantę Peciak z Głogowa dotarła do Dębicy informacja, o czci Jana Stefki, którego trzech żołnierzy zamordowano na rynku w Dębicy. Przekazano „Dębickim Patriotom” mylną informację o Stefce i koszulkę z jego podobizną noszoną w Głogowie.
Nieświadomi młodzi ludzie noszą koszulki z podobizną Jana Stefki jako bohatera


Na tej podstawie 10 lipca 2013 roku, w rocznicę dokonania egzekucji, odsłonięto na rynku w Dębicy pomnik z nazwiskami powieszonych i nazwiskiem Jana Stefki.
Pomnik postawiony na rynku w Dębicy 10 lipca 2013 roku

Napis na pomniku

Jak wyżej


Przedstawiam zdjęcia i dokument nie zamierzając komentować powyższych faktów, gdyż one mówią same za siebie. Należy jedynie zastanowić się nad tragedią młodych chłopców, którzy w walce o wolną Polskę trafili na zdrajcę działającego na rzecz hitlerowskiej V Kolumny.

Znam rodzinę jednego z powieszonych na dębickim rynku. Tragedię tej rodziny powiększał fakt zamordowania przez mielecką bezpiekę drugiego ich syna.

W kontaktach z Olkiem Rusinem bardzo często występował między nami temat Stefki, gdyż obaj z różnych powodów zainteresowani byliśmy jego losem. Zagadką było dlaczego z archiwów Gminy Przecław zniknęły dokumenty z okresu okupacji niemieckiej? Kto zadbał o to, aby żaden dokument nie potwierdził zbrodniczej działalności Jana Stefki przeciwko narodowi polskiemu? A może jeszcze jakiś dokument się tam, lub gdzieś znajduje?

Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 27 lutego 2019

czwartek, 21 lutego 2019

Poprawiona lista pilotów i mechaników lotniczych Mielca


Lista pilotów, mechaników lotniczych i innych służb Wydziału Start WSK Mielec
Mieleccy piloci i mechanicy w 2011 roku na rynku w Radomyślu Wielkim podczas uroczystości odsłonięcia samolotu M-2 konstrukcji Stanisława Jachyry
W nawiązaniu do tematu na moim blogu o „Mieleckim Lotnictwie” gdzie napisałem  o tworzonej liście pilotów i mechaników pragnę dorzucić do tego dzieła kilka informacji. Dzięki otrzymaniu danych i uwag dokonałem uzupełnień owej listy. Doszło do niej kilkanaście nazwisk i sporo zdjęć. Uzupełniłem ową listę i można ją obejrzeć klikając na link poniżej. Będzie ona uzupełniana w miarę napływających informacji.
Myślę, że w ten sposób należy dalej rozwijać ową listę. Można ją nie tylko uzupełniać, ale także modyfikować, aby więcej informacji pod wymienionymi nazwiskami publikować. Oprócz zamieszczonych mogą to być króciutkie biografie, rok urodzenia, rok odejścia do Aeroklubu Niebieskiego, w jakich krajach pełnił lotnicze funkcje itd.
Oczekuję dalszych danych do uzupełnień i poprawek. Marzy mi się, aby powstała strona internetowa, na której lepszy ode mnie internauta, będzie zamieszczał nadsyłane zdjęcia, dokumenty i opracowania tekstowe pod poszczególnymi nazwiskami.
Taka konieczność istnieje, gdyż nie ma w Mielcu możliwości przekazywania pamiątek o ludziach i lotniczych wydarzeniach. Muzeum Oborskich, czy inne instytucje nie są zainteresowane elektronicznymi wersjami pamiątek. Nawet wypalone na płytach CD i DVD znikają po pewnym czasie i stają się zapomniane. Nie potrzeba do tego celu budować muzeum lotnictwa. Wystarcza funkcjonalna strona internetowa.
Twórzmy wspólnie pamięć o ludziach i lotniczych wydarzeniach składających się na lotniczą historię Mielca.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 21 lutego 2019

środa, 6 lutego 2019

Ostatnie kolędowanie


Ostatnie kolędowanie
Ośpiewałem się w tym roku kolęd co niemiara, bo jest to już piąte spotkanie na którym byłem i śpiewałem kolędy. Pojechałem z sąsiadem Kaziem - Kurkowym Królem Wrocławia do jego znajomych na Krzyki i tam sobie pośpiewałem. Ostatni raz w tym roku, dlatego, że było to pierwszego lutego, a następnego dnia wypada Matki Boskiej Gromnicznej i kolęd się już nie śpiewa. Kaziu wziął ze sobą okryte szczelnie przed wychłodzeniem pieczone, bardzo smaczne jabłka i pojechaliśmy.
Zostaliśmy fantastycznie przyjęci przez jego znajomych. Jedliśmy i piliśmy same jarskie potrawy, bo wypadło to w piątek. Najsmaczniejsze były pieczone w łupkach kartofle, a ponieważ nigdy takich nie jadłem, więc zapytałem Panią domu jak je przyrządza. Otóż są to przygotowane wcześniej ugotowane w łupkach kartofle, a następnie obtoczone w przyprawach i zapieczone w piekarniku. Jedliśmy to z nieznanymi przeze mnie sałatkami, też bardzo smacznymi. Niestety nie zapamiętałem z czego były owe sałatki i jakich przypraw użyto do obtaczania kartofli. Wiem, że w sałatkach było dużo czosnku. Po powrocie do domu opowiedziałem o wszystkim żonie i poprosiłem aby takie zrobiła. Niestety nie zrobi, bo nie podałem jej rodzaju przypraw i innych wskazówek.
1.      Siedzi Krzysztof Jankowski, a z aparatem jego ojciec Bogdan. Rozmawiają Piotr Garbaczewski z Bogdanem Stefko.

Krzysztof Jankowski

 Piotr Garbaczewski i Bogdan Stefko.

Krzysztof Jankowski i gospodarze domu Katarzyna i Michał Gabryel

 Ewa Gorzkowska - przyjaciółka pani domu, Zosia z Poznania i Wiesław z Beatą Panejko

Krzysztof Jankowski, Bogdan Stefko, Anna Bryś z mężem Tadeuszem i Bogdan Jankowski

Kaziu Sokołowski – Król, Katarzyna Gabryel, Ewa Gorzkowska i Zosia z Poznania - przyjaciółka Katarzyny

Kaziu Sokołowski, Katarzyna Gabryel, Ewa Gorzkowska, Bogdan Stefko, Anna Bryś, siedzi Zosia z Poznania, Michał Gabryel, Bogdan Jankowski, Tadeusz Bryś i Krzysztof Jankowski

 
Jak wyżej tylko Krzysztofa Jankowskiego zastąpił Teofil Lenartowicz

Kolędy śpiewaliśmy przeplatane rozmowami. Wiele z tych kolęd nie znałem i tłumaczę to sobie tym, że gospodarze wywodzą się z innych regionów Polski, niż znane mi na Górnym Śląsku i Podkarpaciu kolędy. Fantastyczne było również to, że opowiadając swoje życiowe historie gospodarze i ich znajomi z wielkim zainteresowaniem słuchali, co mi się rzadko zdarza, bo nie potrafię składnie opowiadać i często się gubię. W sumie było to wspaniałe spotkanie za co jestem sąsiadowi Kaziowi Sokołowskiemu i pozostałym uczestnikom niezmiernie wdzięczny.
Warto dopowiedzieć, że Kazia ze znajomymi łączą wieloletnie sporty wysokogórskie. Często wyprawiają się w góry i wyjeżdżają na zagraniczne wycieczki. Łączy ich wieloletnia przyjaźń. Można powiedzieć, że żyją jak w jednej wielkiej rodzinie.
Aby oddać atmosferę spotkania przedstawiłem kilka zdjęć.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 7 lutego 2019