Ewa Sokołowska –
pośmiertne wspomnienie
W
tym roku listopad stał się nie tylko miesiącem wspomnień o zmarłych, ale w moim
wypadku także miesiącem pożegnań. Dopiero kilka dni temu wróciliśmy po dwu
wizytach w Mielcu, wspominając i żegnając bliskich, a w dniu 9 listopada zmarła
nasza droga sąsiadka Ewa Sokołowska, mieszkająca z rodziną na naszej ulicy.
Była osobą sprawną do końca, a jej zgon nastąpił niespodziewanie.
Ewa
Sokołowska, wspaniała kobieta. Znaliśmy jej pozytywne cechy, ale o szczegóły z
jej życia poprosiłem jej męża Kazimierza Sokołowskiego, któremu cała nasza
osiedlowa społeczność wiele zawdzięcza. To on będąc wysokich lotów
społecznikiem wybawił od kłopotów mieszkańców całej ulicy, za co jemu, jak i
jego żonie Ewie jesteśmy jako sąsiedzi bardzo wdzięczni. Poniżej przedstawiam
relację Kazimierza o swojej żonie zmarłej Ewie.
Ewa Teresa Zofia
Sokołowska z domu Suchowiak pochodziła z galicyjsko - poznańskich rodzin;
ziemiańskich - rektorsko profesorskich, – sędziowsko, adwokackich - muzyczno
nauczycielskich – wiejsko młynarskich. Miała 10/16 krwi polskiej, 2/16 krwi niemieckiej, 1/16
krwi czeskiej, 1/16 krwi słowackiej, 1/16 krwi austriackiej i 1/16 krwi
włoskiej. Urodziła się przed wojną w Warszawie, gdzie jej rodzice doktorzy
chemii pracowali w Chemicznym Instytucie Badawczym u profesora Ignacego
Mościckiego. Rodzice, wiedząc o zbliżającym się powstaniu, wywieźli Ją do
Złotokłosu pod Warszawą. Z powstania wyszli z jedną teczką, a w niej tylko
dokumenty i pamiątki rodzinne. Wszystko co zostało w domu na Żoliborzu
utracili. Ocalały tylko książki, które były zdeponowane w skrzyniach w
piwnicach Chemicznego Instytutu Badawczego.
W roku 1945 wraz
z Matką przyjechała do Wrocławia, Ojciec w tym czasie przebywał w sanatorium w Zakopanym z powodu gruźlicy,
na co zmarł w roku 1947. Po
przyjeździe Ojca do Wrocławia
zamieszkali w domu przy obecnej ulicy Krzywickiego 8. Rodzice wraz ze stryjem
Jej Matki, profesorem Kamilem Stefko –
rektorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, byli w grupie pionierów organizujących
wrocławskie wyższe uczelnie. Razem z nimi przy ulicy Krzywickiego zamieszkali
dziadkowie ze strony Matki. Dziadek
Mieczysław Stefko był emerytowanym sędzią Sądu Najwyższego.
Powojenne czasy
dla Ewy były bardzo trudne, brakowało wszystkiego, dom był w ruinie, dach
przeciekał, nie było opału, choroby i po kolei śmierć Ojca, Dziadka i Babci. Do
tego doszły jeszcze problemy z lokatorami z przymusowego przydziału.
Mimo tych
trudności Ewa ukończyła studia, została asystentką w Zakładzie Antropologii
Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie pracowała do emerytury.
Na początku
naszego małżeństwa, w roku 1968, najwyższy dochód rodziny stanowiła emerytura
Mamy Ewy. Byliśmy już czteroosobową rodziną, urodziła się nam córka Justyna,
teraz lekarz. Ewa bardzo przeżyła śmierć Matki,
podczas epidemii grypy w grudniu 1971 roku.
Nastały lepsze
czasy, Ewa była już po doktoracie a ja coraz więcej zarabiałem. Niestety po
pewnym czasie przyszły nowe ciężkie czasy. W roku 1981 zostałem internowany i
karnie zwolniony z pracy i tak zakończyłem pracę inżyniera elektronika, do
zawodu już nie wróciłem. W niedługim czasie po tym, w połowie roku 1982, Ewa
zachorowała na chorobę nowotworową, najpierw płuca, potem jedna pierś, druga
pierś. Do tego doszły problemy ze stawami, miała endoprotezę stawu biodrowego,
i problemy z sercem. Uporała się z tymi wszystkimi chorobami, była dzielna, do
końca życia była samodzielna, ale potrzebowała ciągle mojej pomocy.
W ostatnich
latach dużo czytała, cieszyła się z wnuków, nie mieliśmy problemów finansowych,
zapewniłem byt materialny całej rodzinie a młodzi, to znaczy córka i zięć, z
biegiem czasu coraz więcej zarabiali. Mogłoby tak być nadal, ale niestety stało
się, Ewa zmarła 9 listopada. Wspomina jej mąż Kazimierz.
Ewa spodziewała
się śmierci, w snach często przychodziła do niej Jej Mama i Babcia. Codziennie
czytała Pismo Święte i dużo się modliła. Na ostatnich Wszystkich Świętych i na
Zaduszki odwiedziła wszystkie groby rodzinne. W dzień po Zaduszkach w
Kancelarii Katedralnej przepisała opiekę nad grobami rodzinnymi na Cmentarzu
Świętego Wawrzyńca z siebie na córkę. W sobotę, przed śmiercią Ewy, u
Młodych było uroczyste śniadanie na
którym był Ojciec Zięcia chorujący na nowotwór płuc. Była rodzinna atmosfera,
ja pomyślałem sobie przy stole, że to tak, jakby pożegnalne śniadanie. Tego
samego dnia po południa odwiedziła Ewę jej serdeczna przyjaciółka, bo miała
nieodpartą potrzebę odwiedzin. Obie siedziały przy stole i opowiadały sobie.
Ewa wspominała swoje badawcze podróże antropologiczne i opowiadała jak na
pewnej wsi, na wschodzie Polski biesiadowali. Pili wódkę po kolei z jednego
kieliszka, i przy każdym kieliszku wznosili toast i na stojąco i śpiewali „Vivat Polonia”. Ewa to opowiadała i śpiewała „Vivat Polonia”
Niestety, wieczorem
prosiła mnie abym Jej wcześniej pościelił łóżko bo źle się czuje. Z
łazienki wyszła blada z perlistym potem na czole i prosiła abym odprowadził Ją
do łóżka, bo sama nie dojdzie. Zaczęła się skarżyć na silne bóle w górnej
części brzucha, przy tym krzyczała. Myślałem, że to dolegliwości sercowe,
bo brała leki na serce i miała arytmię. Pobiegłem na górę po Młodych – są
lekarzami. Niestety, po różnych diagnozach i podaniu leków, Ewę
zawieziono pogotowiem do szpitala przy ul. Kamieńskiego, gdzie pracuje zięć. Tam Młodzi wspólnie z
lekarzami pełniącymi dyżur przeprowadzili wszelakie badania i rozpoznali bardzo
ostre zapalenie trzustki. Początkowo Żona była na oddziale chirurgicznym, a od
południa na intensywnej terapii. Była świadoma, nawet żartowała i skarżyła się,
że jest “wykończona” i chce się Jej spać. Pytała, co jej jest, na
odpowiedź, że zapalenie trzustki, powiedziała – na to się umiera. Niestety w
nocy nastąpiło gwałtowne pogorszenie, przestały działać różne organy, między
innymi nerki, nie było reakcji obronnych organizmu.
Rano, w poniedziałek
dostałem od Córki wiadomość, że Mama umarła. Pojechaliśmy do szpitala,
Córka była już w pracy w Legnicy i szybko wróciła. O godzinie 10 Żona oddychała
za pomocą aparatury a serce jeszcze biło. Po odłączeniu leków podawanych wprost
do krwiobiegu, serce stopniowo ze 150 uderzeń na minutę gasło i zgasło
zupełnie. Było to około godziny 10. 30.
Straszne, jak choroba i
śmierć zmienia wygląd Człowieka. Ewa została skremowana i pochowana do grobu
Rodziców na Cmentarzu Św. Wawrzyńca. Tak brzmi relacja jej męża Kazimierza
Sokołowskiego.
Należy
na koniec dodać, że zmarła Ewa była posiadaczką Krzyża Maltańskiego. Jest on
sporządzony z
filigranu złotego z ametystami i turkusami. W rodzinie Ewy znajdował się od
wieków i był przekazywany tylko po kądzieli. Jego pochodzenie sięga tak daleko,
że nie da się go ustalić. Obecnie krzyż ten będzie nosić córka Justyna, a po jej
śmierci wnuczka Zosia. Krzyż
nosi się zawieszony na szyi, zakłada go wyłącznie osoba uprawniona i tylko w uroczystych i
podniosłych chwilach w rodzinie, jak na przykład Wieczerza Wigilia, Śniadanie
Wielkanocne, ślub, chrzciny, nadanie doktoratu itp. Każda osoba przejmująca
Krzyż musi dołożyć wszelkich starań aby go nie utracić i aby po jej śmierci
mógł być przekazany następczyni. Musi
pamiętać, że poprzednie pokolenia patrzą na nią z Nieba.
Z
wielkim żalem wielu obecnych na pogrzebie pożegnało zmarłą Ewę. Była rodzina,
oraz duże grono znajomych z jej pracy i sąsiadów. Niech jej ziemia lekką
będzie. Cześć jej pamięci.
Teofil
Lenartowicz
Wrocław,
dnia 26 listopada 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz