Mieleckie Antki poszły w świat
Antek to popularna nazwa samolotu AN-2, które na licencji Antonowa,
przez kilkadziesiąt lat masowo w Mielcu produkowaliśmy.
W latach 60-tych, kiedy kończyliśmy produkcję samolotów Lim 5P wchodzić
zaczęły nowe produkty, a Zakład i całe miasto szybko się rozwijały. W zakładzie
budowano nowe hale produkcyjne, a w mieście szybko przybywało bloków
mieszkalnych. Odnoszę wrażenie, że po wydarzeniach 1956 roku, kiedy doszedł do
władzy Władysław Gomułka i zaczęły się mnożyć ucieczki pilotów na Zachód, ZSRR
przestał nam ufać. Zaprzestano przekazywać Polsce licencje na następne bojowe
samoloty wojskowe. Uznano że bezpieczniej będzie, jeśli zapchają moc
produkcyjną naszych zakładów zbrojeniowych produkcją cywilną. Świetnie nadawał
się do tego samolot AN-2 zwany Antkiem, którego Związek Radziecki produkował. Był
to samolot produkowany w wielu wersjach do celów cywilnych, przeważnie rolniczych,
transportowych, desantowych i morskich. Przez
wiele lat wyprodukowaliśmy ich w Mielcu na potrzeby przeważnie Związku
Radzieckiego około 12 tysięcy, co było rekordem w skali światowej.
Samolot AN-2 w wersji pasażerskiej |
Warto przypomnieć młodszemu czytelnikowi, ówczesną sytuację polityczną.
Otóż po śmierci Stalina w 1953 roku, władzę w Związku Radzieckim przejął
Chruszczow. Wydany został wówczas tajny manifest, odczytany na XX Zjeździe KPZR,
zapoczątkowujący walkę z tzw. kultem jednostki. Chodziło o to, że dyktatorska
władza jednego człowieka, a w tym wypadku Stalina nie miała nic wspólnego z
demokracją. Doprowadziło to do zlikwidowania komisarza ludowego Ławrientija Berii
i zapoczątkowało pewne przemiany, które przeniosły się falą w Krajach
Demokracji Ludowej takich jak Polska, Czechosłowacja, Węgry i inne. Walka z
kultem jednostki była jednoznaczna z krytyką sprawowania władzy przez Stalina. Spowodowało to pewne zmiany w
myśleniu rządzących, a ponieważ klasa robotnicza była dalej ciemiężona, to w
wyniku rozluźnienia katorżniczego systemu doszło w Poznaniu w październiku 1956
do krwawych zamieszek brutalnie stłumionych przez wojsko. W Polsce w wyniku
izolacji Poznania od reszty kraju nie przybrało to charakteru masowego,
natomiast na Węgrzech robotnicze protesty rozjechano czołgami sowieckimi. Fala
wydarzeń spowodowała w Polsce pewne zmiany. Wypuszczono więźniów politycznych,
w tym Władysława Gomułkę i kardynała Wyszyńskiego. Wydawało się wówczas, że
więziony przez system Gomułka przeciwstawi się hegemonii sowieckiej. Żałować
należy, że nic takiego się nie stało. Jedynie pewne polityczne zmiany zaczęły
dawać większą swobodę w decyzjach gospodarczych, co udało się w wielu wypadkach
pozytywnie wykorzystać. Pofolgowano wówczas i pozwolono prywatnemu rzemiosłu
łatwiej się rozwijać. To w wyniku takich ułatwień Adam Skowron, mój kuzyn
rozwinął swoją prywatną działalność, o czym pisałem w poprzednim
rozdziale.
Kiedy w latach 60-tych ubiegłego wieku rozpoczęto produkcję samolotów
AN-2 w Mielcu, samolotów Lim produkowaliśmy coraz mniej, aż wreszcie
zaprzestaliśmy. Mieliśmy jednak na Starcie kilka Limów, na których
przeprowadzane były pewne zmiany wprowadzane przez nasze biuro konstrukcyjne i
Instytut Lotnictwa, ale nie była to już produkcja wiodąca. Pełną parą ruszyła
produkcja AN-2. Wkrótce doszła do takiego stanu, że w miesięcznie produkowaliśmy
ponad 50 samolotów tego typu.
Zaistniała wówczas potrzeba stworzenia bazy na terenie Związku
Radzieckiego, gdzie samoloty AN-2 będą z Mielca przylatywały a następnie
zostawały przekazywane ekipom radzieckim. Najlepiej do tego celu nadawał się Lwów
będący najbliżej granicy z Polską. Wymusiło to w Mielcu konieczność
zatrudnienia większej ilości pilotów i mechaników pokładowych potrzebnych do
przebazowania samolotów z Mielca do Lwowa. Natomiast stworzenie stałego mostu
powietrznego przez granicę tak bardzo strzeżonego kraju jakim był Związek
Radziecki, wymuszało na radzieckich służbach wywiadowczych i polskich Służbach
Bezpieczeństwa konieczność takiej współpracy, aby na placówce wyznaczonej we
Lwowie znajdowali się w 100% zaufani ludzie. Chodziło nie tylko o szpiegostwo,
ale też o izolację przed informacją z zewnątrz, przed którą Związek Radziecki
był bardziej strzeżony niż Polska. Przykładem są nadajniki przygranicznych polskich
telewizyjnych stacji przekaźnikowych, których moc emisji musiano tak zmniejszyć,
aby nasza TV nie była tam oglądana.
W Mielcu wyznaczono trzy osoby na stałych przedstawicieli,, którym z
rodzinami dano mieszkania we Lwowie. Był nim szef placówki brygadzista po
płatowcu Józef C, jego zastępca do spraw technicznych Kazimierz M i
przedstawiciel producenta silnika Asz62IR z Kalisza. Zdziwiłem się mianowaniem
J C, bo znałem jego przekonania polityczne. Był bezpartyjny, a jego
wypowiedzi na temat przynależności Lwowa do Polski były antysowieckie. Fakt, że
człowiek ten musiał być dokładnie „przefiltrowany” przez naszą SB i sowiecką
nie ulegał najmniejszej wątpliwości.
Na mechaników do przekazywania samolotów stronie radzieckiej wyznaczono
Wojciecha Witkowskiego z W-57, Edwarda Kamińskiego W-57, Kazimierza Mrówczyńskiego
z W-56, Stanisława Kordasa HR, Mieczysława Kusaka z W-57, Juliana Kalitę z
W-56, Tomczyków Władysława i Feliksa z W-56, Czesława Bogacza HR, Stanisława
Przywarę HR oraz kilku innych. Stali się oni pracownikami działu HR podległego
dyrektorowi Kontroli Technicznej Szczepańskiemu. Oprócz mechaników z Mielca był
jeden mechanik z WSK Kalisz konieczny ze względu na sprawy z silnikiem Asz62IR.
Byli to zmieniający się co kilka miesięcy Pakuła Stanisław, Mieczysław Święcicki,
Jan Cieślak i inni. Podlegali pod zastępcę szefa od spraw silnika z Kalisza.
Mechanicy z Mielca zmieniali się co dwa miesiące, a do ich obowiązków
było przyjmowanie przylatujących samolotów wraz z obsługą techniczną aż do przekazania
ich ekipom radzieckim oraz ewentualne wyjazdy na reklamacje. Natomiast
przedstawiciele z Kalisza wykorzystywani byli tylko do reklamacji na silnik.
Strona radziecka wyznaczyła we Lwowie na ulicy Tereszkowej nr 42 pięć mieszkań.
W dwu mieszkaniach mieszkali zmieniający się mechanicy z Mielca i Kalisza. Trzy
pozostałe zajmowali z rodzinami szef grupy Józef C, Kazimierz M i przedstawiciel z
Kalisza. Do ciekawostek należy, że szef grupy Józef C pozostał na tym
stanowisku ponad 8 lat, po których jego miejsce zajął Tenerowicz, a kierownikiem
technicznym został Grinberg. Następną zamianą był Tadeusz Porębski z
technicznym Kazimierzem Mrówczyńskim i zmieniającymi się co 4 lata innymi.
Samolotem produkowanym w WSK w Mielcu był także samolot TS-8 Bies,
którego produkcją rozpoczęto w 1957 roku i zakończona ilością 239 sztuk w 1961
roku. Na samolocie tym piloci doświadczalni Instytutu Lotnictwa Andrzej
Abłamowicz i Ludwik Natkaniec ustanowili kilka rekordów świata.
Samolot TS-8 Bies konstrukcji Tadeusza Sołtyka |
Prawie równolegle z samolotem AN-2, bo 1960 roku rozpoczęliśmy
produkcję samolotu TS-11 Iskra. Był to pierwszy odrzutowy samolot polskiej
konstrukcji i podobnie jak TS-8 Bies wyszedł z biura konstrukcyjnego Tadeusza
Sołtyka. Produkowaliśmy ten samolot przez wiele lat dla potrzeb wojska, kończąc
produkcję w 1987 roku ilością 423 sztuk. Reklamacje i obsługa techniczna
załatwiał dział HR. Wyeksportowaliśmy ten samolot do Indii w ilości 50 sztuk, a
ja spędziłem na jego obsłudze serwisowej w Indiach 2 lata, o czym napiszę w
następnych rozdziałach. Podobnie jak na TS-8 piloci Natkaniec i Abłamowicz
ustanowili na TS-11 Iskra rekordy świata.
Samolot szkolno treningowy TS-11 Iskra |
Należy również wspomnieć o samolotach, które nie weszły do produkcji
seryjnej. Pierwszym samolotem metalowym wyprodukowanym w 1958 w Polsce był PZL
M-2 konstrukcji Stanisława Jachyry. Wyprodukowano
jedynie dwa takie samoloty oblatane przez Tadeusza Gołębiewskiego. Pierwszy z
prototypów trafił do Muzeum w Krakowie, natomiast drugi stoi jako pomnik w
mieście Radomyśl Wielki. Oba egzemplarze zachowały się po dziś dzień.
Samolot PZL M-2 konstrukcji Stanisława Jachyry, stojący jako eksponat na rynku w Radomyślu Wielkim |
Wybiegając ponad 50 lat do przodu, latem 30 lipca 2011 roku, z okazji odrestaurowanego w
Radomyślu Wielkim samolotu PZL M-2 odbyło się ciekawe spotkanie weteranów
lotnictwa ówczesnej WSK PZL Mielec. Pragnę
wyrazić, nie tylko w swoim imieniu, lecz wielu innych, ogromną wdzięczność
burmistrzowi Radomyśla Wielkiego i Stowarzyszeniu „Nasze Miast Radomyśl Wielki”
za organizację tego spotkania. Szczególne dzięki należą się Prezesowi
Stowarzyszenia Andrzejowi Ziobroniowi za jego trud w organizacji spotkania.
Moi koledzy - weterani lotnictwa na rynku w Radomyślu Wielkim |
Trudno wyrazić słowami, jak wielkie sprawia wrażenie fakt, kiedy u
schyłku życia uczestniczy się w spotkaniu z ludźmi, z którymi często nie tylko
w kraju, lecz i za granicą dzieliło się
trudy ciężkiej, męskiej i z narażeniem życia pracy. Jestem pod wrażeniem tego
spotkania. To wspaniale, że można się po wielu dziesiątkach lat spotkać z osobami z
którymi pracowało się kilkadziesiąt lat. To spotkanie to jakby inny grunt. W
tamtych czasach w ferworze walki o jakość i ilość produkowanych samolotów
często skakaliśmy sobie do oczu walcząc o jakość samolotów. Krzyżowało się
wiele interesów. Obecnie nic nas nie dzieli, natomiast łączą spędzone razem
lata, młodość i wspólny trud. Miło było zobaczyć konstruktora zabytkowego
samolotu pana Stanisława Jachyrę i posłuchać jego słów o problemach powstawania
samolotu. Dla wielu z nas weteranów ówczesnej braci lotniczej, to spotkanie
miało ogromne znaczenie. Aby to zrozumieć należało zobaczyć wpadających sobie w
ramiona uczestników zjazdu.
Nie żyjący obecnie konstruktor samolotu PZL M-2 Stanisław Jachyra |
Wracam jednak do poprzedniego wątku. Samolotem, który także nie wszedł do
produkcji był samolot holowniczy PZL S-4 Kania 2 oblatany 2 IX 1957r. przez
Tadeusza Gołębiewskiego. Zaprezentowano go rok później podczas Szybowcowych
Mistrzostw Świata w Lesznie. Jego następcą był samolot PZL S-4 "Kania
3", różniący się od poprzednika m.in. powiększonym usterzeniem pionowym. Został
oblatany 19 IX 1958r. Samolot wykazywał dobre właściwości pilotażowe, niestety
o jego losie przesądziło zaprzestanie produkcji w Polsce silników. Ponadto
aerokluby były bardziej zainteresowane zakupem i eksploatacją samolotów
metalowych niż drewnianych. W efekcie produkcji seryjnej samolotu „Kania” nigdy
nie podjęto.
Jeśli wspominam o samolotach
wyprodukowanych w Mielcu na przełomie lat 50/60 ubiegłego wieku, warto
wspomnieć o samolotach wyprodukowanych nieco wcześniej, czyli po 1945 roku.
Zapewne pierwszym wyprodukowanym w Mielcu samolotem był samolot PZL S-1 konstrukcji inż. Eugeniusza
Stankiewicza, wykładowcy wojskowej Szkoły Lotniczej w Zamościu. Już w sierpniu
1945 roku przystąpiono do jego budowy, a oblatany został przez radzieckiego
pilota 15.11.1945. Do budowy samolotu wykorzystano niektóre elementy samolotu
Po-2.
Następnym
po 1945 roku samolotem był Szpak 4T. Pierwszy seryjny Szpak 4T, o rejestracji
SP-AAF, oblatany został 5 stycznia 1948 roku. Łącznie wyprodukowano 10
egzemplarzy Szpaków 4T. Były to pierwsze po wojnie seryjnie wyprodukowane w
Polsce samoloty. Wszystkie Szpaki 4T zostały przekazane do aeroklubów, gdzie
były eksploatowane do roku 1952.
Kolejnym
samolotem wyprodukowanym w Mielcu był szkolno-łącznikowy CSS-13 wyprodukowany
na licencji radzieckiej Po-2. Prototyp samolotu zbudowano w PZL Mielec w 1948
roku. Produkcja seryjna samolotu trwała w PZL Mielec od 1949 do 1950 roku, a
następnie w latach 1952 –1956 w WSK Okęcie w Warszawie. Łącznie w latach 1949 –1956
wyprodukowano 560 samolotów CSS-13, z tego 180 w PZL Mielec i 380 w WSK Okęcie.
Pragnę
też wspomnieć o produkcji nie lotniczej we wczesnych powojennych latach.
Produkcję tą rozpoczęto drobnym sprzętem gospodarstwa domowego, następnie były
lodówki, a pod koniec lat 50‑tych samochody. Pragnę się nieco nad tym ostatnim
zatrzymać, gdyż po latach wpadła mi do ręki ciekawa książka pt „Mikrus MR-300,
3 lata produkcji 50 lat historii” Książka w ciekawy, a często humorystyczny
sposób opisuje historię i kulisy powstawania samochodu zwanego Mikrusem.
Wyprodukowaliśmy tych samochodów 1728 sztuk w latach 1958-1960. Pomimo dużego
zapotrzebowania i zbytu Mikrusa, produkcję przerwano odgórnym zarządzeniem
władz. Warto przeczytać napisaną przez autorów Mieczysława Płocicę i Bartosza
Winiarskiego książkę wydaną w 2011 roku. Moja żona otrzymała ją w darze od
jednego z autorów.
Samochód Mikrus MR-300 |
Wracając
do wątku mojej opowieść, kiedy seryjne Limy z urządzeniami radal i radar
zostały zakończone, zostałem decyzją kierownika inż. Słonowskiego przesunięty
do prób technicznych ERNO na seryjnych samolotach AN-2 i pozostałych seryjnych
produkowanych od lat 60-tych ubiegłego wieku. Od tej pory wraz z Zbigniewem
Durą i Aleksandrem Wójcikiem nadzorowaliśmy pracę mechaników osprzętu. Czasem
jeszcze wykorzystywany byłem do wyjazdów na reklamacje urządzeń radal i radar
samolotów Lim, aż do zaniku nadchodzących reklamacji z jednostek wojskowych.
Okres powyższy był
najgorętszym okresem produkcji lotniczej w Mielcu. Miesięcznie schodziło około
50 samolotów AN-2. Sączyły się jeszcze samoloty TS-8 Bies, rozpoczęliśmy
produkcję seryjną samolotów TS-11 Iskra. Kiedy byłem sam i podlegał mi na
zmianie cały osprzęt, problemów było tak wiele, że nie miałem czasu napić się i
zjeść kawałka chleba podczas często dłuższego niż 12-godzinny dzień pracy.
Warto zwrócić uwagę, że
terenem pracy na Wydziale Start były 2 hangary po 6 stojących tam w obróbce
samolotów. Kilka było na przy hangarowych stojankach, gdzie robiono Karty Gotowości
do lotu. Wracały samoloty z usterkami w locie, a na odległych w trawie
stojankach przygotowywano samoloty na
przeloty samolotów AN-2 do Lwowa. Na tarczy dewiacyjnej usuwano dewiacje busoli
żyromagnetycznej i radiokompasu ARK. Jeśli doszła do tego okresowa zmiana
kanału łączności radiowej radiostacji R-800, to we wszystkich radiostacjach
należało zmienić odpowiednie kwarce i przestroić radiostacje. Często mieliśmy
na Starcie około 50 samolotów różnych typów równocześnie i wówczas było urwanie
głowy. Moim obowiązkiem było oprócz udzielenia pomocy technicznej mechanikom
ERNO, także załatwienia problemów z KT i 21PW wynikłych z przeglądów
technicznych i usterek w locie. Nie było tak jak obecnie telefonów komórkowych.
Do dyspozycji istniały dwa telefony. Jeden na hangarze nr 1 w narzędziowni, a
drugi na hangarze nr 2 w rozdzielni agregatów. Przy pilnych sprawach bieganie
do telefonu ze stojanki na hangar było dodatkowym utrudnieniem. W swoim żywiole
był brygadzista Leopold Trojan zwany Poldkiem, który biegając siarczyście klął.
Żartowano o nim, że ma wyższe tętno serca, więc musi ciągle być w ruchu. Był on
jak wielu niesamowicie uczciwym i pracowitym człowiekiem.
Kilka słów należy
poświęcić zagadnieniu mechanika lotniczego w przemyśle, bo jest ten zawód uznawany równo znacznie z mechanikiem lotniczym obsługującym samolot użytkowany w wojsku, lub u innego
użytkownika. Niestety są to zupełnie dwa odrębne zawody, z których mechanik
eksploatujący samolot nie jest tym mechanikiem z lotniczego przemysłu. Kiedy mnie
pytają kim byłem, odpowiadam – mechanikiem lotniczym, nie podkreślając że w
przemyśle, gdyż nie będzie to zrozumiane.
Pragnę poniżej
uświadomić, jak ważną rolę spełniał mechanik lotniczy w przemyśle, porównując
jego zadania z zadaniem pilota doświadczalnego, a także inżyniera zajmującego
się konstrukcją samolotu. Niższy poziom wykształcenia powodował, że w latach
50-tych ubiegłego wieku granice zacierały się. Piloci często nie mieli nawet
średniego wykształcenia, a inżynierów należało ze świeczką szukać.
Zadaniem mechanika było przejąć samolot z
wydziału montażowego i na lotnisku wykonać próby wszystkich urządzeń, aby
samolot mógł bezpiecznie wznieść się w powietrze. Nie jest to sprawa tak prosta
jakby się pozornie wydawało i jak to określił mój znajomy, że będąc mechanikiem
przykręcałem śrubki.
Mechanicy na wydziale
Start dzielili się na mechaników płatowca i na mechaników tzw. ERNO, a do
samolotów z uzbrojeniem dochodzili mechanicy uzbrojenia. Każda z tych grup
miała inne zadania i temu pragnę poświecić kilka słów. Wszystkie prace na
samolotach musiały być zgodne z technologią i warunkami technicznymi i
odstępstwa od nich były zdecydowanie karane. Mechanicy płatowca dokonywali
rozkonserwacji silnika i pierwszego jego uruchomienia. Mechanicy ERNO na tarczy
dewiacyjnej usuwali dewiację żyrobusoli i magnetycznej KJ-13, oraz radiokompasu
ARK. Na strzelnicy mechanicy uzbrojenia na samolotach Lim i Iskrach dokonywali
niwelacji ustawiając działka w linii lotu i przestrzeliwali działka. Należał do
nich także fotel katapultowy. Do najwyższej grupy prac należały urządzenia
radal SRD1M na samolotach Lim 5 i urządzenia radarowe RP-5 na samolotach Lim
5P. Na specjalnych urządzeniach mechanicy ERNO wykonywali próby urządzenia SRO
tzw. swój obcy (swój cużoj), oraz przy pomocy testerów sprawdzali radiowysokościomierz
RW. Wymieniłem najważniejsze, ale wszystkie mechanicy musieli przedstawić
kontrolerom KT i 21PW. Mechanicy dokonywali przeglądu technicznego całości
samolotu z usunięciem wszystkich zauważonych przez KT i 21PW usterek. Tylko
mechanik wiedział jak dokonać pewnej sztuki, aby doprowadzić urządzenia do
sprawności i usunąć zaistniałe usterki. Przekazywał jedynie zarządzającemu
grupą mechaników usterki nie leżące w jego gestii usunięcia.
Podam przykład najwyżej
zakwalifikowanej pozycji pod względem płac pracy mechaników urządzeń radarowych
na samolotach Lim5P. Należałem wraz z Kułakowskim i Niedużakiem do ścisłej
trójki, która samodzielnie wypracowała jak wyregulować odbity od celu sygnał
radarowy, aby widoczne na oscylografie impulsy miały odpowiednią ilość, kształt
i moc impulsu. W Laboratorium Osprzętu kontrolerzy przed zamontowaniem na
samolot radaru RP-5 robili pomiary, ale co innego było zrobić to na stoisku, a
co innego na samolocie ustawionym na cel, gdzie wpływ na radarowy sygnał miały
wszystkie metalowe urządzenia samolotu i zewnętrzne. Jedynie sami bez niczyjej pomocy
wypracowaliśmy sobie sposoby regulacji w niezwykle niedostępnych częściach
samolotu i na każdym samolocie niemal inaczej. Nie zrobił tego za nas doradca sowiecki
z zakładu producenta, ani nikt inny. Nie mieliśmy odpowiedniego wykształcenia,
jednak wszystkie zadania urządzeń radarowych samolotów Lim 5 i Lim 5P
wykonaliśmy pozytywnie. Było tak w Mielcu, w Indonezji gdzie byłem z tym
samolotem i jednostkach wojskowych gdzie usuwałem niesprawności RP-5.
Kiedy dzisiaj wspominam
tamte czasy, to nie mogę uwierzyć że dawaliśmy sobie radę z rzeczami wydającymi
się nie do wykonania. Tak podchodzili do zadań wszyscy których znałem z wspólnej pracy. Nie dający sobie rady
opuszczali Wydział 57 Start.
Jeśli mówimy o lotnictwie
w przemyśle lotniczym, to musimy zdecydowanie oddzielić ziarno od plew.
Lotnictwo to pilot doświadczalny, samolot, konstruktor i mechanik. Nie da się
do tej grupy podczepić żadnych dyrektorów choćby najlepiej rządzących i
handlujących lotniczym sprzętem, bo ich zasługi to inna półka.
Wymieniona powyżej grupa,
to ścisły związek ludzi z rzeczą martwą jaką jest samolot. To od tego zespołu
ludzi zależy, że martwa rzecz ożyje i pokaże twórcze walory ludzkiej pracy. Jest w tym tak ścisły związek, że nie odważę
się wskazać pierwszeństwa w grupie. Z pracy swej wiem, że najściślejszy związek
istnieje między samolotem, a mechanikiem. To mechanik ożywia samolot wkładając
w rzecz martwą swą duszę i przekazuje pilotowi do lotu. Ma obowiązek dopilnować
zachowań pilota do momentu kołowania na pas startowy. Pilot wykonał pierwszy
lot samolotu, wysiadł i przekazał mechanikowi listę zauważonych w locie
niesprawności. Mechanik z usterkami borykał się sam, czego byłem najlepszym
przykładem z pracy radaru RP-5. W samolotach seryjnych konstruktorskich usterek
było niewiele, bo samoloty były licencyjne. Jednak zdarzały się i współpraca
konstruktora z mechanikiem była nieodzowna. Nawet w prototypach były częste
wypadki, że mechanik znalazł właściwe rozwiązanie konstrukcyjnego problemu.
Nie umniejszam zasług
konstruktora, którego dziełem była konstrukcja samolotu, ani zasług pilota
doświadczalnego narażającego życie. Pragnę jedynie wykazać jak ważne jest w lotnictwie
współdziałanie wymienionych służb. To dzięki tej współpracy i wszystkich
pozostałych służb byłej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu mogliśmy
produkować tak duże ilości znakomitych samolotów, znanych na rynkach całego
świata.
Żałosnym jest, że pod sukcesy lotnictwa podpina się dzisiaj ludzi administracyjnie zarządzającymi
zakładami OBR, ZUA, oraz administrujący i handlujący lotniczym sprzętem na WSK.
Ich zasługi oczywiście istnieją i nie należy ich negować, ale nie są to zasługi
lotnicze, lecz administracyjne zakładów którymi zarządzali. Dyrektor naczelny
Tadeusz Ryczaj to człowiek który dla Mielca i Ziemi Mieleckiej wiele dobrego
zrobił. Potrafił wykorzystać wypracowane środki finansowe skierowując je dla
społecznego dobra. Zapewne jego zasługą jest podjęcie produkcji samolotu M-18
Dromader i kilku o mniejszym znaczeniu produktów. Jednak o podstawowych
produktach byłej WSK decydowano w RWPG czyli w Moskwie. Polska nie była krajem
suwerennym, lecz krajem podbitym przez Związek Radziecki po wkroczeniu Armii
Czerwonej do Polski. To w Moskwie zapadała decyzja czym zapchać Polsce lotniczą
moc produkcyjną. W czasach zimnej wojny były to myśliwce przechwytujące Lim 5 i
Lim 5P, później narzucono AN-2 czyli tzw. Antki, następnie był M-15 Belphegor,
a zakończono AN-28. Dyrektor naczelny nie miał wpływu na podstawową produkcję.
Każde jego odejście od tej zasady, równało się zwolnieniem ze stanowiska.
Wiedzieli to wszyscy kolejni dyrektorzy WSK. Rządziła i decydowała o wszystkim
jedna partia sterowana przez Moskwę. Przykładem dyrektor Rycerski - poprzednik Ryczaja, który nie
posłuchał partii. Miał sympatie religijne więc musiał odejść ze stanowiska
naczelnego dyrektora.
Wracam jednak do
podstawowego wątku swojej życiowej opowieści. W końcówce lat 60-tych
przeszedłem ze „Startu” do pracy w Serwisie. W WSK PZL
następowały zmiany w profilu produkcyjnym na nie lotniczą produkcję. Stąd dla lotnictwa
i pozostałych produktów należało stworzyć jeden Serwis. Jednak o tym napiszę w
następnych rozdziałach.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 14 marca 2020
anie Teofilu. Pozwolę sobie zacytować fragment z Pana nieopublikowanej książki pt. ,,Żyłem jak umiałem " z którym się całkowicie zgadzam. - ,, Żałosnym jest, że pod sukcesy lotnictwa podpina się dzisiaj ludzi administracyjnie zarządzającymi zakładami OBR, ZUA, oraz administrujący i handlujący lotniczym sprzętem na WSK. Ich zasługi oczywiście istnieją i nie należy ich negować, ale nie są to zasługi lotnicze" - ,,Jeśli mówimy o lotnictwie w przemyśle lotniczym, to musimy zdecydowanie oddzielić ziarno od plew. Lotnictwo to pilot doświadczalny, samolot, konstruktor i mechanik. Nie da się do tej grupy podczepić żadnych dyrektorów choćby najlepiej rządzących i handlujących lotniczym sprzętem, bo ich zasługi to inna półka".
OdpowiedzUsuńHistorię lotnictwa w Mielcu powinni napisać profesjonalni historycy lotniczy a nie urzędnicy pracujący w zakładzie lotniczym Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia
Bardzo dziękuję za tę historię o lotnictwie.Lubię te tematy bo w tamtych czasach uczyłem się latać na szybowcach .Instruktorem był nieżyjący już Paweł Dzida Latałem czasem z nieżyjącym już p.Wasilem.Usiatyckim.Pozostałe moje latanie to jako pasażer Bardzo dziękuję za te lotnicze wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPanie Henryku, ma Pan rację. Historię mieleckiego lotnictwa powinni napisać historycy znający lotniczy fach. Należy mieć nadzieję, że większość zdrowo myślących podziela taką opinię i nie dopuści do stworzenia bubla z pazerności i pogoni za własną popularnością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię przyjacielu
OdpowiedzUsuń