Dlaczego
tworzę genealogię rodzinną i własne wspomnienia?
Pragnę
poniżej odpowiedzieć na tak postawione pytanie, albowiem często zdarzało mi się
spotkać z oporami i niechęcią do wydarzeń z przeszłości tak u członków własnej
rodziny jak i innych. Wynika to z różnych przyczyn i występuje przeważnie u ludzi
młodych, a ja to rozumiem, gdyż swego czasu sam byłem młody i też nie interesowały
mnie wydarzenia z przeszłości do których także należy genealogia. Ponieważ
dzisiaj u schyłku życia zdaję sobie sprawę, jak wiele straciłem, chciałbym
ustrzec czytającego, aby nie popełnił mojego błędu i nie czekając zaczął
zbierać wszystkie dotyczące rodziny informacje. A są to informacje nie tylko
kto do rodziny należał, ale także co w ich życiu się wydarzyło. Biorąc pod
uwagę, że my i pokolenia poprzedzające nas żyliśmy w tak trudnych i bogatych w
wydarzenia czasach, nie powinniśmy dopuścić, aby pamięć o tym zaginęła. Warto
pamiętać, że wydarzenia rodzinne składają się na całą naszą historię, a nade
wszystko należy sobie zdać sprawę, że informację nie utrwalone i nie przekazane
bezpowrotnie zginą. Jeśli ja, ty, ona i on nie utrwalimy tego co przeżyliśmy,
co przeżyli nasi ojcowie i dziadkowie tego nie będą wiedzieć nasze dzieci i
wnuki. Jeśli przerwiemy łańcuch genealogicznych powiązań, będzie to tak
jakbyśmy odcięli drzewo od korzeni. Nie dopuśćmy, abyśmy nie potrafili
odpowiedzieć naszym wnukom na podstawowe pytania dotyczące naszych ojców i
dziadków.
Mam
ogromną satysfakcję, że wiele ciekawych rodzinnych odkryć dokonałem i z tym
poniżej chciałbym się podzielić. Natomiast żałuję, że przez własne zaniedbania utraciłem
bezpowrotnie większą ilość najciekawszych faktów, które mogą jedynie tkwić w
moich domysłach. Pragnę podzielić się w następnych postach tym, jak z drobnych
zapisków, rysunków czy fotografii odczytałem interesujące fakty. Pragnę także przedstawić,
co dało mi impuls do tego, że zacząłem tworzyć genealogię rodzinną i opowieść o
własnym życiu.
Jak
każdy człowiek, tak i ja zastanawiałem się nad swoim życiem oceniając co w nim
zrobiłem dobrze, a co mi nie wypaliło i na ile mógłbym to poprawić. Często
myślałem o przeżytym życiu, o tym co przeżyłem. Co opowiadali rodzice.
Zastanawiałem się jakie oni mieli życie, a także bardzo często zastanawiałem
się nad swoimi przodkami. Skąd pochodzili itd. Ojciec opowiadał, że dali mi na
imię Teofil, gdyż takie imię miał mój przodek, poeta Teofil Lenartowicz zwany
lirnikiem mazowieckim i żyjącym w 19-ty wieku. Doszedłem do wniosku, że warto
pogrzebać w dokumentach, aby coś więcej dowiedzieć się na ile jest w tym
prawdy. Zastanawiałem się też nad swoim życiem i dochodziłem do wniosku, że
było ono bogate w wydarzenia i że warto to wszystko co przeżyłem zapisać.
Dzieciństwo, trudy okupacyjnego życia, ciężka praca. Okres po wyzwoleniu.
Komuna. Wiele zagranicznych pobytów w egzotycznych krajach. Praca na
delegacjach zagranicznych i krajowych to wszystko warte jest zapisania.
Dochodziłem do wniosku, że żadne inne pokolenie niż moje nie było świadkiem
takich przemian. Przecież ja pamiętam życie, kiedy do wszystkiego dochodziło
się z ogromnym trudem. W moim życiu doszło od życia z lampą naftową do lotów człowieka
w kosmos. Od pisania z kałamarza atramentem w szkole do bardzo szerokiej
komputeryzacji. Od czasów, gdzie na wsi nie było ani jednego telefonu, do
czasów gdzie każdy człowiek ma przy sobie osobisty telefon i z każdego miejsca
w każdej chwili może zadzwonić. Kiedy miałem 16 lat często z rówieśnikami
zastanawialiśmy się jak będzie wyglądał świat w 2000-nym roku. W opowieściach
fantastycznych czytało się wówczas o szklanych domach i wielu innych cudach
techniki. Wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy, że rzeczywistość prześcignie
tamte fantastyczne opowieści i że dożyjemy takich czasów. Tak sobie często
myślałem, ale nigdy nie dochodziło do takich działań, aby swoje życie zapisać,
a jeszcze bardziej potrudzić się szukania w dokumentach, aby potwierdzić to co
od rodziców i innych starszych członków rodziny i innych starszych słyszałem.
Tak
biegły lata, aż dobiegły do takiego momentu, że dobiegłem do kresu życia i
wylądowałem w szpitalu. Choroba była poważna, przechodziłem kolejne operacje, a
pobyt w szpitalach przedłużał się. Kto leżał dłużej w szpitalu ten zna leżenie
na szpitalnych łóżku z oczami wbitymi w sufit i przemyśleniach o własnym życiu.
Intensyfikacja myśli o chwyceniu za ołówek i zaczęciu pisania następowała z
każdym dniem, ale ciągle były jakieś przeszkody. Kiedy tak pewnego dnia leżałem
na szpitalnym łóżku z oczami wbitymi w sufit myśląc o minionym życiu uchyliły
się drzwi do sali i wszedł pielęgniarz. Na 4-roosobowej sali leżało 3
pacjentów, a jednym z nich byłem ja. Pielęgniarz zwrócił się do mnie.
--- Zbieram
datki na wykończenie łazienki.
Była to swoista
forma, jaką stosowano, aby podnieść standard urządzeń sanitarnych na oddziale.
Powiedział, że już jedną łazienkę z podobnych datków wykończyli, a teraz robią
drugą.
--- Jak pan
wstanie, to zobaczy jak pięknie wyłożona jest kafelkami.
Dałem mu kilka złotych,
a on w zamian dał mi książkę. Mówił, że jeden z pacjentów przekazał szpitalowi
owe książki, właśnie w takim celu. Kiedy wyszedł wziąłem książkę do ręki i
zacząłem czytać. Zatytułowana była „Książka do napisania", a po odwróceniu
okładki przeczytałem.
PRZESŁANIE.
Każdy człowiek powinien napisać coś więcej w swoim
życiu niż tylko podanie o pracę. Tym bardziej, że życie KAŻDEGO człowieka, to
przynajmniej jedna książka. Nienapisana, lecz przeżyta. Każdy człowiek jest
stale w ruchu, w drodze. Stanął na niej już w chwili swego urodzenia i
nieustannie dąży do jakiegoś celu. Dopóki jest w drodze, dopóty żyje!
Każdy człowiek Jest również poetą, ale tylko
niektórych, los obdarzył łaską talentu, który pozwala im tę poezję wyrazić i
przekazać innym. Ale każdy może, często nawet powinien, napisać tę nienapisaną,
swoją książkę. Utrwalić ślady swojej drogi. Urodę chwili, smak przygody, siłę
marzenia, sekretne zwierzenia, pamiątkową fotografię, lub własnoręcznie
wykonaną ilustrację. Obojętnie czy ma się lat 16 czy 60. A książka już jest!
Gotowa, oprawiona. Wystarczy tylko wziąć pióro, czy długopis do ręki, pomyśleć,
podumać, skupić się i zapełnić białe kartki.
A więc: powodzenia, lekkiego pióra i radości przy
rodzinnej lekturze!
W podpisie. Pierwszy Sufler
Poniżej tył książki.
Byłem
niesamowicie zdumiony sposobem jakim opatrzność włożyła mi do rąk ową książkę.
Nie jestem zbyt przesądnym, jednak uznałem ten fakt za znak, że muszę
zastosować się do nakazu i wykonać polecenie opatrzności. Od tego momentu nie
miałem już wymówki, że nie mam czasu, gdyż leżąc w szpitalu miałem
go aż za dużo. Nie mogłem mówić, że nie mam na czym pisać, gdyż leżała obok
mnie książka do napisania z 250 pustymi stronami. Nie mogłem się nawet wymówić,
że nie mam długopisu, gdyż ten leżał w szufladce szpitalnego stoliku. Chodziło
tylko o to, jak to zrobić leżąc na łóżku. Przez kilka dni ćwiczyłem różne
pozycje i jakoś mi to nie wychodziło. Kiedy trzymałem książkę w lewej ręce i
prawą pisałem w powietrzu nad sobą, to ręce bardzo szybko męczyły się i opadały.
Stopniowo jednak, kiedy zacząłem nabierać sił i unosić się na łóżku do pozycji
na poły siedząco-leżącej to podciągałem do zgięcia swoją zdrową prawą nogę i w
ten sposób opierając na niej swoją „książkę” swobodnie mogłem pisać. Kiedy
zmęczyłem się w takiej pozycji kładłem się i patrząc w sufit obmyślałem
następne do napisania zdania.
Wracały
wówczas wspomnienia lat dziecięcych, najpiękniejsze ze wszystkich.
Przypominałem sobie pierwsze samodzielne wyprawy na podwórko kamienicy w
Katowicach. Nie ważne, że to podwórko okopcone było sadzą śląskich kominów, ale
ważne było, że tkwiło w mojej świadomości. Później przychodziły następne
wspomnienia i tak kolejno, aż do tego momentu. Czym głębiej sięgałem do
tajników swojej świadomości tym więcej wydobywałem z niej dawno już zapomniane
fakty. Przypominały mi się nie tylko wydarzenia, ale także nazwiska
uczestniczących w nich ludzi. Wyłaniali się z mojej pamięci i uczestniczyli w
dawno zapomnianych wydarzeniach, które dzięki temu stawały się od nowa żywe.
Pisząc zapominałem o bólu, a czym więcej pisałem tym bardziej rozkręcałem się i
lepiej szło mi pisanie.
Tak
zaczęła się opowieść o moim życiu i wkrótce zapisałem 250 białych kartek, a
żona zaczęła mi przynosić następne bruliony. Pobyt w tym szpitalu i innym był
długi, co doprowadziło, że przybywało zapisanych brulionów.
Kiedy
już wróciłem ze szpitala do domu przepisywałem z brulionów na maszynie zapisane
treści i uzupełniałem je szerszymi danymi. Miałem już ponad 400 stron
maszynopisu A-4, kiedy okazała się konieczność przejścia na komputer, bo na
wydruku nie można było nanieść poprawek bez przepisania całości. Wynikła
konieczność kupna komputera, nauka jego obsługi i nauka pozostałych czynności
jak skanowanie, drukowanie, kopiowanie, przenoszenie i obróbka zdjęć. Następnym
krokiem było uzupełniane treści o imiona i nazwiska rodzinne o których
wcześniej nic nie wiedziałem i co za młodości mnie nie interesowało. Rodziców
nie było już na świecie. Ojca Niemcy zamordowali w 1944 roku, a mama też już
nie żyła. Na szczęście w domu rodzinnym nie było zwyczaju wyrzucać starych
dokumentów i w ogromnej szufladzie szafy, znalazłem stare listy, zapiski,
pamiętnik pisany ręką ojca i wiele innych dokumentów. Z dokumentów i listów
zaczął się wyłaniać obraz genealogiczny rodziny. To właśnie w tej szufladzie
znalazłem kilka na pozór mało znaczących śladów, za którymi idąc odkryłem niesamowicie bogate w
wydarzenia treści. O tych śladach i tajemnicach jakie za nimi się kryją pragnę
w następnych postach napisać, gdyż są one naprawdę ciekawe.
Teofil
Lenartowicz
Wrocław, dnia 2
grudnia 2014
Jestem pełna podziwu Pana determinacji w dążeniu do celu, bystrości umysłu i charakteru.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Monika Tomaszewska