Poświecenie
obelisku ku czci poległych w Bliźnie.
Będąc w swoich
rodzinnych stronach skorzystałem z zaproszenia i wziąłem udział w uroczystości
odsłonięcia 7 września 2014 obelisku ku czci poległych bohaterów w Bliźnie. Nie
będę opisywał wydarzeń odsłonięcia obelisku, bo przeczytać to można klikając na
link http://parkhistorycznyblizna.pl/odsloniecie-obelisku-blizna.html, pragnę jedynie
odnieść się do historycznych wydarzeń z punktu widzenia świadka tamtych miejsc
i czasu, kiedy Niemcy testowali w Bliźnie swoją strategiczną broń V-1 i V-2.
Pragnę podzielić się publicznie tym co mnie razi i o co pragnę uzupełnić
wypowiedź pana kpt. Andrzeja Żylicza – prezesa ropczyckiego koła Światowego
Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Szeroko omówił on historię Blizny, co wymaga
pewnego uzupełnienia. Zanim jednak dojdę do tego, kilka słów o sobie.
W 1942 roku byłem 14-letnim
chłopcem mieszkającym w Przecławiu odległym od Blizny około 9 km. Zmuszany
przez Niemców do pracy i aby uniknąć wywózki do Rzeszy Niemieckiej, zmuszony byłem budować szosę od Ocieki w
kierunku Blizny. Niewiele wówczas zdawałem sobie sprawę w czym uczestniczę,
gdyż Niemcy dopiero w 1943 roku pospiesznie zaczęli przenosić swój poligon
doświadczalny do Blizny. Doskonale jednak pamiętam apatię ogarniającą
społeczeństwo, kiedy Niemcy zaczęli wystrzeliwać swoje rakiety V. Świadczyło to
o ich ogromnej potędze, a za tym naszej zagładzie, gdy wygrają wojnę. Przygnębienie
i strach jak będziemy żyć i co z nami będzie było coraz większe. Spalony został
nasz rodzinny dom, Ojciec był chory, a w dodatku przez kilka miesięcy więziony
na Gestapo. Przeżyliśmy zagładę Żydów zdając sobie sprawę, że teraz będzie
nasza kolej. Kolejne sukcesy Niemców na wszystkich frontach. Ciągłe krycie
przed łapankami. Świadomość w jak ohydny sposób mordowali Niemcy jeńców
rosyjskich w obozie Pustków. Dwie wywózki na roboty do Niemiec, a z jednej
udało mi się uciec z transportu i wrócić do domu. Ojciec był szykanowany przez
miejscowego sołtysa i zaprzyjaźnionego z nim wójta. Głód, a w końcu
zastrzelenie Ojca przez Niemców. Strach, przygnębienie i niepewność co będzie
jutro potęgowały apatię. Wydawało się po prostu, że nie ma wyjścia.
W takiej atmosferze życia
istniały jednak przebłyski nadziei, a czasami radość. Czym była owa radość i
nadzieja w owych ciężkich czasach. Radością było, kiedy jedna z rakiet V
wybuchła w momencie startu i wytłukła tych cholernych szwabów. Świadczyła o tym
ilość wywożonych z Blizny trumien. Radością i iskierką nadziei były pantoflowe
wiadomości z frontu wschodniego o wycofywaniu się Niemców, ale był jeszcze
jeden powód nadziei, o którym chciałbym podkreślając go napisać.
Powodem tym był ruch partyzancki,
dający znać o sobie, to przez ostrzyżenie głowy dziewczynie zadającej się z
Niemcami, to znów zniszczenie urządzeń mleczarskich. Mogłem się wtedy napić
mleka zaspakajając głód. Później zaczęły się mnożyć napady na niemieckich
kolonizatorów w Goleszowie, a z biegiem zbliżającego się frontu wschodniego
walka partyzancka z Niemcami przybierała na sile. Nie znaliśmy nazwisk owych
partyzantów, ani nie wiedzieliśmy do jakich ugrupowań należą. Liczyła się tylko
walka. Wiadome jednak było, że są to partyzanci Olka Rusina, o których coraz
częściej cichaczem się mówiło. Niemcy nazywali ich banditen. Ich dowódcą był Aleksander
Rusin noszący pseudonim „Olek” i „Rusal”. To ten dowódca i jego anonimowi
wówczas żołnierze byli ową iskierką nadziei i radości w morzu terroru,
bezprawia i zła. Poniżej kilka fotek rodziny "Olka", siedzą syn Roman z żoną Renatą i córką
O Olku Rusinie i jego wyczynach
można by nakręcić pełnoekranowy film i zapewniam, że byłby to film mrożący krew
w żyłach. Znam jego historię walki osobiście i z innych źródeł, a także wiele on
sam mi opowiedział. Jego walka nie skończyła się, kiedy wkroczyli Sowieci, a
także nie zakończyła się za czasów tzw. utrwalania władzy ludowej. Jego walka z
ukrywaniem włącznie trwała do czasu amnestii w 1956 roku, a więc 17 lat.
Poniżej delegacja Aeroklubu Mieleckiego im. Braci Działowskich, piloci doświadczalni Zbigniew Świerczyński i Jerzy Pietrzak
Poniżej jedna z najskuteczniejszych, posłanka Krystyna Skowrońska
Znając tamte czasy, teren i
nazwiska wielu ludzi, których dotyczą opisane fakty pragnę z całą
odpowiedzialnością stwierdzić, że „Olek” nie splamił rąk bratobójczą krwią.
Musiał zdobywać środki do przeżycia dla własnego oddziału, ale nie był bandytą,
co mu plotka i wiele ludzi jeszcze dzisiaj zarzuca. Pragnę przypomnieć, że w
latach okupacji niemieckiej i później, kiedy istniało bezprawie, działało wiele
band nawet w ramach AK. Z historii regionu wiemy, że za bandycką działalność
wyroki śmierci wykonano na komendancie mieleckiego obwodu AK i kilku innych
osobach. „Olek” jednak bandytyzmem się nie splamił.
Poniżej prezes mieleckiego koła ŚZŻAK Jerzy dębicki i Aleksander Kuśnierz
Jeśli przejdziemy do obecnego
czasu, kiedy kilka lat temu ukazał się w prasie regionalnej jeden z moich
artykułów na temat działalności „Olka” odezwały się protesty i dostałem
pogróżki. Protesty w redakcji Tygodnika Korso były tak intensywne, że pani
redaktor uległa im nazywając mnie adwokatem rodziny Rusinów. Kiedy na jedną z
rocznic akcji „Burza” organizatorka zaprosiła „Olka” ta została, plując przed
nią, zbesztana na ulicy przez jedną z mieszkanek Przecławia. Kiedy „Olka”
odznaczano do stopnia pułkownika, to wójt nie chciał wziąć udziału w ceremonii,
a kiedy wystawiony do tej roli jego zastępca powiedział o „Olku” kilka
pozytywnych słów, to mieszkańcy w targnęli do niego robiąc mu awanturę. „Olek”
został przez władze wojskowe mianowany do stopnia pułkownika, a jednocześnie
wystąpiono z propozycją mianowania do stopnia generalskiego. Niestety „Olek” ze
zgryzoty wcześniej zmarł. Władze wojskowe znają i doceniają działalność
partyzancką „Olka” z obu najeźdźcami, ale jest czymś innym znać, a czym innym
dbać i działać o cześć. Proponowałem, aby na obelisku w Przecławiu upamiętnić
działalność partyzancką oddziału „Olka”. Nie udało się z tych samych powodów,
że będą protesty.
Zapytać warto czy ktokolwiek
stanął w obronie czci, godności i zasług „Olka”. Niestety, smutne to, bo nie
odezwał się nikt oprócz jego syna, tak jakby za jego zasługi nie było mu społeczeństwo nic winne. Kiedy
napisałem list do prezesa ŚZŻAK w Mielcu z prośbą o publiczne zajęcie
stanowiska w sprawie „Olka” dostałem zamiast publicznego wystąpienia osobisty
wymijający list. Na elektroniczną korespondencję z zarządem głównym w Warszawie,
aby odgórnie zobligowano podległy oddział w Mielcu do zajęcia się sprawą honoru
„Olka” otrzymałem tylko pochwały, że się tym zajmuję. Mój apel do kapituły Orderu
Wojennego Virtuti Militari w Warszawie zakończył się jedynie stwierdzeniem, że
„Olek” taki order posiada. Poniżej grupa rekonstrukcji historycznej im "Rusala" twórca grupy Łukasz Skowron, synowa "Olka" Renata Rusin i Marcin Czebocki
Po wysłuchaniu wypowiedzi na
temat historycznych wydarzeń Blizny, podczas odsłonięcia obelisku, zadaję sobie
ponownie pytanie. Jak długo działać będą jeszcze demony przeszłości nie
pozwalające na publiczne przedstawienie wszystkich szczegółów walki
partyzanckiej w Bliźnie? Nie drobnych szczegółów, lecz podstawowych, a
mianowicie że 3 oddziały partyzanckie pod dowództwem Władysława Kwarcianego w
tym oddział „Olka” i Józefa Wałka odbiły z rąk Niemców teren Blizny
przetrzymując go do nadejścia Armii Czerwonej. Kiedy po skończonej uroczystości
przypomniałem ten fragment panu prezesowi ropczyckiego koła ŚZŻAK kpt.
Andrzejowi Żylicz, dowiedziałem się, że wiedział o tym, a jednak nie powiedział
w swoim szerokim wystąpieniu historycznym. Uzupełniam więc tym fragmentem
wypowiedź pana Żylicza. Uważam odbicie Blizny z rąk pozostawionego przez
Niemców oddziały minerskiego za bardzo ważne wydarzenie, gdyż nie dopuszczono
do zniszczenia wyrzutni i pozostawionych rakiet V. Przybyłej do Blizny i domu
„Olka” międzynarodowej komisji Angielsko Amerykańskiej Francuskiej i
Radzieckiej „Olek” przekazał wiele informacji i części rakiet. Za ten fakt i za
zdobywanie tajemnic poprzez przedzieranie się przez podwójny kordon
zabezpieczeń Blizny i przekazywanie zdobytych tajemnic władzom zwierzchnim AK w
Warszawie komisja wręczyła „Olkowi” list dziękczynny od samego Churchilla.
Oddział „Olka” w walce o tajemnice Blizny doszedł do takiej perfekcji, że
wcześniej wiedział, kiedy będzie rakieta wystrzeliwana i stąd mógł wcześniej
przygotować się do zdobycia części ewentualnego niewypału.
Poniżej z profilu delegat ŚZŻAK obwodu Sarnaki, gdzie spadały odpalane w Bliźnie rakiety V. Części jednej z rakiet zostały dostarczone pod Tarnów, skąd samolotem dotarły do Anglii. Była to słynna operacja "Most III"
Fragmentu odbicia z rąk Niemców
Blizny nie ma w archiwach AK, bo Warszawa ogarnięta była powstaniem. Dlatego
demony przeszłości mogą podważać ten fakt, o czym świadczy wypowiedź pewnego
historyka twierdzącego, że „Olkowi” myli się w głowie. Jednak oprócz „Olka” fakt
odbicia z rąk Niemców Blizny opisał szeroko i dokładnie komendant mieleckiego
obwodu AK Konstanty Łubieński w swojej książce pt. Kartki z Wojny. To właśnie
on z polecenia władz zwierzchnich wydał rozkaz odbicia z rąk Niemców Blizny,
aby nie dopuścić do zniszczenia tajemnic. Jak sam napisał wydał rozkaz, ale
wiedząc jakie trudne to zadanie, nakazał rozkaz rozważyć i w wypadku dużego
ryzyka nie podejmować akcji. A jednak rozkaz z powodzeniem wykonano.
Kpt. Żylicz w swoim wystąpieniu
wspomniał o wywiadowczej działalności żołnierzy AK z sąsiednich rejonów w tym Stachowskiego.
Kiedy zastanawiam się nad faktem, że o ich działalności wspomina się, a o
„Olku” cicho, to dochodzę do wniosku, że jest tak, bo w wypadku innych nie
przeszkadzają demony przeszłości, tak jak w wypadku „Olka”. Stachowski np. zginął,
a tym samym nie był już groźny dla komunistycznej władzy. Natomiast „Olek” nie
pozwalając się unicestwić zmuszony był walczyć dalej. Dla „Olka” nie byłoby
ratunku, gdyby dostał się w ręce UB przed 1956 rokiem. Zostałby unicestwiony
tak jak inni i on o tym wiedział. „Olek” przeżył dzięki własnemu sprytowi,
swojej żonie, o której można napisać ciekawą opowieść partyzancką i pomocy
ludzi podobnych jak on. Nieżyjący Stachowski i inni nie byli już pośmiertnie groźni,
natomiast „Olek” ze swoimi informacjami zagrażał wielu. Nie posądzam pana kpt.
Andrzeja Żylicza o złe intencje, ale stało się, jak się stało. Poniżej prezes ropczyckiego koła ŚZŻAK kpt Andrzej Żylicz podczas składania wieńca pod obeliskiem
Smutne to, ale powodem powyższego
zjawiska stały się przejawy ataków na „Olka” pamięć. Dzisiejsze pokolenia nie
znając tamtych czasów ulegają plotkom i wolą nie wspominać jego zasług. Jak to
się mówi dla świętego spokoju lepiej nic nie mówić, niż narazić się na protest,
czyjeś niezadowolenie, lub przegrać kampanię wyborczą.
Poniżej napis na poświęconym obelisku i obelisk usytuowany przy Parku Historycznym Blizna
Mam jednak nadzieję, że kiedyś w
przyszłości obudzi się w kimś wola walki o pamięć wszystkich członków
i dowódców oddziałów AK zdobywających Bliznę i jej tajemnice. Wówczas na
obelisku w Bliźnie, w Przecławiu i innych miejscach pamięci uważny przechodzień
czy turysta przeczyta nazwiska walczących i zamordowanych w walce o Bliznę. Pochyli
czoło, zmówi modlitwę i może łzę uroni wyrażając im wdzięczność. Nie szkodzi,
że lista będzie bardzo długa, bo i krwi wylanej za wolność było wiele. Upamiętnieni
bohaterzy po wszystkie czasy rozsławiać będą ziemię na której wyrośli, walczyli
i ginęli. Pamiętajmy ich nazwiska.
Teofil
Lenartowicz
Dnia 26 września
2014 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz