Ze znaczkiem „Solidarności” w klapie
Powyższy tytuł rozdziału wynikł z faktu, że był to czas,
kiedy większość społeczeństwa dumnie nosiło znaczek solidarności w klapie.
Ludzie zachłystywali się wolnością poprzez noszenia tego znaku, manifestowali
przynależność do Solidarności, bo całym sercem popierali ten ruch. Jedynie do
nielicznych zaliczyć należało przeciwników Solidarności.
|
1. Przed
40-tu laty mieszkałem od lewej w pierwszym wybudowanym w Mielcu wieżowcu przy
ulicy Pułaskiego 2, gdzie byłem pierwszym właścicielem mieszkania 14. Nie było
wówczas jeszcze wiaduktu. Zdjęcie wykonane od strony zachodniej, czyli linii
kolejowej
|
Sądzę, że młodszemu pokoleniu niezrozumiałe jest obecnie
wszystko to, co działo się w tamtym okresie. Czasy PRL-u a później
"Solidarności" podlegają i podlegać będą wielu studiom i analizom i
na pewno wiele z nich będzie się różniło od siebie swą oceną. Ja nie ośmielę
się takich ocen czynić, pozostawiając to mądrzejszym od siebie znawcom
tego okresu. Pragnę jedynie przytoczyć kilka przykładów na to, jak
społeczeństwo żyjące pod butem moskiewskiego totalitaryzmu ograniczane było w
swych prawach. Najlepiej wykazać to na prawie swobodnego poruszania się. Warto podkreślić, że w Krajach
Demokracji Ludowej i w Związku Radzieckim prawo powyższe było wybitnie
ograniczone.
Najostrzej było w Związku Radzieckim skąd nie tylko za
granicę nie wolno było obywatelowi wyjechać, ale nawet jeżdżąc po własnym kraju
nie mógł się swobodnie poruszać. Na pobyt w innym terenie
niż jego stałe miejsce zamieszkania musiał mieć pozwolenie. Obcy człowiek,
którego policja napotkała na jakiejś wsi bez zezwolenia uznawany był za sam ten
fakt, jako przestępca i na mocy prawa karany.
Na Węgrzech byłem osobiście świadkiem jak w pociągu
jadącym w kierunku granicy austriackiej tajniacy służby bezpieczeństwa
znienacka wpadli do pociągu i kontrolowali wszystkich młodych mężczyzn.
Byli oni podejrzani już za sam fakt jazdy w kierunku granicy. Jeśli nie
potrafili wiarygodnie wyjaśnić celu podróży byli siłą wyciągani z pociągu.
Pragnę tu nadmienić, że po powstaniu węgierskim w 1956 roku, kiedy to Związek
Radziecki czołgami rozmiażdżył ich kraj Węgrzy masowo uciekali z kraju i to
do tego stopnia, że krajowi temu groziło wyludnienie.
Następnym przykładem był Berlin, w którym część
zachodnią odgrodzono murem od wschodniego Berlina i Niemieckiej Republiki
Demokratycznej. Na murze tym zginęło tysiące nie tylko uciekających
Niemców. Ginęli dlatego, że chcieli się przedostać do
innego lepszego świata.
Podobnie było w Polsce, kiedy w okresie, gdy kryzys
sięgał dna, a wszelkie przejawy inicjatywy ludzkiej były bezpardonowo
tępione, Polacy masowo uciekali z kraju. Polskie wycieczki wyjeżdżające na
zachód wracały z powrotem w ilości kilku procent swych uczestników. Uciekali
sportowcy, uczestnicy ekip artystycznych, marynarze i wielu innych, którzy
mieli okazję. Późniejszy szwagier mojego syna Marka - imieniem Piotr
będący w szkole morskiej został schwytany na próbie
ucieczki z okrętu w obcym porcie. Wielu jego kolegom udało się uciec, natomiast jego schwytano i ukarano wyrzucając ze szkoły morskiej.
W latach 80-tych w Polsce po Związku Radzieckim żyło się
najtrudniej. Ówczesne rządy Gierka, jego poprzedników, a później
Rakowskiego i Jaruzelskiego doprowadziły Polskę do ruiny gospodarczej. Polityka
i gospodarka polska prowadzona pod dyktando Związku Radzieckiego spowodowały w
Polsce kompletny krach. Znikły ze sklepów wszystkie towary. Pusty pieniądz i super inflacja zapoczątkowały w Polsce kryzys panujący już w całym
obozie komunistycznym. Konieczne stały się przemiany gospodarcze i polityczne,
ale w obecnym systemie stały się one niemożliwe. Jedynie siłą udawało się na rządzących wymuszać pewne ustępstwa. To właśnie czyniło polskie społeczeństwo poprzez powstanie „Solidarności”. Społeczeństwo polskie w
całości utożsamiało się z „Solidarnością”, a wielu ludzi z
dumą nosiło znaczek
”Solidarności” w klapie. „Solidarność" wymuszała na władzy ustępstwa, lecz
wiadomo, z jakim trudem to przychodziło i jak trudno się
żyło. Wielu ludzi nie widziało perspektyw przemian i dlatego uciekali. Czynili
to przeważnie młodzi i z inicjatywą obywatele naszego kraju, pragnący
lepszego życia i nie mający nic do stracenia.
Władze w Polsce tylko z konieczności tolerowały kontakty
obywateli z zagranicą. Przecież jeszcze nie tak dawno, bo w
latach 50-tych bezpieczniej było nie wspominać o rodzinie za granicą, by nie
być posądzonym o
szpiegostwo, a w latach późniejszych takie
coś zagrodzić mogło drogę do kariery czy awansu. Tkwiło to jak cierń w naszym
systemie i dlatego właśnie radca handlowy w Montrealu, jako jeden z przedstawicieli polskiej władzy za granicą, tak się przestraszył,
kiedy usłyszał, że chcę jechać na święta
odwiedzić rodzinę w Ameryce i proszę go decyzję w tej sprawie. Gdyby wydał decyzję
korzystną dla mnie, a ja nie wróciłbym, to on postąpiłby niezgodnie z nakazem
władzy i miał poważne kłopoty, że przyczynił się do mojej ucieczki. Znaczyłoby
to utratę bardzo intratnego stanowiska, powrót do kraju i całkowita degradacja
z przywilejów z tym związanych. Stałoby się tak pomimo tego, że nie byłem
jakąś ważną osobistością. On wiedział co może go spotkać, bał się, więc wolał
postanowić żebym wrócił do kraju.
Społeczeństwo było w tym czasie rozpolitykowane. Tak
wiele się u nas działo. Powstały pierwsze wolne związki zawodowe, co w
systemie krajów socjalistycznych było fenomenem na skalę światową.
Zainteresowana polskimi sprawami była cała światowa opinia
publiczna, co wyraźnie mogłem dostrzec oglądając telewizję w Kanadzie.
Dużą nadzieję z tymi wydarzeniami wiązało społeczeństwo
Lwowa. Z wielkim zainteresowaniem nasłuchiwano, co się u nas dzieje.
W przygranicznych strefach oglądano telewizję polską, na którą mieszkańcy ustawiali
anteny. Nie spodobało się to władzom sowieckim, które zażądały od
Polski obniżenia mocy nadajników telewizyjnych. Robiono wszystko ażeby utrudnić
przedostanie się informacji z Polski do ZSRR. Chciano zamknąć społeczeństwo
radzieckie przed tymi wydarzeniami. Władze Radzieckie bały się
nawet polskiej oficjalnej prasy rządowej. Za tygodnik
"Solidarność", przemycony z Polski, płacono nielegalnie we Lwowie 30
rubli, co było równowartością 1/3 przeciętnego wynagrodzenia
miesięcznego. Gdy jechałem jednego razu pociągiem
do Lwowa i miałem przy sobie gazetę „Trybuna Ludu”, to sowiecki funkcjonariusz
straży granicznej prześledził ją całą, pomimo że był to oficjalny organ
prasowy PZPR.
Nie udało się jednak zamknąć społeczeństwa przed
informacją. To już nie były czasy, kiedy mówiło się o pewnych sprawach tylko w
gronie zaufanych i przyciszonym głosem. W Polsce mówiło się otwarcie o
wszystkim, a tam w Związku Radzieckim coraz więcej nadstawiano ucha, na to, co
się u nas dzieje, albowiem działo się bardzo wiele. System komunistyczny trzeszczał
w szwach od szerzących się kryzysów nie tylko w Polsce, ale w
całym socjalistycznym obozie.
Marek, mój syn, wrócił z wojska, zmężniał, wydoroślał,
był już mężczyzną w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie chwalił
sobie wojska. Uważał, że wojsko służy do ogłupiania młodego człowieka. Przyznawałem
mu rację, bo często widziałem będąc na reklamacjach w jednostkach wojskowych,
jak się traktowało młodych żołnierzy. Rozmawiałem z tymi
żołnierzami, którzy mówili zupełnie to samo, co Marek. Wielu z nich miało przymiar krawiecki, z którego każdego dnia odcinali jeden
centymetr i
stąd wiedzieli ile jeszcze zostało im dni
do końca służby.
Mając małego Fiata 126P częściej jeździłem do
Przecławia. Nie spotykałem się już ze swymi kolegami z młodzieńczych lat.
Wszyscy rozjechali się po świecie, a z tymi, których przygodnie spotkałem
rozmowa nie wiązała się. Gdy próbowałem wyjść na rynek tak jak
robiłem to przed laty nie spotykałem nikogo. Nie było rozmów, śmiechów,
ani umawiania się gdzie i na jaką zabawę pójdziemy. Nawet nie odwiedzałem pana
Soboty, mojego naczelnika z poczty, gdyż będąc na emeryturze nie mieszkał w
Przecławiu.
W ciągu wielu lat od mojej młodości Przecław zmienił się.
Wprawdzie Święty Jan na rynku stał jak dawniej i okalały go te same
domy, ale nie było już błota na rynku. Błocisko zamienione zostało na zielone
trawniki. Posadzono drzewka i kwiatki. Kilka żydowskich domów znikło,
a w ich miejsce powstały nowe ładniejsze.
W domu na górce mieszkała siostra Marysia z mężem Ludwikiem
i nasza Mamusia. Nikt tam już więcej nie mieszkał. Mamusia miała już 84 lata, była bardzo chudziutka, chorowała i prawie, że nie wstawała. Miała
opuchnięte nogi ze względu na zmiany reumatyczne w stawach. Cierpiała, ale bardzo cieszyła się, gdy ją odwiedzałem. Widać to było w jej oczach.
Chciałem Mamie pomóc, ale nie bardzo wiedziałem jak. Jednego
razu przywiozłem z Mielca lekarza Skopińskiego, reumatologa, który mnie
leczył. Umówiłem się z nim i przywiozłem do Przecławia swoim samochodzikiem.
Zapisał jej lekarstwa, o których mówiła, że bardzo jej pomogły. Wyrzucam sobie,
że tak mało jej pomogłem. Mogłem przynajmniej więcej czasu jej poświęcać.
Każdy człowiek ma swoje problemy i Mama też je miała.
Pragnęła się wygadać do mnie i wyżalić, a ja nie zawsze byłem
dla niej zbyt wyrozumiały. Bywało tak, że gdy z nią rozmawiałem to żaliła się
na córkę Marysię, a kiedy rozmawiałem z
Marysią, to ta narzekała na Mamusię. Sądzę, że były to zwyczajne ludzkie
narzekania i należało je wysłuchiwać, a ja nie zawsze chciałem. Były to między
nimi drobne spięcia, które jak mogłem tak starałem się łagodzić. Marysia opiekowała
się Mamusią i całkowicie wywiązywała się z obowiązku wobec niej, czego nie mogę
powiedzieć o sobie, gdyż uważam, że zbyt mało czasu poświęciłem Mamusi w jej
ostatnich chwilach życia. Zajęty własnymi sprawami zapomniałem o obowiązku
względem niej.
Czas przemijał i wszystko się zmieniało. Często nawet
nie zdajemy sobie sprawy jak szybko się starzejemy. Gdy przyjeżdżałem do
Przecławia siadałem koło Mamusi, rozmawiając z nią. Patrzyła na mnie z
czułością, a ja czułem jak pragnie zbliżyć się do mnie, dotknąć mnie,
pogłaskać, przytulić, pocałować. Nigdy nie robiła tego, gdy byłem
dzieckiem. Wychowana w twardym życiu nie miała na to czasu. Tak jak ją
zapamiętałem z dziecięcych lat zawsze była zapracowana i zagoniona obowiązkami
dnia codziennego. Mama od dziecięcych lat miała trudniejsze życie niż moje.
Wychowywana bez rodziców nie zaznała czułości rodzicielskiej, ale na pewno
czuła jej potrzebę i tęskniła za nią. Taka potrzeba przebudziła się w
niej po latach. Widziałem w jej oczach czułość, którą chciała mi przekazać wraz
z miłością, jaką mnie obdarzała, ale ja nie byłem zdolny
do przyjęcia jej. Nie byłem tego nauczony, więc nie potrafiłem zbliżyć się do
niej. Ona wyczuwała to swoim sercem instynktownie. Siedząc
patrzyliśmy milcząco na siebie i nie potrafiliśmy się
zbliżyć. Żałuję, że nie pochyliłem się i nie przytuliłem jej białej głowy do swojej piersi. Nie głaskałem jej siwych włosów i
spracowanych dłoni. Być może nikt nigdy tego nie robił, a ona tak bardzo pragnęła tego. Może byłoby to dla niej największym szczęściem w ciągu
jej ciężkiego życia i spełnieniem najskrytszych marzeń.
Zastanawiam się, czyżby tego typu marzenia i tęsknoty
nawiedzały człowieka w starszym wieku, takim jak moje? Często wspominam
chwile, kiedy ze swoimi synkami chodziłem prowadząc ich za rączki do
lasku. Pamiętam jak trzymając na kolanach syna Marka uczyłem go pierwszych jazd
samochodem, a on siedząc dumny świetnie sobie radził. Wydaje mi się, że to było
tak niedawno i prawie, że wczoraj.
Nie dałem swoim synom majątków, bo ich nie miałem. Nie
dali mi rodzice, bo też nie mieli. Moi rodzice przykładem ciężkiej
pracy pokazali mi drogę, którą miałem podążać przez życie. Na tyle o ile
mogłem starałem się nią iść. Często myślę, że gdybym miał Ojca to może
uniknąłbym pewnych życiowych zawirowań. Być może ostrzegłby mnie przed
popełnianymi błędami. Sądzę jednak, że nie oddaliłem się zbyt daleko z drogi
wytyczonej przez Rodziców i własne sumienie.
Życie każdego człowieka ma swoje zakręty i zawirowania,
miałem je ja, mają i będą je mieć moi synowie, a także wnuczęta, albowiem
takie jest życie, tak postanowił Stwórca, który tym wszystkim rządzi i nic bez
jego woli się nie dzieje.
Wrzało już wówczas w całej Polsce, wydawało się, że
kryzys sięgnął już samego dna i gorzej być nie może, a on ciągle
pogłębiał się i był już poniżej dna. Jaruzelski wzywał, aby
dano rządowi 90 spokojnych dni, na wprowadzenie reform. „Solidarność” naciskając
na rząd starała się je wymuszać, gdyż rząd tylko udawał, że je wprowadza. „Solidarność”
zaczęła się już dobierać do takich drażliwych spraw jak
handel ze Związkiem Radzieckim, co było bardzo niebezpieczne
dla naszego „Starszego Brata". Nasza mielecka Solidarność zażądała od dyr. WSK Tadeusza Ryczaja, aby ten ujawnił wszystko, co
dotyczy produkcji samolotów dla Związku Radzieckiego. Jestem w posiadaniu
tygodnika Głos Załogi z dnia 10.12.81 w
którym na stronie redagowanej przez Głos Solidarności w artykule Apel
Solidarności dyrektor Ryczaj „przyciśnięty do muru” obnażył kulisy
produkcji samolotów dla Związku Radzieckiego. Solidarność pismem Do
Tymczasowej Rady Pracowniczej wystąpiła z apelem o renegocjację umów
zawartych ze Związkiem Radzieckim. Z obydwu publikacji jasno wynika, jak bardzo byliśmy wykorzystywani. Poniżej przytaczam
oba pisma, gdyż wiele wyjaśniają dając pogląd o co trwała walka Solidarności z
władzą komunistyczną. Poniżej treść pism:
Pismo
Delegatury Związkowej NSZZ „Solidarność" do
Tymczasowej Rady Pracowniczej
Zwracamy się z wnioskiem o rozpatrzenie przez
Tymczasową Radę Pracowniczą słuszności decyzji o uruchomieniu produkcji
samolotu An-28 w naszym przedsiębiorstwie oraz słuszności
kontynuowania prac uruchomieniowych.
W dniu 11 VI 1981 r. odbyło się
plenum naszej
Delegatury, na którym obecny był dyrektor
przedsiębiorstwa, poświęcone po
części sprawie samolotu An-28. W toku dyskusji prezentowane były poglądy poddające w wątpliwość opłacalność produkcji samolotu An-28 i
wskazujące na niepewność całego
przedsięwzięcia. Przytaczano m. in.
takie argumenty, jak:
—
nie technologiczność samolotu i związana z tym duża pracochłonność oraz wysokie koszty
wytwarzania,
— brak w chwili
obecnej zespołu napędowego oraz niepewność co do możliwości uzyskania niezawodnego silnika w pożądanym terminie,
— stanowczo za niska
ustalona cena zbytu samolotu i
niepewność co do możliwości
wynegocjowania z ZSRR ceny samolotu gwarantującej opłacalność jego
produkcji,
— brak pewności czy
samolot spełni wymagania użytkownika (nie przeprowadzono prób eksploatacyjnych) i związana z tym możliwość zmniejszenia przez ZSRR
zamówień (na co może mieć dodatkowo wpływ zakup konkurencyjnego L-410
UVP),
— praktyczny brak (w
świetle umowy
międzynarodowej) perspektyw sprzedaży samolotu na rynkach poza ZSRR oraz brak możliwości szerszego zastosowania samolotu w naszej gospodarce narodowej.
Dyrektor naczelny nie obalił przytaczanych argumentów,
dał natomiast do zrozumienia, że przedsiębiorstwo nie ma innej możliwości
jak tylko kontynuowanie produkcji samolotu An-28. W tej
sytuacji uważamy za słuszne, aby sprawę tę rozpatrzyła i podjęła stosowne
decyzje Tymczasowa Rada Pracownicza.
Uważamy
przy tym, że kontynuacja uruchomienia produkcji An-28 wymaga zapewnienia
opłacalności całego przedsięwzięcia
i podniesienia jego pewności. Sugerowaliśmy
tutaj celowość m. in. następujących
posunięć:
— wynegocjowania w
ZSRR uprawnień do swobodnej sprzedaży przez nas samolotów na innych rynkach niż radziecki oraz do
tworzenia własnych wersji rozwojowych samolotu,
— wynegocjowania z
ZSRR warunków i mechanizmów ustalania ceny zbytu samolotu
zapewniających opłacalność produkcji w przypadku przerwania jej na
którymkolwiek etapie na skutek braku zamówień,
— poczynienia
wszelkich możliwych i słusznych kroków dla uzyskania w pożądanym czasie
niezawodnego zespołu napędowego,
— dołożenia starań o
terminowe uruchomienie
produkcji,
— rozpoczęcia (w miarę
postępu w negocjacjach i we wdrażaniu samolotu do produkcji)
energicznych starań o pozyskanie rynków zbytu zapewniających korzystną
sprzedaż samolotu. Niezależnie od decyzji podjętych przez Tymczasową
Radę Pracowniczą konieczne jest stworzenie realnego, ekonomicznie
uzasadnionego programu produkcyjnego przedsiębiorstwa, gwarantującego pełne
wykorzystanie zatrudnienia i mocy produkcyjnych. Program taki powinien
przewidywać warianty na przypadek produkcji samolotu An-28 w wielkości
przewidywanej obecnie jak też na przypadek wstrzymania jej na
którymkolwiek etapie.
Apel Solidarności w sprawie produkcji samolotu AN-28.
W oparciu o informacje przekazane przez, naszych
członków uczestniczących w plenum Delegatury OBR-SK NSZZ „Solidarność" w
dniu 11.6.1981 roku, na którym dyrektor naczelny przedsiębiorstwa udzielał
wyjaśnień na zgłoszone pytania dotyczące programu produkcji An-28 w naszym
przedsiębiorstwie, członkowie sekcji OLO/OLP apelują do Delegatury OBR-SK o
podjęcie, inspirowanie i wspieranie wszelkich możliwych działań zmierzających
do ograniczenia negatywnych skutków zaangażowania się w produkcję samolotu
An-28.
Za szczególnie pożyteczne uważamy popularyzowanie
problematyki związanej z produkcją tego samolotu wśród członków Tymczasowej
Rady Pracowniczej i ogółu załogi. Prosimy o uwzględnienie w podjętych
działaniach naszej negatywnej oceny całego przedsięwzięcia, opierającej się na
następujących podstawowych faktach wynikających z informacji udzielonych przez
dyrektora naczelnego.
1. Zawarta umowa o produkcji samolotu An-28 nie
zabezpiecza w sposób należyty interesów strony polskiej, ponieważ:
a) pozostawia na czas nieokreślony odpowiedzialność
konstrukcyjną w rękach biura O. Antonowa. Jest to w początkowym okresie
niewątpliwie pozytywne, biorąc pod uwagę widoczne „gołym okiem"
niedopracowania konstrukcji (np. zastrzał), wprowadzenie zmian po próbach
państwowych i eksploatacyjnych, konieczność zabezpieczenia i udokumentowania
wymagane go resursu. Umożliwia to jednak stronie radzieckiej dowolne
manipulacje konstrukcyjne bez liczenia się z naszymi możliwościami i kosztami
wprowadzenia zmian konstrukcyjnych. Przyjęcie odpowiedzialności konstrukcyjnej
jest obecnie niemożliwe ze względu na brak podstawowej dokumentacji samolotu, a
mianowicie: obliczeń aerodynamicznych, badań tunelowych, obliczeń mechaniki
lotu, sprawozdań z prób państwowych w locie, obliczeń aerosprężystości, badań
modeli dynamicznie podobnych, obliczeń obciążeń, pomiarów obciążeń w locie,
programów i uzasadnień prób statycznych, wyników prób statycznych z korektą na
właściwości materiałowe i dane geometryczne elementów, programów i uzasadnień
prób zmęczeniowych, wyników prób zmęczeniowych z korektą na właściwości
materiałowe. Bez tych danych podjęcie
jakichkolwiek decyzji w zakresie struktury samolotu jest niemożliwe.
b) nie przewiduje zwrotu przez stronę radziecką
kosztów uruchomienia produkcji (rublowych, dolarowych, złotówkowych), co w
przypadku wycofania się z umowy stworzy sytuację identyczną jak z M-15. W
związku z tym należy zabezpieczyć w umowie wymóg zwrotu wszystkich kosztów bez
względu na ilość samolotów sprzedanych do ZSRR ze szczególnym uwzględnieniem
wydatków dewizowych i złotówkowych przeliczonych po kursie niehandlowym na
opłacenie pracowników.
c) nie przewiduje mechanizmu wzrostu cen samolotu
dla zrekompensowania podwyżek cen importowanych z ZSRR agregatów i materiałów,
oraz wzrostu innych kosztów
wytwarzania. Ustalona w 1978 r. cena
importowanych zespołów (bez silnika) wynosząca 1/3 ceny samolotu wzrosła w
chwili obecnej dwukrotnie (wg zawartych kontraktów) i wraz z ceną silnika i
importowanych materiałów przewyższa znacznie ustaloną cenę samolotu w roku
1978.
Przewidywane przez dyrekcję na ten
rok negocjacje cenowe zmierzające do ustalenia nowej ceny zbytu samolotu
uważamy za bezcelowe w świetle informacji, że produkcja seryjna ruszy około
roku 1985. Do tego czasu, nowa, ustalona w tym roku cena okaże się zapewne
nieopłacalną. Dlatego postulujemy ustalenie i wynegocjowanie tworzenia cen
zbytu np. według zasady: wzrost ceny importowanych agregatów o określony
procent w stosunku do ceny wyjściowej powoduje wzrost ceny samolotu o taki sam
procent.
Jednocześnie w przypadku planowania ograniczenia
importu kooperacyjnego, należy każdorazowo przeprowadzić analizę opłacalności
uruchamiania produkcji we własnym zakresie (np. może się okazać, że
nieopłacalne jest tworzenie warunków do obróbki stopów berylu, taniej
importować gotowe części).
d) ogranicza
swobodę sprzedaży samolotu przez wymóg, że sprzedaż samolotu
na inne rynki może się odbywać dopiero po zaspokojeniu potrzeb
radzieckich. Ten zapis pozbawia nas wszelkich atutów w negocjacjach cenowych.
Nieprzyjęcie proponowanej przez stronę
radziecką ceny oznacza zaprzestanie, produkcji.
Opisane wyżej warunki kontraktowe sprowadzają nasze
przedsiębiorstwo do roli (----) (art. 2 pkt. 3 ustawy o kontroli publikacji i
widowisk Dz. U. nr 20 poz. 99). Ciekawe jak dyrekcja wyobraża sobie
sfinansowanie tego przedsięwzięcia w warunkach reformy gospodarczej i
samofinansowania przedsiębiorstw.
2. Rozpoczęcie wdrażania produkcji wyrobów
kompletujących w zakładach kooperujących nastąpiło w warunkach dyrektywnego
zarządzania. Istnieje niebezpieczeństwo, że w warunkach samodzielności
przedsiębiorstw niektóre z zakładów kooperujących mogą uznać tę produkcję za
nieopłacalną. Np. według uzyskanych na plenum informacji, produkcja wyrobów dla
An-28 hamuje postęp techniczny w PZL „Hydral" Wrocław i z tego powodu jest
tam niechętnie widziana. Podobnie niedopracowanie konstrukcji silników może
zniechęcić do ich produkcji WSK Rzeszów. W tej sytuacji nasze przedsiębiorstwo
może stanąć przed groźbą
załamania się całego programu
z braku kooperantów. Tymczasem
brak informacji, że dyrekcja szykując się do działania w warunkach
zreformowanego systemu gospodarczego zawiera
z kooperantami umowy na nowych zasadach.
3.
Istnieją obawy,
oparte o analizę konstrukcji, że samolot nie spełni wymagań odbiorcy.
Obawy te uzasadniają następujące
fakty:
a) samolot
jest przewidziany na następcę
An-2 w obsłudze komunikacji lokalnej.
Ze względu na użyty
napęd samolotu, mogą zostać wysunięte przez
użytkownika zarzuty identyczne jak w przypadku M-15, który również miał być następcą An-2, tyle że w zastosowaniach rolniczych a mianowicie:
— znacznie zwiększone
w stosunku do
An-2 zużycie paliwa przy nieprzygotowaniu bazy naziemnej do zabezpieczenia dostaw takiej
ilości paliwa (samochodów,
zbiorników),
— nie przygotowanie
bazy technicznej
do obsługi i napraw bardziej skomplikowanych silników turbinowych.
— brak dowodów
efektów ekonomicznych zastosowania tego samolotu w stosunku do An-2,
b) przednie koło ma średnicę mniejszą niż koło
samolotu M-15, co spotęguje
występujące w przypadku samolotu M-15 trudności w ruszaniu z miejsca i
manewrowaniu na ziemi na nieprzygotowanych lądowiskach.
c)
An-28 ma mniejszy przekrój przestrzeni
ładunkowej niż An-2,
d)
piętnastoletni cykl opracowywania prototypu
przez doświadczone biuro konstrukcyjne rodzi podejrzenie, że koncepcja
samolotu jest chybiona, a jej wady dadzą o sobie jeszcze
znać.
4.
W samolocie zastosowano cały szereg nie uzasadnionych w tej klasie samolotów rozwiązań
konstrukcyjnych i nietypowych materiałów jak stopy tytanu, berylu,
cezu, włókna węglowe. Zmusi to zakład lotniczy do opanowania całego szeregu
nowych technologii. Postęp techniczny może być korzystny i ten
argument jest chętnie wykorzystywany przez rzeczników programu produkcji An-28,
jednak nie opiera się w tym przypadku na racjonalnych podstawach. Za postęp techniczny można uznać tylko takie działania, które
przynoszą ekonomiczną korzyść dla
zakładu i kraju. W tym przypadku tak nie jest, ponieważ opanowywane technologie mogą znaleźć jedynie
ograniczone zastosowanie w produkcji przedsiębiorstwa. Wynika to z następujących faktów:
a)
stosowania
wymienionych materiałów w samolotach tej klasy, które produkuje
nasza wytwórnia jest słabo
uzasadnione ekonomicznie,
b)
racjonalne stosowanie każdego materiału wymaga
znajomości jego własności wytrzymałościowych, technologicznych i eksploatacyjnych, a
tego nie zapewnia otrzymana dokumentacja,
c)
polski przemysł prawdopodobnie przez najbliższe lata nie będzie produkował tych materiałów, co
niepotrzebnie uzależni nas od importu.
Reasumując, ponoszenie nakładów na zakup nowych
maszyn i urządzeń w tym ze strefy dolarowej za około l milion i
ponoszenie nieuniknionych strat związanych z niedostateczną jakością produkcji w
początkowym okresie jest nieuzasadnione.
5. Umowa
została podpisana przez P. Jaroszewicza wbrew opiniom zainteresowanych
zakładów, w tym \naszego.
Zastanawiające jest dlaczego obecnie z uporem lansowana jest przez naszą dyrekcję.
Odnosi się wrażenie, że nasza dyrekcja nie wierzy w reformę gospodarczą i nadal
rozumuje kategoriami planu wartościowego a nie zysku. Przedsiębiorstwo
nie ma nadal programu produkcyjnego samolotów i działa na zasadzie zapychania dziur, czego wymownym przykładem jest fakt, że jedyny sprzedawany samolot opracowany w minionym dziesięcioleciu powstał właściwie w podziemiu. Jeżeli podjęte działania nie doprowadzą do
zabezpieczenia w sposób należyty interesów
naszego przedsiębiorstwa, uważamy za
konieczne przerwanie wdrażania
programu produkcji samolotu An-28.
W
przypadku zaniechania prac przy produkcji samolotu An-28 nie staniemy przed
perspektywą załamania się produkcji samolotów. Istnieją bowiem perspektywy rozwoju
produkcji rodziny samolotów na bazie M-18, samolotów
dyspozycyjnych na bazie M-20, trwają prace nad samolotem W-300, nie mówiąc o
produkcji zmodyfikowanego TS-11 oraz An-2 z poprawioną aparaturą rolniczą samolotu.
Koniec artykułu.
Ciągłe strajki, braki na półkach sklepowych i super inflacja
zmęczyły już społeczeństwo. Żyło się coraz trudniej. Niczego nie można było kupić, sklepy świeciły pustkami, a pieniądz stał się bezwartościowym świstkiem papieru. Jednego tylko nie brakowało, a mianowicie nie brakowało
informacji o tym, co działo się przez 40 lat za rządów komuny i hegemonii
Moskwy.
Lokalna solidarność w wydawanych przez siebie
biuletynach i łamach Głosu Załogi donosiła, co
działo się w WSK w Mielcu i kraju. Wychodziło mnóstwo publikacji o zasięgu
krajowym donoszących o prawdziwym stanie naszej gospodarki i wszystkim, co działo się przez te lata i było
przed polskim społeczeństwem ukrywane.
Czytałem te publikacje z zapartym
tchem. Były to sprawy zbrodni stalinowskich
i to, co działo się w Związku Radzieckim po 1918 roku, a także zbrodnie popełniane przez SB. Szczególnie interesowały mnie sprawy tych morderców ze Służby Bezpieczeństwa,
których nazwiska znałem. Wypisane one
były pod klapkami telefonów centrali WCz. przy ul. Bagatela 14 w Warszawie.
Tkwiły one w mojej pamięci i choć z czasem zatarły się to teraz wyłaniały się z mojej świadomości. Przynoszone do
pracy ulotki ukazywały prawdziwe oblicza Fejgina, Różańskiego i wielu innych. Te niewiele mówiące nazwiska kryły za sobą potworne
zbrodnie. Społeczeństwo nie znało
tych spraw, a jeśli tak, to mówiono o nich półgłosem. Teraz można było czytać
wszystko głośno i bez narażania się. Po 40 latach kłamstwa społeczeństwo
polskie upajało się swobodą tych publikacji. Kojarzyłem wiele faktów z tym, co czytałem w pamiętniku
wujka Heńka. Opisywał w nim szczegóły
transportu na zesłanie i co w tym czasie przeżywał. Kojarzyłem zbrodnię
katyńską z tym, co donosił za okupacji hitlerowski „Kurier Polski". Już
Niemcy odkryli tą zbrodnię, którą początkowo starano się obarczyć Niemców, a
później stała się tematem tabu.
Kojarzyłem nazwiska znane z centrali WCz w
Warszawie z opisywanymi faktami.
„Solidarność" odkrywała prawdziwe karty naszej
historii. Wiadomo było, że dawna carska Rosja, a później ZSRR nigdy przyjaźnie
do Polski nie były nastawione, albowiem Polska skutecznie przeciwstawiała
się ekspansji Rosjan na zachód. Tak czynił Piłsudski ze swoimi legionami w
1920 roku zagradzając drogę Czerwonej zarazie przed zalewem całej Europy.
Przez całe wieki wynaradawiali Polskę zarówno Niemcy jak i Rosja tak carska
jak i sowiecka. Niszczona była inteligencja polska wywożona od lat na
Sybir, a także rozstrzeliwana w Katyniu, Miednoje i innych ośrodkach
masowych egzekucji. W czasach PRL-u czyniono to często rękami Polaków z SB.
Było tak w latach 40-tych, 50-tych, aż do 80-tych, kiedy to w 84 roku
zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę.
Nie mogę sobie darować, że przez 4 lata na centrali WCz
pracowałem dla systemu, który rękami morderców zawłaszczał władzę i sprzedawał
Polskę obcemu mocarstwu. Wprawdzie musiałem, bo taki miałem nakaz pracy, jednak
tajemnice którymi mnie obarczono przerastały mnie zagrażając mojemu życiu. Na
szczęście dzięki instynktowi samozachowawczemu i Opatrzności wydostałem
się stamtąd. Z biegiem czasu coraz więcej rozumiałem, a szczególnie od czasu,
który zapoczątkował moje wyjazdy do Lwowa. Oglądałem tam własnymi oczami, bez
różowych okularów i namacalnie z bliska ową krainę socjalistycznej szczęśliwości
stworzoną przez Lenina i Stalina. Ich bajeczki o internacjonalizmie i
międzynarodowej solidarności robotników i chłopów służyły tylko do
stwarzania pozorów i zamydlaniu oczu społeczeństwu. W rzeczywistości chodziło
wyłącznie o umacnianie potęgi Związku Radzieckiego, poszerzaniu jego granic, podnoszeniu
wpływów na arenie międzynarodowej i ostatecznego zapanowania nad całym
światem. Było tak w latach 40-tych, kiedy to Związek
Radziecki zagarnął sporą część Europy wschodniej i środkowej łącznie z Polską, Czechosłowacją i częścią Niemiec. Było tak w roku 1979
kiedy to ZSRR napadł na Afganistan i rozpętał krwawą wojnę. Dzieje
się tak obecnie na Ukrainie, gdzie Rosja z Putinem na czele stara się zawładnąć
Ukrainą. Warto wspomnieć jak za rządów Jaruzelskiego były już gotowe plany napaści ZSRR na całą
Europę zachodnią. Plany tej napaści ujawnił Stanom
Zjednoczonym Polak płk Kukliński, przekazując na Zachód tomy szczegółowych planów tej napaści. Był on jeszcze jednym Polakiem powiększającym
nienawiść Sowietów do Polski.
Według tych planów główna napaść Sowietów miała pójść
przez Polskę, która zgodnie z tymi planami skazywana zostawała na
zagładę, albowiem przewidywano całkowite jej zniszczenie już w
pierwszej fazie wojny oczywiście atomowej. Perspektywa zniszczenia Polski obudziła w Kuklińskim chęć ratowania ojczyzny. Zdradził Zachodowi agresywne zamiary Paktu Warszawskiego, pod
którego pokrywką krył się Związek Radziecki. Swoim
czynem płk Kukliński najprawdopodobniej uratował Polskę.
Chciałbym porównać dwóch Polaków, a mianowicie pułkownika
Kuklińskiego i generała Jaruzelskiego, którzy tak pierwszy jak i drugi znali te
plany. Pierwszy przeszkodził
w realizacji planów, natomiast drugi miał się przyczynić do ich realizacji. Zadaję pytanie, który z nich
był prawdziwym Polakiem, a który
zdrajcą? Odpowiedź nasuwa się sama. Nie mogę obojętnie słuchać jak jeszcze dzisiaj odzywają się głosy o tym, że
Jaruzelski uratował Polskę, kiedy on
faktycznie swoją polityką prosowiecką opóźnił w Polsce przemiany polityczne i gospodarcze o kilkadziesiąt lat.
W tamtym czasie często wyjeżdżałem na kilku miesięczne
delegacje do Lwowa i zawsze zabierałem coś do sprzedaży. Były to rzeczy zamówione przez znajomych w
umiarkowanych ilościach, aby nie podpaść na granicy. W tamtych czasach wszyscy tak robili, a
pragnę przypomnieć, że zagraniczne wyjazdy w celach turystycznych to był
wyłącznie handel. Ludzie wyjeżdżali w celach
turystycznych, ale nie miało to nic wspólnego z turystyką. Wykorzystywano
różnicę w cenach między poszczególnymi tak zwanymi Krajami Demokracji Ludowej,
a także popyt w danym kraju. Popularne było powiedzenie, że Polaka nie stać na
wczasy krajowe, więc musi jeździć na zagraniczne. Wielu ludzi uczyniło z tego
swego rodzaju proceder i dostatnio z tego żyło. Dokładnie wiedzieli, co, gdzie
i za ile można było kupić i sprzedać. Towary znikające z półek sklepowych znaleźć
można było w walizkach wyjeżdżających za granicę i na bazarach ościennych
krajów. Jadąc na przykład do Jugosławii, czy Bułgarii
sprzedawali towar w krajach tranzytowych takich jak ZSRR,
Czechosłowacja czy Węgry. Kupowali inny towar i jechali
dalej. W kraju docelowym sprzedawali to robiąc nowe zakupy i znowu powtarzali proceder w krajach tranzytowych. Po takich tournee do
kraju wracało się z pełną kasą i głową niezapomnianych wrażeń.
W Polsce wrzało i robiło się z dnia na dzień gorzej.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 8 lutego 2021 roku