Pilot
doświadczalny Zygmunt Osak
Tak się złożyło, że wpadły mi w ręce
materiały dotyczące jednego ze znanych młodszego pokolenia mieleckich pilotów.
Uznałem, że są nie tylko interesujące ze względu na działalność lotniczą, ale
także wychowanie młodzieży, z którą potrafi wspaniale nawiązać kontakt. Zapytałem
go czy mogę publicznie ujawnić ich treść, a otrzymawszy zgodę właśnie to
czynię. Istnieje prośba, aby nie kopiowano, ani nie wykorzystywano jego
biografii i wspomnień w innych publikacjach, gdyż autor nie wyraża na to zgody.
Zanim jednak zaprezentuję jego
biografię, a następnie wspomnienia, kilka słów od siebie.
Znam niemal wszystkich mieleckich pilotów
od początków mej pracy, aż do emerytury, ale żaden z nich po przejściu w stan
spoczynku nie poświęcił się tak młodzieży jak Zygmunt Osak. Kiedy zaczynałem
pracę w Mielcu on był jeszcze dzieckiem, ale bakcyl lotniczy wraz z uciążliwą
pracą doprowadził go do zdobycia licencji pilota doświadczalnego I klasy. Los
dla niego nie był łaskawy, bo chociaż posiadł najwyższy poziom wyszkolenia
pilota, to jego lotniczą karierę przerwała choroba uniemożliwiająca latanie w
doświadczalnych próbach. Odtąd swoje zamiłowanie lotnicze poświęcił modelarstwu
lotniczemu, dzięki któremu stał się znanym w modelarstwie wychowawcą młodzieży.
Warto zapoznać się z biografią człowieka
przybyłego z rodzicami za chlebem z terenów Białej Podlaski w 1947 roku do Mielca,
kiedy Zygmunt miał 3 lata. Zapoznajmy się z jego biografią i wspomnieniami.
Urodził się
21.01.1944 r. w Białej Podlaskiej jako szósty potomek wśród ośmiorga dzieci
Franciszka i Heleny z d. Oleszczuk. Rodzina mieszkała przy lotnisku,
a ojciec pracował w zakładach lotniczych PWS jako stolarz lotniczy przed II
Wojna Światową.
W 1947 roku ojciec
został ściągnięty do WSK-Mielec, do produkcji drewnianych samolotów Szpak,
CSS-13 i innych, a jego syn Zygmunt ukończył tam szkołę podstawową i
Technikum Mechaniczne Obróbki Skrawaniem. Bliskość lotniska pobudziła jego zainteresowanie
lotnictwem. Już w 5 klasie szkoły podstawowej zapisał się do modelarni i jako
pasażer odbył pierwszy lot w życiu na CCS-13. W modelarni i na lotnisku spędzał
każdą wolną chwilę. Uzyskał kolejno III, II i I klasę modelarza, a następnie w
1959 brązową odznakę modelarską. Startował z dobrymi wynikami w zawodach
modelarskich w Krośnie (1958). Opolu (1959), Ciechanowie (1961) i w Mielcu
(1961).
Po operacji
skrzywionej przegrody nosowej w 1962 roku rozpoczął szkolenie szybowcowe pod
opieką instr. Pawła Dzidy na Czapli. Uzyskał III klasę pilota szybowcowego. W
1963 r. ukończył technikum i uzyskał Srebrną Odznakę Szybowcową, oraz II klasę
pilota szybowcowego. Do Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotnictwa nie został
zakwalifikowany ze względów zdrowotnych. Podjął w sierpniu pracę w WSK Mielec
jako monter płatowcowy.
W kwietniu
1964 został powołany do odbycia 2-letniej służby wojskowej w jednostce
przeciwlotniczej. Zdobył tam kwalifikacje radiooperatora i stopień kaprala, a
poza zajęciami prowadził modelarnię lotniczą. Po odbyciu służby wojskowej
wrócił do pracy w WSK Mielec jako mechanik lotniczy i do latania w Aeroklubie.
W maju 1966
startował w zawodach szybowcowych w Krośnie i zajął 13 miejsce. Uzyskał
licencje mechanika samolotowego, silnikowego i osprzętowego. W lutym 1967
przeszedł do pracy w Aeroklubie Mieleckim jako technik lotniczy. W sierpniu
1967 na zawodach szybowcowych w Rzeszowie zajął 6 miejsce. Rozpoczął szkolenie
na samolocie CSS-13.
We wrześniu
uzyskał Złotą Odznakę Szybowcową. W sierpniu 1968 uzyskał uprawnienia pilota
samolotowego III klasy a we wrześniu wykonał pierwsze skoki spadochronowe.
W 1969 odbył
kurs metodyczny w Bielsku-Białej i uzyskał uprawnienia instruktora szybowcowego
II klasy.
We wrześniu
1969 wrócił do pracy w WSK Mielec początkowo jako kontroler, od 1 stycznia
1970 jako technik lotniczy a później konstruktor i specjalista konstruktor
w Ośrodku Badawczo Rozwojowym WSK Mielec. Pracował przy obliczeniach
aerodynamicznych i opracowywał programy prób w locie dla samolotu TS-11 Iskra
w różnych wersjach. Pracował pod okiem dr inż. Andrzeja Kowalskiego,
mgr inż. Waldemara Dylewskiego, a programy uzgadniał z kierownikiem
prób w locie inż. Tadeuszem Kucem.
Jednocześnie
podjął studia zaoczne najpierw w Krakowie, a po dwóch latach dalej na Wydziale
Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa w Warszawie. W sierpniu 1970 uzyskał Złotą
Odznakę Szybowcową z trzema diamentami.
W 1972 r.
przeszedł przeszkolenie w lotach nocnych na szybowcach. W 1973 uzyskał II klasę
pilota samolotowego, a w roku następnym I klasę, rozpoczynając poza swą pracą i
nauką latanie na samolotach An-2 dla potrzeb WSK Mielec.
W 1975 r.
ukończył studia jako inż. mechanik ze specjalnością budowa płatowców. W
sierpniu przeszedł przeszkolenie w lotach wg przyrządów (IFR), we wrześniu
uzyskał uprawnienia instruktora samolotowego II klasy a w październiku
uprawnienia do lotów agrotechnicznych jednocześnie pracując w próbach w locie
jako inżynier prowadzący.
Dyplom inż Zygmunta Osaka |
Od lutego
1978 został etatowym pilotem wytwórni w Mielcu. W latach 1978-79 ukończył na
Politechnice w Rzeszowie kurs teoretyczny dla pilotów doświadczalnych. Odbył
praktykę w Mielcu pod nadzorem pilotów doświadczalnych I klasy
inż. Tadeusza Pakuły i inż. Ludwika
Natkańca. Zdał egzamin praktyczny u pilota doświadczalnego I klasy inż.
Andrzeja Abłamowicza i 8 października1979 uzyskał uprawnienia samolotowego
pilota doświadczalnego ll klasy, co pozwoliło mu w pełni łączyć zainteresowania
ze zdobytą wiedzą i umiejętnościami lotniczymi.
Uczestniczył
w oblotach samolotów seryjnych, próbach rozwojowych, fabrycznych i państwowych.
29 października1981 wykonał pierwszy lot na 2‑silnikowej konstrukcji
amatorskiej inż. Edwarda Margańskiego DK-3 Kasia.
W lipcu 1984
uzyskał uprawnienia samolotowego pilota doświadczalnego I klasy. Pozwoliło mu
to na wykonywanie pierwszych lotów na prototypach samolotów.
Pierwszym był
oblatany 15 lipca 1986 prototyp samolotu szkolno-treningowego M26 Iskierka z
silnikiem Franklin ze znakami SP-PIA. Następny oblatany był 24 czerwca1987
prototyp samolotu M26 Iskierka z silnikiem Lycoming ze znakami SP‑PIB.
Przeprowadzał
próby certyfikacyjne na dwusilnikowym samolocie M20 Mewa oraz obydwu wersjach
samolotu M26, próby urządzeń przeciwpożarowych i własności lotnych samolotu M18
Dromader oraz M24. Wykonał próby na An-2, M21, M15 i An‑28.
Zastępował
często nieobecnego Szefa Personelu Lotniczego wytwórni WSK PZL Mielec.
Przeprowadzał wiele odpowiedzialnych prób, jak próby flatterowe
i dochodzenie do prędkości dopuszczalnych, próby akrobacji wyższej i
odwróconej włącznie z wielozwitkowymi korkociągami również odwróconymi,
sprawdzanie minimalnej prędkości lotu sterownego na samolotach
wielosilnikowych. Dopracowywał
instrukcje użytkowania w locie prototypów i kierował lotami.
Przedłużeniem
prób fabrycznych i certyfikacyjnych był udział w akcjach agrolotniczych w NRD W
1984 r. oraz udział w pierwszych akcjach przeciwpożarowych lasów w kraju w
Zielonej Górze w 1982 r., Krzystkowicach w 1983 r. i w Gozdnicy w 1984 r. na
samolotach M18 Dromader.
Innym polem
działania były akwizycje samolotu M26 na Węgrzech we wrześniu 1991, An-28 na
Węgrzech, samolotu M18 w NRD oraz licznych wystawach i pokazach.
Dodatkowym
zajęciem przez cały czas było szkolenie zarówno w Aeroklubie modelarzy, pilotów
szybowcowych i samolotowych, prowadzenie wielu obozów Lotniczego
Przysposobienia Wojskowego jak i dla wytwórni: personelu, klientów, w tym
zagranicznych z Bułgarii, Jugosławii, Turcji, Łotwy, Wenezueli i Brazylii.
Karierę
pilota doświadczalnego przerwała ujawniona w 1992 r. choroba serca
i wykonana jego operacja. Ta ostatnia wprawdzie się udała, ale nie było
już mowy o uzyskaniu badań lekarskich umożliwiających kontynuowanie
dotychczasowej pracy. Posiadane
wykształcenie i doświadczenie pozwoliło na przejście do pracy w charakterze
konstruktora lotniczego przy obliczeniach aerodynamicznych i korektach
instrukcji użytkowania w locie, którą wykonywał do 1999 r. tj. do chwili
drastycznego ograniczenia produkcji lotniczej w Mielcu.
Wylatał na 15
typach szybowców około 1300 godzin lotu, w tym prawie trzysta godzin
instruktorskich, oraz na 25 typach samolotów wykonanie około 5 tysięcy godzin
lotu, w tym około 2 tysiące godzin jako pilot doświadczalny.
Tak duża
liczba wylatanych godzin nie mogła się obejść bez wypadków związanych głównie z
przyczynami technicznymi i dojrzewaniem badanego sprzętu, ale również i z
takimi jak dwukrotne zderzenie z ptakami w tym tak dużymi jak wrona i czapla.
Za
najważniejsze uważa jednak fakt, że wyszedł z tych wszystkich wypadków nie
nabijając sobie nawet żadnego guza.
Upór i praca
nad sobą pozwoliły mu wrócić po operacji serca do latania sportowego w 1996 i
1997 r., lecz lawinowy wzrost kosztów latania i możliwości finansowe całkowicie
to zniweczyły.
Do chwili
obecnej prowadził dwie modelarnie lotnicze, którego modelarze jak i on sam
wielokrotnie brali udział w mistrzostwach Świata, Europy i Polski uzyskując
dobre lokaty.
Zygmunt Osak
szósty raz znalazł się w kadrze narodowej Polski ze swoja makietą latającą na
uwięzi RAF BE-2e o rozpiętości 1.88 m (skala 1:6). W 2004 r. uczestniczył w
Mistrzostwach Świata w tej kategorii w Dęblinie jako zawodnik rezerwowy.
Posiada złotą
odznakę modelarza lotniczego i I klasę sportową. Jest komisarzem, sędzią i
animatorem modelarstwa lotniczego. Nauczał również modelarstwa lotniczego w
szkole podstawowej w Pustkowie. Nadal prowadzi teoretyczne szkolenia pilotów i
kandydatów na instruktorów pilotów zawodowych, liniowych i doświadczalnych.
Swoje życie
nazywa spełnieniem marzeń i zamierzeń.
Inż Zygmunt Jan Osak
Od autora blogu: Powyższa biografia jest pierwszą częścią publikacji materiałów tego niezwykle pracowitego pilota, modelarza i wychowawcy młodzieży.
Druga część, to wspaniały opis dawnego Mielca do którego przybył z rodzicami Zygmunt Osak. Czytając przypomnimy sobie nie tylko jak wyglądał niegdyś Mielec, ale również pewne nazwiska z którymi Mielczanie mieli do czynienia.
Istnieje w tych wspomnieniach kawał historii Mielca i dlatego stanowią one dokument dawnych czasów. Oby jak najwięcej znajdowało się w historii Mielca podobnych opisów, a szczególnie pilotów, mechaników i pozostałych służb lotniska dotyczących lotniczych wydarzeń nie tylko byłej WSK PZL Mielec, ale także Aeroklubu Braci Działowskich.
Żałować należy, że brak pomocy a nawet rzucanie kłód pod nogi, hamuje działalność tego ambitnego pilota modelarza - wychowawcę młodzieży. Nie przynoszą chwały działania środowisk lotniczych, spółdzielczych i miasta, zamkniętych we własnym kręgu działań w celu wykorzystania potencjału wychowawczego tego pracowitego człowieka. Nie ma już w Mielcu wielu z dawnej Lotniczej Braci do wychowawczych działań z młodzieżą i dlatego powinno się dmuchać i chuchać na perełkę jaka jest pilot modelarz Zygmunt Osak. Koniec dopisu.
Druga część, to wspaniały opis dawnego Mielca do którego przybył z rodzicami Zygmunt Osak. Czytając przypomnimy sobie nie tylko jak wyglądał niegdyś Mielec, ale również pewne nazwiska z którymi Mielczanie mieli do czynienia.
Istnieje w tych wspomnieniach kawał historii Mielca i dlatego stanowią one dokument dawnych czasów. Oby jak najwięcej znajdowało się w historii Mielca podobnych opisów, a szczególnie pilotów, mechaników i pozostałych służb lotniska dotyczących lotniczych wydarzeń nie tylko byłej WSK PZL Mielec, ale także Aeroklubu Braci Działowskich.
Żałować należy, że brak pomocy a nawet rzucanie kłód pod nogi, hamuje działalność tego ambitnego pilota modelarza - wychowawcę młodzieży. Nie przynoszą chwały działania środowisk lotniczych, spółdzielczych i miasta, zamkniętych we własnym kręgu działań w celu wykorzystania potencjału wychowawczego tego pracowitego człowieka. Nie ma już w Mielcu wielu z dawnej Lotniczej Braci do wychowawczych działań z młodzieżą i dlatego powinno się dmuchać i chuchać na perełkę jaka jest pilot modelarz Zygmunt Osak. Koniec dopisu.
Część II wspomnienia pilota Zygmunta Osaka
Urodziłem się
w Białej Podlaskiej, gdzie przed II Wojną Światową mój ojciec jako stolarz
pracował w „Podlaskiej Wytwórni Samolotów” o konstrukcji drewnianej.
W pierwszych
dniach wojny Niemcy całymi taflami samolotów bombardowali rozjazd kolejowy w
Małaszewiczach , wytwórnię w Białej i ludność cywilną wokół, co widzieli moi
starsi bracia i siostra, która miała wówczas 10 lat. Tylko niekiedy słychać
było strzały naszych armat. Wracali do domu, gdy bomby wybuchały wokół a
poborowi do polskiego wojska po cywilnemu, w popłochu uciekali do pobliskiego
lasu. Ludzie i nasza rodzina mieli przygotowane schrony w ziemi a obok nich
balie z wodą. W tym czasie moja mama z dwoma moimi starszymi siostrami była w
schronie lecz od wybuchów nie dało się tam dalej przebywać. Wzięła moje
siostry, posadziła na podwórku a sama wpadła do domu i zabrała ciepłą odzież,
by nocować w lesie – jak inni. Bomba uderza w balie przy schronie a wybuchając
zabija kurę obok moich sióstr, zostawiając pasmo krwi i mięsa na długości około
trzech metrów. Siostrom nic się nie stało ale nasz dom został przekoszony i
powstał duży lej po bombie. Na prowizorycznym wózku mama wiozła, co mogła
zabrać i te dwie siostry. Procesja ludzi uciekających, byleby dalej od miasta.
Co jakiś czas od takiej tafli odłączał się niemiecki samolot i zrzucał bomby na
ludzi. Jedna wybuchła około pięćdziesiąt metrów za nimi. Strzelano ze samolotów
do idących. Bombardowano też stado krów, około pięćdziesiąt sztuk. Po około
pięćdziesięciu kilometrach wędrówki uzyskała schronienie. Wiele było rannych,
cierpiąc prosili aby ich dobić.
Wytwórnia
spaliła się i nie produkowała odtąd samolotów. Najpierw Niemcy wykorzystywali
lotnisko na dalszą ekspansję na wschód a później Rosjanie. To negatywny
przykład użycia lotnictwa i jego potęgi oraz przykład łamania wszelkich
konwencji przez naród wywyższający się.
Mój ojciec
zatrudnił się od 1947 roku we Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego (samolotów) w
Mielcu, tak jak wielu z okolic Białej, gdzie panowała wielka bieda.
Zaraz po
podpisaniu angażu pokazano i dano dwupokojowe mieszkanie w bloku przy Górce
Cyranowskiej, która była piaszczysta i nie zalesiona. Pełna pocisków.
Mieszkanie
wyposażone było w parkietową podłogę, karnisze. Dodano jeszcze dwie puszki
pasty do podłogi. Poinformowano o zagrożeniu gazem. Piece były kaflowe. Bloki
bardzo dobrze wykonane i pobudowane jeszcze w 1938 roku wzdłuż obecnej ulicy
Niepodległości i Kochanowskiego oraz dwie wille tzw. owieczki, szkoła
podstawowa, przy Górce Cyranowskiej gdzie dyrektorem był pan Starosielec, a
woźnym pan Wrażeń i szpital przy ulicy Biernackiego. Piasek tej górki często
zasypywał brukowaną drogę do WSK a pasmo tej górki ciągnęło się aż pod obecną
szkołę nr 5.
Na stacji
kolejowej w Mielcu w nasz wagon towarowy, z naszym dobytkiem i nami uderza inny
przetaczany wagon.
W szpitalu
przywitał nas ordynator Magiera i po opatrzeniu mogliśmy podziwiać mieszkanie.
Światło elektryczne na pstryknięcie przełącznikiem w porównaniu do oświetlenia
naftową lampą było wielkim dobrodziejstwem. Baliśmy się gazu. Na osiedlu nie
obyło się bez jego wybuchów, np. w bloku przy ul. Niepodległości 11 i przy
deptaczku do kościoła.
Mielec był
małym miastem, a wokół wszystko się budowało. Koci bruk był na głównej ulicy aż
do Starego Mielca. Pozostałe ulice to trylinka ale z chodnikami dla pieszych.
Była bardzo zła droga do Tarnobrzegu i przez drewniany most na Wisłoce do
Tarnowa. Koci bruk był też na ulicy Kościuszki. Na rynku starego Mielca
zjeżdżały się furmanki i targowano. Była drewniana studnia.
Chodnikami
całe tłumy ludzi szło pieszo na zakład i jechało rowerami przy dźwiękach muzyki
z dużych głośników, do pracy na 7-ą i po pracy po 15-tej. Później dowożono
autobusami – pan Bogusiak i Kasperski oraz ciężarowymi samochodami z
drewnianymi ławkami, spod Górki Cyranowskiej. Transport był bardzo sprawny, a
miesięcznie opłata niewielka. Wprowadzono też godzinną komunikację autobusami,
Osiedle – Zakład. Całe procesje ludzi z okolicznych wiosek zdążały do i po
pracy. Pociągi były dopasowane do godzin pracy zakładu i szkół. Dowożono
również samochodami ludzi, nawet z odległych wiosek.
Rzadko kto
miał radio lub zegarek na rękę. Jako nagrody, pod koniec lat 50-tych były
zegarki „Ruchla” i talony na motor. W
mieszkaniach instalowano głośniki, które o ustalonych godzinach nadawały
komunikaty, melodie i dość ciekawe audycje.
Cyranka była
uboga. Domy drewniane, kryte strzechą, często przegięte. Bez sadów i ze skąpymi
ogródkami. Zaledwie kilka domów było murowanych i krytych dachówką. Ludzie z
wiosek całymi rodzinami pracowali w WSK i budowali się.
Osiedle
zaczynało się od Cyranowskiej Górki blokami i dwoma zabudowaniami rodzin.
Kończyło się zielonym domem p. Łącz ze sklepem spożywczym. Kilka zabudowań
domów, tam gdzie obecnie znajduje się TESCO, p. Lis i Gładysek.
Trzeba było
zawsze odstać na przejeździe kolejowym przy szlabanie, bo ciągle przetaczano
towarowe wagony. Torem kolejowym wzdłuż obecnej ulicy Staffa albo ulicy
Grunwaldzkiej aż pod szkołę nr 5 (nie pamiętam już), wożono materiały
budowlane. Była na tym torze katastrofa kolejowa ale nikomu nic się nie stało.
Za Górką Cyranowską budowano murowane baraki dla tzw. Junaków tj. napływowej
młodzieży z całej Polski, kino Tęcza, a na Osiedlu żłobki, przedszkola, szkołę
nr. 5, a później nr. 3, bloki i Dom
Kultury. Rosły wysokie topole wzdłuż głównej drogi Mielca i do szkoły nr. 3,
które pyląc śmieciły. Zbudowany plac przed Domem Kultury dał namiastkę miasta.
Odbywały się tam różne imprezy np. mecz bokserski, a zimą lodowiska. Mecz
bokserski urządzono nawet na zakładowej stołówce w latach 50-tych.
Na Górce
Cyranowskiej oprócz piasku i materiałów wybuchowych rosła macierzanka, lilie,
muchołapki, trawa pustynna i spotykano
żmije, jaszczurki, a całe fontanny pasikoników tryskały spod nóg. Były tez
kuropatwy. Teraz to niespotykane.
W latach
50-tych zalesiliśmy Górkę sadząc drzewka i dbaliśmy o nie. O świcie nie raz
widać było kilka wilków biegnących Górką do lasu z końskiego cmentarzyska w
okolicach obecnej szkoły nr. 5. Z pasma Górki w kierunku szkoły nie pozostało
nic, gdyż piasek był potrzebny do budowy Osiedla. Każda rodzina Cyranki miała
bydło, które pasło się rano i pod wieczór. Gospodarze furmankami rozwozili
materiały budowlane. W Domu Ludowym Cyranki urządzano wesela i zabawy, a na
barakach była słynna z zabaw „Ogiernia”.
W zimie młodzi
i starsi saneczkowali z Górki. Na 15-tą dzieci, na 17-tą młodzież, a na 19-tą
starsi tłumnie szli na seanse filmowe do kina Tęcza. Również uczęszczano na
filmy do Domu Kultury. Wyższa część domu Kultury zawaliła się zaraz po meczu
bokserskim, na którym dzień wcześniej było dużo ludzi. Mógł być to 51 rok.
Szybko go odremontowano. Była tam restauracja „Melodia” – dansingi,
„Rzeszowiacy” – taneczny zespół i orkiestra dęta. Akademie i uroczystości
stanowiły kulturalne centrum Mielca. Później działały restauracje „Jutrzenka” i
w hotelu „Jubilat”, gdzie za niewygórowaną cenę można było miło spędzić czas na
dansingu. Było dużo wydziałowych zabaw, sylwestrowych - co jednoczyło.
Zaskakujące było tempo budowy. Jadąc rano do szkoły rozpoczynano, a wracając
kończono jedno piętro bloku przy ul. Niepodległości 11. Na plecach, w
drewnianych nosidełkach noszono cegłę, a później taśmociągami. Cegły rozwoziły
ciężarowe samochody z wojny. Początkowo po Mielcu jeździły dwie Dodże tj.
ambulanse z wojny przerobione wewnątrz na przewóz osób. W blokach były duże
piwnice, schrony z wodą i piecowym ogrzewaniem o pancernych drzwiach i
okiennicach. Przed blokami ręczne studnie, dużo zieleni z trawnikami i ławeczki
do godnego wypoczynku. Pojawiły się pierwsze osobowe samochody służbowe
„Warszawa”, a pierwsze prywatne (kilka)
w latach 50-tych. Motory „eshaelki” bez amortyzacji, później Junaki, Jawy i MZ.
Organizowano imprezy motorowe, np. tu
gdzie obecnie jest ul. Solskiego były łąki i piachy. Jako harcerze
organizowaliśmy parkingi strzeżone za drobną opłatą, by zarobić na harcerskie
obozy letnie na wakacjach. Parkingi dla tysięcy rowerów i motorów.
Stadion w
Mielcu był na ul. Kochanowskiego, gdzie obecnie jest żłobek i przedszkole, a
rolę kulturalną spełniała sala za blokiem tzw. piętnastka. Przedszkola były też
w blokach na parterze. Później w latach 50-tych zbudowano obecny stadion FKS
Stal-Mielec oraz tereny MOSiR. Instruktor Ryś Władysław. na otwarcie stadionu
przywiózł piłkę i wykonał skok spadochronowy z bardzo małej wysokości.
Ludność
Cyranki stanowiła szanująca się grupę, gospodarczo wspomagającą się wzajemnie
ale bardzo zapracowaną i utrudzoną, często przygarbioną i podupadłą na zdrowiu.
Pola zawsze
były dobrze zagospodarowane, czyste i równo zaorane. Raziła mnie gwara słów np.
mlyko, chlyb, bleki itp. Traktowali ludzi z Osiedla trochę wyniośle i z lekką
pogardą, by później twierdzić, że nam lekko się żyje. Nie było zatargów
ludności z wioski i z miasta, jak również z późniejszą ludnością romską,
zamieszkującą baraki.
Pracownicy
WSK otrzymywali przydział węgla, drewna, odzież roboczą, rękawice, buty,
ręczniki, okresowo środki czystości na tzw. pranie i pieniądze. Nadgodziny były
płatne, np. pierwsze 2 godziny 50%, a późniejsze 100% więcej niż stawka. Były
premie, uhonorowanie pracownika, urlopy obowiązkowo wykorzystywane – płatne,
sanatoria, a nawet wczasy „pod gruszą”. Do rzadkich przypadków należała praca w
święta i w nadgodzinach. Były urlopy płatne do pracy w polu i przy żniwach oraz
do szkolenia się. Podwyższano płace zasadnicze i w zasadzie każdy mógł być tym,
kim chciał. Jak to porównać do obecnej pracy, najczęściej bez umów, po 12
godzin i więcej na dobę? Odnosi się wrażenie, że wiele instytucji winnych
zabezpieczać pracowników – tego nie robią. Jak ciężkie są teczki dzieci idących
do szkoły? 7 lekcji w szkole mieliśmy raz w tygodniu, w trzeciej klasie
Technikum. Kto będzie nosił teczki sześciolatkowi?
Szkoły za
darmo, a przedszkola i żłobki początkowo nieodpłatnie. Również leczenie było
bezpłatne. Były zasiłki z tytułu urodzenia dziecka i pogrzebowe. Emerytury
przysługiwały. Było dużo barów i stołówek na osiedlu. Sklep spożywczy „88” z wędliną p. Gładyska rozwiązywał problem
wyżywienia. Organizowano wycieczki i kółka zainteresowań. Na atrakcyjne zakupy
trzeba było iść na Stary Mielec. W całym Mielcu nie było komunikacji miejskiej,
która powstawała w latach 60-tych. Po kwiaty szło się do p. Buczka. Kino
„Bajka” było okazałe, a ogromne Gimnazjum wybudowane na początku 1900 roku
mówiło o historii Mielca. Wisłoka była czysta, a z mostu widać było ławice ryb.
Obecnie jest nowy most, odporny na krę lodową. Tu gdzie kładka, przez Wisłokę
była przeprawa promowa. Stał też barak z kajakami do wypożyczania na tzw. kartę
pływacką.
W lecie
bardzo dużo mieszkańców Mielca spędzało czas nad rzeką „Wisłoką”, na Górce
Cyranowskiej, a później w ośrodkach wczasowych „Rzemień” i we „Woli
Zdakowskiej”.
Istniało
wiele bezpłatnych kółek zainteresowań w szkołach, np. matematyczne, fizyczne,
turystyczne, krajoznawcze, modelarskie, kolarskie, strzeleckie, sportowe itd.
Nie wymagano żadnych licencji. Aeroklub Mielecki szkolił bezpłatnie latając od
połowy marca do pierwszych śniegów listopada, a w zimie odbywały się kursy
teoretyczne, pogadanki w szkołach i konkursy.
Na obecnych
terenach MOSiR były dwie górki wydmowe z piasku o pustynnej roślinności.
Wydawały się wówczas jako bardzo odległe tereny od Osiedla. Tylko samotne
zabudowania państwa Surowców istniały a później kotłownia.
Na lotnisku
był kilkuprzęsłowy hangar przy Aeroklubie, który zawalił się. Z jego elementów
zbudowano skocznię narciarską w kierunku na baraki. Rotacyjnych bloków nie
było.
Sanki czy
łyżwy robiliśmy sami. Pierwsze metalowe łyżwy pokazał nam kolega R. Asman i
ś.p. Stefan Jaracz. Obręcz rowerowa, drut lub kijek były zabawkami. Ambulatoria
na Osiedlu czy w Zakładzie, choć małe to pracowały bardzo sprawnie przyjmując
wszystkich bez limitów. Wspomnieć należy lekarzy: p. Pietrykowskiego, Maja,
Wielgusa, Głębockich, a z dentystów p. Kosteckiego i panią Kusz. Później
lekarza sportowego p. Kowala.
W Aeroklubie
Mielec kierownikiem za moich czasów był śp. T. Kulpa i Zb. Nowakowski, a
instruktorami Dzida, Furmaniak, Usiatycki, Winnicki, Stępczyk, Danecki, Pondo instruktorzy spadochronowi: St.
Furmaniak, Władysław Ryś, Duszkiewicz, Dziewit, Franaszczuk. Mechanikami i
szefami techn. Lewandowski, Kwiek, Rządzki,
Sukiennik, Saj, Guła, Lechociński, kierowcą Gurdak, Burczy.
Prezes śp. K.
Tyrlik był sercem tego zespołu. Wszyscy starsi pamiętają trenera Stali p.
Noworytę.
W szkołach
nieodpłatne dożywianie dla najbiedniejszych dzieci i z niewielką odpłatnością
dla innych było czymś wspaniałym. Wyjazdy na kolonie letnie na wakacjach,
zimowe – to miłe wspomnienia. Czekolady, pomarańcze, tran z paczek UNRY w
przedszkolu, w 49 roku były wielką atrakcją. Później w kioskach lemoniada i
lody.
Z
przyjemnością prawie wszyscy mieszkańcy Osiedla szli na „Pasterkę”, by
wysłuchać mszy i świetnych, zawsze inteligentnych kazań śp. Ks. Arczewskiego.
Po 55 roku była religia w szkole.
Mimo, że nie
byłem w Związku Młodzieży Socjalistycznej (ZMS) ani nie byłem partyjnym, to
mogłem szkolić się w Aeroklubie Mielec, studiować zaocznie i ukończyć je na
Politechnice Warszawskiej MEiL z tytułem inż. mech. budowy płatowców. Nikt nie
wymuszał mi przynależności do partii, nie zakazywał wiary, choć zapewne
awansowałbym wcześniej. Uzyskałem uprawnienia instr. pilota szybowcowego i
samolotowego I klasy, pilota doświadczalnego s-towego
I klasy, gdzie od II Wojny Światowej było nas zaledwie kilkunastu.
Pracowałem jako technik lotniczy, inżynier prowadzący próby w locie, pilot
doświadczalny i jest to moje wielkie osiągniecie z tamtych czasów.
Harcerstwo
dobrze wspominam w 12 Lotniczej Drużynie Harcerskiej prowadzonej przez T.
Dutkiewicza. Oparte było na uczciwości , prawdomówności, punktualności i
rzetelności. Hufiec prowadzony przez p. Orczykowską i Porębską, p. Łabno
organizował dużą ilość gier i zabaw w terenie, wyjazdy na obozy letnie i
zimowe, prace społeczne i pokazy.
Ciekawe były
1-szo majowe pochody, które tchnęły radością i odświętnością. Lubiłem
uczestniczyć w nich jako lotniczy modelarz, później jako pracownik WSK i
latając dla uświetnienia wzdłuż pochodu z ramienia Aeroklubu.
Pokazy
lotnicze na lotnisku w Mielcu gromadziły zawsze tłumy ludzi w latach 50-tych i
później. Uczestniczyłem w transporcie z Mistrzostw Świata w piłce nożnej w
jednym z trzech samolotów An-2 p. Grz. Laty, Kasperczaka, Domarskiego,
Szarmacha i ich rodzin oraz działaczy z Warszawy do Mielca – to ogromne,
kilkunasto-tysięczne tłumy. W korespondencji lotniczej przekazywano życzenia i
pozdrowienia. Zakład WSK początkowo zajmował znacznie mniej terenu i był
ogrodzony ażurowanym, betonowym płotem z kolczastym drutem. Budowano nowe hale
produkcyjne, ambulatoria, rozbudowywano straż pożarną i przemysłową, służbę
utrzymania ruchu, zaopatrzenia i spedycji. Terenem zakład zmienił się na
większy i z nowoczesnym płotem. Elektrociepłownia pobudowana w 60-tych latach
przy WSK usunęła ogrzewanie w blokach z piecami węglowymi, a stąd zniknęły
wszelkie dymy.
Mielec stał się
ładnym, czystym miastem o regularnej zabudowie, z zielenią i ławeczkami przy
każdym wejściu do mieszkalnych budynków. Nowy szpital, bardzo wiele szkół,
wszystkie wyasfaltowane ulice i pas startowy oraz drogi nie tylko w mieście ale
również do miast i wiosek, duża estetyka miasta, wystrój, tereny rekreacyjne
oraz murowana zabudowa wiosek wokół – to w większości za sprawą WSK i
gospodarności jego dyrekcji, władz miasta i Spółdzielni Mieszkaniowej. Nowy
most, kładka na Wisłoce, trasy rowerowe i piesze, nowy wiadukt, rynek starego
Mielca i wiele estetycznych budynków są wizytówką.
Mielec ma
rzekę, stawy, las, górkę, a wokół blisko jest do Łańcuta czy Baranowa
Sandomierskiego. tj. zabytkowych miejsc. Jakkolwiek dawniejsze stawy były pełne
ryb, raków, ptactwa – to obecne kształtują klimat i zezwalają na odpoczynek z
przyrodą. W Mielcu wszędzie blisko. Miejska komunikacja dowozi wygodnie
wszędzie. Z godnością wspominam dyr. WSK śp. T. Ryczaja, Tkaczyka, p.
Katarzyńskiego. Nie sposób wymienić wszystkich, a pamięć zaciera przeszłość –
za co innych przepraszam.
Pobudowano
wiele nowych osiedli np. Borek, Dziubków, Smoczka, a w nich szkoły, kościoły,
baseny, hospicja i wiele innych lokali. Ogródki działkowe w pięciu miejscach
zezwalają na wypoczynek i zadowolenie. Do lat 80-tych były w jednym miejscu, za
Górką Cyranowską . ORMO dbało o bezpieczeństwo ludności i z Milicją Obywatelską
zabezpieczało materiały i urządzenia budowlane przed kradzieżą.
Na zajęcia
modelarstwa zacząłem uczęszczać do Domu Harcerza na Starym Mielcu w 1955 roku,
które prowadził p. Danel, a później p. Ślęczkowski. W rok później do modelarni
lotniczej na barakach Aeroklubu Mielec, którą prowadził śp. St. Górski, dzięki
któremu powstał wydział produkujący modelarskie silniczki jego konstrukcji np. „Jaskółka
„ 1 i 2 oraz na dysk, „Sokół” przez wał i dysk. Częste wyjazdy na lotnisko i
możliwość wchodzenia na samolot Codron, który stał przy Aeroklubie rozbudziła
lotnicze zamiłowanie. W modelarni tej układano spadochrony i trzymano rozbite
szybowce do naszego użycia na materiały. Działali tam kierownicy i instruktorzy
T. Ratyński, ST. i J. Schab, J. Kerz, J. Trela, a w Lidze Obrony Kraju w bloku
nr. 14: p. Barzyk, J. Mamcarz, Kozik, Trzpis.
Szkolono w
grupach do i po południu ok. 250 modelarzy rocznie. Produkowane silniczki były
znane z dobrej jakości na cały świat, a teraz takie produkują Chińczycy.
Mikrusy.
Leyland, wózki golfowe, sanitarki, wozy telewizyjne, wagoniki kolejki linowej
na Kasprowy Wierch oprócz samolotów produkowano na WSK. Wytwórnia słynęła z
dobrej jakości pracy i dużej dyscypliny technicznej.
Produkcja
była też trzyzmianowa na dobę. Bywało, że montowano 60- samolotów An-2, kilka
Migów, Iskier w miesiącu. Produkowano
też samoloty Bies. Rodzinnej konstrukcji samolot M2, który zdobi rynek w
Radomyślu, M-4 jest w Muzeum w Krakowie – to wynik pracy St. Jachyry i jego
zespołu. Szybowiec metalowy Pliszka i drewniany samolot Kania 3. Widziałem
przylot pierwszego samolotu An-2 z drewnianym, czterołopatowym śmigłem o
odgiętych łopatach, obloty seryjne Iskry, LLM-15 i M-15 oraz próby w locie
samolotów M-18, M-20, M-26, An-28 i M-28. Wykonywałem obloty prototypów
samolotów M-26 z silnikiem Franklin i Lycoming, a na innych wymienionych próby
fabryczne, państwowe i seryjne. Widziałem też przylot samolotu Rusłan, który po
zatrzymaniu na postój – dysząc i sapiąc podniósł przednią kopułę kadłuba,
opuścił trap pokazując halę sportową wewnątrz – tak duże gabaryty.
Patent i
praca konstruktora inż. T. Grzybowskiego.
Każdy miał
pracę, a nawet był przymus pracy. Walczono z alkoholizmem przez zakaz sprzedaży
do godziny 13-tej a sklepów z alkoholem było bardzo mało. W Wytwórni
sporadycznie trafiali się pijani, a „Głos Załogi” (czasopismo zakładowe)
opisywał niedociągnięcia i osiągnięcia. W tym kulturalne i komunikaty.
Nie było
chodzących po śmietnikach w mieście. Do chwili sprowadzenia do handlu farb w
spreju, nie pisano po blokach i płotach. Lasy i rowy były czyste oraz rzeki i
strumyki.
Do 53-go roku
pojawiały się gdzieniegdzie napisy wapnem na ścianach bloków mieszkalnych o
dozgonnej przyjaźni z ZSRR.
Zakład
organizował zabawy wydziałowe, w restauracjach, a „Sylwestra” również
organizowały szkoły i Domy Ludowe. Dzień Kobiet uroczyście obchodzono. Szkoły
organizowały akademie, wyjazdy turystyczne, zabawy szkolne tzw. studniówki
przed maturą.
W zakładzie
działało Stowarzyszenie Inżynierów i Mechaników SIMP, koło konstruktorów
amatorów. Praktykę uczących się w szkołach zawodowych i technikum mechanicznym
odbywano w zakładzie.
Nigdzie nie
widziałam lepszego nitowania niż naszych samolotów: Bies, Mig, An-2 i innych,
porównując nawet do zachodnich. Brak pukli, a
blachy i pokrycia były bez przymalowanych zadziorów i śladów pilnika,
świadczyły o dobrze wykonanej pracy. Były też płatne dokształcenia i kursy
pracowników kadry technicznej. Przerwy 15-sto minutowe na śniadanie o godzinie
10-tej i 10-cio minutowe o 13-tej. Do picia kawa zbożowa, a na wydziałach o
dużej szkodliwości: mleko, dodatki pieniężne i butelkowana woda. Dobrze
wspominam współpracę z rosyjskimi konstruktorami ze względu na ich fachowość i
podejście do problemów przy samolocie M-15. Byli jednak i tacy, co bardzo dbali
o interesy ZSRR.
Za Domem
Kultury były pola, w wzdłuż obecnej ulicy Solskiego- rów i łąki.
Z podstawowej
szkoły nr. 5 wspominam dyr. Armatysa i jego żonę ucząca polskiego, prof. chemii
Spiralewicza, a sportu A. Skręt.
Z Technikum
dyr. Duszkiewicza, prof. historii i geografii Babuchowskiego, wychowawcę p.
Weryńskiego, który zorganizował nam rowerową wycieczkę z Zakopanego do Mielca,
panią i pana prof. Wadowskich, prof. Pietrzyka i prof. Piecucha. Świetne
wykłady prowadzili p. Duszkiewicz, Nowicki, Mikietiuk.
Do Technikum
chodziliśmy z Osiedla pieszo, które było przy WSK, naprzeciw elektrociepłowni.
Często od niewypałów i min ginęli chłopcy z Cyranki (6 trumien w jednym
pogrzebie), a w lesie były wielkie cementowe miny. Basen przeciw pożarowy przy
kościele zasypano i obecnie można tam parkować auta.
Ul.
Kościuszki prowadząca z Rynku Starego Mielca na Dębicę była brukowana a obecnie
jest podrzędną. Podziwiać można przy niej domy ze zmyślnymi kopułami dachów
niektórych domów, gzymsy ścian, okien, ozdobne rynny. Rynek obecnie wypiękniał.
Dawniej była droga po przekątnej na most. Budynki Urzędu Gminy Mielec i ładny
wiadukt, banki – to nowoczesność. Gdzie Tesco, Lidl, Merkury – to były odległe,
szczere pola. Dawniej pociąg do Dębicy 32 km wlekł się 1 godzinę, później 1,5
godziny, a teraz jeżdżą tylko towarowe. Wagony osobowe miały wejścia z zewnątrz
do każdego pomieszczenia w przedziale z drewnianymi ławkami, dość dobrze
wykonanymi. Lokomotywy dymiły kłębami dymu i pary. Później były spalinowe.
Dawne przestrzenie okolicznych pól i łąk obecnie są zabudowane bardzo okazałymi
posesjami. Z małej miejscowości Mielec stał się 75-cio tysięcznym miastem. W
latach 70-tych akordowy system zastępowano mniej nerwowym dniówkowo-premiowym.
Zawsze od
dziecka i obecnie podziwiam Strażaków z Cyranki równo i elegancko
maszerujących, stojących w Kościele Osiedla w bezruchu – uświetniających
uroczystości kościelne. Kapliczki i krzyże na Cyrance były zawsze zadbane, a
odprawiane „majówki” – przyjemne.
Organizowano
pokazy lotnicze na lotnisku w Mielcu, Nowej Dębie, w Zawadzie koło Dębicy,
Dąbrowie Tarnowskiej i w innych miejscowościach.
Pierwsze
jakie pamiętam były w 49-tym lub 50-tym roku. Rozdawano metalowe samolociki z
aluminiowej blaszki – przypinane agrafką.
Na jednych z
nich instruktor P. Dzida lądował wzdłuż publiczności bardzo blisko szybowcem ABC (kratownica i odkryty pilot z
przodu) puszczając sterownice na wysokości ok. 10 m, a ręce i nogi trzymając w
górze.
Ze samolotu
kukuruźnik CSS-13 na małej wysokości wyskoczył skoczek. Nastąpiło częściowe opóźnione otwarcie spadochronu
automatem, zbyt niskie a on uderza o ziemię, głowa odpada. Ludzie mdleją. Na
korbę uruchamiana jest sanitarka o nazwie „Phanomen”, będąca na wyposażeniu
Aeroklubu. Tłum złorzeczy i pomstuje, na popych uruchamiając ją. Wreszcie na
sygnale dojeżdżając, okazało się, że to manekin ze słomy, w kombinezonie.
Podobnie było
w Nowej Dębie gdy kierownik Aeroklubu T. Kulpa zabrał manekina do samolotu Zlin
26 Trener. Podczas startu przychylił się, by widziano tylko jedną osobę w
samolocie. Kabina była odsunięta do tyłu. Po chwili samolot wykonał pół beczki
– manekin wypada jak poprzednio ze zbyt późnym otwarciem spadochronu a samolot
bezwładnie leci na kawalerkę siedzącą na belce płotu w białych koszulach,
marynarkach i garniturach. Wszyscy w popłochu a nawet na czworakach uciekali
przez rów z rdzawą wodą. Po wstępnej złości obrócili to w żart. Po pięknej
akrobacji samolot ląduje przy oklaskach tłumnej publiczności. Na tych pokazach
mój silnikowy model ląduje na studni. Oparty był końcami skrzydeł o rozpiętości
ok. 2 m na cembrowinie. Gospodarz mówi: „ dobrze, że ma skrzydła, bo by wpadł”.
Na pokazach
często demonstrowano kunszt myśliwski, gdzie samoloty atakowały wznoszące się
baloniki, wybuchające gazem przy trafieniach a dla publiczności wprowadzono
przez głośniki rywalizację tych samolotów odnośnie zestrzeleń.
Pilot CSS-13
wyłącza silnik i z zatrzymanym śmigłem ląduje celnie przy publiczności.
Na innych
pokazach w Mielcu, prawdziwy balon SP-BZA „Syrena” wymyka się z uprzęży, którą
trzymała straż przemysłowa i odlatuje bez załogi. Po lądowaniu koło Zamościa
podobno pocięto go na koszule przez miejscową ludność.
Zawis
szybowca po starcie za śmigłowcem Mi-2, by na wysokości ok. 150 m (bardzo
małej), który jak śledzik na nitce, wczepia się. Wykonuje ślizg na ogon, pętle,
spiralę i dokładnie ląduje wzdłuż publiki.
Pięknie
zawsze wygląda „Lejek” pięciu szybowców: jeden za drugim – blisko siebie.
Krążąc, przechodzą w spiralę, by za chwilę szybkim wywrotem dość nisko,
przelecieć z gwizdem wzdłuż publiki (duża prędkość) i zakrętem, we wznoszeniu –
lądować ciasno i celnie.
Zadziwiającym
jest fakt wielotysięcznych tłumów ludzi na pokazach w Mielcu i okolicach.
Piknikowa atmosfera i ciekawy program przyciągają. Będąc na lotniczych pokazach
samolotem An-28 i Iskierką nad Balatonem (Węgry), mimo ogłoszeń, zjawiło się
około 200 osób.
Obecnie
motoryzacja zmusza do organizowania wielkich parkingów, kierowania ruchem na
pokazach. Widać lotniczą tradycję ludności Mielca i okolic. W Mielcu mieliśmy
okazję gościć pilota myśliwców z Anglii, z II Wojny Światowej śp. ST.
Skalskiego.
W Mielcu
latał też pilot Lech, który ze Lwowa, po zabiciu jego brata przez Niemców,
przedostaje się przed Rumunię do Anglii. Tam latał walcząc. Po wojnie, latając
w sanitarnym lotnictwie, przy lądowaniu z chorym i lekarzem na pokładzie,
umiera. Będąc w sanatorium, przypadkowo stołując się z pilotem p. M. Kowalskim,
który był kolegą Lecha – na jego prośbę odnajduję grób i postawiono tam
nagrobek ufundowany przez współtowarzyszy z Anglii. Gdy koszono trawę na
lotnisku, to gospodarze zwieźli ją po skoszeniu w ciągu dwóch tygodni. Gdy
robił to PGR – to ponad miesiąc. Był czas samosiejki, by obecnie rozprzedane
lotnisko aeroklubowej części pogrodzić. Stoi tam Husqvarna i firma samolotów
lekkich. Dawniej wypasano bydło na lotnisku a stąd było dużo pieczarek, zajęcy
i saren. Obecnie na ogrodzonej części można czasem zobaczyć pięć saren. Na
wieży lotniska rządził p. Gryber, ST. Jabs, K. Lubertowicz i instruktorzy
nadzorując samodzielnie loty szkolne.
Dziwnie
porobiło się obecnie. Tam, gdzie robiono samoloty, robi się śmigłowce a gdzie
indziej w Polsce odwrotnie.
Piękne,
zielone tereny Podkarpacia np. trasa nad Solinę, Nowy Targ, Rożnów z rzekami,
zbiornikami wody, służą do turystyki i rekreacji, nawet z powietrza. Dawniej p.
Lisak ze swą brygadą dbali należycie o lotnisko. Z wieży lotniska, od wschodu
do zachodu do zachodu słońca – kierujący lotami mogą obserwować „ za słońcem”,
co nie męczy wzroku.
Piloci,
których szkoliłem latają we wszystkich rodzajach lotnictwa w kraju i za
granicą.
Wykonałem
trzy skoki spadochronowe pod nadzorem instruktora J. Duszkiewicza. Jeden z
Gawrona i dwa z An-2 o bardzo ciekawych przeżyciach. W ostatnim ze skoków
zniosło mnie na rzędy samolotów An-2, których niekiedy stało i 90 samolotów. Po
licytacji czy będę ciotką czy nadal wujkiem na stojące śmigło – wylądowałem ok.
3 metry przed nim. Wolę jednak wisieć niż spadać. Miałem szczęście szkolić na
szybowcach też synów niektórych moich instruktorów. Teraz w modelarni „IKAR”
Spółdzielczego Domu Kultury Mieleckiej Spółdzielni mieszkaniowe, zrzeszonej w
Stowarzyszeniu Kultury Fizycznej „ODEK”, szkolę między innymi ich wnuki i
wnuczki np. śp. Instruktora ST. Bodzionego, instruktora J. Duszkiewicza i
innych – pracowników WSK.
Wielu moich
kolegów szkolonych w Aeroklubie Mielec latało lub lata jako instruktorzy
samolotów wojskowych np. z Cyranki T. Sokół, samolotów komunikacyjnych np. M.
Papież, Żywocki itd. Rozsławiają Mielec i Polskę.
Jakkolwiek
dla mnie, to już prawie przeszłość, to uważam, że swe życie dobrze wypełniłem w
lotnictwie i dla Mielca. Nie straciłem go na pijaństwo, chuligaństwo. Niekiedy
było bardzo trudno. Jest co wspominać. Sportowy wyczyn w modelarstwie, złota
odznaka z trzema diamentami w szybownictwie, „wzorowy żołnierz” we wojsku,
ilość wyszkolonych pilotów społecznie w Aeroklubie Mielec, we WSK, tak
krajowych i zagranicznych oraz udział w pokazach i zawodach sportowych
szybowcowych, samolotowych, modelarskich za granicą – świadczą o powyższym.
Szkoliłem pilotów i instruktorów z Jugosławii, Bułgarii, Francji i Łotwy.
Szkoliłem też w lotach Agro, przeciw pożarowych i w akrobacji. Na typy
samolotów produkowanych w Mielcu. Na wystawach redukcyjnych modeli lotniczych i
dioram, które corocznie organizuję w SDK-MSM w Mielcu gościłem Starostę,
Prezydenta Mielca, dostojnych gości, senatora Wł. Ortyla, Miłośników Ziemi
Mieleckiej i Lotnictwa, PROM-LOTU i całych rodzin.
Wystawy i
pokazy na terenach MOSiR często organizuję przy współudziale MOSiR – dyr. J.
Godek i Z. Kołodziej.
Wiele imprez
modelarstwa lotniczego jak: pogadanki, pokazy, wystawy zawody latawców, na
Dzień Dziecka, rakiet, balonów, modeli halowych na odległość – Dzień
Modelarstwa, oraz zajęcia w SDK i we Filii nr. 2 na Smoczce organizuję tj.
promuję lotnictwo. Rowerowe wycieczki na lotnisko do firmy szkolącej pilotów
„FLY POLSKA” są dużą atrakcją.
Wielu
modelarzy naszej modelarni pracuje już zawodowo w lotnictwie (11 osób) a nawet
u Sikorskiego (Pluta, Kuca), we wojsku i w lotnictwie komunikacyjnym.
Bardzo
ciekawe pogadanki p. J. Raguza, M. Mikołajczyka, istr. ST. Daneckiego, J.
Duszkiewicza oraz przemówienia dyr. K. Szaniawskiego na naszych imprezach,
pobudzają zamiłowania uczestników.
Kilka mych lotniczych
wspomnień
1.
Gdy ludzie zaczynali coś wiedzieć o zabiegach
agrolotniczych, na jednych pokazach spadochronowego skoczka zniosło poza teren
pokazów. Opadając, nisko nad ziemią zobaczył dorodną kobietę z postury
silniejszą od niego, wymachującą rękami – jak sądził, krzycząc i nie przyjaźnie
machając w jego stronę. Przygotował się na atak z jej strony. Po wylądowaniu w
kartoflisku usłyszał: „ Jo bym Panu pół litry dała”. Zdziwiony pyta?
„Wylądowałeś Pan na polu sąsiada i wypłoszyłeś stonkę. Trzeba było na moim”.
2.
Lądując Iskierką przy oblocie, składa się przednie koło
z golenia. Odłamki śmigła tworzą tęczę. Samolot ostro hamuje, a szybki zeskok z
niego daje mi kolanami w zęby. Uciekam - bojąc się wybuchu i pożaru. Zawieziono
mnie do szpitala, by pobrać krew na alkohol. Pielęgniarka przecierając moją
rękę zażółciła mi rozporek. Powiedziałem: „teraz dziewczyny za kanarka mnie
wezmą”. Lekarka spojrzała nieprzyjaźnie i bałem się, że napisze: „zwariował
seksualnie”. Co godzinę Milicja jeszcze dwa razy woziła mnie, przy wszystkich
sąsiadach w oknach.
3.
Pół roku po tym gaśnie mi silnik na Iskierce mimo
paliwa jeszcze na 2 godziny. Małe pola. Chyba kłócą się o nie. Już dałem ręce
na awaryjny zrzut kopułki, by skoczyć ze spadochronem, gdy zobaczyłem wąskie
pole za głębokim rowem i nasypem. Nie wychylając klap skrzydłowych, dolatując
do rowu wychylam je i krótko po tym przyziemiam. Łamane klapy ziemią (w polach
ląduje się bez podwozia) przycięły mi rękę dźwignią klap. Może wpadłbym do
drugiego rowu ale pszenica łapiąc prawe skrzydło obraca samolot i sunąc bokiem
dopiero po około 240 m. łamie jedną łopatę śmigła trójłopatowego. Pół godziny
po tym jedzie Milicja. Ucieszyłem się. Wymachuję rękami i proszę o
zabezpieczenie śladów samolotu oraz meldunek radiowy, że jestem cały a samolot
uszkodzony. Odpowiedź: „Nadamy ale my do złodzieja jedziemy”. Sanitarka dotarła
po godzinie.
4.
Po pewnym czasie od poprzedniego wydarzenia w zimie,
wykonuję próby stateczności przez około 2 godziny samolotem Iskierką. Na ziemi
mróz. Gdy chcę wypuścić podwozie do dalszych prób – podwozie nie wyszło.
Sądziłem, że przymarzło. Z radiowej korespondencji dowiedziałem się, że na
mojej wysokości lotu jest dodatnia temperatura. Tak się zdarza, gdy nad Polskę
napływa powietrze z Afryki. Próby wypuszczenia I, II sposobem nie powiodły się.
Nawet z wyrwaniem. Przednie podwozie nie stawało na zamki. Zdecydowałem lądować
na gruncie, bo po obu stronach pasa były zwały śniegu od spychacza. Na
południowym kursie wyłączyłem silnik. Rozrusznikiem ustawiłem łopatę śmigła –
jedną z trzech do ziemi i po krótkim dobiegu na kołach głównych – około 9 m.
zatrzymuję się. Głowę chciało urwać. Plecowe pasy o mało nie złamały obojczyków
ale dzięki zaparciu się lewą ręką o tablice przyrządów to nie nastąpiło. Po
kilku dniach znaleziono banalną przyczynę. Każdorazowo złamane łopaty śmigła
były wysyłane wraz z opisem do niemieckiego wytwórcy. Tak sobie życzył. Za
jakiś czas mechanik cofał „Melexem” i złamał jeszcze jedną, z czego wytwórca
„HOFFMAN” bardzo się cieszył.
5.
Mój radiomodelarz za każdym pobytem na lotnisku
asekuracyjnie twierdził, że jest nieodpowiednia pogoda. Wreszcie wystartował.
Krąży w lewo. Proszę go: zakrąż w prawo albo wyprostuj lot. Nie! Nad samą
ziemią krzyczy: instruktorze – model nie reaguje. Okazało się, że odbiornik w
modelu nie był włączony. Skończyło się szczęśliwie.
6.
Na zawodach radiomodeli szybowców wystartowało
jednocześnie sześć modeli. Po pewnym
czasie starszy pan mówi do syna: „coś nie reaguje mój model. Chyba wyszedł z
radiowego zasięgu?” A syn na to: ”tato patrz” i pokazuje mu zza pagórka krzyż z
kadłuba wbitego w ziemię, ze statecznikami. To nasz model.
7.
Balon miał wystartować 1 Maja ale silne wiatry nie
pozwoliły. W następny dzień napełniono balon ciepłym powietrzem a do kosza
wsiadł też kierownik Aeroklubu. Zawiadowca, bardzo nie lubiany zorientował się,
że chcą wystartować. Doskoczył do kosza i uczepił się rekami krzycząc: „nie
pozwalam”. Balon bardzo powoli wznosi się, a z kosza mówią mu: „puść się Pan bo
zaraz z 2 metrów zrobi się 5”. Usłuchał się spadając, aż służbowa czapka
zatoczyła krąg po ziemi. Napisał skargę do dyrektora, który jej nie uwzględnił.
Interweniował, że na czapce był orzełek. Gdy wznieśli się, zobaczyli
nadchodzącą burzę i wylądowali szczęśliwie obok hali”10”, na terenie Zakładu. Jeździł
wówczas okrężnie autobus od początku Zakładu, aż na „START” co pół godziny. W
tym czasie dyrektor telefonuje do Aeroklubu i chce rozmawiać z kierownikiem.
Młody szybownik odbierający telefon odpowiedział: „dyrektor poleciał balonem na
Zakład. O godzinie 17-tej na zebraniu Zarządu Aeroklubu z pretensją dyrektor
powiedział o tym, że tak go robią w balona. Wyjaśniono mu, że była to prawda.
8.
Gdy kończono montaż samolotu An-28 w niedzielę, pod
nieobecność pracowników, strażnicy zaczęli do siebie strzelać o dziewczynę.
Kula przebiła ten samolot. Doszukiwano się politycznej dywersji. Była tez
sprzeczka o konia, kto ma lepszego. Jeden z nich został ugodzony nożem.
9.
Pewnego dnia na hali montażu, zdemontowano
hydroakumulator. Pracownicy nie strawili
ciśnienia. Jeden zgięty trzymał go, a drugi odkręcał zawór. Nie dali rady.
Zamocowali go w imadle i po odkręceniu, końcowe zwoje gwintu zerwało ciśnienie,
a butla przebiła dwa samoloty An-2, uderza w ścianę, w sufit i wreszcie „pac”
na podłogę. Pracownikom głowy jak na komendę zwracały się za butlą, by wreszcie
krzyknąć po tym „pac” och!. Z jednego przedziurawionego An-2 wybiega dwóch
monterów. Później wszyscy żartowali, że ten zgięty wcześniej mógł zostać w
ciąży z butlą w brzuchu. Nie przestrzegano technologii.
10.
Gdy przyjęto nas na halę montażu ostatecznego po zdaniu
matury, jeden z chłoporobotników pokazywał nam klapę samolotu An-2 mówiąc, że
to lotka. Poprawiliśmy go ale to nie pomogło. Gdy sznur dziewczyn szło na II
zmianę – brał słuchawki, siadał w kabinie i krzyczał „od klap” – wypuszczając
je. Zapomniał zdjąć obejmy z klapolotek i zniszczył je. Skończyło się
szpanowanie.
11.
W zimie, pewnego dnia zjawia się u mnie redaktor z
Rzeszowa i słucha opowiadań z prób p.
pożarowych lasów, które robiłem w lecie na Zachodzie Polski samolotem M-18.
Około godziny 14-stej kończąc pobyt mówi: „chciałbym przeżyć choć jedna
lotniczą przygodę”. Dla grzeczności
wychodzę z nim z biura i niesamowity widok. An-2 stoi pionowo przed hangarem na
śmigle. Półkolem w hangarze stoją mechanicy I zmiany, a na zewnątrz drugim
półkolem jadący do pracy dwoma autobusami na II zmianę. Przypomniała mi się
zabawa w Indian, gdy jedni uciekali, a potem na zmianę. Gdy wiatr dmuchnął
samolot odchylał się do hangaru zgrzytając metalowym śmigłem o beton. Ci w hangarze
uciekali, a ci z zewnątrz podbiegali. Nie wiedzieli co zrobić? Redaktor
przetarł okulary z niedowierzania. Po kilku minutach samolot jako „mądry” upada
na tylne koło. Po zamortyzowaniu otwierają się drzwi i łysawy, starszy mechanik
wybiega ze samolotu, a przy oklaskach zebranych szybko pobiegł do ubikacji.
12.
W ciepły dzień lata, na urlopie zachodzę do Aeroklubu,
by polatać na szybowcach. Widzę malutki samolocik trójkołowy z laminatu, bardzo
ładny, z dwoma silnikami z pił do ścinania drzew. Cięciwa płata 42 cm, a
rozpiętość około 7 m. W kabinie dżojstik na prawej burcie i cały, pływający
statecznik poziomy. Koła z szybowców. Do oblotu w duszny dzień na północnym
kierunku pasa szykuje się rzeczoznawca – pilot z Warszawy. Po chwili widzimy
podparcie się skrzydłem i zarzut samolotu. Wysiadł blady i bardzo grzecznie
mówi: „dziękuję. Ja już więcej nie polecę”. Po chwili słyszę decyzję mojego
szefa: wycofuję ci urlop i oblatasz „KASIĘ” inż. E. Margańskiego. Do startu z
pilotem samolot mógł ważyć 205 kg Ja ze spadochronem ważyłem około 80 kg Przy
katastrofie przyjąłbym około. 40 % energii. Zacząłem od sprawdzenia środka
ciężkości, który okazał się zbyt tylny. Trzeba było na przednią goleń zawiesić
5 kg ołowiu, bo nie było gdzie. Średnica przyrządów obrotomierzy 1,5 cm, a
drgania do 3500 obrotów/minutę uniemożliwiały odczyt. Powyżej, aż do 5000
obrotów/minutę drgania znosiły się wzajemnie i sprawdzałem czy są jeszcze
śmigła o średnicy 70 cm. Pozycja leżący, czyli głowa w ogonie. Łapałem się na
tym, że przy prędkości ok. 90 km/godzinę mam wychyloną lotkę. Poprosiłem
mechanika – „złotą rączkę”, który zamontował sprężyny cofające dżojstik do
neutralnego położenia. Czas jednak upływał, a zakwaterowanie rzeczoznawców z
Bielska i Rzeszowa oraz wyżywienie dużo kosztowało p. Edka. Innym razem silny
wiatr uniemożliwił oblot. Pewnego razu p. Edek kołując ugiął przednią goleń na
wyrwie w drodze kołowania. Już po 15-tej godzinie zdobyłem drugą – daną na
próby statyczne ale trzeba było nawiercić otwór. Dostałem zezwolenie i wykonałem
prawidłowo ten otwór. Po kilku kołowaniach wysiadły hamulce. Pas był w
remoncie, a w samym środku jego długości był dół. Wykonując zakręt po pasie,
paliwo płynęło w zewnętrzne skrzydło, a wewnętrzny silnik gasł. W cylindrze
była tylko jedna świeca. Szczeliny betonowych płyt około 7 m x 5 m wylano
smołą, co powodowało duże wahania. Bałem się zgaśnięcia silników lub silnika po
starcie oraz małej wytrzymałości podwozia. Oblot został zrobiony lecz silniki
zabrał ich właściciel i samolot skończył swój żywot.
13.
Po filmie „Działa Nawarony”, gdzie z rękawa uczestnik
dywersji wyciąga i składa działo
zabijając Niemców – zerwała się wichura. Około 90 samolotów An-2
poprzewracanych z pourywanymi usterzeniami, koziołkowało. Śmigła kręciły się
jak w diabelskim młynie od wiatru. Odnosiło się wrażenie, że jest to po wojnie
z tego filmu albo, że ktoś ogromny urywał kadłuby z usterzeniem. Wyrywało
kotwiczenia. Urwało nawet skrzydło orła z aluminiowej blachy o grubości 4 m.,
zawieszonego na hangarze. Obok spokojnie przetrwała kopa siana a, przy niej
samolot „Pszczółka” tj. An-14, zakotwiczony jednym cięgnem. Okropny widok.
14.
Pewnego dnia jeden z pilotów przyprowadził swego
majstra na lot szybowcem. Nie było jeszcze ogródków działkowych przy lotnisku.
Zaraz po starcie z wysokości około 10 m. nastąpił wyczep szybowca, który nad
drogą tarnobrzeską przelatuje nisko i między domami ląduje. Pilot wystraszony
wyszedł z kabiny i do majstra patrzącego w przód mówi: proszę wysiadać. A on: „
już ?” Jedną ręką trzyma się za linkę wyczepu w skórzanej obszywce. Ciągnęliśmy
ten szybowiec przez drogę. Zaklinował się na przejeździe kolejowym. Na wieść o
pociągu przenieśliśmy go nas słupkami. Na bramie lotniska brakowało 20 cm i
szybowiec trzeba było zdemontować.
15.
Dwa szybowce startują na dwuholu za samolotem Kania-3.
Jeden wczepia się i ląduje za lotniskiem na wprost a drugi z dużej wysokości
(nie wiem dlaczego?) wylądował na polach obok stawów i Zakładu. Kania dotykając
podwoziem ziemi, które „rozkracza się” z
jednej strony, a samolot nie łamiąc śmigła i podpierając się końcem skrzydła
zarzucany jest o 90 stopni w bok. W tym czasie instruktor trzymając się za
głowę, otrzymuje wiadomość o urodzeniu syna.
16.
Wylądowałem szybowcem w terenie o dość dużej trawie.
Zewsząd biegną dzieci, kobiety, starsi. Przebierając z nogi na nogę, a chciało
mi się bardzo – przypomniałem sobie, że szybowiec jest skanalizowany. Pokazałem
barograf zapisujący rysikiem wysokość w czasie, jako skrzyneczka z przeszklonym
okienkiem i poprosiłem by nikt nie zaglądał do kabiny bo się naświetli. Kopułkę
zakryłem pokrowcem, wsiadłem do kabiny i odsikałem się. Wychodząc zadowolony,
słyszę jak chłopcy krzyczą, że na dole ze szybowca lała się benzyna.
Powiedziałem: na szybowcu to tak jest.
17.
Wystartowano na tzw. docieranie po wymianie silnika w
samolocie Jak-12. Szef techniczny patrząc po stracie na okna swego domu nie
widział w nich swej żony. Ale coś tak dobrze mu się obserwuje. Przygląda się
lepiej i zauważa brak prawego, głównego koła podwozia. Jak wystartowaliśmy?
Trzeba latać 5 godzin a tu już się odechciało. Jak tu powiedzieć pilotowi? Po
dłuższym namyśle poinformował. Czas im się bardzo dłużył. Lądowali przy
minimalnej ilości paliwa, z wyłączonym silnikiem. Do ostatnie chwili utrzymali
piastę koła w powietrzu nad gruntem, by po podparciu skręciło samolotem o około
90 stopni w bok. Nawet nie wiele uszkodziła się piasta. Koło zostało znalezione
na pasie startowym.
18.
Mechanicy wykonywali próbę silnika z forsażem Miga PF,
w marcu przed hangarem „21”. Była miękka ziemia. Mechanik o małym doświadczeniu
zamknął się w kabinie. Drugi nadzorujący stał na skrzydle. Gdy dał forsaż
samolot odchylił podstawki i zaczął rozpędzać się po gruncie w kierunku
Chorzelowa. Mechanik ze skrzydła trzymając się za peryskop krzyczał, by ten w
kabinie cofnął manetkę gazu. Ten rozkładał ręce, że nie może. Fruwając nogami w
powietrzu, ten ze skrzydła pokazał na migi aby odblokował zapadkę i udało się
zatrzymać przed płotem. Mig PF miał koła przystosowane do starto-lądowań na
gruncie i przekroczył barierę dźwięku. Przy kadłubie dołożono skosy i to
umożliwiło szybciej lecieć.
19.
Lądując w terenie szybowcem zauważyłem trzy pasące się
konie. Były tyłem do mnie i nie pomogło gwałtowne otwieranie hamulców na
skrzydłach, aby usłyszały. Gdy dotknąłem ziemi kółkiem w odległości około 70 m
od nich – jeden odwrócił się – dał z kopyta, a za nim pozostałe. Zatrzymałem
się uradowany, że nie musiałem hangarować pod końskim ogonem. Zbiegły się
dzieci. Poprosiłem by pchały szybowiec w miejsce do startu. Sam poszedłem
dźwignąć ogon szybowca. Tak pchały mając uciechę, że nogi mi odskakiwały. Nie
reagowały na moje wezwania, by przestały pchać. Gdybym puścił ogon to tylna
płoza zaryłaby się w ziemię, a kadłub byłby złamany. Na szczęście żaden sandał
mi nie spadł z nogi. Zatrzymali się przy rowie łąki. Mało nie wyzionąłem ducha
w gorący dzień. Cały przód skrzydeł był brudny od rąk.
20.
Będąc raz na wieży lotniska usłyszeliśmy, że jeden z
pracowników „brygady tygrysa” od rozwalania kretowisk mówi sam do siebie: „ niech ona wi”. Powtarza
to kilka razy. Wreszcie podczas przerwy śniadaniowej wydusiliśmy z niego, że w
budzie na samolot, na tzw. Tajwanie – zamknął swą sąsiadkę, gdy szła na skróty
przez lotnisko i zabrał jej buty. Twierdził, że niech wi kto tu rządzi.
Pojechaliśmy z przeprosinami i wystraszoną oraz zziębniętą odwieziono do domu.
Jeśli moje
wspomnienia podobają się, to może kiedyś opiszę znacznie więcej? Te są zaledwie
cząstką.
Z poważaniem
Zygmunt Osak
Zastrzegam
sobie prawa autorskie.
W załączniku
kilka zdjęć.
Osak Zygmunt |
Przed oblotem Iskierki M-26 |
Jak wyżej |
Po oblocie. Gen. Tytus Krawczyc |
Po oblocie dyr. T. Ryczaj |
Po oblocie Gen. Tytus Krawczyc
|
W trakcie prób M-26 |
Z głównym konstruktorem Krzysztofem Piwek po oblocie |
Zaprowadziłem samolot M-20 do odbiorcy |
Makieta 1:6 RAF BE- 2e na zawodach |
Zygmunt Osak z młodzieżą w Dniu Dziecka |
Jak wyżej |
Jak wyżej |
Jak wyżej |
Mielec dnia 1 maja 2020 roku
Pragnę w dniu 2 maja 2020 roku złożyć autorowi powyższych wspomnień Zygmuntowi Osakowi - mojemu lotniczemu przyjacielowi moc najserdeczniejszych życzeń imieninowych dużo zdrowia oraz wszelkiej pomyślności w życiu osobistym i na niwie wychowania młodych lotniczych pokoleń.
Teofil Lenartowicz
Wrocław dnia 2 maja 2020 roku