Jeszcze o
Żołnierzach Wyklętych
Początek marca i kilka następnych
dni dużo mówiło się o Żołnierzach Wyklętych. Były uroczystości, wspomnienia i
pochody. Władze centralne, lokalne oraz odpowiednie organizacje podkreślały
znaczenie ustanowionego na 1 marca Dnia Żołnierzy Wyklętych. Odbyły się
uroczystości na skalę niespotykaną dotychczas. Bardzo mnie to uradowało,
albowiem znam ten temat doskonale. Znałem wielu tych Żołnierzy Wyklętych nawet
osobiście. Znam stosunek społeczeństwa i wszystkich poprzednich Władz do tych
spraw. Pamiętam też jak osobiście byłem traktowany przez wszystkich i
kiedykolwiek, gdy starałem się o upamiętniane i ich cześć, za to co Ci Żołnierze robili byśmy
dzisiaj byli wolni. Przez pół wieku wpajano społeczeństwu, że to byli bandyci.
Z czasem zmieniano retorykę i można było nawet powiedzieć o tych zamordowanych,
jako o bohaterach. Jednak nie mogli tego powiedzieć, o tych nielicznych, którzy
przeżyli i byli świadectwem ich barbarzyństwa. Nie można było ich już
unicestwić, więc zepchnięto ich na margines społeczeństwa nazywając bandytami.
Posłużono się w tym celu różnej maści donosicielami, rodzinami tych którzy
współpracowali z komunistyczną władzą i młodym pokoleniem nie pamiętającym tamtych
czasów.
Ucieszyłem
się niezmiernie, że nastąpił wreszcie zwrot i obecnie zaczniemy walczyć o cześć
i pamięć Żołnierzy Wyklętych oraz zacząłem mieć nadzieję, że nie będzie to
akcja jednorazowa. Chętnie więc poszedłem 5 marca we Wrocławiu na spotkanie o
tej tematyce, gdzie na ogromnej sali zastałem moc młodzieży. Prelekcję miała
odbyć pani dr z kancelarii prezydenta, a następnie będą odpowiedzi na zadawane
pytania. Poproszono o zgłoszenie się chętnych do dyskusji, więc pofatygowałem
się i stanąłem w kolejce, jednak powiedziano mi, że tylko wyznaczeni mogą wziąć
udział. Z uwagą wysłuchałem prelekcji, pytań i odpowiedzi. Pytania zadawał z
listy prowadzący spotkanie, natomiast odpowiedzi udzielali ci zaproszeni do
prezydium, którzy zgłosili się wcześniej. Byli to przedstawiciele wielu
organizacji młodzieżowych Wrocławia i wieku powyżej 20-tu, czy 30-tu lat.
Prelekcja
bardzo mi się podobała, za wyjątkiem pewnego akcentu towarzyszącego także w
wypowiedziach. Otóż starano się podkreślać, że dopiero ten rząd zaczyna
doceniać zasługi Żołnierzy Wyklętych, stawiając nazwiska poprzednich rządów w
negatywnym świetle. Większości takich akcentów towarzyszyła burza oklasków. Na
sali wisiał dekret ustanawiający dzień Żołnierzy Wyklętych z podpisem
prezydenta RP. Jednak nie umieszczono pod dekretem, że podpisał go Bronisław
Komorowski. Po zakończeniu poproszono o zadanie pytań, więc się ponownie
zgłosiłem. Jednak po kilku słowach prowadzący odebrał mi głos, wyjaśniając że
dotyczy to tylko konkretnych pytań. Po spotkaniu prowadzący i większość z
siedzących w prezydium przybiegła do mnie chcąc się dowiedzieć co miałem do
powiedzenia. Powiedziałem, że jestem świadkiem tamtych wydarzeń i chciałem się
podzielić uwagami na temat bohaterstwa, patriotyzmu, strachu towarzyszącym w
tamtych czasach i osobistych uwag. Uważałem, że ci młodzi ludzie nie mogli mieć
pojęcia o zagadnieniach, w których występowali jako autorytety. Prowadzący
bardzo mnie przepraszał i tłumaczył dlaczego odebrał mi głos, ja jednak
wyciągnąłem własne wnioski z tego faktu.
Dla
zobrazowania pewnego zjawiska występującego dotychczas przedstawię własny
przykład przedstawiający, że wszystkie poprzednie rządy, nie wykluczając
obecnego, zaniedbały temat Żołnierzy Wyklętych i pozostawiły wolne pole, aby
hasała po Żołnierzach Wyklętych plotka oskarżająca ich o bandytyzm.
Wiele
już pisałem o tym w prasie lokalnej Mielca, interweniowałem w wielu miejscach,
co skutkowało pogróżkami, lub w najlepszym wypadku pochwałami pod moim adresem,
lecz bez rezultatów.
Aby
naświetlić zagadnienie przedstawię przykład jednego z Żołnierzy Wyklętych, który
dzięki własnemu sprytowi przeżył do naszych czasów. Poniżej mój tekst do mieleckiej
gazety Korso z 2010 roku.
Dlaczego
mieleckie społeczeństwo nie potrafi bronić honoru własnych zasłużonych ludzi?
Takie pytanie postawiłem, aby
zastanowić się nad pewnymi wydarzeniami minionego okresu. Pytania i wątpliwości
mnożą się. Coraz więcej ich przybywa. Zastanawiam się jakim jesteśmy w Mielcu
społeczeństwem? Dlaczego jesteśmy właśnie takim społeczeństwem, oraz jakie są
tego przyczyny i skutki.
Trudno mi zrozumieć dlaczego tak się
dzieje, że Mieleckie Społeczeństwo nie potrafi wziąć w obronę własnych
zasłużonych ludzi. Wydarzenia minionego okresu wskazują, że ta niemoc dotyczy
nie tylko przeciętnego obywatela, ale w szczególności władzy terenowej
poszczególnych szczebli, organizacji kombatanckich i środowiskowych, mediów
publicznych i wielu innych organizacji. Sprawa jest o tyle ważna, że niemocą
zarażane są młodsze pokolenia, które nie doznały okrucieństw minionej wojny.
Dzieci obecnych pokoleń nie zaznają strachu, z powodu odebrania ich siłą rodzicom i wysłania do
obcego kraju na poniewierkę. Nie boją się, że stanie się to jutro, za tydzień,
czy kiedykolwiek i że mogą zginąć. Dlatego powojennym pokoleniom trudniej jest
zrozumieć, gdzie zaczyna się wielkość ludzi nie pozwalających się zniewolić i
walczących ze zniewoleniem. O ile można wybaczyć przeciętnemu obywatelowi, to
nie można wymienionym powyżej organizacjom i władzy terenowej, że nie tylko nie
rozumieją, ale również nie stają w obronie zasłużonych ludzi. Dlaczego tak się
dzieje? Oto pytanie, które od dłuższego czasu sobie zadaję.
Posłużę się przykładem śp. Płk
Aleksandra Rusina, który walczył zbrojnie z totalitaryzmem hitlerowskim i
stalinowskim, unikał zagłady, a trwało to przez 17 lat. Późniejszy okres PRL-u,
to uznanie go bandytą i skazanie na margines społeczeństwa. Nie będę opisywał
jego bohaterskich czynów w okresie totalitarnej tyranii, gdyż są one
powszechnie znane i nie kwestionowane. Płk Aleksander Rusin dożył sędziwego
wieku i Polski wyzwolonej z totalitaryzmu. Spadły na niego zaszczyty,
odznaczenia. Awansowano go do stopnia pułkownika. Brał udział w uroczystościach
państwowych. Był potrzebny społeczeństwu, jako przykład walki o naszą wolność.
Ten prosty wyrosły z ludu człowiek był nam potrzebny, bo rozsławiał swymi
czynami Mielecką Ziemię na której żył. Można go stawiać za wzór. Czyż tego nie
widać, że on swym życiem zasłużył na wdzięczność?
Smutne jest to co poniżej napiszę,
ale Mieleckie Społeczeństwo nie okazało wdzięczności bohaterowi Tej Ziemi.
Kiedy kilka osób wyrosłych na PRL-kim chlebie podniosło protest za honorowanie
jego zasług, nie potrafiono go obronić. Nie znaleziono argumentów, aby
przeciwstawić je protestującym, chociaż działo się to w Urzędzie Gminy w
Przecławiu, zaraz po nominacji Aleksandra Rusina do stopnia pułkownika.
Ujawniłem w prasie lokalnej przyczyny protestu i ludzi czujących do niego
wrogość. Byli to ludzie, których działalność w okresie PRL-u obnażał Aleksander
Rusin. Kiedy stanąłem w obronie płk Rusina zaczęto mi grozić. Zaapelowałem do
organizacji kombatanckich i innych czynników, o zajęcie stanowiska, ale nikt
się nie odezwał. Na pismo do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w
Mielcu, aby zajęto w prasie stanowisko, otrzymałem tylko skierowany do mnie
list i nic więcej, a przecież nie o to chodziło. Nie do mnie należy ocena, czy
ta organizacja jest tak skostniała, że nie potrafi bronić nawet pośmiertnie
członka własnej organizacji. Wysłałem pocztą elektroniczną kilka pism do
Zarządu Głównego ŚZŻAK w Warszawie, aby uaktywnił działalność mieleckiej
organizacji, ale skończyło się tylko na pochwałach pod moim adresem, że staję w
obronie ich członka. Podobnie zadziałała Kapituła Orderu Wojennego Virtuti
Militari działająca przy kancelarii prezydenta. Dostałem stamtąd piękne pismo
podpisane przez kanclerza kapituły generała Stanisława Nałęcz Komornickiego
ograniczające się do stwierdzenia, że płk Aleksander zaliczony jest w poczet
Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari. Na nic więcej nie stać ich było,
chociaż wysłałem im pełną charakterystykę sprawy.
Ponieważ w Korso opublikowano list
(skierowany do mnie), gdzie były treści szkalujące pamięć płk Rusina, odezwała
się rodzina wyrażająca oburzenie z powodu szkalowania pamięci ich ojca. Nikt
więcej się nie odezwał. Ci którzy powinni zareagować milczą, jakby ich to nie
dotyczyło, a ja usłyszałem zarzut, że jestem adwokatem rodziny Rusinów. Nie do
mnie należy wskazywać, gdzie należy szukać przyczyny skostniałości społecznej.
Powinni to zrobić socjolodzy, historycy, organizacje społeczne i kombatanckie,
szkoły, media, urząd promocji, władze terenowe i inne, a wszyscy razem powinni,
za ten stan, uderzyć się w piersi. Od wyżej wymienionych zależy, czy przyszłe
pokolenia potrafią dokonać właściwej oceny. Jeśli zostaną tego nauczeni, będą
potrafili oddzielić ziarno od plew i zrozumieją heroizm walki takiego
człowieka, jakim był płk Aleksander Rusin. Smutne, że obecne społeczeństwo tego
nie potrafi.
Osobną sprawą jest upamiętnianie
zasłużonych ludzi. Widoczna jest niechęć do ich upamiętniania, a przecież tacy
ludzie jak Bracia Działowscy, płk Aleksander Rusin i wielu innych zawsze będą
rozsławiać ziemię z której wyrośli, pod warunkiem, że będziemy o tym pamiętać.
To pięknie jeśli nazywamy szkołę czy inny obiekt imieniem znanych w świecie
autorytetów, ale oni wnoszą inne wartości, może wyższe, ale nie rozsławiające
Mieleckiej Ziemi. Mam nadzieję, że nie prędko będzie okazja na sprawdzian
ludzkich charakterów i osobowości jak tych z czasów II Wojny Światowej i
dlatego jestem zdania, że powinniśmy upamiętniać ich nazwiska, rozsławiać czyny
i dbać o ich cześć, niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy nie.
Uważam, że wygodnictwem lokalnych władz jest upamiętnianie anonimowych
bohaterów. Jest to w prawdzie wygodne, ale nic nie upamiętnia, bo tylko
nazwiska konkretnych ludzi i ich czyny podnoszą rangę Ziemi. Widocznie, aby to
zrozumieć należy poczekać, aż nadejdą następne pokolenia.
Teofil
Lenartowicz.
Wrocław,
marzec 2010.
Poniżej
list prezesa ŚZŻAK w Mielcu Tadeusza Orłowskiego, którego prosiłem o publiczną interwencję w sprawie
zniesławiania czci Aleksandra Rusina. Ten
ciekawy i nieco wyjaśniający pewne kwestie list prezentuję po
skanowaniu, a pod nim przepisany w Wordzie tekst.
Oto przepisany w Wordzie powyższy list, otrzymany w lutym 2010 roku.
Szanowny
Panie.
Dziękuję
serdecznie za otrzymany list Pana, który dopiero dziś trafił do moich rąk,
leżąc spokojnie w skrzynce pocztowej.
Niech
mnie usprawiedliwi fakt, że byłem poza Mielcem na leczeniu bolejącego
kręgosłupa. Jestem od 12 lat samotnym wdowcem liczącym 91 lat. Jestem byłym
Lwowianinem, a do Mielca trafiłem w 1944 roku po ucieczce, będąc tropiony przez
zbirów spod znaku UPA, jako Akowiec. Kilku moich przyjaciół Akowców zamordowali
w bestialski sposób.
W
Mielcu zostałem b. serdecznie przyjęty i wcielony do miejscowych oddziałów AK,
gdzie między innymi poznałem śp. Aleksandra
Rusina, którego polubiłem może i dlatego, że często wspominał mi Lwów, w
którym w czasie Rz.P. odbywał służbę wojskową. Ponadto doceniałem jego odwagę.
Z czasem byłem zdziwiony, gdy coraz częściej naliczałem jego wrogów. Jego
wrogiem nieprzejednanym był E. Fuksa,
wcześniej prezes Koła AK Mielec. Obydwaj potwornie się oczerniali. W tej walce
byłem po stronie śp. Rusina. Dałem tego nie mało dowodów choćby nawet i ten, kiedy
nikt z członków Koła AK nie zgodził się być świadkiem w Sądzie w Rzeszowie w
postępowaniu odszkodowawczym o poniesione straty poprzez Rusina. Sąd moje
zeznanie uznał i jego roszczenia uznał (t.j. Rusina) za co przysięgał być
wdzięcznym do końca życia.
Nad
grobem żegnałem Go (Rusina) ze łzą w oczu słowami „pułkowniku Aleksandrze”! Ta
trumna zamknęła ostatni rozdział Księgi
Twojego żywota, ale nigdy nie wygaśnie pamięć o Tobie. Byłeś z biednej rodziny,
ale bogatej duchem. Twoje imię i czyny promieniowały na całą Rzeszowszczyznę.
Szanowny
Panie. Postawił mnie Pan w obliczu „zarzutu” że nie bronię śp. Rusina. Pan nie
wie ile ja miałem pogróżek, właśnie dlatego, że Go broniłem. Proszę pamiętać,
że w czasie okupacji mnie w Mielcu nie było. Byłem na ziemi lwowskiej, więc nie
znałem śp. Rusina i Jego wyczynów, o które był pomawiany. Dziwił mnie fakt, że
najbliższy kolega śp. Rusina – Leon Tacik też szkalował swojego kolegę. Tacik
był też członkiem AK i siedział w więzieniu „Wronki”. Najwięcej wrogów Rusina pochodziło
z m. Przecław. Niestety! Zawiść i nienawiść, to grzechy powszechne większości
Polaków.
Bóg
tylko jeden policzyć może, ile gromów spustoszeń i nieszczęść wszelakich doznał
nasz Kraj spod znaku Orła Białego. Na przestrzeni ostatnich 2 wieków żaden
naród Europy nie był doświadczany kataklizmami równymi Polakom. Naród, który
ongiś był symbolem potęgi kultury i Chrześcijańskiej Cywilizacji, jakiej nie
zmyły bezbożne i barbarzyńskie zalewy. Właśnie nasi „Sąsiedzi” dostrzegli nasze wady narodowe i umiejętnie je
„podsycali”, bo wierzyli, że właśnie te wady w dużej mierze będą jednym z
powodów upadku naszej Państwowości.
Zmieniam
temat, bowiem pragnę podkreślić z akcentem, że jest Pan Polakiem godnym
najwyższego szacunku, za Pana pamięć o
zmarłych Żołnierzach AK, jak np. A. Rusina. Jest to pamięć wzruszająca. Dlatego
z całego serca życzę Szanownemu Panu spełnienie Posłania. By Nowonarodzone Boże
Dziecię Swoją Rączką błogosławiło Pana i Pana Najbliższych i niech Pana wspiera
Swoją Boską Mocą przez wszystkie dalsze lata, dni i godziny ziemskiego
bytowania, czesnym zdrowiem i obfitością Łask Bożych.
Tadeusz
Orłowski
Żałuję, że nie udało mi się spotkać z
nie żyjącym już śp. Tadeuszem Orłowskim. Na pewno z jego wspomnień miałbym
więcej informacji o działalności dzisiejszych Żołnierzy Wyklętych. Z listu
jednoznacznie przebija głęboki patriotyzm i umiłowanie Ojczyzny.
Ponieważ
wszystkie organizacje, prasa i władza terenowa nabrały wody w usta w obronie
czci płk „Olka” napisałem pismo przez kancelarię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego
skierowane do Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari, z prośbą o
zobligowanie władz niższych szczebli do publicznego zajęcia odpowiedniego stanowiska.
Poniżej treść mojego pisma.
Teofil Lenartowicz Wrocław,
dnia 17.12.2009
Dotyczy: Kawalera
Orderu Wojennego Virtuti Militari
Śp. płk w st. spocz.
Aleksandra Rusina ps „Olek” i „Rusal”
Zam. Dobrynin, gmina
Przecław, pow Mielec.
Kapituła Orderu
Wojennego Virtuti Militari:
Ul Wiejska 10
00-902 Warszawa
W związku z zaistniałymi oszczerczymi atakami
na Kawalera Orderu Wojennego Virtuti Militari i innych odznaczeń, płk
Aleksandra Rusina, proszę o interwencję.
Aleksander
Rusin dowódca oddziału partyzanckiego AK, a później WIN, na Ziemi Mieleckiej
walczył z sowieckim i hitlerowskim totalitaryzmem od początku wojny do 1947
roku, a następnie ukrywał się. Dzięki własnemu sprytowi nie dał się unicestwić
ani Hitlerowcom, ani NKWD i UB, dopiero ujawnił się po amnestii w 1956 roku. Jego
walka trwała 17 lat, a i później jako wyjątkowo niebezpieczny był pod ścisłą
obserwacją Służb Bezpieczeństwa. Był dowódcą jednego z 3 oddziałów AK, które z
rąk niemieckich odbiły wyrzutnie rakiet V-1 i V-2 w Bliźnie. Przekazał wiele
cennych materiałów dotyczących rakiet międzynarodowej komisji amerykańsko
angielsko francusko sowieckiej, za co otrzymał pisemne podziękowanie od Churchilla.
Posiada wiele cennych zasług w walce z niemieckim i sowieckim totalitaryzmem, a
jego żona była łączniczką w oddziale.
Obecnie ludzie nieuczciwi, donoszący na niego
i zastawiający nań pułapki, rozsiewają przeciwko niemu oszczercze ataki, aby
oczyścić siebie, lub swych przodków od współpracy z Organami Bezpieczeństwa
Publicznego.
Przedstawiam kilka przykładów oszczerczych
ataków.
1. Po
uroczystości mianowania A Rusina do stopnia pułkownika, w dniu 23.4.2008 w Urzędzie Gminy w Przecławiu wystąpił incydent
w którym kilka osób publicznie zaatakowało zastępcę wójta za to, że wygłosił na
temat płk Rusina przemówienie zawierające zasługi pułkownika, a w ich mniemaniu
pospolitego bandyty.
2. W mieleckim
tygodniku Korso z dnia 27.10.2009 ukazał się opublikowany list Romana Sójki, w
którym podważył partyzanckie działanie płk Rusina nadając mu bandycki
charakter. Wprawdzie ukazał się jednocześnie z listem mój okrojony przez
redakcję artykuł, a później list syna Rusina, jednak milczenie zarówno władzy
terenowej, jak i organizacji kombatanckich, szczególnie ŚZŻAK utwierdza
szkalujących w swoich racjach, a opinię publiczną wprowadza w błąd.
3. Ponieważ
równocześnie z mianowaniem Rusina do stopnia pułkownika, jeszcze za jego życia
w 2008 roku, wystąpiono z wnioskiem o mianowanie go do stopnia generała, a
sprawa ucichła, rozsiewane są plotki, że ze względy na jego „bandycką
przeszłość” zaniechano nominacji. Nasuwa się pytanie dlaczego nie dokonuje się
pośmiertnej nominacji?
Tak się
składa, że jestem świadkiem wydarzeń z tamtego okresu i miejsca, gdzie Rusin
walczył, gdyż jestem człowiekiem starym 82 lata. Nie tylko ja, ale również
wielu uczciwych ludzi pamiętających tamte czasy mogą potwierdzić, że nie
sprzeniewierzył się on bandycką działalnością. Odwrotnie, był on dla
przeciętnych ludzi błyskiem nadziei w czasach zakłamania i zła. Apeluję do Kapituły
Orderu Virtuti Militari, aby stanął w jego obronie i zajął odpowiednie
stanowisko na łamach lokalnej prasy. Nie muszę przypominać, że jeśli dziś
cieszymy się wolnością, to zawdzięczamy ją takim ludziom jak płk Aleksander
Rusin. Za to co dokonali winni im jesteśmy wieczną pamięć. W obronie czci płk
Rusina napisałem do prasy kilka artykułów. Proponując nawet upamiętnienie jego
oddziału partyzanckiego na nowym obelisku w Przecławiu, powiat Mielec.
Uważam, że
ludzie tak zasłużeni jak płk Rusin powinni być traktowane jak osoby publiczne,
a więc z mocy prawa chronieni, tymczasem nikt oprócz rodziny nie wystąpił w
jego obronie. Nie jest normalne, że o cześć bohatera Kawalera Orderu Virtuti
Militari i wielu innych odznaczeń walczy tylko jego rodzina występująca do sądu
o zniesławienie? Powinno to być obowiązkiem Władzy Terenowej i terenowych organizacji
kombatanckich.
Ponieważ
Światowy Związek Żołnierzy AK w Mielcu nie wystąpił w obronie swojego członka
płk Rusina, interweniowałem w Zarządzie Głównym ŚZŻAK w Warszawie. Wysłałem
pocztą elektroniczną organizatorowi komisji ds. Historii, Wydawnictw i Pamięci
Narodowej panu dr Józef Rell odpowiednie
materiały. Rozmawiałem z nim telefonicznie. Efekt, oprócz mailowych pochwał pod
moim adresem zaległo milczenie. Najprawdopodobniej uznano mnie za starego
upierdliwca przeszkadzającego w pracy i dano sobie spokój.
W imię pamięci
zasłużonych ludzi proszę o podjęcie odpowiednich środków w celu zmobilizowania
Władzy Terenowej i organizacji kombatanckiej do zajęcia stanowiska na łamach
środków publicznego przekazu zmierzających do przywrócenia czci śp płk Rusina.
W celu dokładniejszego
zapoznania się z sylwetką płk Aleksandra Rusina przesyłam spisaną przez Ewę
Kurek relację złożoną przez. niego i zamieszczoną w jej książce Pt „Zaporczycy”
tom 3 Relacje.
Teofil Lenartowicz.
A oto odpowiedź
Kanclerza Kapituły gen. Stanisława Nałęcz Komornickiego działającego przy
kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prezentuję tekst w oryginale.
Tak zakończona została moja interwencja
na szczeblach władz i innych instytucji.
Żałować
należy, że obecnie rządzący ubierają się w piórka obrońców Żołnierzy Wyklętych,
robiąc z siebie jedynych ich obrońców. Róbmy swoje, upamiętniajmy Żołnierzy
Wyklętych, czcijmy, mówmy o nich i stawiajmy im pomniki wdzięczności w
miejscach gdzie walczyli i gdzie najwięcej mieli wrogów. Nie stawiajmy pomników
i tablic z anonimowymi napisami. Wymieniajmy ich nazwiska, podkreślajmy ich
męstwo, patriotyzm i walczmy z
przejawami ich szkalowania. Taki pomnik wdzięczności powinien stanąć tam, gdzie
walczył ze swoim oddziałem „Olek” Rusin, więc w Przecławiu, gdzie miał
najwięcej wrogów, o czym wspomina w swym liście do mnie śp. Tadeusz Orłowski.
Na
zakończenie pragnę dodać, że nie zamykajmy ust ludziom, zamierzającym
wypowiadać się na spotkaniach podobnych jak odbyte obecnie we Wrocławiu. Niech
wypowiadają się nawet szkalujący i protestujący przeciwko upamiętniania
Żołnierzy Wyklętych. Nie obawiajmy się ich, albowiem mamy ogromną moc
argumentów, aby przekonać młode pokolenia o prawdzie, a nie o tym co mówi
plotka przekazywana z jednego pokolenia na drugie.
Teofil
Lenartowicz
Wrocław,
dnia 12 marca 2016